Współczesna powieść polska/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł Współczesna powieść polska
Wydawca Księgarnia A. Staudacher i Spółka
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
POWIEŚĆ »MIESZCZAŃSKA« I JEJ FAZY U NAS.

W powieściach Prusa i Orzeszkowej mieliśmy już sposobność zauważyć, jak odbija się w literaturze przewrót dokonywający się w życiu społecznem. To też zostawiliśmy na stronie umyślnie u tych pisarzy, ten moment w którym byli oni agresywnymi szermierzami nowego powstającego układu życia i wytworzonych przez ten układ wartości. Walka klas nazywała w swoim czasie Prusa, Orzeszkową chwalcami nadwartości. Stawiając w ten sposób sprawę, zwracając odrazu przeciwko pisarzom tym ostrze, aż nazbyt ostrej polemiki uniemożliwilibyśmy sobie rozumienie ich dzieł i indywidualności. Następnie absolutnie niesłuszną jest rzeczą widzieć w Prusie lub Orzeszkowej apologetów systemu burżuazyjnego — w tym znaczeniu tego wyrazu, w jakim pojmowali go redaktorowie Walki klas. Inną rzeczą jest walczyć przeciwko nowym ideałom i formacyom społecznym w imię świata istniejącego, a inną rzeczą jest odczuwać i rozumieć wartość tego ustroju, gdy się rodzi. Prus i Orzeszkowa w zaraniu swej działalności witali u nas erę powstającej przewagi społecznej przemysłu: jako erę postępu i pracy. Nie potrzebuję mówić, jak dalece i zupełnie mieli w tem słuszność. Niekiedy socyaliści nasi skłonni są mniemać, że jedyną rolą kapitalizmu jest wytwarzanie proletaryatu, że na tem jedynie i wyłącznie zasadza się jego historyczne znaczenie. Jest to pojmowanie całkowicie niezgodne z prawdą i całkowicie niezgodne z tem materyalistycznem pojmowaniem dziejów, które stanowi podstawę myślową socyalizmu nowoczesnego. Kapitalizm i burżuazya wytworzyły na zachodzie w rozwoju swym całą tę kulturę nowoczesną, która powstała na gruzach średniowiecznego, feudalnego układu. W polemikach i walkach zatraca się zmysł dla rozumienia objektywnego wielkich faktów historycznych. Kapitalizm oddał ludzkości usługi niezmierne. Sama idea ludzkości jest jego dziełem. Handel i jego rozwój, rozwój bajeczny środków komunikacyi wytworzył łączność pomiędzy oddzielnemi narodowościami, pomiędzy najbardziej odległemi od siebie krajami i częściami świata. W sferze myślowej z nim, z jego ruchliwością związany jest ten typ, nowoczesnego europejczyka, człowieka energii, pracy, niezłomnej wiary w myśl. Socyalistom europejskim łatwo było zapomnieć o tej misyi i zasłudze dziejowej kapitalizmu, gdyż została ona dokonana, gdyż cała może być praca do jakiej kapitalizm był zdolny istniała w formie urządzeń społecznych i przemysłowych, w formie idei i metod, w formie kultury, słowem, na podstawie której rozwijała się ich własna działalność. U nas jednak rzeczy miały się nieco inaczej. Mieszczaństwo przemysłowe i przedsiębiorcze nie istniało u nas w historyi. Rodziło się ono w ostatnich czasach. Nie istniała tu cała ta nowoczesna kultura zarówno materyalna, jak i ideowa, która stanowi dorobek, dzieło mieszczaństwa we wszystkich zachodnio-europejskich krajach — dlatego tez praca myślowa ludzi, którzy zakładali u nas w walce przeciwko szlacheckiemu światopoglądowi — podstawy nowoczesnej kultury myślowej, światopogląd nauki i pracy — miała u nas znaczenie dobitnie pozytywne. Praca ta nie została przez nasze mieszczaństwo dokonana. Jest to już fatalizm, ciążący na krajach o spóźnionym rozwoju; rozkład mieszczaństwa na zachodzie zatruwał nasze rodzące się mieszczaństwo. Rodziło się ono niemal ze zgrzybiałym światopoglądem sceptycyzmu, zobojętnienia. Działalność Świętochowskiego jest nad wyraz charakterystycznym symptomatem i skutkiem tego stanu rzeczy. Dumny gest i wewnętrzna pustka, pomnikowa poza i zasadnicza niewiara w sprawę, poczucie osamotnienia pośród własnej swej klasy, przywiązywanie wagi raczej do osoby swej niż do sprawy, są to cechy tego najzdolniejszego publicysty i ideologa naszego mieszczaństwa. Prus i Orzeszkowa w dziełach swych artystycznych, nie w swej przygodnej publicystyce zrozumieli moralną doniosłość pracy, która musi być w społeczeństwie naszem, w tej nowej fazie jego rozwoju dokonaną. Prus odczuł piękno kultury, odczuł potęgę wielkich mechanizmów społecznych. Gdy się czyta jego pisma można robić uwagi i spostrzeżenia: tak myśleli i czuli ludzie którzy do Warszawy jeszcze dyliżansem, a tak ci, którzy już znali tylko koleje. Prus nie posiada tak rozpowszechnionego u nas, a tak dziecinnie śmiesznego lekceważenia dla mteryalnych zdobyczy kultury ludzkiej. Pojmuje całą ich wagę, co więcej czuje ją. Prus w swoich powieściach reprezentował nieustannie tę pozytywną wartość urządzeń nowoczesnego żyda, narzucał czytelnikowi swój zachwyt i podziw dla nich, kształcił on w ogóle polskim psychologię nowoczesnego człowieka. Proces ten bynajmniej nie skrystalizował się w naszym ogóle. Przemaga u nas jeszcze uczuciowa nieufność względem aparatu kultury, parafiańskie niedowierzanie. Socyalistyczna polemika nadawała nieraz temu zacofaniu myślowemu i uczuciowem polor nowoczesności i postępu. Jeremiady i narzekania na wielkomiejskie zepsucie, ba, na koleje żelazne, maszyny, są jeszcze dziś dość w naszym stylu. Wiadomości o nowych wynalazkach ogół nasz przyjmuje z rozwartą gębą: czego to oni jeszcze nie wymyślą. Nie poczuwa się jednak do solidarności w tej twórczej pracy. Są to cechy drobne, ale charakterystyczne: wypowiada się w nich całe zacofanie naszej psychiki. Stać na poziomie nowoczesnej kultury, to nie znaczy znać z książek te lub inne ideje przez nowoczesną europejską kulturę wytwarzane. Jest to przedewszystkiem wżyć się czuciowo w aparat kultury, pojmować jego znaczenie i istotę, pojmować go i odczuwać jako dzieło własne. Wżycie się w aparat ten, pokochanie go, duma z jego powodu, duma całkiem instynktowa i nie wyrozumowana, jako podłoże emocyonalno-myślowe całego duchowego życia — to jest stan duszy nowoczesnego człowieka. Najbardziej postępowe myśli, pozbawione tej podstawy będą wydawały się obcemi, narzuconemi, sztucznemi. Tej szkoły ogół nasz nie przeszedł. I w tem widzę oznakę jego rzucającej się w oczy niedojrzałości kulturalnej. Posługujemy się metodami nowoczesnej myśli, podobnie jak zdobyczami nowoczesnej techniki z pewnego rodzaju prostackiem niedowierzaniem. To też nie sądzę, aby ta strona działalności Prusa była dostatecznie oceniona. Był on i jest wychowawcą nowoczesnej duszy w naszym czytającym ogóle — odczuwał on jako wartość estetyczną, a więc konkretną, żywą, to, co inni sławili jedynie na podstawie abstrakcyjnych doktryn, czy przekonań, wartość nauki, przemysłu, pracy technicznej. Krytyka nasza nie zrozumiała tego znaczenia twórczości wielkiego pisarza. Krytyka ta ze swego głębokiego nieuctwa i niezdolności zrozumienia technicznych podstaw nowoczesnej kultury wysnuła swoją pryncypialną dla tej nędznej materyi wzgardę. Nic pocieszniejszego, jak taki licho ucieleśniony reprezentant czystego ducha, ze wzgardą mówiący o prozie wielkomiejskiego życia, a mający bardzo słabe pojęcie o elektryczności poruszającej tramwaj, z wyżyn którego ciska swoje Jeremiaszowe gromy. W tem bezceremonialnem lekceważeniu pracy ludzkiej — odnajduję pierwiastki, dla których nie mogę znaleźć innej nazwy, niż zdziczenie. Socyalisci nasi często nie ustępują pod tym względem naszym dekadentom. Mylą się bowiem ci, którzy przypuszczają, że dość jest być zdeklasowanym szlachcicem, lub mieszczaninem, aby stać się już przez to samo powołanym przedstawicielem pracy i jej potrzeb. W ostatnich szczególniej czasach za podstawę do sądu o praktycznem stanowisku człowieka służyły wygłaszane przez niego negacye. Dość było wymyślać ugodowcom, by być patryotą, kląć na kapitalizm, aby być socyalistą, kląć na księży, by być wolnomyślicielem. Jako człowiek, który tę chorobę przebył gruntownie, a nawet z entuzyazmem, mogę mówić o niej ze znajomością rzeczy. Negacya bywa bardzo dogodną formą próżniactwa. To też dobrzeby było, aby socyaliści polscy pojęli, że socyalizm jest to światopogląd praktyczny pracowników, że zrozumienie pracy, rozkochanie się w niej stanowi jego podstawę. U nas z konieczności wchodzi się w socyalizm przez politykę, nie jest to jednak naturalna droga. Politycy nasi, jak i wogóle politycy bywają najczęściej zdumiewająco konsekwentnymi ignorantami. Ostry ton naszych socyalistycznych dyskusyi, szablonowe sądy bywają nieraz wybiegiem bezwiednym tej ignorancyi, najdogodniejszym dla niej modus vivendi. Prus z punktu widzenia tego nowoczesnego światopoglądu pracy — jest pomimo swych politycznych pomyłek, o których sam zresztą pisał niedawno z rozbrajającą szczerością — jest jednym z najbardziej zasłużonych u nas ludzi. Myślą wytrwałą i czujną, stojącą istotnie na poziomie współczesnej kultury, góruje nad wszystkimi pisarzami współczesnego sobie i następnego pokolenia. Równie powierzchownem byłoby załatwianie się z Orzeszkową, poprzestające na zaliczeniu jej w poczet »burżuazyjnych ideologów«. Zrozumieć znaczenie pisarza, znaczy to zrozumieć, jakich wartości wyrazem jest jego działalność, a następnie zbadać, jakie znaczenie posiadają te wartości dla życia. Orzeszkowa z tego punktu widzenia jest przedewszystkiem poetką pracy. Pracy na roli: tę bowiem najlepiej odczuwa. Ale szacowanie pracy, ale cały skład moralny człowieka, pracującego posiadają znaczenie same przez się niezależnie od środowiska. Być może, że tym z polskich młodych duchowo socyalistów, którym socyalistyczny ideał przedstawia się jako nieustający parlament otwarty dla wszystkich, idea pracy wydaje się obojętną rzeczą. Jest ona kamieniem węgielnym socyalistycznego światopoglądu. Społeczeństwo socyalistyczne znaczy to społeczeństwo, na pracy jako uznanej i odczuwanej wartości oparte. W społeczeństwie chorem na chroniczne i zadawnione próżniactwo, w społeczeństwie nie pojmującem pracy, nie kochającem jej, gardzącem i brzydzącem się nią — powieści Orzeszkowej nie przestały być pierwiastkiem wysoce kulturalnym. Orzeszkowa i Prus najgłębiej z pośród pisarzy swego pokolenia odczuli i zrozumieli znaczenie nowych form życia, które powstawały naokoło nich: w dziełach swoich zakładali oni podstawy duchowe dla nowej pracującej Polski. Żaden inny z pisarzy tego okresu nie może być postawiony obok nich. I Prus i Orzeszkowa posiadają własny swój świat moralny: działalność ich opiera się na obrazie życia, któremu usiłują oni nadać możliwie największą objektywność. Gdy oceniają oni wartość jakiegoś zjawiska, typu i t. p., zestawiają go nie ze swoimi indywidualnymi upodobaniami lub uprzedzeniami, lecz z tem, co wiedzą i myślą o rozwoju i życiu społeczeństwa. Sympatye ich i antypatye są zawsze społecznie uzasadniane. Przemian dokonywających się w życiu nie mierzą swojemi subjektywnemi odczuciami. Świadczy to o rozumieniu życia, o ogarnianiu myślowem rozwoju. Wtedy dopiero fakty życia społecznego ocenione są przez nas wyłącznie subiektywnie na podstawie tych nieraz bardzo kapryśnych, przypadkowych i powierzchownych oddźwięków uczuciowych jakie w nas budzą, gdy nie posiadamy żadnego ideału, któremu myśl nasza nadała formę objektywną i z którym zestawiamy dla oceny ich pojedyńcze zjawiska życia. Gdy się bierze do ręki książki większości powieściopisarzy tego okresu, spostrzega się z łatwością, że mamy tu do czynienia z obserwacyami i uogólnieniami spostrzeżeń, dokonywanemi przez ludzi nie posiadających poza swojemi osobistemi odczuciami żadnej innej skali szacowania życia. Spostrzegawczość ich nosi na sobie wyraźne piętno przypadkowości osobistej. Są to wrażenia ludzi zbłąkanych w życiu społecznem. Bywa im dobrze lub źle, przeważnie źle, ale nie umieją oni sobie wyłumaczyć dlaczego. Wynika stąd po pierwsze to, że ich obraz życia nie odznacza się ani siłą, ani głębią; po drugie zaś, że są oni od początku utajonymi zamaskowanymi subjektywistami. Skoro tylko człowiek nie jest w stanie uzasadnić sam przed sobą swego stanowiska, skoro nie widzi i nie rozumie, a przedewszystkiem nie kocha przyszłości, do której życie zdąża, punkt ciężkości przenosi się zwolna z treści spostrzeganej na spostrzegającego. W polskiej powieści tego okresu poznawać, badać możemy wszystkie przejścia i odcienia od pozbawionych oryentacyi spostrzeżeń i uogólnień à la Konar lub Reymont, aż do subjektywizmu, jednostki, nie rozumiejącej nic w życiu prócz swojego w niem osamotnienia à la Ignacy Dąbrowski, Przybyszewski, Berent. Charakterystyczną w wysokim stopniu jest twórczość Adolfa Dygasińskiego. Wydobycie wszystkich zawartych w niej momentów wymagałoby obszerniejszego studyum. Tutaj pokrótce tylko zaznaczyć można rysy najbardziej charakterystyczne, najważniejsze punkty widzenia. Dygasiński widział równie jasno i dobitnie, jak Prus i Orzeszkowa konieczność rozkładu dawnych ziemiańskich form życia. Jednocześnie widział już nowe zagadnienia społeczne, jakie rozwój przemysłowy rodził z siebie i których rozwiązanie przekracza już granice — mieszczańskich form myśli i kapitalistycznego rozwoju społecznego. Nędza wielkomiejska, bezdomność inteligentnego proletaryatu znalazły w twórczości Dygasińskiego zrozumienie i wyraz. Odczuwał on i widział jasno, że dla znacznej, bardzo znacznej części społeczeństwa zmiana dokonywająca się będzie tylko zmianą form nędzy i upodlenia. Dość często napotykamy w historyi pokoleń, za życia których miały miejsce głęboko sięgające przeobrażenia stosunków społecznych ludzi, u których rozkład dawnych ustępujących form życia wyrobił w duszach i umysłach specyalny zmysł dla dostrzegania zapowiedzi rozkładu w formach rodzących się. Wyradza się pewien rodzaj dziejowego zmęczenia, sceptycyzmu. Dygasińskiego widok nędzy polskiego chłopa, nieobsianych ugorów, zapuszczonych pól, przygotował do wyczucia i wykrycia nędzy wielkomiejskiego proletaryusza. Beznadziejność i próchnienie szlachetczyzny zabarwiło całą jego strukturę psychiczną. Równie beznadziejnym wydawało mu się i to nowo powstające życie. I tu i tam jedno i to samo: nędza, ciemnota, wyzysk. Możnaby powiedzieć, że gdy apercepcya zostanie ukształtowana pod przemożnym wpływem bólu, nieustannego widoku nędzy i cierpień ludzkich — staje się ona, jak gdyby specyalnym organem, wyszukującym w każdem innem środowisku to tylko, co temu zasadniczemu stanowi duszy odpowiada. Dygasiński posiadał specyalne zamiłowanie i dar do kreślenia życia lumpen-proletaryatu, czyli tej postaci nędzy wielkomiejskiej, która nie posiada w sobie żadnych pierwiastków rokujących wyzwolenie i zwycięstwo. Nędza suteryn, nędza chat, nędza wielkomiejskiej wydziedziczonej dziatwy i nędza chłopa, żyjącego kartoflami i mrącego głodem, gdy nieurodzaj przyjdzie, nędza kraju pozbawionego przemysłu i nędza przez rozwój przemysłu zrodzona, wszystko to zrastało się i sumowało w duszy Dygasińskiego, wyradzało w nim zmysł dla smutku i brzydoty życia. W dziełach jego odnajdujemy jak gdyby zmęczenie człowieka, wstrząsanego przez dreszcz obrzydzenia, nudy. Dygasiński odczuwał życie ludzkości jako beznadziejny smutek, jako bezużyteczne znużenie Z pracy czuł nie radość, piękno i siłę lecz zmęczenie. Przyroda, świat bez człowieka musiała stać się dla niego ucieczką. Zrazu i tu odczuwał tylko, a przynajmniej przedewszystkiem litość dla trapionych przez wzajemną walkę i przez człowieka zwierząt, zwolna jednak rozrastał się w jego duszy dziewiczy bór, paprocie pleniły się na perzynach miast, drzewa szumiały, śpiewało ptactwo, człowiek żył i rodził się, jak cały ten przekształcający się, nieustannie szumiący, rozśpiewany las natury. Tu odnajdywał Dygasiński spokój i szczęście. Stawał się poetą. I gdy się czyta Gody życia pojmuje się, jak musiało męczyć, nużyć tego człowieka miasto, jego płytki zgiełk i ginące wśród kamieni łzy. Lecz smutek ten właśnie, to wielkomiejskie taedium vitae, to zmęczenie zgiełkiem i gwarem, budziły w jego duszy tęsknotę za zielenią pól, za szumem drzew, świegotem ptactwa. Dygasiński jest jedną z najsilniejszych postaci typu, który szuka i znajduje w sztuce swojej przynajmniej indywidualne dla siebie samego ocalenie. Obok niego znajdujemy pisarzy, których nie stać było albo na tak głębokie wniknięcie w życie, na tak szczere zmierzenie się ze swym smutkiem, albo też na siłę przezwyciężenia choćby tylko osobistego. Obraz życia przez nich przedstawiony nie posiada prawdy wczucia się w treść życiową, o którą idzie. Brak głębokości duchowej wyradza tu pewien kłamliwy i powierzchowny optymizm. Optymizm ten bywa niekiedy sympatyczny, gdy płynie z jakiejś zasadniczej świeżości duchowej, z rzadkiego daru wyczuwania energii, siły w zjawiskach najróżniejszych. Wyczuwania, które następnie nie zostają pogłębione przez żadną koncepcyę ogólną. Takim był w swej twórczości powieściowej Sewer. Umiał on wyczuć w każdej sferze życia, o której pisał, energię, entuzyazm, siłę, butę, świeżość rwącej się w przyszłość z rozmachem i beztroską młodości. Z niewymuszoną werwą przechodził z jednego środowiska do drugiego, nie wiele myślał o ich wzajemnych stosunkach, nie zastanawiał się w jaką całość i w jaki sposób sumują się siły o których pisze i które napotyka. Cieszy się niemi wszystkiemi i radość jego udziela się czytelnikowi. Powieści Sewera są jak przejażdżka konno w piękny dzień wiosenny. Chłopek wyszedł orać i śpiewa. Bóg ci pomóż, dzielny pracowniku! Cygan ukradł kurę i umknął szczęśliwie. Rad jest i tańczy. Na zdar! Na zdar, cyganie! Dziewczyna szczerzy zęby... gdyby jej tak ukraść całusa. Żydek idzie drogą i spekuluje.., Git geschäft, git geschäft, żydku. Koń dobry, powietrze rzeźkie i świeże, humor aż do końca staropolski. Ma się doprawdy wrażenie, że powieści swe Sewer dyktował z konia. Jest w nich urok, świeżość, wesołość i beztroskliwość takiej »wierzchem« dokonywanej obserwacyi. Nie mniejszą od Sewera zdolność przerzucania się z jednego stanowiska w inne posiada pani Gabryela Zapolska. Jest ona zarazem i głębszą od Sewera: lub przynajmniej różnostronniejszą i mniej sympatyczną. Zasługą jej powieści było poruszanie zagadnień drażliwych, omijanych skwapliwie i systematycznie przez konwencyonalną i par force cnotliwą większość powieściopisarzy polskich. Charakteryzuje Zapolską nerwowy niepokój, który niepozwala jej się nigdzie i w niczem ustalić i uspokoić. Jedno za drugiem porzuca ona przekonania? Nie! Wyraz byłby zbyt silny i zbyt stanowczy — porzuca różne wmówienia chwili. Musi ona posiadać zawsze jakąś pasyę, w imię której mogłaby kreślić swoje niekiedy przejaskrawione, ale często silne obrazy. Bywa często nieznośnie krzykliwa, pozbawiona wszelkiego krytycyzmu w odróżnianiu frazesu od hasła, mody umysłowej od prądu społecznego. Z nadzwyczajną łatwością zmienia fazy i punkty widzenia. W zmianach tych napróżno szukalibyśmy logiki. Bez żadnej głębszej przyczyny porzuca jedno stanowisko dla innego, bez żadnej głębszej przyczyny powraca znów do dawnych poglądów. Mówić o ewolucyi jej zapatrywań byłoby rzeczą bezcelową i naiwną. Są one nieumotywowane i zmienne jak kaprys. Zapolska nigdy nie miała w sobie tej mocy, jaką daje przekonanie wypracowane przez życie. Miała ona jedynie flirty i pasye przekonaniowe. Narzuca ona je czytelnikowi z prawdziwie kobiecą hałaśliwą zarozumiałością. Zdaje się jej, że przekonania, programy społeczne są tylko sposobikami, wybiegami hołdowników, pragnących zwrócić na siebie jej uwagę. Brak sumienności jej wobec wyników myślowej i duchowej pracy bywa niekiedy aż odrażający. Trzeba panować nad nerwami, ażeby doszukać się pod kabotyńskim gestem, pod histerycznem rozkiełznaniem nerwów, tej jedynej rzeczy, która daje i zapewnia Zapolskiej miejsce w literaturze — cierpienia, niepokoju pustki. Kiedy z pewnością siebie rozdaje kokieteryjne uśmiechy i spojrzenia, zagadnieniom i prądom sztuki, myśli, czy życia społecznego jest śmieszną, gdy z tragicznym gestem wypowiada oskarżenia, dytyramby jest nudna, gdy jednak w spazmatycznem uniesieniu wyrywają się jej słowa — jęki, słowa — szlochy, słowa krwi, goryczy, szlocha z nią razem często ból i nędza podeptanych ludzkich istnień, głód duszy, nie poszukiwanie wrażeń. Na jedną chwilę bywa to. Lecz chwila ta jest drogocenna. I prawdziwą rozkosz sprawia niekiedy widok szpicruty słów, wypalającej swoje piętno na upozowanych na czcigodność twarzach. O wielu społecznych i kulturalnych wmówieniach ma Zapolska słowa niweczącej wzgardy, piekącej ironii, na jakie zdobyć się może jedynie kobieta, która przejrzała w nich różne formy tylko, mające zamaskować wewnętrzną nicość męskiej próżności. Jest dobrym znakiem, że nienawidzą Zapolskiej wszelkiego rodzaju estetyczne i społeczne snoby, że mówią o niej z kłamanem lekceważeniem i afektowaną godnością oskubanych pawiów. Żal mi, nieskończenie żal, że Zapolska nie zrozumiała prawdziwej swej siły. Widziała ona wszystkie kłamstwa współczesnego polaka pod kątem widzenia dostępnym jedynie kobiecie. Mogła była napisać jedną jedyną, ale krwawą książkę. Dzisiaj elementy tej książki wyszukiwać potrzeba po różnych nazbyt licznych jej pismach. Pomimo wszystko byłaby to pożyteczna praca. A ostatecznie najpłytsza poza Zapolskiej jest jeszcze głębsza i szczersza od majestatycznej nicości Stanisława Tarnowskiego i nietylko jego. Ostatecznie tingel-tangel nawet świątobliwszem jest miejscem od krakowskiej upiżmowanej zakrystyi.
Zapolska daje nam jaskrawe, przejaskrawione obrazy z życia ostatnich pokoleń, w oświetleniu tych części naszego społeczeństwa, które rozwój społeczny w ten lub inny sposób deklasuje. Jej zbuntowani są już zwyciężeni przed walką. Bunt ich jest zawsze tylko krzykiem bólu, nigdy usiłowaniem owładnięcia całokształtem życia, nadanie mu celowego kierunku. Dochodzi tu do głosu ta część społeczeństwa, którą rozwój życia spędza w nędzę moralną i fizyczną, skazuje na rozstrój duchowy, zdziczenie, stępienie, śmierć. Zapolska ma zmysł dla wyszukiwania tych kalectw. Alkoholizm u mężczyn, blednica fizyczna i duchowa u kobiet, histerya, bezmyślność płytkiego, ciemnego życia szanowanych rodzin, mord dokonywany w szkołach na młodem pokoleniu, bezsilne bunty dusz, wdeptywanych w błoto, rozkradanych, rozproszkowywanych przez życie — wszystko to wyrywa jej słowa ostre, obrazy palące, dobitne. Jednocześnie jednak widzimy, że sama ona przeciwstawia życiu współczesnemu tylko swój ból, tylko starganą duszę, tylko jasnowidzenie chwili rozpaczy. Czuje się, że tu mówi jedno z takich potarganych, okaleczonych istnień. Bunt jej i krytyka, to nie świadomość siły, która wie, że pomimo wszystko zwycięży, to raczej pogróżki pełne goryczy, w których szukają ucieczki i pociechy zwyciężeni w walce życiowej. To też czuje się, że ideały, oskarżenia Zapolskiej są zmienne, jak potrzeby i tęsknoty chorych, zbolałych nerwów. Najsilniejszą bywa tam, gdzie nienawidzi. W Żabusi, w Nieporozumieniu znajdujemy obraz zakątków domowych, rodzinnej ciszy, szkicowany z siłą i zaciekłością, jakie wzbierają w duszy włóczęgi, bezdomnego tułacza; który czuje, że cierpi, a pragnąłby wmówić w siebie że walczy. Zapolska wmawiała w siebie nieskończenie wiele rzeczy — feminizm i patyotyzm, socyalizm i modernizm, naturalizm i mistykę. Jest to najpłytsza strona jej działalności. Siłą jej pozostanie na zawsze wzgarda, nienawiść, pozostanie głębokie obrzydzenie dla życia, spazmatyczny krzyk bólu, śmiech szyderski i gorzki. Powieści jej nie prowadzą nigdzie. Czasami rażą. Nużą, jak zbyt hałaśliwa scena, szczerość której wzbudza w nas podejrzenie. Jej oburzenie wydaje nam się niekiedy źle grane. Ale spostrzegamy też często, że pod fałszywym gestem ukrywał się szczery ból, że to, cośmy za szminkę wziąć byli gotowi, jest rumieńcem gorączki, że na zbyt silnie uperfumowanej chusteczce, którą ściera autorka nazbyt widocznie łzy i tłumi łkanie, pozostaje krew! Talent Zapolskiej jest jak kwiat zdeptany i rzucony na podłodze gabinetu restauracyjnego. Wydaje się nam sztucznym, zmiętym, niepotrzebnym, sentymentalnie śmiesznym. Podejmujemy go niechętnie, z niesmakiem, nagle ze wzruszeniem odnajdujemy na białych shańbionych listkach kroplę krwi. Styl Zapolskiej jest jak szczery krzyk, niekłamane łkanie, wyrywające się najniespodziewaniej, po przez narzuconą sztucznie, patetyczną, fałszywie grzmiącą deklamacyę.
Talent Alfreda Konara więdnie w sposób mniej krzykliwy, a w gruncie rzeczy mniej szczery. Okruchy duszy, jakie się tu napotyka, są jakby zwiędły bukiet, niegdyś żywych kwiatów w mieszczańskim salonie, jak szczery a naiwny rysuneczek wśród nudnych oleodruków i poduszek »rokoko«, są jak kokieteryjny uśmieszek ironii i melancholii ratujący resztę godności w spasłym żywocie mieszczańskim. Trudno zrozumieć, czy jest to jakiś szczątek ludzkości ginący w dobrobycie, czy też pewien rodzaj duchowego zbytku na jaki proza życiowa pozwolić sobie może: tak dalece się czuje bezpieczna. Przypomina ton ogólny powieści Konara, to liryzowanie wolnomyślno-sceptycznie rewolucyjne, do którego zdolnymi się stają najbardziej zrównoważeni, zabezpieczeni rentjerzy i filistrzy. Niewiadomo, czy śmiać się, czy litować, czy gardzić. Śmieszne są te łzy, ocierane grubymi, przyozdobionymi w pierścionki palcami, śmieszną jest łza, chwiejąca się na wąsach wraz ze szczątkiem niedojedzonego butersznitu z kawiorem. Żałosne są zwierzenia, żale po zapomnianej podeptanej duszy po niewyspanej nocy gdy, gdy omne animal post... triste. Śmieszne jest taedium vitae przy zielonym stoliku. Nudną i jałową jest dogorywająca dusza Konara. Przykry jest protest, gdy przychodzi jak czkawka po przepiciu, przykrą jest satyra, gdy rodzi się z katzenjameru. Dlatego też beztreściwemi pomimo talentu są pisma Weyssenhoffa. Starają się one wycieniować różnice tam, gdzie życie już nie dostrzega i nie może dostrzedz żadnych różnic. Wyszukuje śmiesznostki tam gdzie giną one pod ogólnym pokostem wzgardy i wstrętu. Usiłuje przez wyszydzenie bezduszności arystokratycznej ocalić mit o dobrym i pracowitym arystokracie. Są, jak zapewnienie, które dawała mi sympatyczna zresztą panienka: ja zawsze jestem grzeczna dla służby, czegóż więcej żądać mogą socyaliści. Pan Weyssenhoff wygłasza podobnie szczytne idee. Rozróżnia on godność w lokajstwie, formy postępowe w parazytyzmie. Są to rozróżnienia, być może ciekawe dla bezpośrednio zainteresowanej koteryi. Być może nawet rewolucyonizujące ją. Sama koterya jest jednak rzeczą co najmniej obojętną. Dla literatury narodowej nie mają żadnego znaczenia przeżycia, zatargi, nawet tragizmy i bóle warstw zużytych i dziejowo nie twórczych. Satyra Weyssenhoffa działa usypiająco: zajmuje nas bowiem sprawami niegodnemi tego, aby się udzielało im choćby okruch myśli. W życiu naszego narodu płynie dziś bez świadków, bez słowa uwieczniającego, tak potężna rzeka krwi i łez, że oburzającem jest trawienie czasu na analizowanie mniej lub więcej wytwornych ziewnięć, kichnięć etc., etc. Nowaczyński napisał kiedyś krwią i żółcią feljeton o Weselu Wyspiańskiego, dziś jednak zamiast zwrócić się do Weyssenhoffa ze słowami: »puszczyku! zgrałeś się przy zielonym stoliku« stara się dowieść, że dandyzm Podfilipskiego jest w gruncie rzeczy bardzo parafiański. Nowaczyński ulega czasami dziwnie dezoryentującym impulsom. Wydaje mu się, że zanim się powie o Weyssenhoffie kilka słów względnie gorzkiej prawdy, trzeba wprzód złożyć dowody, że piszący na dystynkcyj zna się nie gorzej, a może lepiej od światowego satyryka. I tu mamy przykład jak demoralizująco działa ta Weyssenhoffska negacya. To też wobec tego jockey klubem zalatującego prometeizmu wobec aspiracyi społecznych, przychodzących po zgraniu się — przystał naprawdę jeden tylko giest szeroki, a otwarty, jak Czepcowskie: »nie polezie orzeł w gówna«. Dla tego rodzaju wyfrakowanych, ukrawaconych, urękawicznionych orłów nawet wzgarda jest jeszcze stratą czasu. Odsunąć ich należy z widnokręgów myśli społecznej — milczącem, niedostrzegającem lekceważeniem. Gdy zaś próbują stanowisko swe traktować na seryo, gdy stają na piedestale narodowych mężów stanu, zegnać ich jedynym orężem, który stoi na ich poziomie — szpicrutą. W literaturze naszej poziom intellektualno-duchowy p. Weyssenhoffa nie jest najniższym. Poniżej jeszcze istnieje p. Esteja i p. Rodziewiczówna, a jeszcze niżej rozpoczyna się to cuchnące je ne sais quoi — olla putrida bezmyślności i bezducha, gdzie kończą się wszystkie określenia i metody, gdzie pióro trzebaby zastąpić łopatką i haczykiem gałganiarza: słowem, zaczyna się strefa Gawalewiczów, Choińskich, Krechowieckich. Gąsiorowskich, Hajot, etc. Zastanawiać się nad niemi tu niewarto, i niepodobna. Poprzestać też na wyliczeniu musimy nazwisk pisarzy, którzy starali się oświetlać w swej działalności proces demokratyzacyi naszego społeczeństwa, lecz nie zdobyli się ani na styl wybitnie indywidualny, ani na jasno przemyślane dyrektywy społeczne, lub sami w ciągu rozwoju swej działalności wykrzywili i spaczyli jej zrazu wyraźne linie; mam na myśli tu Zacharjasiewicza, Bałuckiego, Jeża i pomimo wszystko, pomimo o wiele wyższy stopień uzdolnienia pisarskiego — poczytnego niegdyś satyryka Jana Lama.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Brzozowski.