Z dni smutku i zwątpienia/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Z dni smutku i zwątpienia
Pochodzenie Rymy i Rytmy. Tom I
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CYKL V.
Z DNI SMUTKU I ZWĄTPIENIA.

Przygrywka.

Wygrzebałem z mych seksternów
Z już pożółkłych szmat
Stare wiersze dni mych młodych —
Osiemnastu lat!

I badałem w zamyśleniu
Młodej męki ślad,
Mojej dziwnie smutnej wiosny
Jadowity kwiat!

I pytałem, śledząc myślą
Ów tęsknoty szał, —
Czym w istocie w mojem życiu
Kiedyś wiosnę miał?!

Bo czyż mogę zwać młodością
Ów pochmurny czas —

Z powarzonem kwieciem wiosnę,
Z zeschłym liściem wraz?!

Ach, niejeden z mych rówieśnych
Taką wiosnę miał…
Los epoki swej dziecięciu
Taką młodość dał.

Bo to jednak była młodość,
Chociaż chmurna tak;
W starych wierszach odnajduję
Tego pewny znak.

Młody duch się wzdrygał wonczas
Na najlżejszy cień,
Który plamił wyobraźnię
W młodociany dzień.

Zakochany w ideałach,
W woni białych róż,
Każdą plamkę w swem sumieniu
Mienił zbrodnią już!

Myśl przedwcześnie rozwiniętą
Szorstko raził świat,
Ludzki bój zawzięty, wieczny,
I zagadnień jad…


Przerażone, przeczuwając,
Ciemne życia tło,
Dziecię wieku sił nie czuło,
Aby zwalczyć zło!

Młodej duszy jeszcze wtedy
Nie nauczył czas,
Że się trzeba godzić z sobą
I ze światem wraz.


Trzy żale.

Ja wam powiem, czemu cierpię stale,
Czemu schylam tak nikczemnie kark,
Mam trzy żale, trzy okropne żale,
Do trzech bogiń, trzech potężnych Park!
Ja do Klotho czuję żal głęboki,
Że wysnuła mego życia nić,
Że rzuciła mnie w ten świat szeroki,
W którym, „cierpieć“ — to samo, co „żyć.“
Drugą Parkę, istną życia jędzę,
Ja przeklinam za mój nędzny los,
Bo tak słabo snuła moją przędzę,
Że najsłabszy mógł ją targać cios!
A do trzeciej, Niezbłaganej Parki,
Chowam w sercu najzawziętszy żal,
Że choć widzi moje słabe barki,
Trzyma zdala od mej nici stal!
Teraz wiecie, czemu cierpię stale,
Czemu schylam tak nikczemnie kark,
Mam trzy żale, trzy okropne żale,
Do trzech bogiń, trzech potężnych Park!


Ból młodości
(w latach osiemnastu).

Ha, śmiejcie się wy, kiedy serce me drży,
Przeciw życiu podnosić chce bunt?
A więc błagam ja was, spełńcie prośbę mą raz,
Dajcie stały pod nogi mi grunt?
Abym nie chwiał się wciąż, by zwątpienie, jak wąż,
Nie dławiło pierścieniem mnie swym,
Abym przestał kląć świat, nie chciał skrócić swych lat,
Bym nie sądził, że w szystko — to dym.
Aby w krew wstąpił żar, aby uczuć mnie czar
Mógł pocieszać i w sercu się kryć,
Abym zwalczył swój szał, abym kochać coś miał,
Abym wierzył, że warto jest żyć!


We wiośnie życia.

Serce biedne, serce głupie
Zjada smutku rdza,
Zniechęcenie jakieś trupie
Nieprzerwanie trwa.
Mgła na oczach, myśl w żałobie
I omdlewa dłoń;
Sny o szczęściu legły w grobie,
Wpadły w Lety toń.
Nienawidzę życia szczerze,
Nie chcę świata łask,
W jasną przyszłość już nie wierzę,
Ani w szczęścia blask…
Spojrzę w przeszłość — jakżeż ciemna,
Zmarnowana, zła!
Spojrzę w przyszłość — drży tajemna
W śród czarnego tła.

Już mnie dzisiaj świat nie truje,
Ni duchowy głód,
Straszną pustkę w głowie czuję,
W piersi — straszny chłód!
Zdasię, stare wlokę lata,
Czując nudę, czczość, —
Dość mi życia, dość mi świata,
Dość mi, dość mi, dość!
Chciałbym wydrzeć z piersi ducha,
Chciałbym przestać żyć;
Poplątana, czarna, krucha
Mego życia nić…
Ej, Atropos, moja złota,
Pocóż trzymasz nóż?
Moją marną nić żywota
Przetnij, przetnij już!
Czemu zwlekasz? — Radzę przecie:
Spiesz się, spiesz się, spiesz!
Tyle ról już grałem w świecie, —
Przyjmę twoją też!



∗             ∗
(Sonet).

Jakiś smutek blady i zgrzybiały
Do mej duszy wjada się rozdartej
I zgorycza rozbujane żarty
I wygasza młodości zapały.

A na sercu ciężar legł uparty,
Wszystkie czucia jakgdyby omdlały, —
Tylko ciszę mąci szept zachwały:
To sumienie, wróg ten nieodparty!

Sypiąc cierniem drogę do mogiły,
Dnie za dniami leniwie się wleką.
Dam się unieść po drodze pochyłej;

Precz ze złudzeń i pociech apteką!
Ach do walki nie mam żadnej siły
Chciałbym uciec daleko… daleko…



∗             ∗

Jakby szkapy wychudłe i żmudne,
Dnie za dniami leniwie się wleką;
Ciągniesz, ciągniesz to życie tak nudne, —
A twój cel wciąż tak samo daleko:
To, co zdala cię wczoraj nęciło,
Osiągnąwszy, — już dziś poniewierasz;
Wzniosłą wiarę, dziś jeszcze tak miłą,
Jutro z serca szyderstwem wydzierasz.
Życie nudzi — jak step nieskończony,
Co pod śniegu całunem spoczywa:
W jakiekolwiek obrócisz się strony,
Nic wokoło twój wzrok nie odkrywa;
Nawet kwiatka nie ujrzysz wkrąg siebie,
By czem mogła pocieszyć się dusza:
Słońce trupio przyświeca na niebie,
Tylko śniegi — i pustka — i głusza…

Czczo i pusto — więc tworzysz wciąż plany,
I udajesz, że snom swym dowierzasz,
Kłamiesz sobie, że cel masz wskazany,
I że walcząc, do niego wciąż zmierzasz…
Tworzysz sobie zwątpienia dość płaskie,
Tworzysz sobie zwodnicze nadzieje,
W komedyjancką przystrajasz się maskę,
Która razem i łka i się śmieje…
Nudne życie, szeląga nie warte,
Z pustą duszą, tak śmiesznie rozdartą;
Byłbyś czoło roztrzaskał wytarte,
Lecz i zabić się nawet nie warto!…
Jakby szkapy wychudłe i żmudne
Dnie za dniami leniwie wciąż biegą,
Ciągniesz, ciągniesz to życie tak nudne,
Nie pojmując sam nawet — dlaczego?


Z duszy.

Cały ciężar olbrzymi ludzkiego żywota
Do mej piersi się ciśnie i serce przygniata:
Cała nuda istnienia i cała tęsknota,
Co żelazną obręczą duch ludzki oplata.
Czuję brzemię na sercu: to kamień pogrzebu
Wszystkich marzeń młodości i wszystkich nadziei,
Tych ogników, co świecą śród mroków erebu,
Aby zgasnąć za chwilę w dążenia zawiei.
Jęczy głucho me serce pod strasznem brzemieniem,
Co powolną torturą wyniszcza me siły;
Zda się jęk ten nurtuje pod zimnym kamieniem
I z wysiłkiem letargu wychodzi z mogiły.
Przywaliła me serce życiowa męczarnia,
Serce cierpi okrutnie, lecz ciągle uderza:

Życie pastwić się lubi, ofiary zniezdarnia,
Walczy jadem powolnym, nie mieczem rycerza.
I spłaszczyło się serce pod ciężkim kamieniem,
Ale znosi nieszczęścia i bije bez przerwy;
Ludzkie serca, choć słabe, żyć mogą cierpieniem,
Wytrzymałe, zaprawdę, dostaliśmy nerwy.
Lecz boleśnie, boleśnie przepędzać tak lata,
Z przerdzewiałą żyć duszą, bez snów, bez złudzenia,
Żyć śród świata, a sercem uciekać od świata,
I istniejąc, przeklinać nieszczęście istnienia.
Czem się bawić, gdy zbrzydną te cele ćwierciowe,
Te intryżki maluczkie i maski dziurawe
I podłością dyszące żądz głowy hydrowe
I te słowa szlachetne, a czyny plugawe!
Kiedy myślą przebiegam umarłych szeregi,
Co w mych oczach ożywczem powietrzem dyszeli,
Co w nektarach i jadach maczali ust brzegi
I w mych oczach snem martwym na wieki zasnęli, —
Tak mi smutno się robi, tak duszą i sercem
Ja zazdroszczę im mogił, gdzie leżą schronieni
Czy pod zimy puszystym śniegowym kobiercem,
Czy pod miękim dywanem wiosennej zieleni.

Tak zazdroszczę im tego wiecznego schronienia,
Gdzie śpią cicho od gwarów życiowych zdaleka,
Uwolnieni od więzów gryzących sumienia
I od czucia i myśli — tych wrogów człowieka!



∗             ∗

Suche oko do snu się nie zmyka,
Choć je zmęczył powolny dnia ciąg;
Noc mnie palcem lodowym dotyka,
Martwa cisza rozlewa się wkrąg;

Tylko zegar poważnie dygoce,
Chwil szczęśliwych zazdrosny ten stróż;
Pokój w bladej omdlewa pomroce,
Światło lampy dopala się już…

I ja czuję, jak zwolna nademną
Jakiś ciężki nachyla się duch,
I fantazyę zabarwia mi ciemną,
I podszeptem rozpieszcza mój słuch;

I lubieżna fantazyja go słucha;
Dziwną mocą rozbraja on gniew
I złośliwie coś szepcze do ucha
I rozpala i burzy mą krew…



∗             ∗

Z przygaszonem łzami okiem,
Jadowitych pełen tchnień,
Galerniczym szedłem krokiem
W złoty dzień.
Słońce śmiechy słało ciepłe,
W jego blaskach tonął gród —
Tylko jam miał członki skrzepłe,
Niby lód…
Upojony pięknem latem
Snuł wesołych ludzi sznur…
Między mną a całym światem
Niewidzialny stanął mur.
Czemuż, czemuż me sumienie
Tyś oplątał, losie zły,
W gorzkich wspomnień czarne cienie,
W smutnych przeczuć szare mgły?!



∗             ∗

Gdy w mego życia zamarłe chwile
Cofnę się mglistem wspomnienia okiem,
Zbrużdżone czoło wnet na dół chylę
I cicho stąpam z tchnieniem głębokiem…
Próżno w ruinach grzebię pamięcią,
By znaleźć jedno złote wspomnienie:
Przeszłość przybita czarną pieczęcią, —
Podarte szmaty, pogrzebne cienie!
Nie! nigdy szczęście nawet z oddali
Skrzydłem mi lekkiem lic nie musnęło,
Nie zaważyło na życia szali,
Tęsknoty, bólu mi nie odjęło.
Chyba, że liczyć za szczęście warto
Krótkie złudzenia ślepej młodości,
Snów pajęczynę dzisiaj rozdartą
I nieoddany uśmiech miłości.
Ja-ż mej niedoli sam jestem winny? —

Czy w niemowlęctwie wgryzł się w me lice
Jad, co w podściołce krył się dziecinnej,
Jak w Dejaniry białej tunice?!
Czyliż natura zadrwiła ze mnie,
Dając mi czułe tak głupio nerwy,
Że kiedym pełzał przez życia ciemnię,
Musiałem boleć zawsze… bez przerwy…
Sprzeczne potęgi wciąż piędź za piędzią,
Zwalczały duszę, tkniętą chorobą,
A jam był własnym surowym sędzią;
Nie mając jednak władzy nad sobą!


Ciemność.

Ach! noce dla mnie to całe wieki —
Męczarnie srogie!
Nie chcą się zawrzeć łzawe powieki,
Zasnąć nie mogę!
O czarnej nocy czarno przedemną,
Jakbym był w grobie,
Więc sam przejęty trwogą tajemną
Płaczę po sobie.
A gdy po długiej walce z myślami
Zasnę na chwilę,
Cisną się senne widma tłumami,
Drażniąc niemile!
I znowu ciemność fantazyi okiem
We śnie ogarnę:
Tłum czarny idzie poważnym krokiem;
Tam pudło czarne;

Świece i kiry, pogrzebne konie!
Ja w trumnie leżę!
I z snu się budzę z rozpaczą w łonie;
Wątpię i wierzę…
Niedarmo ciemność nad łożem nizko
Tak się pochyla…
Choć młody jestem — widać już blizko
Odejścia chwila!…


Niewolnik namiętności.

Ej wy zmysły moje rozigrane,
Ej wy czucia moje rozwichrzone,
Ej wy chucie moje rozhukane,
Ej wy myśli moje potargane,
Ej wy żądze moje nieskończone, —
Czemu-żeście mnie okuły w pęta,
Rozum, serce zgniotła wasza siła?!
Namiętności bądź-że mi przeklęta,
Niewolnika zemnie tyś zrobiła!
Próżno myślą wybiegam do cnoty,
Próżno sercem pragnę ideału,
Próżno duszą marzę sen mój złoty,
Próżno wolą uciekam od szału!
Przyjdzie zawsze czarna ta potwora,
Przyjdzie burzyć wszystkie czyste plany;
Żądzą drżąca i dzika i chora,
Sine wargi, włos ma rozczochrany,

A na czole jej zmarszczki starości,
A jej postać chuda i wykrętna,
W oczach blaski bezwstydu, chytrości, —
To namiętność ta podła, ta wstrętna!
Oh! na cele moje, na te boskie,
I na czucia moje, na te słodkie,
I na miłość i na moją troskę,
Na wspomnienia, na sny moje wiotkie,
Narzuciła swoje cienie grube,
Roztaczając wkoło noc sromotną,
Skazywała to światło na zgubę,
Lub na życia tęsknotę przelotną;
Pijaniła moje młode zmysły,
Mnie czyniła bezwolną istotą,
Aż mi dłonie w rezygnacyi zwisły,
Ażem pobiegł bez pamięci w błoto!
Ej wy zmysły moje rozigrane,
Ej wy czucia moje rozwichrzone,
Ej wy myśli moje potargane,
Ej wy żądze moje nieskończone, —
Widzę światło czarowne w oddali,
Lecz moc wasza żelazna mnie nęka,
Próżno biedz chcę, gdzie światło się pali,
Grzęznę w błocie — i serce mi pęka!



∗             ∗

Jakże mogę sen złocisty
Lekko śnić,
I z krynicy marzeń czystej
Duszą pić, —
Kiedy wszystkie sny złociste
Mrok mi skuł,
I krynice marzeń czyste
Zmącił muł?l
Jakżeż mogę światła zdroje
W koło lać,
I na strunach duszy swoje
Piosnki grać, —
Kiedy światło me zalała
Zmysłów noc,
Struny duszy mej porwała
Burzy moc?!

Jakżeż mogę pod niebiosy
Orłem mknąć,
Karcić ludzi, złego głosy
Gniewnie kląć,
Kiedy żądze kajdaniące
Czuję sam,
I pragnienia w głębi drżące
Dobrze znam…
O! jak trudno mi z zmysłami
W świecie żyć,
Kiedy chęć mnie jedna mami
Duchem być!!



∗             ∗

Jam przeszłość chciał zwalić do trumny
I zawrzeć jej wieko;
Chcąc wybrać więc środek rozumny,
Uciekłem daleko!…
Bo chciałem się rzucić w toń nowych
Wypadków i wrażeń,
By duszę oczyścić z surowych
I czarnych mych marzeń.
Lecz serce dziwacznie się łudzi
Wśród życia zagadki…
Tak! nowych spostrzegam tu ludzi
I nowe wypadki…
Lecz dawnej boleści mej kamień
Przywala wciąż duszę
I stare śród nowych omamień
Powstają katusze!…

Do serca mi chyba te kiry
Przyrosły złowrogie,
Że strasznych tych szat Dejaniry
Oderwać nie mogę!
Od miejsc, w których niechęć swą żywię
Dziś dzielą mnie mile,
A miał-żem i tutaj prawdziwie
Swobodną choć chwilę!
Świadomość mnie moja pożera
Jak chciwy niedźwiadek,
Mój duch z niepewności umiera
Śród życia zagadek…
Ach! co to jest zemną, ach co to?!
O, losie złowrogi!
Czym po to uciekał, czym po to
Przebiegał te drogi?!
Ach, co to jest zemną?! ach, co to??
Że wszystko to na nic!
Przywiozłem cię z sobą, tęsknoto,
Tęsknoto bez granic!…


Szukałem dzisiaj.

Szukałem dzisiaj spojrzeniem chciwem
Na niebie gwiazd i miesiąca;
Szukałem ducha pragnieniem żywem
W sercu — miłości gorąca…
Lecz i na nieba szarym kobiercu
Nie było świetlanych gości,
I w mojem pustem nie było sercu
Nawet iskierki miłości!



∗             ∗

Czarne chmury się piętrzą na niebie,
Czarna troska się tarza po duszy;
Niebo łzy swe chce wylać ze siebie,
Dusza łzami chce ulżyć katuszy.
Tak! lecz chmury się dzisiaj wypłaczą
I rozjaśni się niebo to drogie,
A ja z moją zostanę rozpaczą,
Bo ja płakać niestety nie mogę!



∗             ∗

Ja się śmieję, dzwoneczkami wstrząsam
Błazeńskiego mojego kołpaka,
Ja płochliwie i swawolnie pląsam,
Do małego podobny dzieciaka.
Ale w głowie myśli nie dziecinne,
Ale w sercu czucia nie niewinne:
W mojej głowie siedzą chciwe Harpie,
Moje serce wiecznie robak szarpie!…


Do Wisły.

Wisło moja milcząca! Wisło moja groźna!
Patrzyłem dziś na ciebie wśród ciszy wieczornej
Nad tobą już zawisła szata nocy mroźna,
Wietrzykowi lekkiemu bieg twój był pokorny.
Niebo zdala zniżyło swoje czoło chmurne,
Aby gładkie twe lica pocałunkiem musnąć,
I nie chciało już więcej wznieść go w sfery górne,
I zlawszy się w uścisku zapragnęło usnąć.
Drgające światła latarń, stojących szeregiem
Nad ponurym wężowo wijącym się brzegiem,
Na falach kładły długie, równoległe cienie.
Więc gdym patrzył na ciebie, czułem lekkie drżenie,
I uciekłem!… bo w głowie myśl dzika błądziła,
Żeś mnie groźnie w swe zimne objęcia wabiła!


Przedwczesna jesień.

Tocząc się ciągle w paszczę zepsucia,
Nie zachowałem w życia niedoli
Poczucia siły, poczucia woli,
Poczucia myśli, uczuć poczucia!
Powoli — piękno wygasa we mnie,
Powoli — grzęznę w życiowem błocie;
Już dla dobrego nie drżę tajemnie,
I widzę śmieszną naiwność w cnocie; —
I wyobraźnia — ta boska siła,
Teraz się stała jakaś obłudna,
Głupia, leniwa, szara i brudna,
Zwalawszy skrzydła, wnet je straciła.
I myśl zżółwiała, w zbolałej głowie
Pełza, jak robak; wszędzie jej nudno;
Nie płynie z ust mych w ognistem słowie

I nawet w rymy wplata się trudno;
Ani się naprzód nie rwie z pośpiechem,
Dla wszelkich celów pełna niechęci,
Ani przeszłości nie chce być echem,
Odarta z wielkich skrzydeł pamięci.
Szara mgła smutku legła na oku,
I blask się żadną nie przedrze miarą,
Aby zajaśnieć wewnątrz, wśród mroku,
I ogrzać duszę głupią i starą.
Gdy wzrokiem dawnych snów lub wspomnienia
Spoglądam dzisiaj na moje życie,
Słyszę szarpiące głosy sumienia,
Słyszę ranionej dumy mej wycie.
W parodyę uczuć wpadam uczuciem,
W bezmyślnych myślach myślą się grzebię,
Trzęsąc wrośniętem w wolę okuciem,
Czuję, że nie mam poczucia siebie!
Zdarza się czasem: w mroku zasiędę
I głucho siebie pytam się nieraz:
Czem byłem niegdyś, czem jestem teraz,
Czem mogłem zostać? czem będę?…
I wtedy pustka straszna zawiewa,
Oko się patrzy dziko i sucho,
I chociaż głos mój chrypnie, omdlewa,
Lecz słyszę wewnątrz odpowiedź głuchą.
I widzę — widzę: niegdyś wróżyłem
Różowy rozkwit, pełny nadziei,

Ale czy los mnie stargał w zawiei,
Czy sam swe siły nędznie zniszczyłem; —
Wiem tylko tyle, żem owoc smutny,
Co niedojrzawszy, gnić już poczyna,
I czeka, wlokąc żywot pokutny,
Rychło upadku zabrzmi godzina?


Do siebie.

Porzuć rymy, porzuć mary mgliste,
Niech cię Muza twa nie wabi zdradna;
To nie twory poezyi przeczyste,
To nie piękno, to nie świętość żadna:
To są smutki, którym dusza rada,
Wystrojone, urabiane ciernie,
To jest serca ckliwego przesada,
To są nerwy drażliwe nadmiernie.
Przestań pisać, posłuchaj, mój miły,
Tylko niszczysz, marnujesz swe siły!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.