Przejdź do zawartości

Cymbelin (Shakespeare, tłum. Rossowski, 1897)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Cymbelin
Pochodzenie Dzieła Wiliama Szekspira Tom IX
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1897
Druk Piller i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Stanisław Rossowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.

SCENA PIERWSZA
Brytania. Dziedziniec pałacowy.
Wchodzi KLOTEN Z DWOMA DWORZANAMI.

Kloten. Czy bruździł komu los do tego stopnia? Być już tak blisko celu i znowu ujrzeć się zmuszo nym do odwrotu! Szło o sto funtów — to nie bagatela! A tu mi taki obmierzły rarog śmie wymawiać moje klęcia, jakbym je od niego pożyczył i nie miał prawa szafować niemi wedle upodobania!
Pierwszy dworzanin. Co mu potem, skoro wasza kula, mości książę, łeb mu roztrzaskała?
Drugi dworzanin (do siebie). Gdyby ten łeb nie miał więcej oleju, niźli mózgownica księcia, wylałby się odrazu do szczętu!
Kloten. Jeśli znakomita persona kląć ma ochotę, nie uchodzi przecie, byle komu z obecnych repliko wać w podobny sposób. Czy nie tak?
Drugi dworzanin. Z pewnością, mości książę. (Do siebie). Ale zaaplikować porządną nauczkę, to nale żałoby się.
Kloten. Psie ścierwo! Ja miałbym jemu dać satysfakcyę! O, gdyby mógł równać się ze mną co do rodu!...
Drugi dworzanin (do siebie). Przybyłby nowy członek rodowi szubrawców!
Kloten. Nic pod słońcem bardziej nie może mnie gniewać! Niech to wezmą dyabli! Wolałbym, doprawdy, nie być tak wysoko urodzonym... Lęk ich zbiera, bić się ze mną — lęk ze względu na moją matkę, królowę. Byle błazen może mieć bójek wyżej uszu, a ja biegam, jak kogut, którego nikt tknąć się nie waży.
Drugi dworzanin (do siebie). Słyszałem dużo kogutów, ale żaden nie piał tak głupio!
Kloten. Co waść mówisz?
Pierwszy dworzanin. Nie wypada waszej miłości bić się z lada chłystkiem, który go urazi.
Kloten. Wiem o tem, niestety; ale wypada przecie, bym tych uraził, co są niżsi odemnie.
Pierwszy dworzanin. To istotnie wypada tylko waszej książęcej mości.
Kloten. A ja co mówię?
Pierwszy dworzanin. Czy słyszałeś książę — o tym cudzoziemcu, który dziś wieczorem zgłosił się u dworu?
Kloten. Cudzoziemiec? Jako żywo, pierwszy raz. — słyszę!
Drugi dworzanin (do siebie). Wielkie dziwo! Sam jest bestyą zagraniczną, a nie wie o tem!
Pierwszy dworzanin. Włoch to, jak powiadają, przyjaciel Leonata.
Kloten. Leonata? Ależ to łotr nad łotry. I on więc jest łotrem. Chciałbym go poznać. Skąd wiecie o tym cudzoziemcu?
Pierwszy dworzanin. Od jednego z paziów waszej książęcej mości.
Kloten. Czy wypada, bym poszedł go zobaczyć? Czy to nie będzie poniżeniem dla mnie?
Pierwszy dworzanin. Ależ książę nie możesz poniżyć się.
Kloten. Całkiem moje zdanie.
Drugi dworzanin (do siebie). Jesteś skończonym głupcem, a to samo poniża cię już do tego stopnia, że o większem poniżeniu nie może być mowy!
Kloten. Chodźcież, zobaczyć pragnę tego Włocha! Muszę odbić na nim, co dziś przegrałem w kręgle. Nuże, mości panowie!
Drugi dworzanin. Do usług waszej książęcej mości.

(Kloten i pierwszy dworzanin wychodzą).

Że też mógł czart tak chytry, jak mamusia,
Zrodzić takiego osła! — Swym rozumem
Ujarzmia ona świat, a jej synalek
Nie umiał nigdy w życiu trzech policzyć!

O, biedna księżno, zacna Imogeno,
Co też ty wszystko ścierpieć musisz! Ojcem
Włada macocha, wiecznie coś knująca;
A ten zalotnik, bardziej nienawistny
Niźli banicya nawet przeciw mężu;
A ów rozwodu grzeszny pomysł... Boże!
Opiekuj ty się grodem jej honoru,
Zbeszcześcić nie daj świątyni jej duszy.
Za te wierności męki niezliczone
Powróć jej męża, a z mężem koronę!

(Odchodzi).
SCENA DRUGA.
Sypialnia. W rogu widać ustawioną dużą skrzynię. IMOGENA wypoczywa w łożu, zajęta czytaniem. PANNA RESPEKTOWA.

Imogena. Kto tu? Heleno!
Panna. Oto jestem, pani!
Imogena. Która godzina?
Panna. Dochodzi już północ.
Imogena. Od trzech więc godzin czytam. Wzrok się znużył...
Zagnij tę kartkę, dotąd przeczytałam.
Idź więc, lecz świecy nie bierz, niech się pali;
Gdybyś zbudziła się o czwartej rano,
Zbudź i mnie także... Usypiam już całkiem.

(Panna respektowa wychodzi).

Bogi, oddaję się waszej opiece!
Od elfów równie, jak od pokus nocnych,
Strzeżcie mnie, błagam...

(Usypia. Jachimo wychodzi ze skrzyni).

Jachimo. Ćwierkają świerszcze, utrudzony człowiek
W spoczynku szuka nowych sił; tak samo
Niegdyś Tarkwiniusz wchodził, by niewinność
Zbudzić i zranić potem. — Cytereo,
Jak cudnie zdobisz twe łoże! Ty, lilio,
Bielsza od płócien! O, gdybym cię tknąć mógł!
I ucałować raz tylko! Jak lekko
Zwarły się cudne rubiny ust; balsam

Niesie ich tchnienie. Oto promień świecy
Schyla się ku niej i wejść usiłuje
Pod rąbek powiek, aby tam podziwiać
Gwiazdy zakryte teraz, biel i lazur
Niebiańskim mrokiem otoczone w koło.
Lecz cel mój, cel mój?
Spójrzmy na pokój — trzeba spisać wszystko;
Takie a takie obrazy; tam okno;
Taki nad łożem baldachim; dywany,
Figury takiej treści; ten — to pierwsze —
Jakiś na ciele znak od urodzenia!
Silniej on, niźli tysiące szczegółów
Mego zeznania potwierdzi prawdziwość.
Śnie, małpujący śmierć, przywal ją mocno!
Niech w niej uczucia nie zostanie więcej,
Niźli w kościelnym posągu... To dla mnie...

(Zdejmuje Imogenie naramiennik).

Tak ślizki, jak gordyjski węzeł — mocny.
Moim on teraz, by świadczyć na zewnątrz
Tak silnie, jak poczucie wewnątrz świadczy.
Ach, do szaleństwa ja go przyprowadzę!
Na lewej piersi znaczek pięciodzielny,
Jak dno czerwone w kielichu pierwiosnka.
Dowód pewniejszy niż z wyroku sądu.
Gdy mu wymienię znak ten, pewny będzie,
Iż gród zdobyłem i zabrałem skarby.
Dosyć już tego!
Na co spisywać to, co jakby wbite,
Jak wszrubowane w mą pamięć? Ot, właśnie
Czytała Tereusza — na tej karcie
Oddaje Filomela siebie. Dosyć, dosyć!
Wracam do skrzyni, zatrzask niechaj spadnie.
Pędźcie, wy smoki nocy, świt krukowi
Niechaj otworzy oczy! Czuję trwogę wściekłą:
Tam wypoczywa anioł, a tu — piekło!

(Zegar wydzwania godzinę).

Raz, dwa, trzy... Czas już najwyższy!

(Wraca do skrzyni).

SCENA TRZECIA.
Przed oknami komnat Imogeny.
Wchodzi KLOTEN Z DWOMA DWORZANAMI.


Pierwszy dworzanin. Podziwiam łagodność waszej książęcej mości przy graniu; nikt z zimniejszą krwią nie rzuca asa.
Kloten. Ano, komuż nie zrobi się zimno, gdy przegrywa?
Pierwszy dworzanin. Nie każdy jednak potrafi tak nad sobą zapanować, jak to waszym jest zwyczajem, mości książę; namiętność rozpala cię i czyni rozpieczonym dopiero wówczas, gdy wygrywasz.
Kloten. Wygrana dodaje animuszu. Gdybym tylko posiadł tę głupią Imogenę, złota miałbym podostatkiem. Już dzień niebawem będzie, nieprawdaż?
Pierwszy dworzanin. Owszem, już dnieje, miłościwy panie!
Kloten. Niechże tu przyjdzie kapela. Wszak radziliście mi, bym ją obudził muzyką. Powiadacie, że to nie zawiedzie.

(Schodzą się grajkowie).

Chodźcież raz i nastrójcie gęśle. Jeśli uda si wam poruszyć ją przebieraniem palców po strunach spróbujemy nastroić także język; jeśli i to nie pomoże, niech ją dyabli wezmą; nie myślę jednak dać za wygranę. Naprzód świetna i świetnie wykonana przygrywka, potem przedziwnie słodki śpiew w zdumiewającym, nadzwyczajnym takcie. — A potem niech cna pójdzie po rozum do głowy.

Pieśń.

Ptaszyna śpiew poczęła swój,
Gna Feb po nieboskłonie;
Wśród kwiatów ujrzał czysty zdrój,
Napoił tam wnet konie.

Złocisty jaskier z poza mgły
Spoziera w dal po łanie;
O, luba, luba, rzuć już sny
I przyjm to powitanie.


Kloten. Tylko tak dalej. Jeśli to poskutkuje, tem wyżej cenić będę waszą sztukę; jeśli nie, w takim razie jest widocznie winą błąd jej słuchu — błąd, którego naprawić już nie zdoła ani włosień koński, ani baranie jelita, ani głos rzezańca.
(Grajkowie odchodzą).
(Wchodzą król z królową).

Drugi dworzanin. Zbliża się król...
Kloten, Bardzo mi przyjemnie, że do tak późna byłem na nogach, dzięki bowiem tylko temu, mogłem wstać tak rano. Dzień dobry, wasza królewska mości, dzień dobry, moja matko.

Cymbelin. Czekasz przed dumnej naszej córki drzwiami?
Czyliż nie wyjdzie?

Kloten. Zaalarmowałem ją muzyką, ale ona nie raczyła zwrócić na to uwagi.

Cymbelin. Zbyt świeże jeszcze wygnanie jej gacha.
Dłuższy dopiero czas zatrze w jej duszy
Obraz miłego, a wtedy, Klotenie,
Zostanie twoją.
Królowa. Podziękuj królowi
Za to, że nic nie zaniedbuje, by ci zjednać
Córkę swą; dołóż jeno także starań,
Zalecaj się; wyzyskuj pilnie, synu,
Każdą minutę; odmowa niech tylko
Podsyca w tobie zapał, by się zdało,
Iż cię wszechwładna wola ducha zmusza
Do wszelkich dla niej przysług; że wykonasz
Wszystko, co każe, a jedynie rozkaz,
Byś się oddalił, wprawia cię w szaleństwo.
Kloten. Szaleństwo! Tego jeszcze brakowało tylko!

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec. Posłowie z Rzymu zjawili się* właśnie,
Jednym z nich Kajusz Lucyusz.
Cymbelin. Mąż to dzielny;
Choć przykra sprawa przywiodła go tutaj,
Lecz cóż on winien? Przyjąć go wypada
Stosownie do czci tego, czyim posłem;
Przy tem pamiętać o przysługach trzeba,

Jakie niedawno oddał nam. — Mój synu!
Gdy swą władczynię powitasz, pójdź za mną
I za królową; potrzebny mnie będziesz
Wobec tych rzymskich gości. Pójdź, małżonko!

(Cymbelin, królowa, posłaniec i dworzanie odchodzą).

Kloten. Jeśli już wstała, pomówię z nią zaraz,
Jeśli nie, niechaj spi dalej. — Hej, hola?

(Puka).

Wciąż się otacza fraucymerami. Czyby
Nie posmarować której łap? Wszak złoto
Otwiera w stęp; wszak Dyany leśniczowie
Dla złota sami nieraz kłusownikom
Napędzą zwierza; złoto nieraz gnębi
Najsprawiedliwszych, a ochrania zbójów —
Nieraz i tych i tamtych darzy stryczkiem.
Czegóż nie stworzy ono i nie zniszczy?
Niechże mi złoto zjedna protektora
W osobie której z dam dworskich... Sam jeszcze
Nie umiem sobie dać rady? Hej!
Panna. Kto tam?
Kloten. Szlachcic.
Panna. Nic więcej?
Kloten. Syn dostojnej damy.
Panna. No, to już więcej, niż mógłby powiedzieć
Niejeden z tych, co mają równie drogich
Krawców. I czegóż książę pan pożąda?
Kloten. Twej zacnej pani; czyli już gotowa?
Panna. O, tak, gotowa... nie wyjść z swej komnaty.
Kloten. Masz tu garść złota, sprzedaj mi twą miłość.
Panna. Miłość, czy tylko życzliwość we wzmiankach
O twej miłości, gdzie należy? Księżna...

(Wchodzi Imogena).

Kloten. Dzień dobry, luba siostrzyczko, daj rączkę...
Imogena. Dzień dobry, książę; szkoda waszych trudów,
Bo zawód będzie ci zapłatą. Wdzięczność
Tkwi u mnie cała w wyznaniu, że dzięków
Nie mam za wiele, że przeto ich trwonić
Nie mogę.
Kloten. Ach, przysięgam: kocham ciebie!

Imogena. Dośćby rzec było, gdyż na jedno wyjdzie.
Ja zaś przysięgam, że na twe przysięgi
Zważać nie będę.
Kloten. To nie jest odpowiedź.
Imogena. Jedynie, abyś nie mógł wziąć milczenia
Za cichą zgodę — mówię. Daj mi spokój!
Najwyszukańsze twe grzeczności spotka
Zawsze ta sama odprawa. Kto mądry,
Powinien umieć zrzec się, czego trzeba.
Kloten. Na łup szaleństwa pozostawić ciebie
Byłoby grzechem.
Imogena. Głupcy nie szaleją.
Kloten. Masz mnie za głupca?
Imogena. Tak, bo-m jest szalona.
Bądź mądrym, ja przestanę być szaloną.
Dla nas obojga lek w tem. Wybacz, książę,
Lecz sam mnie zmuszasz do tej niekobiecej
Szczerości. Oto, zbadawszy me serce,
Oświadczam raz na zawsze pod zaklęciem,
Iż się o ciebie nigdy nie zapytam.
Co gorsza, miłość bliźniego w mem sercu
Zmarniała, sama czuję — tak dalece,
Iż nienawidzę ciebie; gdybyś umiał
Uznać to, jabym nie potrzebowała
Mówić wprost w oczy.
Kloten. Brak ci posłuszeństwa,
Którego słusznie żąda ojciec. Wszakże
Małżeństwo twoje z niegodnym nicponiem,
Który się karmił jałmużną, zimnemi
Ze stołów dworskich odpadkami — nie jest
Związkiem, jak my to pojmujem, małżeńskim.
I chociaż nawet nie bronią prostakom
(No, że on prostak, o to nie ma sporu),
Z których nic zresztą wywieść się nie może,
Jak tylko nowa nędza — wchodzić w związki,
Wedle upodobania; tobie przecież
Tej samowoli zabrania stanowczo
Prawo do tronu. Togo prawa nie śmiesz
Kalać do spółki z nędznym niewolnikiem,

Sługą sług, potyradłem — kreaturą
Nawet tych nazw niegodną...
Imogena. Oh, nędzniku!
Gdybyś był synem Zeusa, lecz wraz niczem
Nad to, czem jesteś — nie byłbyś zaprawdę,
Godnym, pachołka jego nosić szaty.
I należałoby zazdrościć tobie,
Zasługi was obydwóch zestawiwszy,
Gdybyś był kata podręcznym u niego,
Znienawidzonym za ten honor.
Kloten. Pomsta
Niechaj go bierze!
Imogena. Największą dlań hańbą,
Być wymienionym przez ciebie; najmniejsza
Cząstka odzieży, jaką miał na sobie,
Więcej mi warta od twej całej głowy,
Choćby włos każdy był człekiem twej miary.
Pisanio!

(Wchodzi Pisanio).

Kloten. Cząstka odzieży! Do dyabłów!...
Imogena. Pobiegnij prędko po moją Dorotę.
Kloten. Odzieży?
Imogena. Waryat ściga mnie, jak zmora,
Większy gniew budząc, niż trwogę. Dziewczyna
Niechaj klejnotu szuka, co z ramienia
Spadł mi niespostrzeżenie; to dar męża.
Za wszystkie skarby najmożniejszych królów
Ja nie oddałabym tego klejnotu.
Jeszcze dziś rano, tak mi się wydaje,
Miałam go, w każdym zaś razie wieczorem.
Wiem, gdyż tuliłam do ust mych obrączkę.
Miałażby uciec, aby zdradzić pana,
Iż całowałam coś, co nim nie było?
Pisanio. Znajdzie się pewnie.
Imogena. I ja mam nadzieję.

(Pisanio odchodzi).

Kloten. Taka obraza... Co? Jego odzieży?
Imogena. Rzekłam, nie przeczę.
Chcesz mnie zaskarżyć, to przywołaj świadków!

Kloten. Powiem twojemu ojcu.
Imogena. I twej matce.
Ona tak dobra dla mnie! Niezawodnie
Coś najgorszego wnet o mnie pomyśli.
A teraz pozostawiam ciebie, książę,
Na pastwę złego humoru.
Kloten. Oh, zemsty!
Jego odzieży? Dobrze!

(Odchodzi).
SCENA CZWARTA.
Rzym. Dom Filaryona.
Wchodzą: POSTUMUS i FILARYO.

Postumus. Nie bój się; obym mógł tak pewnie liczyć
Na przebaczenie króla, jak-em pewny
Czci jej!
Filaryo. Czy obmyśliłeś już sposób, jak króla
Przebłagać?
Postumus. Wcale nie! Cierpliwie ufam,
Iż czas odmieni wszystko i drżę z zim na
W oczekiwaniu ciepłych dni. W niemocy
Cóż dać wam mogę dziś więcej nad — wdzięczność?
Gdy los zawiedzie, umrę twym dłużnikiem.
Filaryo. Sama twa przyjaźń, twoje towarzystwo,
Hojną zapłatą tego, co zrobiłem.
Augustus posły szle waszemu panu.
Ostro przemówić ma don Kajusz Lucyusz.
Przepaszczon haracz wraz z zaległościami
Spłacony będzie, gdyż w przeciwnym razie
Król wasz obaczy znowu nasze hufce,
Których wspomnienie dlań tak przykre.
Postumus. Sądzę,
(Choć mężem stanu nie jestem, nie będę),
Że wojna musi wybuchnąć — i prędzej
Gallijskie legie wasze wylądują
W naszej ojczyźnie, obcej trwogom, niźli
Choć grosz haraczu dostaniecie stamtąd.

Lud nasz dziś więcej ma wojennej wprawy,
Niż wówczas, kiedy Cezar, z jego klęski
Szydząc, przyznawał jednak, iż odwagą
Może zaniepokoić; owóż ład ten,
Gdyby spróbować kto zechciał, dowiedzie,
Iż postęp go nie minął.

(Wchodzi Jachimo).

Filaryo. Patrz! Jachimo!
Postumus. Najszybsze sarny snać miałeś w zaprzęgu,
I żagle twoje były całowane
Od wszystkich wiatrów.
Filaryo. Jakże mi się miewasz?
Postumus. Twój szybki odwrót ma, zgaduję, źródło
W klęsce tak samo szybkiej.
Jachimo. Nie widziałem
Kobiety równie pięknej, jak twa żona.
Postumus. Ni równie dobrej; bo w przeciwnym razie
Jej czar patrzałby przez okna, by wabić
Fałszywe serca w fałszywą igraszkę.
Jachimo. Tu od niej list.
Postumus. Czy dobre wieści?
Jachimo. Sądzę!
Postumus. Czy Kajusz Lucyusz na brytańskim dworze
Za was już gościł?
Jachimo. Był oczekiwany,
Nie wylądował jednak jeszcze...
Postumus. Dobrze.
A cóż pierścionek? Czy błyszczy, jak dawniej,
Czy też niegodny już ciebie?
Jachimo. Przegrawszy,
Straciłbym tylko jego wartość w złocie.
Lecz znów podjąłbym podróż tak daleką,
By drugą noc mieć tak krótką, tak słodką,
Jaką w Brytanii miałem. Mój jest pierścień!
Postumus. Zbyt ciężki, abyś wziął go w posiadanie!
Jachimo. Twa żona dość go oceniła lekko!
Postumus. Bez żartów; boli cię zawód; nie zechcesz,
Byśmy sie znali nadal.

Jachimo. Owszem, panie!
Znajmy się, byłeś dotrzymał umowy.
Gdybym poddania się twojej małżonki,
Nie przywiózł z sobą, wówczas co innego.
Lecz ja zdobyłem cześć jej i twój pierścień.
Nie miej urazy do mnie. Wszak działałem
Zarówno wedle twojej woli, panie,
Jak po jej myśli.
Postumus. Jeśli mi dowiedziesz,
Że ją tuliłeś w łożu do swej piersi,
Podam ci rękę, a wraz z ręką pierścień.
W przeciwnym razie za to, iż masz czelność,
Tak myśleć o niej, musi paść skruszony
Miecz twój, lub mój; a może padną oba,
Bezwolnie padną, by czekać znalazców.
Jachimo. Już w tem, co powiem, znajdziesz prawie dowód;
Każdy ci szczegół wskaże, iż nie zmyślam.
A nie dość na tem, pragnę jeszcze wszystko
Przysięgą stwierdzić, za twą, ufam zgodą,
Choćbyś przysięgę uznał za zbyteczną.
Postumus. Słucham was.
Jachimo. Naprzód rzecz o jej sypialni,
(Snu tam zaprawdę nie zaznałem wcale,
Lecz warto czuwać, by zyskać, co-m zyskał).
Sypialnię zdobią dokoła dywany.
Haft na nich srebrny w jedwabiu, przedstawia
Jak Kleopatra czeka Rzymianina;
Rozmiar okrętu, czy też może duma
Wypiera Cydnu fale. Świetne dzieło!
Sztuka i przepych doszły w niem do szczytu.
Zaprawdę, niepojęty trud i zręczność.
Formalny odblask życia.
Postumus. Tak, lecz o tem
Mogłeś odemnie słyszeć, lub od innych.
Jachimo. Dowód mój wzmocnią niemało, przypuszczam,
Inne szczegóły.
Postumus. Proszę, chciej go wzmocnić
Pod grozą hańby!

Jachimo. Kominek się mieści
Od strony południowej; nad kominkiem
Dyana w kąpieli. Nie widziałem figur,
Któreby same tak się tłumaczyły.
Artyzm naturą stał się, choć milczącą;
Ba, poszedł dalej nawet, chociaż musiał
Ruchu i tchnienia zrzec się.
Postumus. I to jednak
Mogłeś od innych słyszeć. Głośną była
Moja Dyana.
Jachimo. Rzeźbiona powała
Roi się od Cherubów. Zapomniałem
Rzec ci o wilkach jeszcze przed kominkiem.
Są to dwa srebrne, skrzydlate amorki,
Każdy dotyka ziemi jedną nogą
I o pochodnię opiera się z gracyą.
Postumus. I to jest honor!
Być może, wszystko to widziałeś, (pamięć
Masz doskonałą!) ależ, abyś wygrał,
Nie dosyć jeszcze wiedzieć, jak wygląda
Sypialna jej komnata.
Jachimo. A więc zblednij!

(Wydobywa naramiennicę).

Jeżeli łaska, spojrzyj na ten klejnot.
Chowani go znowu, niechaj się połączy
Z twoim pierścieniem. Oba mą własnością.
Postumus. Na Zeusa! Jeszcze raz niech się popatrzę.
Więc to ta sama jest naramiennica,
Którą jej dałem?
Jachimo. Dzięki jej, ta sama.
Zdjęła obrożę, jeszcze dziś to widzę;
A z jakim wdziękiem dała mi ją! Wdzięk ten
Przyćmił i podniósł dla mnie wartość daru.
Dając, przyznała, iż niegdyś ów klejnot
Drogim był dla niej.
Postumus. Zdjęła go, być może,
Lecz by mnie przysłać.
Jachimo. Tak? Zajrzyj do listu.
Postumus. Nie, nie, to prawda. Weź-że i to razem!

(Daje mu pierścień).

[trzę.

i

On dla mnie odtąd jest, jak bazyliszek,
Co wzrokiem swym zabija. Czci nie szukać,
Gdzie jest uroda; wierności, gdzie pozór,
Ani miłości, gdzie drugi mężczyzna.
Kobiecych przysiąg stałość równie krucha,
Jak ich do cnoty przywiązanie! Głupstwo!
O, tam obłudy bezmiar!
Filaryo. Przyjacielu!
Odbierz ty pierścień, on jest twoim jeszcze.
Kto wie? Twa żona mogła zgubić klejnot,
Mogła jej zresztą ukraść go przekupna
Służebna.
Postumus. Tak jest. Tylko taką drogą
Mógł on go dostać. Oddajże mi pierścień.
Wskaż, jakie znamię ona ma na ciele.
To mi ważniejsze, bo klejnot — skradziony.
Jachimo. Na Zeusa, mam go prosto z jej ramienia.
Postumus. Słyszycie? On się zaklina — na Zeusa!
Więc dobrze, oto pierścień. To rzecz jasna.
Jak ona mogła zgubić to? Jej sługi,
Wierne, kto mógłby skłonić do kradzieży?
I jeszcze obcy! Nie! Ona musiała
Oddać się jemu. Oto herb ohydny
Jej nędznych chuci. Drogo, moja pani,
Kupiłaś tytuł ścierki! Ty, zapłatę
Weź umówioną; niechaj wszystkie dyabły
Piekło rozdzielą między was oboje!
Filaryo. Uspokój się! To wszystko nie wystarcza
Dla przekonania, jeśli jesteś pewny,
Ze ona...
Postumus. Nie trać słów na darmo! Ona
Oddała mu się.
Jachimo. Jeśli żądasz jeszcze
Silniejszych na to dowodów, przypomnę,
Ze pod jej piersią — oh, godną uścisku —
Kryje się plamka, dumna z swej siedziby.
Na honor, usta me spłonęły na niej.
Ta plamka po biesiadzie uniesienia
Nowy głód we mnie wzbudziła. Tę plamkę,
Czyli pamiętasz?

Postumus. Dziś ona jest plamą,
Tak niezmierzoną, jak przepaści piekła,
Gdzie dla niej jeszcze mało miejsca.
Jachimo. Słuchaj...
Postumus. Szkoda twych trudów. Po co tutaj liczyć?
Wszystko to jedno, raz, czy milion razy!
Jachimo. Przysięgam.
Postumus. Tylko bez przysiąg, mój panie
Przysięgniesz, że nie było tak, to skłamiesz;
A zamorduję ciebie, gdy zaprzeczysz,
Jak-eś mnie zhańbił.
Jachimo. Ja też nie chcę przeczyć!
Postumus. O, gdybym mógł ją poszarpać na strzępy
Ale ja pójdę. Przed oczyma ojca,
Wobec całego dworu to uczynię...
Coś zrobić muszę!

(Przechadza się gwałtownym krokiem).

Filaryo. Odchodzi od zmysłów,
Wygrałeś zakład! Podążmy w trop za nim,
Aby poskromić gorączkę wściekłości,
Którą sam przeciw sobie zwraca.
Jachimo. Chętnie!


SCENA PIĄTA.
Tamże.
Wchodzi POSTUMUS.

Postmnus. Nikt li nie może powstać na tej ziemi
Bez współdziałania kobiety? My wszyscy
Same bękarty i ten najzacniejszy
Człowiek, którego zwałem ojcem, Bóg wie,
Gdzie był, gdym został poczęty; mennicza maszyna.
Wydała we mnie fałszywą monetę.
Lecz moją matkę uważali wszyscy
Za Dyanę doby swej; podobnie dzisiaj
I moja żona wyższą jest nad inne.
O, zemsty, zemsty! Nieraz mi wzbraniała
Miary prawego szczęścia i żądała
Umiarkowania, różana od wstydu.

Jej słodki obraz zdołałby rozpalić
Nawet Saturna, a gdy dla mnie była
Czystszą od śniegu, nietkniętego okiem, —
Żółty Jachimo, w przeciągu godziny —
Czyż nie tak? O, nie — zaraz, bez mówienia...
Jak wypasiony, spieniony odyniec,
Ledwie: oh, krzyknął — i było po wszystkiem.
Doświadczył tylko, że to, co go miało
Powstrzymać, sama ona mu podała
Jako zwycięzcy. O, gdybym mógł znaleść
W ciele mem cząstkę, która jest z kobiety —
Bo, dziś przysięgnę, że wszystko cokolwiek
Drga zbrodniczymi popędy w mężczyźnie,
Kobiecą cząstką jest; kłamstwo — popatrzcie,
To rzecz kobiety; pochlebstwo — kobiety,
Fałsz, chuć zwierzęca, żądza zemsty krwawa,
Skąpstwo, szyderstwo, pycha, wietrzność zmienna,
Oszczerstwo, dziwne zachcianki i chwiejność —
Wszystko, co zbrodnią; wszystko, znane piekła,
Są w części, gdy nie całkiem — od kobiety.
Ba, wszystko to jest całkiem od kobiety.
Gdyż nawet w zbrodni,
Stałemi one nie są, owszem, zbrodnię,
Niestarszą nad minutę, zamieniają
Na taką, która o połowę młodsza.
Pisać przeciwko nim i kląć je będę
I nienawidzić... Nie! Prosić potrzeba,
By, czego pragną, dawały im nieba,
A sam czart sroższej nie wymyśli kary.

(Wychodzi).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Stanisław Rossowski.