Przejdź do zawartości

Wtajemniczenie czyli droga do nadczłowieczeństwa/Człowiek zwykły

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Annie Besant
Tytuł Wtajemniczenie czyli droga do nadczłowieczeństwa
Wydawca Wydawnictwo „Adyar”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Współczesna“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Initiation: The Perfecting Of Man
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

CZŁOWIEK ZWYKŁY
Jego pierwsze kroki



Istnieje Ścieżka, wiodąca ku tak zwanemu Wtajemniczeniu, a przez nie ku Doskonałości Człowieka; Ścieżka to uznana przez wszystkie wielkie religje; zasadnicze jej właściwości opisuje w wyrazach jednoznacznych każda z wielkich religji świata. Czytamy o niej w naukach Kościoła rzymsko-katolickiego, gdzie podzielona jest na trzy części: 1) Ścieżkę Oczyszczenia, 2) Ścieżkę Oświecenia, 3) Ścieżkę Zjednoczenia z Bogiem. Odnajdujemy ją u Muzułmanów w księgach Sufi, naukach mistycznych Islamu, gdzie znaną jest pod mianem Drogi Prawdy i Żywota; spotykamy ją również, posuwając się dalej na Wschód. Tam, w wielkiej religji Buddyzmu dzieli się na liczniejsze działy, które jednak można zamknąć i w ogólnym zarysie; podobny podział widzimy i w Hinduizmie, gdyż w obydwu tych wielkich religjach, w których znajomość psychologji, umysłowości i ustroju człowieka tak wielką odgrywa rolę, — znajdujemy szczegółowy jej podział.
Właściwie jednak nie chodzi tu o to, do jakiej zwrócimy się religji, jakie obierzemy nazwy, jako bardziej lub ściślej wyrażające nasze własne pojęcia; Ścieżka Oczyszczenia — to Ścieżka Próby, na której należy rozwinąć pewne określone cechy; Ścieżka Oświecenia — to Ścieżka Świętości o czterech wielkich stadjach, do których prowadzą cztery wielkie Wtajemniczenia, symbolami ich w Chrześcijaństwie — Narodzenie, Chrzest, Przemienienie, Męka Chrystusa; Ścieżka Zjednoczenia — to osiągnięcie Wyzwolenia, Zbawienia, czyli dojście do stopnia nadczłowieka, Mistrza.
Ścieżka jest jedna; stopnie jej są zawsze te same. Od niepamiętnych czasów wiodła zawsze od życia zwykłego ku życiu Boskiemu. Przez tysiące wieków wstępowali na nią niektórzy przedstawiciele ludzkości; przez tysiące wieków przyszłych zawsze niektórzy będą nią kroczyć, aż po kres naszej ziemskiej historji, aż do zakończenia naszego cyklu ewolucji ludzkości. Jest to Ścieżka, na której się człowiek uczy stopniowo urzeczywistniać Chrystusowe przykazanie: „Bądźcie tedy doskonałymi, jako i Ojciec wasz Niebieski doskonałym jest“.
Jest to Ścieżka, o której ten sam Wielki Nauczyciel, Chrystus, powiada: „Ciasną jest brama i wąską jest ścieżka, która wiedzie do żywota, i niewielu ją odnajdzie!“. (Św. Mateusz VII. 14.) Wiem, że w dobie późniejszej, kiedy już większość ludzi zapomniała o istnieniu Ścieżki, tym prawdziwym słowom nadano zupełnie fałszywe znaczenie, mówiąc, iż wąską jest brama i droga, wiodąca do królestwa niebieskiego, zaś szeroką i łatwą droga do potępienia wiecznego. Lecz jest to skażona, błędna interpretacja głębokiej prawdy okultystycznej. Jest to przekręcenie słowa Chrystusa, nigdy bowiem Ten, którego uczniowie nazwali Zbawicielem świata, nie mógł był powiedzieć, iż tylko garstka niewielka znajdzie zbawienie, natomiast tłumy niezliczone pójdą na zatracenie.
Mówiąc o ścieżce, nie operujemy wierzeniami egzoterycznemi, gdzie się wspomina o niebie i piekle. Życie, ku któremu Ścieżka wiedzie pielgrzyma, nie jest życiem przemijającego szczęścia niebiańskiego; jest to życie, o którem się mówi w czwartej ewangelji, w słowach: „Poznanie Boga jest żywotem wiecznym“. Życie to nie mierzy się niezliczonemi wieki, lecz oznacza zmianę w samym stanie, w samej wewnętrznej postawie człowieka; nie jest ograniczane czasem, bowiem jest nieskończone. Nie można by go mierzyć wschodami i zachodami słońca, choćby nawet owe brzaski i zachody stanowiły cząstkę nieodłączną wieczystego życia, bowiem ono jest tą doskonałą równowagą śmiałości Zjednoczenia się z Bogiem, w którem czas jest tylko przemijającem zjawiskiem bytu, a jedyną obecną rzeczywistością — Życie Ducha.
— A więc Ścieżka, o której będziemy mówić w czasie tych niedzielnych wykładów, starając się krótko treściwie (choć z konieczności niedoskonale) przedstawić, czem ona jest dla ludzi, to droga krótsza, lecz trudna, na której człowiek rozwija się szybciej, niżeli w zwykłym biegu normalnej ludzkiej ewolucji. Idąc tą ścieżką, że użyję tu znanego porównania, człowiek zamiast wznosić się pod górę drogą, wijącą się spiralnie i okrążającą górę niezliczone razy, idzie, wdzierając się wprost przed siebie po zboczach spadzistych, nie bacząc na urwiska, niebezpieczne rozpadliny skalne, nie bacząc na bezdenne otchłanie i głębokie przepaście, bowiem świadom jest, że nic nie zdoła powstrzymać Wiecznego Ducha, że żadna przeszkoda nie ostoi się wobec jego siły, która jest wszechmocną, mając za źródło swe Wszechmoc samą.
Taką jest Ścieżka, którą mamy tu wspólnie rozpatrywać, nietylko dlatego, że przedmiot to głęboko ciekawy i porywający, ale raczej — z mej strony, a ufam, że i ze strony choćby kilku moich słuchaczy, by jej badanie zdołało życie przetworzyć, by obudziło pragnienie wejścia na tę Ścieżkę i poznania jej osobiście, własnem doświadczeniem, nietylko teoretycznie, by te studja dopomogły nam do zrozumienia choćby w części tych tajemnych, najgłębszych misterjów, dzięki którym człowiek poznaje swą Boskość od wieków w nim ukrytą, zawsze dążącą do doskonałego przejawienia się, — co wzniesie go zczasem nad człowieczeństwo i ponad ludzkość.
Takim więc będzie cel naszych studjów. Chcąc by dały wyniki praktyczne, musimy, choćby chwilowo, przyjąć za pewnik istnienie w Naturze pewnych wielkich faktów. Nie chcę przez to powiedzieć, by ludzie pochłonięci sprawami tego Świata, czyniący zaledwie pierwsze kroki ku ścieżce, musieli znać lub uznawać te fakty. Prawa przyrody nie zmieniają się nigdy, czy je znamy, czy nie znamy. Pozostają zawsze niewzruszone, czy uznajemy je, czy też nie uznajemy, a żyjąc w królestwie Przyrody, podlegamy jej prawom. Znajomość ich dokładna nie jest nieodzowną w pierwszych naszych krokach ku ścieżce. Dość, że fakty te istnieją, by oddziaływały po za świadomością człowieka na jego życie wewnętrzne jak i zewnętrzne. Wystarcza istnienie tych praw, choć człowiek może o nich nie wiedzieć. Promienie słoneczne nie przestają nas ogrzewać, jeśli nic nie wiemy o budowie słońca; ogień nie przestanie nas parzyć, jeśli nieświadomi jego własności włożymy rękę w płomienie. Prawa przyrody zabezpieczają nietylko życie, lecz i jego rozwój i postęp, unoszą nas same prądem ewolucji, niezależnie od wiedzy lub niewiedzy naszej. Lecz znając je, zyskujemy wiele, gdyż możemy współdziałać z niemi, czego czynić nie jesteśmy w stanie, dopóki trwamy w mroku nieświadomości. Znając prawa, możemy je użytkować; znając fakty — możemy się na nich opierać. Mieć wiedzę, znać prawa — to stąpać w świetle, zamiast błąkać się poomacku w ciemności; zrozumieć prawa Przyrody — to zdobyć nowe przyspieszenie własnej ewolucji, korzystając z czynników pomocnych, unikając innych, któreby mogły ewolucję utrudnić, lub opóźnić.
Jednym z najgłówniejszych czynników, od którego zależy cała możliwość doskonalenia się człowieka na Ścieżce, jest Reinkarnacja, będąca jednem z zasadniczych praw Przyrody; w wykładach niniejszych musimy ją przyjąć, jako pewnik, — gdyż roztrząsanie jej i udowodnienie zajęłoby mi zbyt dużo czasu i oddaliło od mego przedmiotu.
Dzięki temu prawu możliwy jest stopniowy wzrost człowieka, w szeregu następujących po sobie żywotów, przez niezliczone doświadczenia w świecie fizycznym i uczuciowym, oraz w świecie, który zwiemy Niebem. Ewolucja byłaby zbyt krótkotrwałą i nie pozwoliłaby człowiekowi wyjść z niedoskonałości, a urosnąć w doskonałość, gdyby nie miał niezliczonych sposobności do tego podczas długiej, długiej drogi wzwyż. Człowiek świecki, pragnący uczynić pierwszy krok ku Ścieżce i przygotowany, ma już za sobą długą ewolucję, w ciągu której nauczył się rozpoznawać dobro i zło i wybierać dobro, a odrzucać zło; zdołał rozwinąć i wyćwiczyć umysł, charakter, jednem słowem, dojść od stanu człowieka pierwotnego i amoralnego do stopnia wysokiej dzisiejszej kultury. Musimy więc przyjąć reinkarnację za fakt, bo nikt z nas nie zdołałby przejść długiej drogi ewolucyjnej i nie osiągnąłby boskiej doskonałości w czasie jednego życia. Lecz nie jest koniecznem, by człowiek, zbliżający się do Ścieżki, wiedział o reinkarnacji. Zna ją zresztą i tak w swej pamięci duchowej, choć jego mózg fizyczny może jej jeszcze nie objął. Rozwój jego będzie nieuniknionem przedłużeniem jego przeszłości i dojdzie do chwili, gdy Duch i mózg ustosunkują się właściwie i ściślej zjednoczą ze sobą, wówczas wszystko, co zna jego wewnętrzna istota, stanie się oczywistem dla jego myśli konkretnej.
Następny ważny fakt, niezbędny do uznania przynajmniej w zasadzie, da się ująć w tem jednem zdaniu z Pisma Św. „Jaka Siejba — taki plon“. Jest to prawo przyczynowości, prawo akcji i reakcji, dzięki któremu Przyroda przynosi człowiekowi nieuchronnie owoce tego, co myślał, pragnął i czynił.
Wreszcie fakt istnienia Ścieżki, którą wielu ludzi kroczyło przed nami. Istotnie, faktem jest możliwość przyspieszenia ludzkiej ewolucji, poznania praw, które nią rządzą, warunków, które do niej prowadzą i przejścia samemu wszystkich jej szczebli. Niektórzy już przeszli je dawno i dziś stoją u kresu Ścieżki i Ci niegdyś byli ludźmi, jak my tu na ziemi, a teraz stali się Stróżami, Kierownikami świata; to Starsi Bracia naszej rasy, Nauczyciele i Prorocy przeszłości, wznoszący się w coraz bardziej olśniewającej światłości aż do ostatniego szczebla, do szczytu Ścieżki, gdzie stoi Ten, który jest Najwyższym Kierownikiem całego świata, w którym żyjemy. Gdyby nikt nie utorował tej Drogi, gdyby nikt nie przebywał jej przed nami, zaiste, daremną byłaby nasza nadzieja. Lecz Ci, którzy niegdyś występowali, jako Nauczyciele ludzkości, przebyli w zamierzchłej przeszłości tę olbrzymią i świętą pielgrzymkę; Ci, których dziś czcimy, jako Mistrzów, zachowali i nadal łączność z naszym światem, biorą Oni Uczniów i pomagają im w ich wspinaniu się po stromej ścieżce.
A więc wielkie fakta Przyrody, istniejące niezależnie od czyjegokolwiek uznania, na których się opiera możliwość ludzkiego doskonalenia się — to: Prawo Reinkracji, prawo Karmy, istnienie Mistrzów, Nauczycieli i Ścieżki do Nich wiodącej. Cztery prawdy, które muszę przyjąć za uznane, nie dlatego bym nie mogła ich kolejno udowodnić drogą prawidłowego rozumowania, argumentacji, ale wprost uważając je za punkt wyjścia i podstawę niniejszych wykładów.

Jakież są tedy pierwsze kroki zwykłego świeckiego człowieka, gdy zbliżać się poczyna ku ścieżce?
Jak już wspomniałam, nie jest koniecznem, aby znał, rozumiał lub uznawał cztery wielkie prawdy, o których mówiłam. Jest to zaiste rzeczą pocieszającą, że może być, a nawet jest pomiędzy wami wielu, którzy nic jeszcze nie wiedzą o tych prawdach, a jednak zbliżają się nieustannie ku ścieżce. W przyszłości będziecie o wiele bardziej świadomi waszej ewolucji, ale jest ona i dziś faktem niezbitym, choć możemy nic o niej nie wiedzieć. Pragnę w dzisiejszym wykładzie pokazać wam drogę i stopnie takiego rozwoju, abyście zrozumieli, że ze stanowiska okultystycznego orjentować się sami, w jakim punkcie ewolucji jesteście, aby każdy z was umiał sam osądzić, czy zwrócił się już ku Ścieżce i czy ku niej podąża. Bowiem wielu nieświadomie zmierza w jej kierunku, inni zaś zwracają się ku niej świadomie, — po zbadaniu i zrozumieniu jej znaczenia.
Niech więc pierwszy z tych wykładów dopomoże, by nieświadoma ewolucja wasza stała się świadomą, niech dopomoże wam do łatwiejszego zrozumienia samego siebie i poznania swego miejsca w ewolucji; niech ci, z was, którzy wierzą w istnienie Ścieżki, dowiedzą się, jaki rodzaj życia do niej prowadzi, zaś ci, którzy zbliżają się ku niej mimowiednie, — niech pojmą i ocenią szczęście, którego są bliscy.
Pierwszym i najważniejszym krokiem ku Ścieżce, niemożliwym do pominięcia, krokiem, który prowadzi do niej najprościej jest: „Służenie Człowiekowi“.
Jest to najpierwszy, sine qua non, warunek. Dla samolubów postęp taki jest niepodobieństwem, dla ludzi bezinteresownych, zapominających o sobie, jest rzeczą prostą i pewną. W jakiejkolwiek dziedzinie człowiek zaczyna więcej myśleć o innych, aniżeli o sobie, troszczyć się o dobro ogólne więcej, niż o własny interes, — czy to będzie w służbie miasta, gminy, narodu, czy też w pracy dla zbliżenia narodów, aż do służenia całej ludzkości, każdy taki czyn będzie krokiem ku ścieżce, najlepiej przygotowującym człowieka do wstąpienia na nią. Jaki jest sposób i rodzaj służenia — nie robi różnicy, byle by czyny były prawdziwie bezinteresowne, a z wytrwałością spełniane, byle pobudką ich był ideał służenia, niesienia pomocy i ulgi innym. Mogą to być czyny czysto intelektualne, jak np. dzieła pisarza i autora, pragnącego podzielić się z innymi wiedzą zdobytą, by tym sposobem ulepszyć i podnieść świat tak, aby można było powiedzieć, iż życie, praca i dzieła tego człowieka powiększyły nieco dorobek ludzkości, pomnożyły jej wiedzę. Może to być służenie ludzkości przez Sztukę — gdy ideałem muzyka, malarza, rzeźbiarza, architekta jest wniesienie piękna w życie ludzi, dodanie mu czaru, wdzięku i wyższej kultury. Może to być droga Służby Społecznej, gdzie człowiek, wiedziony współczuciem dla ubogich i cierpiących, całe swe życie poświęca pracy dla nich, usiłując zmienić ustrój społeczny wszędzie, gdzie ten jest niesprawiedliwy i niesłuszny, stara się przetworzyć warunki życia, usuwać wszystko, co, niegdyś użyteczne, — stało się dziś przestarzałym anachronizmem, tamuje i utrudnia drogę naprzód; usiłuje stosować w życiu zewnętrznem kulturalny dorobek ludzkości, walczyć o lepsze warunki, szlachetniejsze otoczenie dla swych braci. Może to być droga Pracy Politycznej, gdzie życie całego narodu, życie wewnętrzne czy zewnętrzne, staje się przedmiotem służenia. Może to być również droga Leczenia, gdzie lekarz stara się zwalczać choroby, nieść zdrowie pacjentom i stworzyć dla organizmu najodpowiedniejsze warunki, aby podnieść ogólny stan zdrowotny i zmniejszyć śmiertelność wśród społeczeństwa.
Nie mogę tu wymienić niezliczonych działów Drogi Służenia. Obejmuje ona wszystko, co może pomóc życiu ludzkiemu, co ma dlań jakąkolwiek wartość. Możecie więc obrać każdą drogę, zgodnie z zamiłowaniem i zdolnościami waszemi, zależnie od możliwości.
Handel, przemysł, wszystko, co jest użyteczne człowiekowi, wytwórczość zarówno jak zarządzanie, czy rozdział dóbr — wszystko to są odmiany Służenia ludziom.
Odpowiecie mi, że każdy człowiek oddaje się i tak temu lub innemu fachowi życiowemu, tej lub innej z wymienionych gałęzi pracy. Tak jest, bowiem droga ku ścieżce początek swój bierze w zwykłem życiu ludzkiem i każda rzecz, która służy jego postępowi i rozwojowi, może być użyta i przetworzona na krok, zbliżający ku Ścieżce. Istotnie, ludzie obierają zawody, drogi, które wymieniłam, zajmują się wytwórczością, rozsyłaniem towarów, handlem, przemysłem, bywają pisarzami, artystami, politykami, reformatorami społecznymi, lekarzami, wszystkiem, czem chcecie, lecz idzie o to, co jest dla nich głównym bodźcem?
W tem kryje się cała różnica między człowiekiem, idącym zwykłą drogą ewolucji, rozwijającym się normalnie przez swą pracę lub naukę, a człowiekiem, który wprawdzie też wzrasta, ale którego jedynym celem jest Służenie, nie osobisty rozwój lub własne zdobycze, który pragnie pracą swą podnieść ogólny poziom ludzkości, przyczynić się do jej dobrobytu, nietylko do dobrobytu własnego, lub swej rodziny.
Nie mówię tego z lekceważenia dla tych, którzy idą zwykłą drogą świata, mając jeno najpospolitsze cele. I oni stanowią część ewolucji konieczną i nieodzowną. Bo w jakiż sposób człowiek mógłby rozwinąć, wyćwiczyć swój umysł, obudzić i przejawić swe namiętności i uczucia, a nawet zdobyć sprawność i pełen rozwój władz fizycznych, gdyby nie walczył o zdobycie i powodzenie na zwykłych drogach ludzkiego życia, w różnych dziedzinach ludzkiej działalności? A więc dobrem jest i słusznem, że ludzie pracują dla zdobyczy i rezultatów swych czynów, że walczą o powodzenie, że są ambitni i sięgają po władzę i sławę, po stanowiska, zaszczyty, honory i szczęście.
Dziecinne igraszki — powiecie!
Tak, ale igraszki pożyteczne i pomocne, dzięki nim dzieci uczą się chodzić i działać. Zabawy z nagrodami, które zachęcają w szkole życia do ćwiczeń, wysiłków, zapasów, w których krzepnie siła, rozbudza się energja i rozwijają się przyszłe możliwości. Nie lekceważmy nigdy pospolitego świata, w którym ludzie zmagają się, walczą i współzawodniczą ze sobą, popełniając przytem wiele pomyłek, błędów, win, niejeden grzech, niejednę zbrodnię, bowiem wszystko to są nauki w wielkiej szkole życia, stadja kolejne, przez które przejść musi każdy. Jak zażarta walka w świecie zwierzęcym rozwija siłę, spryt, przebiegłość i zdolność ochrony życia, tak analogicznie walka rozwija w człowieku siłę woli, wszechstronne władze umysłu oraz bogactwo uczuć i wzruszeń, zarówno jak siłę muskułów i nerwów. W świecie, którego źródłem jest nieskończona Mądrość i Miłość bezgraniczna, ani jedna nauka życiowa nie jest bezużyteczną, każda ma swój sens i cel. We wszystkich „nagrodach“ i „laurach“ świeckich, — możecie je z wyższego punktu widzenia nazwać igraszkami we wszystkich rezultatach czynów, których wyrzec się musimy i odrzucić w życiu wyższem, w każdym z nich Bóg się ukrywa, w każdym Jego życie jest jedyną siłą, która przyciąga i wabi urokiem; a choć kruszą się nam w ręku, ledwieśmy ich dotknęli, choć ambicja, raz zaspokojona, nicością się staje, choć nagromadzone bogactwo rychło się staje ciężarem, a każda uciecha, przepełniająca kielich rozkoszy — w przesyt się zamienia; przecież nawet ta znikomość jest pouczającą. Prześlicznie wyraził to poeta chrześcijański, Jerzy Herbert:

Kiedy człowieka stworzył Bóg,
Miał w pełnej czarze błogosławieństw krocie;
Wylejmy, rzecze, ilem zebrać mógł;
Bezcenne skarby łask, w bogactwie, cnocie.
Zestrzelmy w jeden strug.

* * *

Więc nasamprzód człowiekiem moc owładnie,
I spłynie piękno, mądrość, cześć na skroń pielgrzyma.
Lecz gdy zabrakło łask — Rozdawcy dłoń opadnie,
Bo w czarę spojrzał Bóg — dno błysło — więc się wstrzyma,
A spokój został na dnie.

* * *

„Dość... (rzecze głos Mocarza),
Gdybym w ten klejnot przybrał moje dziecię,
Uwielbiłby on dar, miast Tego, co obdarza,
I spokój czcił, miast Boga, we wszechświecie.
Toć strata nam zagraża!

* * *

Niech przyjmie dar i niechaj mu się sporzy,
Lecz niech pracuje wciąż, o skarbu drżąc istnienie,
Bogacz — lecz w niepokoju wciąż — aż wreszcie trud go zmorzy.
Gdy dobroć jest bez sił — to może choć znużenie
Na Moją pierś go złoży".


Jest w tem ogromna prawda, ogarniająca całą wartość, a zarazem i bezwartościowość ludzkiej życiowej pogoni. Pogoń ta cenna jest, bowiem wyrabia w nas władze i rozwija zdolności, bez czego postęp byłby niemożliwym; znikomą jest i bez wartości, bowiem wszystko, co uchwycimy — łamie się nam i kruszy, i ręce wciąż pozostają puste, aż wreszcie kiedyś odnajdą i dotkną stóp Boga.
Takiem jest więc znaczenie i wartość zwykłego ludzkiego życia. W pewnym okresie swej ewolucji, idącej dotąd za biegiem zwykłego życia, człowiek zaczyna powoli rozumieć, że nie w egoistycznej pogoni za rozkoszą, bogactwem i zaszczytami znajduje się prawdziwa, nieprzemijająca radość, że służąc innym, pomagając cierpiącym i nieszczęśliwym, niosąc wiedzę tym, którzy jej nie znają, walcząc za pognębionych, rozjaśniając wszędzie smutek, niosąc ulgę nędzy — zbiera się błyski tej radości. Wielu jest dziś ludzi, którzy posiadając dobrobyt, — nie potrafią używać go spokojnie, wiedząc, iż tylu innych przymiera głodem, jest w nędzy i poniewierce. Pomimo własnego dostatku, gnębią się troską o cierpienie bliźnich, o nędzę człowieka na całym świecie.
Oto zbudzenie społecznego sumienia, uznanie społecznego obowiązku i odpowiedzialności. Jest to najszlachetniejszy dowód ewolucji człowieka, wskazówka rychłego pojawienia się nowej Rasy, której cechami będą współczucie i współpraca, zamiast obojętności i współzawodnictwa, stosowane stale we wszystkich dziedzinach zewnętrznego życia. W miarę jak te cechy rozpowszechnią się, wzrosną, poczną kierować życiem praktycznem, coraz więcej ludzi będzie się zbliżać ku Ścieżce, czynić ku niej te pierwsze kroki, które i dziś wielu już czyni. Przytem warunkiem koniecznym jest wytrwałość i ciągłość; nie dość przelotnego wzruszenia się współczuciem, w którem oddajemy cząstkę zbywającego i zbytecznego nam dobra, nie uszczuplając w tem niczem naszych wygód na rzecz dobrej sprawy lub ubogiej rodziny, nie dość jest wyrzec się cząstki swych zbytków na rzecz kogoś, komu na niezbędne nie starcza. O ileż więcej oczekuje się od tych, którzy zapragnęli zbliżyć się ku ścieżce! Siebie samego oddać trzeba, a nie to, co posiadamy, — w tem cały ogrom różnicy. Musimy nauczyć się czuć innych smutek jak własny, mękę innych — jak ból przeszywający nasze serce. Musi to płynąć samodzielnie, — jak nieodparta, paląca podnieta do czynu, jak wewnętrzna konieczność pójścia drogą Służenia; jak mus od którego ujść, ni uchylić się niepodobna.
Spotykamy nieraz takich ludzi, którzy nie potrafią być bezczynni, nie potrafią spocząć. Nie jest to bynajmniej poświęceniem, — stadjum to pozostawili za sobą. Dla nich to, co świat zwie ofiarą — stanowi rozkosz; oddawać siebie innym — jest ich radością. Ofiarą można to nazwać chyba dlatego tylko, że tchnienie Życia samego ofiarowuje się wciąż innym, płynąc ku nim nieustannie, lecz to jest radością, nie smutkiem, — rozkoszą, nie męką, jest prostą niemal koniecznością. Gdziekolwiek tedy ujrzycie taką namiętność Służenia, taką gotowość oddania wszystkiego, by było lepiej, gdzie spotkacie ludzi, którzy wciąż myślą, gdzie komu i w czem mogliby dopomóc i usłużyć, czy to będzie w kole rodzinnem, czy też na szerszym terenie publicznego życia; o ile tylko dążenie to jest trwałem i nieustannem usiłowaniem oddania wszystkiego, by inni mogli z tego korzystać, — wszędzie tam przejawia się istotny wewnętrzny Duch, którego życiem jest wolne, swobodne, szerokie dawanie, którego jedynem zadowoleniem — Służenie człowiekowi.
Takim więc jest pierwszy wielki krok. W kimkolwiek to dostrzeżecie, możecie być pewni, że zbliża się on ku Ścieżce, choć może nigdy o niej nie słyszał. Idzie ku Mistrzom, choć nie wie o Ich istnieniu.
Są ludzie, którzy, choć trwają jeszcze w półmroku niewiary w życie duchowe, — znajdują się jednak bliżej Ścieżki, aniżeli wielu t. zw. ludzi religijnych, którzy wprawdzie znają teorję religji, lecz dalecy są od praktykowania jej w życiu. Jedną z prawdziwie cennych korzyści, zdobywanych, gdy się przechodzi przez okres materjalizmu, jest bezinteresowność, — bo materjalizm nie obiecuje absolutnie żadnej nagrody, nie mówi o radościach niebieskich, nie wspomina, że „ten, kto lituje się nad biedakiem, pożycza Panu, a zaiste, to co pożyczył, będzie mu odpłacone“. Jeśli człowiek niewierzący poświęca się dla ludzkości, a nie spodziewa się żadnej nagrody, nie oczekuje zwrotu oddanych bogactw, — to w tej bezinteresowności ofiara, którą składa ze swego niższego „ja“, osiąga doskonałość rzeczywistej głębi, której mógłby mu pozazdrościć niejeden szczery chrześcijanin, buddysta albo brahmin. Miałam dobrego przyjaciela, który umarł kilkanaście lat temu, — niektórzy z was pamiętają go zapewne: nazywał się Karol Bradlaugh. Był on przykładem człowieka zupełnie niewierzącego w życie pozagrobowe; wytrwał w tem do końca, był przekonany, że śmierć przecina wszystko, że nic po nim nie pozostanie, prócz spuścizny pracy, spełnionej dla ludzi. Będąc zagorzałym ateistą, głosił ideje, nad które nie znam bardziej uduchowionych, mówił o wolności i szczęściu ludzi, a choć sam nie spodziewał się tego dożyć, lecz wierzył, że kiedyś czasy te przyjdą dla ludzkości. Rzekł: „Wystarczy, jeśli me ciało, padając w przepaść, dzielącą ludzkość od wielkiej przyszłości, posłuży za pomost, po którym inni będą mogli iść ku szczęściu, którego sam nie ujrzę nigdy!“ Człowiek, który mógł wypowiedzieć podobne słowa z głębi przekonania, jakie wogóle cechowało wszystkie jego czyny, zbliżał się już ku ścieżce, w następnem życiu znajdzie ją niezawodnie.
Wiedzcie tedy, że służenie bezinteresowne, ofiarne, oddające wszystko, nie żądające nic wzamian, jest konieczne; jeśli stwierdzicie, że jest ono potrzebą waszej natury, nie wyborem świadomym, lecz przemożnym impulsem — możecie być pewni, że jesteście jednym z tych, którzy, pracując w świecie, czynią pierwsze kroki ku Ścieżce.
To służenie więc należy uważać za krok pierwszy i najżywotniejszy. Drugi wyda się wam zapewne dziwny. Człowiek, który może być ogarnięty jakąś jedną ideą tak, że żadne przekonania, żadne osobiste wygody, żadne racje i czynniki, zazwyczaj oddziaływujące na ludzi, nie mogą go odwieść od tej idei — człowiek taki jest bliski Ścieżki. Wielki psycholog hinduski, Patanjali, który opisał pewne zasadnicze podstawy Yogi, — określił stadja ludzkiego życia, przez które kolejno przechodzi umysłowość człowieka. A więc była ona pierwotnie w stadjum motyla, stadjum dziecinnem, gdy przebiegała z przedmiotu na przedmiot, jak motyl przelatuje z kwiatu na kwiat, — to tu, to tam zbierając nieco miodu, co chwila porzucając jeden dla drugiego — w poszukiwaniu uciechy, zabawy, rozkoszy. Wszędzie umysł motyli, twierdzi mędrzec, dalekim jest od Yogi. Następne stadjum, to stadjum młodzieńcze, umysł impulsywny, poddający się falom wzruszeń, w pędzie swym zwracający się w różne strony, przez pewien czas opanowany jedną myślą, za chwilę owładnięty inną, stalszy aniżeli umysł motyli, lecz ciągle zmieniający kierunek, jakkolwiek posiadający już pewną wytrwałość. I ten umysł również, głosi mędrzec, dalekim jest od Yogi. W następnym okresie umysł człowieka poddaje się władzy jednej myśli, jednej idei „zostaje przez nią tak pochłonięty (opetany, jeśli chcecie), że go nic nie zdoła powstrzymać od pójścia za nią. Jeśli idea ta jest słuszną i prawdziwą, jeśli zwraca się ku Służeniu ludzkości, jeśli jest w zgodzie z prawami przyrody, wówczas tak „opętany“ przez ideę człowiek jest bliski wejścia na ścieżkę. Nie zapominam bynajmniej, że czasem idea może być uporczywą ideą (idée fixe) manjaka; lecz wówczas bywa to idea nieprawdziwa, błędna, wówczas mija się ona z prawami natury, nie harmonizuje z prawem ewolucji. Obserwując manjaka i jego uporczywą ideę, możemy zrozumieć, co znaczy powiedzenie, że człowiek został „opętany“ przez jakąś ideę. Widzimy to u entuzjastów, u bohaterów i męczenników. Kiedy człowiek takki, jak Arnold Winkelried, rzucił się na włócznie nieprzyjacielskie, kiedy objął ich cały pęk i zwrócił ostrzami ku własnej piersi, aby uczynić wyłom w falandze przeciwnika, by jego towarzysze mogli się przedrzeć, gdy on legnie martwy — był on opanowany ideą ocalenia swej ojczyzny, i w chwili, gdy chodziło o wolność jego kraju — miłość życia, obawa męki, — mające zazwyczaj taką władzę nad ludźmi, — nie miały do niego przystępu. Tak samo bywa z fanatykiem, człowiekiem, który raczej skona, niźli wypowie to, co jest dlań kłamstwem. Mniejsza o to, czy się omylił, czy miał słuszność. Wielu ludzi dało się umęczyć za coś, co uważali za prawę, a co przecież było błędem. Nie chodzi mi tyle o sprawę słuszności, ile o sam fakt całkowitego opanowania człowieka. Jeśli człowiek wierzy w jakąś prawdę do tego stopnia, że łatwiej mu umrzeć, niźlii swej prawdy się zaprzeć — zasługuje on na miano fanatyka, a niejako nagrodą za jego fanatyzm jest późniejsze poznanie i sprawdzenie prawdy. Najważniejszy jest stosunek człowieka — do idei, jego wewnętrzna postawa. Wezmę inny przykład, by wykazać, iż nie gloryfikuję tylko tych wypadków, z któremi sama zgadzam się całkowicie.
Jedną z palących kwestji współczesnej epoki jest taktyka, obrana obecnie przez skrajne Stronnictwo Kobiet Sufrażystek. Co do samej taktyki — nie do mnie należy wygłaszać o niej zdanie. Jeżeli w czemś nie biorę udziału, nie sądzę nigdy tych, którzy narażają się na jakieś niebezpieczeństwo, które mnie nie grozi. Lecz, powtarzam raz jeszcze, nie chodzi o to bynajmniej, czy ludzie, którzy tak postępują, mają słuszność, czy też nie mają, czy się im wiedzie, czy też odnoszą porażki. Mniejsza o to, czy ich pogląd jest trzeźwy i słuszny, czy szalony, to nie wpływa na ich charakter, na życie i naturę, jaka wyrabia się w tem poświęceniu, które nie cofa się nawet przed konsekwencją Sądu i celi więziennej.
Wybrałam ten przykład, gdyż pośród moich słuchaczy znajdą się zapewne różnice zdań, co do rozsądku lub szaleństwa samego czynu; a mnie chodzi, abyście zrozumieli, że ze stanowiska okultystycznego czyn zewnętrzny jest łupiną, którą się rozbija i odrzuca; lecz wewnątrz łupiny widać owoc — treść tej pobudki: szlachetność charakteru, bohaterstwo i odwagę, całkowitość samooddania. Gdy więc spotykacie ludzi tak opanowanych jakąś ideą, że żadne argumenty, ani wpływy świata nie zdołają ich zachwiać — wówczas możecie być pewni na mocy wielkiego prawa okultystycznego, które wielu z nas zna jako prawdę, — że są oni bliscy wrót Ścieżki. Bowiem błędy myślowe, umysłowe szybko, prawie w jednej chwili poprawić można; ale wyrobienie bohaterstwa, samooddania i samoofiary jest pracą wielu istnień i niezliczonych trudów. W podobny sposób ocenia okultyzm wszystkie takie wypadki. Czyn zewnętrzny jest wyrazem dawniejszej, poprzedzającej myśli, poprzedniego wzruszenia; jądrem najistotniejszem jest czynu tego pobudka. Rozglądając się tedy po świecie, nie sądzimy o szczeblu duchowego rozwoju ludzi podług ich czynów, lecz podług ich myśli, woli i wzruszeń. One to bowiem trwają, zaś czyny mijają szybko.
Wspomnę wam o fakcie z mego własnego życia, który, jak mi potem powiedziała pani Bławatska, doprowadził mię w tem życiu do Bram Wtajemniczenia. Istotnie tak było; a przecież był to z mojej strony wielki błąd, wielka pomyłka; tem łatwiej mi też o tem wspomnieć, że to była pomyłka, a nie mądrze obmyślony i wykonany czyn. Chodzi tu mianowicie o obronę broszurki Knowltona, — błahego, nic nieznaczącego świstka, którego autor zmarł przed mojem urodzeniem, którym nikt nie mógł się pysznić, który nikomu nie mógł się podobać, — a broniłam go tylko dlatego, że mi się zdawało, że najskuteczniej może ukrócić plagę ubóstwa — nieskrępowane roztrząsanie kwestji ograniczenia liczby urodzeń wśród najbiedniejszej klasy. Wiem, że dzisiaj tysiące ludzi są tego zdania. Wówczas było inaczej. Wówczas projekt ten oznaczał kompromitację i hańbę publiczną, niemal wyrzucenie poza nawias społeczeństwa, zwłaszcza dla kobiety; było to chyba najbardziej wyzywającym czynem, na jaki ktoś mógł sobie podówczas pozwolić, wedle sądu świata; dlatego wspominam dziś o tem. Istotnie, — wszystko tu było niesłuszne, oprócz chęci ulżenia nędzy ludzkiej i gotowości cierpienia za tę sprawę. Lecz właśnie dzięki wewnętrznej pobudce, dzięki zdecydowaniu się odrzucenia wszystkiego, co dla kobiety ma wartość, — by móc pomagać innym, czyn ów doprowadził mię w tem życiu do Wrót Wtajemniczenia. Trudno o bardziej jaskrawy przykład.
Teraz przedstawia się wam może jaśniej, dlaczego twierdzę, że według okultystycznego prawa sądzi się podług pobudki, nie zaś podług formy czynu zewnętrznego, w którym się przejawia. I nie miało później najmniejszego znaczenia, że jednym z moich pierwszych czynów po wstąpieniu do Towarzystwa Teozoficznego, było zupełne odrzucenie całej tej teorji, logicznej z materjalistycznego punktu widzenia, lecz niemożliwej do przyjęcia z punktu widzenia duchowego. Taką była moja próba, którą przeszłam.
Może więc rozumiecie już obecnie, że pobudki nasze należy badać staranniej aniżeli czyny. Starajmy się, by czyny nasze były jaknajrozumniejsze; używajmy całej przenikliwości naszej myśli i najlepszych usiłowań, na jakie nas stać, by, zanim coś uczynimy, osądzić, czy będzie to słuszne; lecz wiedzmy, na naszą pociechę, że wzrok, który bada nietylko zewnętrzną stronę rzeczy, ale i serca ludzkie, — sądzi lepiej, aniżeli zwykły sąd świata. Oddajcie się całkowicie Służeniu, nic nie zatrzymując dla siebie; pomagajcie wszędzie, gdzie się da, ofiarowujcie waszą pracę wszędzie, gdzie potrzeba; poświęćcie się jakiemuś wielkiemu ideałowi, dążąc ku niemu zarówno w jasności, jak w mroku, bądźcie mu wierni zarówno w czasie pokoju, jak burzy. A skoro wasze dawne, poprzednie istnienia, wydadzą w tem życiu tak bogaty plon bohaterstwa, służenia, samooddania, — wówczas, choć bylibyście ludźmi zwykłymi, nieświadomymi rzeczy, o których mówię, i nie wiedzieliście o istnieniu Mistrzów, ani o pięknie okultystycznego świata — jednak nieświadomie zrobicie ku niemu pierwsze kroki. Wkrótce znajdziecie początek Ścieżki i poczniecie świadomie już szukać Mistrza, On zaś o wiele dawniej, zanim zaczęliście swe poszukiwania, odnalazł was Sam. Chociaż w tym niższym świecie szukanie jest konieczne, a całkowita zgoda mózgu z sercem potrzebną jest tutaj, by kierować naszem szukaniem Tego, którego uczniami chcemy zostać — jednak dobrze jest wiedzieć, że Mistrz jest z nami, zanim zaczynamy Go szukać; że Mistrz czuwa wówczas, gdy jeszcze ślepi jesteśmy. I gdy się nam zdaje, że tylko ludziom służymy, że pomagamy krzywdzonym, nieszczęśliwym, ciemnym, cierpiącym — w świecie wyższym, gdzie rządzi wyższy sąd, choć my nie wiemy o tem, Ich, Wielkich, rozlega się głos: „Cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z tych maluczkich, bracia moi, Mnieście uczynili“.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Annie Besant i tłumacza: anonimowy.