Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Piszą mi właśnie, że zebrał się w tem mieście sąd, złożony z katolików i protestantów. Jego Królewska Mość chce nam dowieść, że sprawiedliwość równa jest dla wszystkich.
Duchowny z niedowierzaniem potrząsnął głową.
— Czyż Karol i godna jego matka wiedzą, co to sprawiedliwość? — z goryczą zawołał starzec.
— Wyrażaj się o królu z większym szacunkiem, panie de Benissan — surowo zgromił go admirał — raz trzeba zapomnieć dawnych waśni. Niech nie mówią, że katolicy pochopniejsi są do przebaczania uraz.
— Na kości mego ojca! łatwo im to przychodzi — mruknął pan de Bonissan — ale w mojej rodzinie było dwudziestu trzech męczenników, a tego nie zapomina się tak prędko.
W tej chwili do komnaty wszedł zgrzybiały staruszek, nieprzyjemnej powierzchowności, otulony wytartym płaszczem i rozpychając tłum dworzan, oddał admirałowi zapieczętowane pismo.
— Kto jesteś? — zagadnął Coligny, nie łamiąc pieczęci.
— Jeden z twoich przyjaciół — chrapliwym głosem odrzekł nieznajomy i wyszedł.
— Widziałem go dziś, jak wychodził z pałacu Gwizyuszów — zauważył jeden z dworzan.
— To musi być czarownik! — odezwał się drugi.
— A może truciciel — dodał trzeci.