Przejdź do zawartości

Elegancki Karolek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Elegancki Karolek
Podtytuł Komedyjka w 1-ym akcie
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 15
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1934
Druk „Bristol“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
E. KOROTYŃSKA.

Elegancki
Karolek.
Komedyjka w 1-ym akcie.
NAKŁADEM „NOWEGO WYDAWNICTWA“
WARSZAWA, ul. MARSZAŁKOWSKA 141.
Druk. „BRISTOL“ Warszawa, Elektoralna 31






OSOBY.

Karolek lat 13.
Zygmuś lat 14.
Zosia lat 12.
Helenka lat 12 ich kuzynka.
Franek, wychowanek państwa Łęskich lat 15.
Marysia, służąca, lat kilkanaście.


Rzecz dzieje się w Warszawie, potem na wsi. Pokój dziecinny z lustrem, kilka krzeseł, stół, szafa, doniczki z kwiatami na oknie.


SCENA I.
Pokój sypialny z wielkiem lustrem. Przed niem stoi trzynastoletni Karolek i czesze się, coraz to zmieniając swe uczesanie.
Karolek (podczesując się do góry).

Nie! nie! tak nie będzie dobrze! To nie do twarzy... Twarz moja okrągła, potrzebuję więc uczesania à la vierge... (wierż). Słyszałem od cioci Toli, że Zosia powinna się czesać à la vierge, gdyż ma okrągłą twarzyczkę... No, zaczynajmy... (chce spuścić na dół włosy, ale są zakrótkie). Cóż znowu? czyżby mi nie starczyło włosów na takie uczesanie? Niepotrzebnie tatuś każe mnie tak często ostrzygać... Uprę się teraz i nie dam włosów... płakać nawet będę, jeśli mnie ktoś zacznie zmuszać do pozbawiania się włosów... tych cudnych złotych włosów!.. Jestem jak paź królowej z tym odblaskiem złota na głowie... w tej aureoli świateł wyglądam jak jaki święty z obrazka... (Po chwili) Ale co począć z tem uczesaniem? A może zczesać na bok?.. Nie, i tego nie można...
Cóżto? czyżby się dało tylko na jeża? Na jeża?! Ach, jakaż to obrzydliwa nazwa... jaka pospolita!.. Pfe! chociażby mi w takiem uczesaniu było do twarzy, nie pozwoliłbym się w ten sposób uczesać... Gotowi na mnie wołać: (woła głośno) Jeż! Jeż!

(Wbiega Zygmuś).


Zygmuś.

Co? co? jeż w pokoju?.. czyżby wpadł z ogrodu, lub też Franek go przyniósł, aby nas ucieszyć... Gdzież on? poco go chowasz przedemną?..

Karolek.

Jakiś śmieszny! — mówię o uczesaniu...

Zygmuś.

Ach! zapomniałem, że głowę masz przepełnioną strojami... tylko strojami!..

Karolek.

A cóżto komu przeszkadza?..

Zygmuś.

Ośmiesza ciebie okrutnie...

Karolek.

Zazdrość przez ciebie mówi...

Zygmuś.

Zazdrość? Czegoż ci mogę zazdrościć?..


Karolek.

Mojej elegancji... wreszcie mojej urody...

Zygmuś.

Jakiś ty paradny! Co mężczyźnie po urodzie... Może być trochę ładniejszy od djabełka, to dosyć, jak mówi przysłowie... Kobiecie, to co innego... jej zda się uroda i elegancja... Zresztą, czyś ty naprawdę taki piękny... Wątpię...

Karolek.

Ocena urody należy do znawców... ty jesteś profanem!..

Zygmuś.

Niemądry jesteś! Wstyd doprawdy, że mam brata lalusia... to takie nieodpowiednie dla chłopca, to ciągłe przeglądanie się w lustrze, czesanie się, miżdrzenie... Pfe!..


Karolek.

Lepiej zaprzestań o tem mówić, bo ci się to kazanie nie udaje... mówisz jak ślepy o kolorach...

Zygmuś.

Masz słuszność, szkoda czasu na przekonywanie... Tatuś i mamusia nie mogą ciebie oduczyć od tych głupstw, tembardziej ja nie potrafię... Do widzenia, lalusiu! — idę się gimnastykować... (Wychodzi).

Karolek
(stojąc przed lustrem mówi do siebie).

A możeby szpilkę trochę ukarbować?.. Ale skąd ją wezmę? Trzeba pójść do Zosi i poprosić o pożyczenie.

(Wchodzi Marysia).


Marysia.

Ooo! a toć panicz znowu przed lustrem! I czemu się tak panicz cięgiem przygląda?.. Pewnie patrzy, czy mu wąsy przez noc nie urosły...

Karolek.

Wyrosną, wyrosną wkrótce... tylko idjotom wyrastają późno... takim, jak ja, ukazują się w moim wieku...

Marysia.

Co też panicz mówi? A toć paniczowi dopiero lat 13-cie... Gdyby to 17-cie, to jeszcze... ale taki młodziak!..

Karolek.

No, no, niech sobie Marysia nie pozwala!.. Nie jestem żaden młodziak... jestem młodzieńcem... eleganckim młodzieńcem!..

Marysia.

Cha, cha, cha! Czy pan idzie, czy pan chodzi, wszystko na jedno wychodzi! Tak mówi panienka Zosia... Młodziak czy młodzieniec, to jedno... Możeby się panicz od tego lustra trochę oddalił, bo zamieść muszę...

Karolek.

Daj pokój z tem zamiataniem... Jeszcze za wcześnie... Ważniejsze moje uczesanie... Ot, daj lepiej szpilkę od włosów...

Marysia.

Coo? szpilkę od włosów? Panicz będzie splatał sobie warkocze?.. Nie... co to, to nie! Coby tatuś na to powiedział?.. I mnieby się za to dostało, że pożyczyłam szpilki...

Karolek.

Potrzebna mi do utrefienia włosów... skąd znowu warkocze?..


Marysia
(wyjmuje szpilkę z włosów i daje Karolkowi).

Proszę panicza... ale jakżeżto panicz sobie ukręci?.. toć takie krótkie włosy... niby szczotka...

(Karolek obrażony).

No, bardzo proszę... żadna szczotka... taka wiejska dziewczyna nie potrafi o niczem mówić, tylko o miotłach, szczotkach, ścierkach i t. p.

Marysia.

Cóżem temu winna, że mnie o niczem innem mówić nie nauczono... (Zaczyna zamiatać).

Karolek.

Mówię ci — nie zamiataj! Muszę się uczesać...


Marysia.

Paniczu! pani się będzie gniewała, że nie zamiecione... Toć to jedenasta godzina...

Karolek.

A chociażby dwunasta!..

(Za drzwiami słychać wołanie: Marysiu! Marysiu! — Marysia wybiega prędko).

SCENA II.
Karolek, potem Zosia i Franek.
Karolek
(przegląda ogłoszenia w Kurjerze).

Krucza 46... A! mam już to, czego szukam... Wykwintne manicure... Pójdę, naturalnie, że pójdę!.. Uskładałem już sporo pieniędzy... starczy mi napewno... A jakto pięknie, gdy się komu rękę podaje z takiemi ślicznemi, wydlużonemi paznogciami... Każdy zaraz pomyśli, że ma z człowiekiem eleganckim do czynienia, że osoba to wysokiej kultury... (ogląda paznogcie) stanowczo, stanowczo idę! — wakacje teraz, więc czasu mam dużo przed obiadem... O tem nie potrzebuje nikt wiedzieć... Ale, ile to ja mam pieniędzy?.. (Podchodzi do stołu, bierze puszkę, otwiera i zaczyna liczyć). Jedna, dwie, trzy, cztery, pięć... Pięć marek... chyba będzie dosyć!.. jeszcze mi coś chyba z tego zostanie... Jabym i sam to zrobił, ale nie mam pilniczka...

(Wchodzi Zosia).


Zosia.

Co robisz, Karolku? — możebyśmy poszli na spacer?

Karolek.

O, co to, to nie... mam ważniejsze rzeczy do załatwienia... spacer dla młodych panienek, nie dla nas mężczyzn... Idź z Marysią do Parku Ujazdowskiego, lub do Saskiego Ogrodu, nie jestem twoją boną...

Zosia.

Dawniej chodziłeś ze mną...

Karolek.

Dawniej... o, dawniej co innego, a teraz co innego; nie mam teraz czasu...

Zosia.

A cóż masz do roboty? wszak teraz wakacje... Jeszcześ nie ubrany?..

Karolek.

I cóż tak dziwnego? Kto się chce ubrać porządnie, ten kilka godzin na to musi poświęcić...


Zosia.

Coo? kilka godzin?.. tatuś i mamusia ubierają się w pół godziny, a Zygmuś to i kwadransu ma dosyć na ubranie się, umycie i uczesanie...

Karolek.

Dziwne porównanie! Im kto większą cieszy się urodą, tem staranniej ubierać się winien... Lubię być eleganckim w każdym calu!..

Zosia.

Jakie ty masz wyrażenia! zupełnie, jak u dorosłego człowieka...

Karolek.

Bo też dzieckiem nie jestem...

Zosia.

Masz lat trzynaście...


Karolek.

Wiem o tem... nie potrzebujesz mi tego przypominać...

Zosia.

A więc?..

Karolek.

Dosyć tego gadania o niczem...

Zosia.

Więc nie pójdziesz na spacer?

Karolek.

Ani mi się śni...

(Wpada Franek).


Franek.

Panienko! panienko! dobra bardzo nowina!.. Za godzinę przyjedzie bryczka od państwa Lewińskich... zabierają nas na imieniny... (spostrzega Karolka) A, jest i panicz! jakto dobrze... Państwo już pozwolili... I mnie także wolno razem pojechać... Furman, co był wczoraj po zakupy, mówił, że i kapelę państwo sprowadzili, że będzie i kolacja i tańce... A jakie śliczne podarki dla solenizantki... Kwiaty, książki, stroiki... a co cukierków... Oj, dobrze to być bogatym...

Zosia (do Karolka).

Cieszysz się, Karolku? prawda? A masz co dla Helenki? Miałeś kupić tę książkę o kwiatach, o którą niegdyś prosiła...

Karolek (do siebie).

A moje manicure?.. (głośno) Cieszę się, o ile mi wiatr nie rozrzuci uczesania i o ile nie wygniotę w bryczce ubrania... Nie lubię ukazywać się kuzynce w stroju pogniecionym i rozrzuconem uczesaniu...

Zosia.

A co jej ofiarujesz, Karolku?

Karolek.

Zobaczysz na miejscu...

Zosia.

Jakiś ty dziwny! Ja tam nie ukrywam się z tem, co mam zrobić... Kupię jej kołnierzyk gipiurowy...

Karolek.

Kupuj, co ci się podoba... ja mogę i nic nie kupić... dzikie jakieś zwyczaje kupowania podarków w dzień Imienin... Wygląda na zapłatę za kieliszek wina i ciastko...

Zosia.

Ach, Karolku! nie mów takich rzeczy! Gdyby to był dziki zwyczaj, to tatuś i mamuńcia teżby nam nie składali podarków...

Karolek.

Rodzice, to co innego... to ich obowiązek...

Zosia.

Są i obowiązki przyjaźni...

Karolek.

Nie przeszkadzaj mi... nie mam czasu na próżne rozmowy.

(Wchodzi Zygmuś).


Zygmuś.

Za godzinę jedziemy do kuzynostwa... Ubierz się ładnie, Zosieńko! A ty, lalusiu, nie spóźnij się, jak zwykle, bo nie czekamy...

(Wychodzą wszyscy).


SCENA III.
Karolek, potem Zygmuś, Zosia, Marysia, Franek.
Karolek.

Co pocznę? Manicure kosztował pięć marek 50 fenigów! cała zawartość puszki... Ani grosza na podarek. Ach, prawda! mam farbę do brwi i pudełeczko różu... czyż może być lepszy podarek dla dwunastoletniej panienki! Dalej, do szafy! (wyjmuje pudełeczko z różem i buteleczkę z farbą). Tak cennego podarku nikt nie da! (ogląda paznogcie). Ależ piękne paznogcie! A to manicure wspaniałe! Nie żal mi tych pieniędzy, com wydał! (Przygląda się paznogciom, wbiegają dzieci).

Zygmuś.

Prędzej! prędzej! konie czekają!.. Cóżto? jeszcześ nie ubrany? A wkładajże prędzej tę bluzkę...

Karolek.

Nie napędzajcie mnie! Jedźcie wreszcie sami!

Zygmuś.

Nie pojedziemy bez Ciebie! Zwijaj się żwawo! wrócimy po ciebie za chwilę!.. Co? nie chcesz? Trudno. Więc do zobaczenia jutro rano! (wychodzą). (Słychać turkot odjeżdżającej bryczki).

Karolek.

Naumyślnie wyprawiłem... nie daliby mi się ubrać jak należy... Na wizytę jedzie się w smokingu nie w bluzce. Wziąłem z szafy smoking wuja Janka, akurat dla mnie! Coby powiedziała Helenka i jej rodzice, gdybym stanął przed nimi w bluzce... w bluzce... jak jaki uczniak!.. (wkłada smoking i staje przed lustrem). Doskonale! wybornie! w sam raz do wykwintnego manicure... Ale śpieszmy się... Chociaż to tylko trzy wiorsty do dworu, czas już wielki...

(Wychodzi.)



SCENA IV.
NA WSI.
Salon. Wszyscy zebrani prócz Karolka; wchodzi lokaj, anonsując Karolka i nie mogąc się powstrzymać od śmiechu. Wszyscy patrzą na niego zdziwieni).


Helenka (do lokaja).

Proszę poprosić pana Karola... Czego się śmiejecie?

Lokaj.

Ach! ach! panienko! Panienka sama zobaczy... (Drzwi się otwierają, wchodzi Karolek w smokingu, w rękawiczkach, z szapoklakiem w ręku. Ogólne zdziwienie, wreszcie wybuch gwałtownego śmiechu. Karolek podchodzi do Helenki, podając jej róż i farbę i składa życzenie).

Helenka.

Karolku, na cóż mi ta farba? mam brwi czarne jak smoła, a róż do czego? ja tego nie używam... Ale dziękuję ci, dziękuję... A najbardziej za to, żeś tak oryginalny kostjum włożył na dzisiejszy wieczór; właśnie urządzamy maskaradę i brakuje nam lokajczyka dla księcia...

Karolek.

Co? ja, ja lokajem? Nie potom robił manicure i włożył smoking... (Wychodzi obrażony, Helenka biegnie za nim).

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.