Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
245
AKT DRUGI. SCENA CZWARTA.

On dla mnie odtąd jest, jak bazyliszek,
Co wzrokiem swym zabija. Czci nie szukać,
Gdzie jest uroda; wierności, gdzie pozór,
Ani miłości, gdzie drugi mężczyzna.
Kobiecych przysiąg stałość równie krucha,
Jak ich do cnoty przywiązanie! Głupstwo!
O, tam obłudy bezmiar!
Filaryo. Przyjacielu!
Odbierz ty pierścień, on jest twoim jeszcze.
Kto wie? Twa żona mogła zgubić klejnot,
Mogła jej zresztą ukraść go przekupna
Służebna.
Postumus. Tak jest. Tylko taką drogą
Mógł on go dostać. Oddajże mi pierścień.
Wskaż, jakie znamię ona ma na ciele.
To mi ważniejsze, bo klejnot — skradziony.
Jachimo. Na Zeusa, mam go prosto z jej ramienia.
Postumus. Słyszycie? On się zaklina — na Zeusa!
Więc dobrze, oto pierścień. To rzecz jasna.
Jak ona mogła zgubić to? Jej sługi,
Wierne, kto mógłby skłonić do kradzieży?
I jeszcze obcy! Nie! Ona musiała
Oddać się jemu. Oto herb ohydny
Jej nędznych chuci. Drogo, moja pani,
Kupiłaś tytuł ścierki! Ty, zapłatę
Weź umówioną; niechaj wszystkie dyabły
Piekło rozdzielą między was oboje!
Filaryo. Uspokój się! To wszystko nie wystarcza
Dla przekonania, jeśli jesteś pewny,
Ze ona...
Postumus. Nie trać słów na darmo! Ona
Oddała mu się.
Jachimo. Jeśli żądasz jeszcze
Silniejszych na to dowodów, przypomnę,
Ze pod jej piersią — oh, godną uścisku —
Kryje się plamka, dumna z swej siedziby.
Na honor, usta me spłonęły na niej.
Ta plamka po biesiadzie uniesienia
Nowy głód we mnie wzbudziła. Tę plamkę,
Czyli pamiętasz?