Dwór Karola IX-go/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Prosper Mérimée
Tytuł Dwór Karola IX-go
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1893
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chronique du règne de Charles IX
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Wódz stronnictwa.

Bernard wstał nazajutrz o świcie, kazał przenieść do brata swoje manatki i przyodziawszy się chędogo, poszedł do pałacu Chatillon, oddać admirałowi list od ojca.
Już w dziedzińcu ścisk panował taki, że Bernard z trudnością utorował sobie drogę wśród koni i pachołków. Obszerny przedsionek pełen był zbrojnych giermków i paziów, którzy stanowili straż przyboczną admirała. Odźwierny, czarno ubrany, rzuciwszy okiem na koronkową kryzę Bernarda i złoty łańcuch, pożyczony od brata, wpuścił go odrazu do wspaniałej komnaty, gdzie przebywał pan domu.
Najmniej czterdziestu panów go otaczało, a między nimi byli dworzanie, szlachta i kilku duchownych. Admirał był wysokiego wzrostu, ale nieco zgarbiony; ubrany w czerni, z wielką prostotą; wyłysiałe jego czoło porysowane było zmarszczkami, wyżłobionemi nie przez lata, lecz przez trudy wojenne. Długa, siwa broda, przystrzyżona spiczasto, podług ówczesnej mody, spadała mu na piersi, policzki miał zapadnięte i przecięte głęboką blizną, której nie zakrywały wąsy. Postrzał, otrzymany w bitwie pod Moncontour, przeszył mu twarz i wybił kilka zębów. Oblicze jego miało wyraz raczej smutny niż surowy; powiadano, że od śmierci brata, dzielnego Dandelota, nie uśmiechnął się ani razu. Oparty był o stół, na którym leżały mapy, plany i wielka Biblia in quarto. Mnóstwo porozrzucanych wykałaczek świadczyło o przyzwyczajeniu, z którego nieraz żartowano. Sekretarz siedział przy stole i pisał list, który dyktował mu admirał.
Widok tego wielkiego męża, który dla protestantów był więcej niż królem, sprawił takie wrażenie na Bernardzie de Mergy, że przejęty czcią, przykląkł na jedno kolano. Admirał, niezadowolony z tej oznaki hołdu, dał mu znak, żeby powstał, i z niechęcią wziął podane pismo.
— Ach! to od mojego starego druha, barona de Mergy — rzekł, rzuciwszy okiem na pieczęć herbową — jesteś podobny do niego młodzieńcze.
— Jaśnie wielmożny panie, mój ojciec bardzo żałuje, że wiek nie pozwala mu złożyć osobiście swojej czołobitności.
— Panowie — rzekł Coligny, przeczytawszy list — przedstawiam wam syna barona Mergy, który przejechał dwieście mil, żeby nam ofiarować swoje służby. Nie zbraknie ochotników do Flandryi. Pragnąłbym, panowie, ażebyście przyjęli tego młodzieńca, gdyż wszyscy wielce szanujemy jego ojca.
Dworzanie skwapliwie otoczyli Bernarda, ściskając go i zapewniając o swojej przyjaźni.
— Czy byłeś kiedy na wojnie, mój przyjacielu? — zagadnął admirał — słyszałeś huk dział i szczęk broni?
Bernard, odpowiedział, że nie miał jeszcze szczęścia walczyć.
— Powinieneś raczej dziękować Bogu, że nie byłeś zmuszony rozlewać krwi swoich ziomków poważnie napomniał go admirał — wojna domowa skończyła, się na szczęście; fortunniejszy los pozwoli ci walczyć tylko przeciw nieprzyjaciołom twego króla i kraju. Jestem pewny, że nie zadasz kłamu tradycyi rodu — dodał, kładąc mu dłoń na ramieniu — stosownie do życzenia twego ojca, będziesz służył naprzód przy moim boku, a skoro zdobędziesz sztandar na Hiszpanach, otrzymasz stopień chorążego.
— Przysięgam, że w pierwszej bitwie zostanę chorążym, albo mój ojciec nie będzie miał syna! — z zapałem zawołał Bernard.
— Bardzo dobrze, mówisz jak twój ojciec i będziesz pewno tak dzielnym jak on.
Admirał skinął na intendenta.
— Oto mój intendent, Samuel. Gdybyś potrzebował pieniędzy, młodzieńcze, zwróć się do niego.
Bernard podziękował i odmówił:
— Mój ojciec i mój brat zaopatrują mię we wszystko.
— Twój brat! Pewno kapitan Jerzy de Mergy, który przeszedł na katolicyzm, w początku wojny domowej?
Bernard smutnie spuścił głowę.
— Bitny to rycerz — mówił dalej admirał — ale cóż znaczy odwaga, bez bojaźni Bożej?
— Będę się starał naśladować tylko męstwo mego brata.
— Przychodź tu często i uważaj mię za swego przyjaciela. Paryż, na nieszczęście, jest zbiorowiskiem zepsucia, ale mam nadzieję, że niedługo tu pozostaniesz; skoro przygotowania będą ukończone, wyruszymy w pole, gdzie czekają cię rycerskie ostrogi.
Bernard skłonił się nizko i odstąpiwszy na stronę, wmieszał się do orszaku admirała.
— Panowie — mówił dalej Coligny, kończąc rozpoczętą dawniej rozmowę — ze wszystkich stron odbieram dobre wiadomości: mordercy z Rouen już zostali ukarani.
— Zbrodnie w Tuluzie jeszcze czekają kary — rzekł duchowny o twarzy posępnej i surowych oczach.
— Piszą mi właśnie, że zebrał się w tem mieście sąd, złożony z katolików i protestantów. Jego Królewska Mość chce nam dowieść, że sprawiedliwość równa jest dla wszystkich.
Duchowny z niedowierzaniem potrząsnął głową.
— Czyż Karol i godna jego matka wiedzą, co to sprawiedliwość? — z goryczą zawołał starzec.
— Wyrażaj się o królu z większym szacunkiem, panie de Benissan — surowo zgromił go admirał — raz trzeba zapomnieć dawnych waśni. Niech nie mówią, że katolicy pochopniejsi są do przebaczania uraz.
— Na kości mego ojca! łatwo im to przychodzi — mruknął pan de Bonissan — ale w mojej rodzinie było dwudziestu trzech męczenników, a tego nie zapomina się tak prędko.
W tej chwili do komnaty wszedł zgrzybiały staruszek, nieprzyjemnej powierzchowności, otulony wytartym płaszczem i rozpychając tłum dworzan, oddał admirałowi zapieczętowane pismo.
— Kto jesteś? — zagadnął Coligny, nie łamiąc pieczęci.
— Jeden z twoich przyjaciół — chrapliwym głosem odrzekł nieznajomy i wyszedł.
— Widziałem go dziś, jak wychodził z pałacu Gwizyuszów — zauważył jeden z dworzan.
— To musi być czarownik! — odezwał się drugi.
— A może truciciel — dodał trzeci.
— Książę Gwizyusz przysłał go, żeby otruł naszego admirała!
— Jakże mógłby mię otruć listem? — zaprzeczył Coligny obojętnie.
— Królowa Nawarry została otruta rękawiczkami — przestrzegł Bonissan.
— To jeszcze nie dowiedzione — odparł Coligny — zresztą w każdym razie jestem pewny, że książę Gwizyusz nie mógłby popełnić zbrodni.
Miał już złamać pieczęć, kiedy Bonissan pochwycił go za ręce, wołając:
— Nie czyń tego, panie, jad zawarty w liście zabije ciebie!
— Widzę czarny dym, wydobywający się z papieru! — wykrzyknął jeden z dworzan.
— Rzuć list, panie, rzuć list! — błagali wszyscy.
— Puśćcie mnie! Czyście poszaleli? — zawołał admirał.
List podczas tej walki upadł na ziemię.
— Samuelu — rzekł Bonissan do intendenta — okaż się wiernym sługą, otwórz ten papier i przekonaj się, czy nie mieści w sobie nic podejrzanego.
Samuel bynajmiej nie kwapił się z wykonaniem niebezpiecznego zlecenia. Bernard, widząc to, podniósł list i bez wahania go otworzył. Wszyscy naraz odskoczyli od niego, jak gdyby mina prochowa miała wybuchnąć; okazało się, że koperta mieściła tylko brudny kawałek papieru, zapisany koszlawemi literami.
Uspokojeni dworzanie ze śmiechem zbliżyli się do Bernarda, żartując z mniemanego niebezpieczeństwa.
— Co znaczy to zuchwalstwo? — sarknął Coligny, uwalniając się nakoniec z rąk Bonissana — jak śmiałeś otworzyć list do mnie adresowany?
— Panie admirale, gdyby przypadkiem koperta zawierała subtelną truciznę, która mogłaby cię spiorunować, to lepiej żebym ja był zginął, niż ty, podpora religii i chwała Francyi.
Szmerem podziwu przyjęto słowa młodzieńca. Coligny ze wzruszeniem uścisnął mu rękę i rzekł po chwili:
— Kiedy otworzyłeś list, to go przeczytaj.
Bernard czytał co następuje:
„Na zachodzie niebo rumieni się krwawą łuną, gwiazdy zniknęły, za to na widnokręgu ukazują się płomieniste miecze. Trzeba być ślepym, żeby nie rozumieć co zwiastują te znaki. Gasparze! przypnij ostrogi i naostrz szpadę, bo inaczej za dni niewiele kruki będą się pasły twojem ciałem.”
— Kruki mają oznaczać Gwizyuszów — odezwał się Bonissan.
Wszyscy milczeli, ale znać było, że złowrogie proroctwo silne sprawiło wrażenie.
— Iluż ludzi w Paryżu zajmuje się niedorzecznościami! — pogardliwie rzekł admirał — podobno dziesięć tysięcy oszustów utrzymuje się jedynie z wróżb i czarów.
— Nie należy jednak lekceważyć tej rady — odezwał się jeden z wojskowych — książę Gwizyusz oświadczył publicznie, że nie zazna spokoju, dopóki nie utopi miecza w waszem sercu.
— Jakże łatwo morderca mógłby dostać się do was! — zawołał Bonissan — truchleję, myśląc o tem.
— Bądź spokojny, stary druhu — z lekceważeniem odparł Coligny — mordercy więcej się nas boją, niż my ich.
Rozmawiał potem o kampanii flandryjskiej i o innych sprawach publicznych. Kilka osób oddało mu prośby do króla; przyjął je łaskawie, obiecując swoje pośrednictwo. O dziesiątej kazał sobie podać kapelusz i rękawiczki, gdyż udawał się do Luwru. Jedni panowie pożegnali się z nim, inni towarzyszyli mu dla bezpieczeństwa i obrony.
Bernard de Mergy wrócił do domu oczarowany.
— Jakże cię przyjął Gaspard I? — żartobliwie zapytał Jerzy.
— Okazał mi tyle dobroci i łaskawości, że nigdy mu tego nie zapomnę.
— Tem lepiej.
— Co to za człowiek!
— Podobny do innych ludzi, tylko że Opatrzność dała mu więcej cierpliwości, energii i ambicyi niż innym. Najwięcej jednak zawdzięcza swemu urodzeniu.
— Czy urodzenie sprawiło, że jest jednym z największych wodzów spółczesnych?
— Nie, ale gdyby nie był się nazywał Coligny de Chatillon, nie miałby sposobności okazać swego geniuszu. Mimo to zawsze prawie był pobity.. ale dajmy temu pokój. Dziś złożyłeś czołobitność admirałowi i słusznie, gdyż należało to mu się. Jutro pojedziesz ze mną na łowy i tam przedstawię cię komuś, kogo warto poznać, a mianowicie Karolowi IX, królowi francuskiemu.
— Będę na polowaniu królewskiem?
— Tak; zobaczysz na niem najpiękniejsze kobiety i najpyszniejsze konie w całej Francyi.
Zbieramy się wszyscy o świcie, w zamku madryckim,. Dam ci mojego siwka, słynnego z rączości.
W tej chwili pacholik oddał Bernardowi list, przyniesiony przez pazia królewskiego. Miłodzieniec otworzył go skwapliwie i ku wielkiemu swemu zdumieniu, znalazł w nim nominacyę na chorążego.
Jerzy niemniej był zdziwiony. Pieczęć królewska przytwierdzona była na sznurku do dokumentu.
— Tam do licha! — zawołał starszy brat — to niespodziewana łaska! Ale jakim sposobem Karol IX, który nie wie nawet o twojem istnieniu, przysyła ci nominacyę na chorążego?
— Sądzę, że zawdzięczam to admirałowi — odrzekł Bernard i opowiedział historyę tajemniczego listu, który otworzył z taką odwagą.
Jerzy uśmiał się z tej przygody.
— Opowiedz mi jak wygląda król, żebym mógł go poznać jutro — prosił Bernard.
— Taki człowiek jak inni; jest dość wysoki, dosyć kształtny, ramiona ma podniesione, głowę naprzód wyciąga. Pomimo młodego wieku, cera jest zwiędła i blada, usta wązkie, górna warga wydatna, oczy duże, zielone, nigdy wprost nie patrzą. Wyraz jego twarzy nie zdradza wielkiej inteligencyi, jest nawet trochę głupowaty i niespokojny, jakby wystraszony.
— A Katarzyna Medycejska?
— Królowa-matka? Wyobraź sobie tęgą babę, dosyć świeżą, z grubym nosem i zaciśniętemi ustami. Oczy ma zwykle przymknięte, głos jednostajny, minę znudzoną. Ziewa co chwila, a jej rozmowa wcale nie jest zajmującą.
— Jestem bardzo ciekawy pięknej Małgorzaty, siostry królewskiej.
— Pohamuj twoją ciekawość, gdyż jutro jej nie zobaczysz. Jedna z dam honorowych mówiła mi, że jest chora i nie wychodzi ze swego pokoju. Za to jej mąż, król Nawarry, będzie z pewnością na polowaniu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Prosper Mérimée i tłumacza: anonimowy.