Przejdź do zawartości

Ekspansya i pokój

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Theodore Roosevelt
Tytuł Ekspansya i pokój
Pochodzenie Życie wytężone
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1904
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Włodek
Tytuł orygin. Expansion and Peace
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

II.
EKSPANSYA I POKÓJ.
(Artykuł w Independent 21 grudnia 1899 r.).

Najsłodszy z naszych poetów pisał:

„Bądźcie śmieli! Bądźcie śmieli! I wszędzie bądźcie śmieli!
„Nie bądźcie zbyt śmieli! A przecież więcej wart nadmiar
„Niż brak; więcej jest lepsze, niż mniej.

Miłość pokoju była u Longfellowa głęboką, ale był to mąż, i mąż mądry, i wiedział, że tchórzostwo nie jest podstawą pokoju i że nawet wielkie zło wojny może być mniejszem złem, niż pełzanie w nikczemności.
Kapitan Mahan, który bardziej niż ktokolwiek w tym kraju ma prawo nosić piękną i zaszczytną nazwę „gentlemana-chrześcijanina”, i który nie jest zdolny stać się obrońcą jakiegokolwiekbądź złego postępowania, narodowego lub indywidualnego, daje wyraz uczuciu znacznej większości ludzi męzkich i pełnych zastanowienia, kiedy ostrzega przed wielkiem niebezpieczeństwem bezkrytycznej apologii pokoju za wszelką cenę, ponieważ „może ona doprowadzić ludzi do paktowania z nikczemnością, do układów z niesprawiedliwością,, pochlebiając sumieniu przeświadczeniem, że wojna jest rzeczą tak nieskończenie złą, że obok niej żadne inne zło tolerowane nie jest złem. Przykładem — Armenia i Kreta. Uniknięto wojny; ale co myśleć o sumieniach narodów, które patrzyły na taką nikczemność i powstrzymały rękę?”
Pokój jest wielkiem dobrem; więc podwójnie szkodliwe jest stanowisko tych jego obrońców, którzy bronią go w wyrazach, dających mu jedno znaczenie z tchórzliwą i egoistyczną odmową wojny przeciwko istnieniu zła. Najmądrzejsi stronnicy pokoju, obdarzeni daleko widzącym wzrokiem, będą zawsze pamiętali o tem, że przedewszystkiem pokój, aby być dobrym, musi być sprawiedliwym, bo niesprawiedliwy i tchórzliwy pokój może być gorszy, niż wszelka wojna i po drugie, że często pokój może być tylko następstwem wojny. Pozwólcie mi dać dwie ilustracye powyższego.
Wielką plamą na międzynarodowej moralności europejskiej w ostatniem dziesięcioleciu była nie wojna, ale nikczemny pokój, utrzymywany przez wspólną akcyę wielkich mocarstw, podczas gdy Turcya stosowała najstraszniejsze tortury, rzezie i bezeceństwa względem mężczyzn, kobiet i dzieci nieszczęsnej Armenii.
Uniknięto wojny; utrzymano pokój; ale jaki pokój? Podczas tego pokoju spadło nieskończenie więcej niedoli niż podczas ostatnich wojen francusko-pruskiej i rosyjsko-tureckiej i spadło nie na ludzi uzbrojonych, ale na kobiety i dzieci bezbronne, na siwobrodych starców i młodzieniaszków, i na naczelników rodzin; i niedole te przybrały kształty nietylko śmierci i więzienia, ale tortur, którym podlegali mężczyźni, a nadewszystko kobiety, zbyt strasznych, aby mogły być opowiedziane, tortur, o których myśl nawet jest zbyt straszna. Po za tem żadne dobro nie było następstwem krwi wylanej i niedoli. Bywa to często po wojnie, ale często też i nie bywa. Następstwem ostatniej wojny turecko-rosyjskiej były olbrzymie i stałe pomnożenie szczęścia Bułgaryi, Serbii, Bośni i Hercogowiny. Prowincye te stały się niepodległemi albo przeszły pod panowanie Austryi, a korzyść z powodu rozszerzenia panowania cywilizacyi na koszt barbarzyństwa była poprostu nieobliczalna. To rozszerzenie sprowadziło pokój i położyło koniec nieustannej, hałaśliwej, krwawej tyranii, która w ciągu wieków przyprowadzała Bałkany do rozpaczy.
Jest wielu zacnych ludzi, którzy wielbią fantastyczne doktryny religijne Tołstoja, jego fantastyczną apologię pokoju. Te same przyczyny, które w rodzinach zwyrodniałych wytwarzają kolejno rozpustników i dewotów, rozwój histeryczny, który w naturach chorobliwych prowadzi do gwałtownej reakcyi emocyonalnej od występku do cnoty, prowadzi także Tołstoja z jednej strony do stworzenia „Sonaty kreutzerowskiej”, a z drugiej do jego niezdrowego mistycyzmu pokojowego.
Zdrowy i jasny umysł byłby niezdolny zarówno do upadku moralnego w newrozie, jak i do dekadenckiej moralności filozoficznej. Gdyby ziomkowie Tołstoja byli postępowali według jego teoryj moralnych, to wygaśliby byli dotychczas, a dzicy byliby zajęli ich miejsce. Niesprawiedliwa wojna jest grzechem strasznym. Ale w naszych czasach nie stwarza ona nic podobnego do niedoli, którą wogóle stwarza niesprawiedliwe postępowanie z bliźnim w świecie społecznym i handlowym.
Potępianie każdej wojny jest właśnie równie logiczne, jak potępianie wszelkich stosunków handlowych i społecznych, jak potępianie miłości i małżeństwa z powodu strasznej niedoli, przyczynianej przez namiętności rozwydrzone i brutalne. Gdyby Rosya postępowała według filozofii Tołstoja, cały jej lud byłby dawno znikł z powierzchni ziemi, a kraj byłby zajęty teraz przez koczownicze plemiona barbarzyńskich Tatarów. Rzezie armeńskie są prostemi ilustracyami w zmniejszeniu tego, coby się działo na wielką skalę, gdyby zasady Tołstoja stały się powszechnemi wśród narodów cywilizowanych. Nie potrzeba wykazywać, że wychowanie wśród takiego stanu rzeczy musiałoby być gruntownie niemoralnem.
Jeszcze raz, pokój można osiągnąć tylko przez wojnę. W naszym kraju są ludzie, którzy zapominają widocznie, że w chwili kiedy wybuchła Wojna Domowa, przeciwnicy jej wydali wielki okrzyk pokoju. Jedna z najzabawniejszych i z najbardziej gryzących satyr, wydanych przez przyjaciół unii i wolności podczas wojny domowej, nosiła napis: „Nowa Ewangelia Pokoju” w celu ośmieszenia tego stanowiska. Rodacy nasi, którzy w imię pokoju zachęcali Aguinalda i jego ludzi do zabijania naszych żołnierzy na Filipinach, mogliby wielce skorzystać, gdyby chcieli rzucić okiem wstecz na dni krwawych starć i bójek, lekkomyślnie wywoływanych w imię pokoju i swobody słowa, kiedy tłum zabijał na ulicach mężczyzn i kobiety, kiedy palił małe sieroty w przytułkach, jako protest przeciwko wojnie. W celu utrzymania związku, potrzeba było czterech lat walki krwawej przeciwko wrogowi uzbrojonemu, wspomaganemu przy każdej sposobności przez tych, którzy sami nazywali się obrońcami pokoju; ale następstwem tego było skuteczne zapewnienie pokoju na tym kontynencie.
Gdyby ci ludzie krótkowzroczni, ci obrońcy pokoju byli zdolni do poprowadzenia sprawy według swego widzimisię, rozłam byłby się stał faktem dokonanym i nic nie zdołałoby przeszkodzić powtórzeniu w Ameryce Północnej tej pustoszącej wojny anarchicznej, która w ciągu trzech ćwierci wieku ustaliła się w Ameryce Południowej po zrzuceniu jarzma Hiszpanii. Uniknęliśmy pokoleń anarchii i wylewu krwi, bo ojcowie nasi, którzy popierali Lincolna i szli w ślady Granta, byli mężami w całem znaczeniu tego słowa, posiadającymi za wiele zdrowego rozsądku, aby pozwolili się obałamucić przez tych, którzy głosili, że wojna jest zawsze złem, i posiadającymi gruntowną surową cnotę w najtajniejszej głębi ich dusz, która czyniła ich zdolnymi do dzieł, przed któremi cofnęliby się i zbledli ludzie bardziej łagodnej natury.
Wojny pomiędzy społecznościami cywilizowanemi są istotnie rzeczą straszną, a ponieważ narody stają się coraz bardziej cywilizowanymi, więc mamy zasadę nietylko spodziewać się, ale i wierzyć, że z biegiem czasu będą się stawały coraz rzadszemi. Nawet wśród ludów cywilizowanych, jak to wynika z naszego własnego doświadczenia w roku 1861, może być potrzebnem dobycie w końcu miecza, a nie poddanie się złemu. Ale cechą istotnie wybitną historyi świata w obecnem stuleciu była coraz to zwiększająca się rzadkość wojen między narodami cywilizowanemi. Konferencya pokojowa w Hadze jest tylko oznaką rozwoju w tym kierunku. Należę do tych, którzy myślą, że wiele zrobiono na tej konferencyi i jestem dumny z przeważającego stanowiska, jakie zajęli na niej nasi delegaci. Zwrócę zresztą uwagę, że na tym punkcie świadectwa są jednomyślne, mianowicie, że byli w stanie zająć takie stanowisko dlatego, że tylko co wyszliśmy zwycięzko z naszej bardzo sprawiedliwej wojny z Hiszpanią. Małą uwagę zwraca się na samiczkę lub tchórza, którzy gaworzą o pokoju, ale należną uwagą cieszą się słowa mocnego męża, który głosi pokój z szablą u boku, nie z motywów nikczemnych, nie z obawy albo z braku zaufania we własne siły, ale przez głębokie poczucie obowiązku moralnego. Zwiększenie pokojowości między narodami musi być przecież ściśle ograniczone do tych, które są cywilizowane. Pokój może nastąpić tylko w tym wypadku, kiedy obie strony wobec możliwego zatargu ożywione są jednym duchem. Pokój z narodem barbarzyńskim jest zjawiskiem wyjątkowem. Na kresach pomiędzy cywilizacyą a barbarzyństwem wojna wogóle jest zjawiskiem normalnem, ponieważ musi być tem w warunkach barbarzyńskich. Czy barbarzyńcą jest czerwonoskóry Indyanin na granicy Stanów Zjednoczonych, czy Afgańczyk na kresach Indyj angielskich, skutek jest ten sam. Ostatecznie człowiek cywilizowany przychodzi do przekonania, że może zachować pokój tylko podbijając swego sąsiada — barbarzyńcę, a barbarzyńca ustąpi tylko przed siłą, wyjąwszy wypadki tak niezwykłe, że mogą być opuszczone. Poza siłą musi stać postępowanie sprawiedliwe — jeżeli chcemy, aby pokój był trwały. Ale bez siły sprawiedliwe postępowanie zwykle na nic się nie zda. W historyi naszej byliśmy narażeni na więcej niedogodności przez Indyan, których pieściliśmy i o których dbaliśmy, niż przez te pokolenia, które krzywdziliśmy; sprawdza się to też w Hindostanie i w Afryce.
Każde rozkrzewianie cywilizacyi jest pracą w imię pokoju. Innemi słowy, każda ekspansya wielkiego mocarstwa cywilizowanego oznacza zwycięztwo prawa, porządku i sprawiedliwości. Okazało się tą prawdą we wszystkich wypadkach ekspansyj w stuleciu bieżącem bez względu na to, czy mocarstwem była Francya, Anglia, czy Ameryka. We wszystkich tych wypadkach ekspansya była korzyścią nietyle dla mocarstwa, któremu przypadała nominalnie, ale dla całego świata. We wszystkich rezultaty dowiodły, że mocarstwo ekspansyjne spełnia względem cywilizacyi obowiązek daleko większy i ważniejszy, niż mocarstwo które pozostaje in statu quo ante. Weźcie przykład Francyi i Algiery i podczas pierwszych dziesięcioleci stulecia obecnego: na morzu Śródziemnem grasowała najstraszniejsza piraterya, jaką można sobie wyobrazić; korsarze-Maurowie zabierali rokrocznie w niewolę tysiące ludzi cywilizowanych. Mocarstwa cywilizowane osiągały haniebny pokój, płacąc haracz roczny. Nasz własny kraj był jednem z tych mocarstw i płacił cenę krwi Muzułmanom — bandytom morza. Wypadkowo mieliśmy z nimi kilka utarczek; na większą skalę robiła to Anglia, ale pokój nie następował, bo kraj nie był zajęty. Ostatni haracz zapłaciliśmy w r. 1830, a był to ostatni, bo w tym roku rozpoczęło się zajmowanie Algieru przez Francyę. Sentymentalni wierszokleci, podobni tym, którzy pisali poemaciki na korzyść Mahdystów przeciwko Anglikom, a teraz piszą rozprawki na rzecz Aguinalda przeciw Amerykanom, sławili wówczas piratów algierskich, jako bohaterów, którzy walczyli o wolność przeciwko najezdnikom francuskim. Ale Francuzi ciągnęli dalej swoje dzieło; Francya rozkrzewiła się w Algierze, a rezultatem było zniknięcie rozbójnictwa na morzu Śródziemnem i taka pomyślność dla Algieru, jakiej nie zaznał w żadnym okresie swej historyi. Jeszcze na większą skalę sprawdza się to samo na przykładzie Anglii i Sudanu.
Ekspansya Anglii na całą dolinę Nilu jest nieobliczalną wygraną cywilizacyi. Ktokolwiek czytał pisma księży i laików austryackich, którzy byli więźniami w Sudanie za czasów Mahdiego, zrozumie, że kiedy Anglia zmiażdżyła i zdobyła Sudan, oddała bezcenną usługę ludzkości, za którą świat cywilizowany jest jej dłużnikiem. Cały świat cywilizowany wygrał tutaj, jak wygrał, kiedy Francya rozszerzyła swój stan posiadania w Afryce północnej, jak wygrał, kiedy Anglia posuwała się równocześnie w Azyi i w Afryce, w Kanadzie i Australii. Nadewszystko była to wielka wygrana dla sprawy pokoju. Rządy prawa i porządku nastąpiły po rządach krwawych i barbarzyńskich. Dopóki wielkie narody cywilizowane nie zajęły tam swoich posterunków, nie było tam nic innego, prócz krwawych gwałtów.
Toż samo było cechą historyi naszego własnego kraju. Z natury rzeczy cała nasza historya była historyą ekspansyi. Pod Washingtonem i Adamsem rozszerzaliśmy nasze posiadłości ku zachodowi aż do Mississipi; pod Jeffersonem rozkrzewialiśmy się poprzez kontynent aż do ujścia Kolumbii; pod Monroêm zajęliśmy Florydę; potem Teksas i Kalifornię, i nareszcie, dzięki zręczności Sewarda, Alaskę, podczas gdy pod rządami wszystkich proces ekspansyi na wielkich równinach i w górach Skalistych szedł coraz szybciej i z coraz większą energią. Póki tylko mieliśmy granice, cechą główną życia pogranicznego była walka bez końca między kolonistami a czerwonoskórymi. Czasami bezpośredni powód do walki leżał po stronie białych, a czasami po przeciwnej, ale ostateczną przyczyną było to, że stykaliśmy się z krajem zajętym przez dzikich lub pół-dzikich. Kiedy w ekspansyi docieramy do Kanady, niema żadnej obawy wojny; tak samo, kiedy docieramy do dobrze zorganizowanych okręgów Meksyku. Ale wszędzie gdzieindziej wojna musiała trwać, póki nie zajęliśmy kraju i wówczas następował natychmiast pokój, nieprzerwany aż do dni naszych. W Ameryce Północnej, jak wszędzie indziej na całym świecie, ekspansya narodu cywilizowanego miała jako bezsporne następstwo rozszerzenie przestrzeni, w której pokój jest zjawiskiem normalnem.
Toż samo jest prawdą i na Filipinach. Gdyby ludzie, którzy doradzali upadek narodowy, hańbę narodu, zalecając nam, abyśmy opuścili Filipiny i powierzyli kontrolę wysp oligarchii Aguinalda, mogli postępować według własnego przekonania, rzucilibyśmy poprostu te wyspy na pastwę rozbójnictwa i wylewu krwi aż póki mocarstwo mocniejsze, bardziej męzkie, nie postawiłoby tam swojej stopy, aby dopełnić dzieła, które nas przeraziło. Ale na szczęście kraj ten zachowa wyspy i utworzy tam rząd stały i porządny, tak, że tym sposobem jeszcze jeden piękny zakątek ziemi zostanie wyrwany siłom ciemności. Zasadniczo — sprawa ekspansyi jest sprawą pokoju.
Małe jest niebezpieczeństwo, abyśmy prowadzili wojnę z mocarstwami cywilizowanemi. Na oceanie Spokojnym np. wielkiemi narodami postępowemi, kolonizacyjnemi są Anglia i Niemcy. Co do Anglii to niedawno poczuliśmy zarówno węzły przyjaźni jak i pokrewieństwa; stosunki nasze z nią są lepsze, niż były kiedykolwiek i to samo powinnoby być z Niemcami. Właśnie niedawno załatwiono sprawę wysp Samoańskich, chociaż tam cierpieliśmy najgorszy ze wszystkich typów rządzenia, rząd, w którym niosły wspólną odpowiedzialność trzy mocarstwa. Zauważę po drodze, że jest to typ rządów, który niektórzy anty-imperyaliści zalecają na Filipinach pod pretekstem, żeby zostały neutralnemi. Układ doszedł do skutku przeważnie dlatego, że wszystkie narody przystąpiły do niego z dobrą wolą, aby załatwić sprawę sprawiedliwie dla wszystkich. W porozumieniu przedwstępnem rzecznikami Ameryki i Niemiec byli pp. Tripp i bar. Sternburg. Żadna trudność nie może nigdy wyniknąć między Niemcami a Stanami Zjednoczonemi, która nie byłaby załatwiona obopólnem zadowoleniem, jeżeli układy będą prowadzone przez przedstawicieli obu mocarstw, podobnych do wyżej wymienionych. Jest rzeczą niezbędną, aby przystępować do obrad nie z pragnieniem przewyższenia jeden drugiego, ale spełnienia dzieła równej i ścisłej sprawiedliwości i wprowadzenia systemu, który będzie czynny, szanując skrupulatnie cześć i interesy wszystkich zainteresowanych.
Narody, które rozszerzają swoje władania, i te, które tego nie robią, mogą w końcu zniknąć z powierzchni ziemi; ale pierwsze pozostawiają po sobie spadkobierców i pamięć pełną chwały, a drugie nie pozostawiają po sobie nic. Rzymianie rozszerzali się i pozostawili po sobie pamięć, która wywarła głęboki wpływ na historyę ludzkości, a ponadto zostawili jako spadkobierców swego ciała, a nadewszystko swego języka i kultury, narody łacińskie Europy i Ameryki. Tak samo dziś, wielkie narody ekspansywne pozostawiają w spadku przyszłym wiekom wielkie wspomnienia, następstwa swych zdobyczy i narody, które z nich powstały, a Anglia ukazuje się jako arcytyp i najlepszy egzemplarz wszystkich tych potężnych narodów. Ale ludy, które nie rozszerzają się, nie zostawiają i nie mogą zostawić nic po za sobą.
Tylko potęga wojenna ludu cywilizowanego może dać światu pokój. Arabowie rozbili cywilizacyę brzegów śródziemnych, Turcy zniszczyli cywilizacyę Europy południowo-wschodniej, Tatarzy pustoszyli wszystko na swej drodze, wszyscy cofnęli postęp świata o całe stulecia, jedynie dlatego, że narody cywilizowane, które znajdowali na swej drodze, straciły wielkie zalety wojenne i stając się ultrapokojowemi, zatraciły władzę utrzymywania pokoju ręką energiczną. Ich zniknienie było początkiem okresu wojen barbarzyńskich i chaotycznych. Ci, których pamięć nie jest tak krótka, aby zapomnieli o zwyciężeniu Greków przez Turków, Włochów przez Abisyńczyków i o słabych wyprawach, przedsiębranych przez Hiszpanię przeciwko słabemu Marokko, powinni zdawać sobie sprawę, że w danej chwili brzegi morza Śródziemnego byłyby zajęte przez Turków lub Mahdystów Sudanu, gdyby ci barbarzyńcy wojowniczy obawiali się tylko tych państw Europy południowej, które zatraciły cechy wojownicze. Taki najazd barbarzyńców oznaczałby wojnę bez końca, a fakt, że za dni naszych jest przeciwnie, że barbarzyńcy usuwają się, albo są zdobywani, z faktem następnym, że za tem cofaniem się, za temi zdobyczami idzie pokój, fakt ten zawdzięczać należy jedynie sile potężnych ras cywilizowanych, które nie zatraciły instynktów wojowniczych i które przez swoją ekspansyę sprawiają, że stopniowo zapanowuje pokój w pustyniach, gdzie władzę dzierżyły ludy barbarzyńskie świata.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Theodore Roosevelt i tłumacza: Ludwik Włodek.