Wiry/Tom II/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Wiry‎ | Tom II
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiry
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Krzycki wyszedł od panny Anney z takiem wrażeniem, jakby tuż przed nim uderzył piorun i nagle go ogłuszył. Nie mógł zebrać ani połapać myśli, nie był nawet w stanie uświadomić sobie położenia, ni zastanowić się nad niem. Jedynem uczuciem, a raczej poczuciem, jakie mu w pierwszej chwili pozostało, było poczucie bezgranicznego zdumienia. Przez drogę powtarzał co chwila: »Hanka Skibianka, Hanka Skibianka!« — i na nic innego nie potrafił się zdobyć. Grońskiego, który był wyszedł zaraz po południu i zapowiedział służącemu, ze wróci dopiero późnym wieczorem, nie zastał w domu, więc wszedłszy do swego pokoju, zamknął się w nim, niewiadomo dlaczego, na klucz, następnie rzucił się na fotel i przesiedział zupełnie bezmyślnie przeszło godzinę. Po upływie tego czasu, otworzył swój kufer i począł pakować nader gorliwie rzeczy, dopóty, dopóki nie zadał sobie pytania: »Dlaczego ja to robię?«. — Nie mogąc w sobie znaleźć odpowiedzi, porzucił tę robotę i podjął ją nanowo dopiero wówczas, gdy doszedł do niespodziewanego wniosku, iż w każdym razie musi się wyprowadzić od Grońskiego.
Skończywszy, wziął kapelusz i wyszedł bez określonego celu na miasto. Na chwilę powstała w nim chęć, by pójść do matki i do pani Otockiej, ale stłumił ją natychmiast. Po co? Wydało mu się, że niema nic matce o sobie i swych zamiarach do powiedzenia — i że mógłby z nią mówić chyba o tej niesłychanej wiadomości, o której rozmowa byłaby dla niego na razie nad wszelki wyraz męczącą. Bezwiednie doszedł do kościoła świętego Krzyża i chciał do niego wejść, ale godzina była późna i kościół był zamknięty. Dzisiejszy ranek i wspólna z nią modlitwa, stanęły mu jak żywe przed oczyma. Ach, jakże się modlił szczerze i jak ją kochał, jak kochał! A teraz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta jasnowłosa, uwielbiona panna, z którą odmawiał w tej kaplicy: »Pod twoją obronę« — i Hanka Skibianka to są dwie różne istoty. I uczuł w sercu jakby jakieś rozczarowanie, z którem począł się rozprawiać. Bo dlaczego jednakże je odczuwa? Czy dlatego, że Hanka jest chłopką, a on szlachcicem? Nie! Panna Anney nie podawała się za angielską szlachciankę, a chłopka polska, to przecie nic gorszego od angielskiej mieszczanki. Krzycki nie umiał sobie jasno zdać sprawy, iż przyczyna leży w tem, że panna Anney przez samo pochodzenie obce i dalekie, przedstawiała mu się, jak jakaś »princesse lointaine«, a Hanka to była blizka i swojacka dziewczyna z Żarnowa. Mniej budziła ciekawości, zatem mniej pociągała. — Było o taką łatwiej — zatem była mu tańsza. I próżno przypominał sobie i powtarzał, że ta Hanka, to przecie ta sama jasnowłosa panna, cudna, ponętna, wytworna, kobieca, odczuwająca każdą myśl i każde słowo — poczucie pewnego rozczarowania silniejsze było od tych myśli i ów wdzięk egzotyczności, którego nagle dziewczynie zbrakło, zmniejszał w jego oczach jej wartość.
Ale było przytem i coś innego, wobec czego i to rozczarowanie i wszelkie niespodziane wrażenia schodziły na dalszy plan i stawały się rzeczą podrzędną. Oto on tę dziewczynę już posiadał — razem z ciałem i duszą. Była wówczas prawie dzieckiem, i zarazem nierozkwitłym jeszcze kwiatem, który on zerwał i nosił czas jakiś przy piersi. Pamięć o tem mogła być wyrzutem tylko dla niego — jej nie obciążała żadną winą. Przypomniał sobie te księżycowe noce, w których się skradał do młyna, te szepty, które były jedną cichą pieśnią miłości i upojenia, przerywaną tylko pocałunkami; przypomniał sobie, jak tulił do serca jej pachnące sianem, polne, dziewczęce ciało, jak spijał z jej oczu łzy i jak mówił jej, że oddałby za nią wszystkie panny ze wszystkich dworów. Sielanka minęła, ale teraz powiało na niego od niej tchnienie pierwszych młodocianych lat, pierwszej miłości, pierwszych uniesień i prawdziwej a wielkiej poezyi życia. Przytem była prawda i w tem, co powiedział, zwierzając się w Jastrzębiu ostatnim razem Grońskiemu: że ta dziewczyna kochała go tak, jak napewno nie będzie go kochała żadna inna w świecie kobieta. I na tę myśl serce poczęło w nim topnieć. Wraz z falą wspomnień wracała Hanka i brała je napowrót w dłonie...
Tak. Ale to była Hanka, a teraz jest panna Anney. W Krzyckim od czasu, gdy ją pokochał, rwały się do niej zmysły, jak skowycząca sfora, ale on je trzymał dotychczas na uwięzi, albowiem jednocześnie klękał przed ukochaną. Była mu pożądaniem, lecz zarazem czemś tak niedostępnem, wysokiem, czystem i tajemniczem w swej dziewiczości, iż na myśl, że przyjdzie chwila, w której zostanie panem tych skarbów i tych tajemnic, wydawała mu się rozkoszą, nad wszelką miarę rozkoszy, tembardziej bezdenną, że połączoną jakby ze świętokradztwem. — A teraz musiał sobie powiedzieć, że to świętokradztwo już spełnił, że urok czegoś nieznanego się rozwiał, że w tej westalce nie było dla niego już tajemnicy, i że z tego kielicha już pił. I to znów była jedna ponęta mniej, jedno rozczarowanie więcej. W ten sposób panna Anney mąciła mu wspomnienie polnej wieśniaczej Hanki, — Hanka zaś zmniejszała urok panny Anney. Obie były tak odmienne, tak do siebie nie podobne, że nie mogąc ich połączyć w jedną istotę, zmagał się z tem rozdwojonem wrażeniem napróżno z uczuciem niepokoju i bólu.
A w tej szarpaninie przyszła mu jeszcze jedna zła, nizka i straszna myśl. Jakim sposobem uboga i prosta Hanka zmieniła się w świetną pannę Anney? — jakim sposobem szary wróbel z pod wiejskiej strzechy przerodził się w rajskiego ptaka? Hanka była przecie uwiedzioną dziewczyną, więc mosty miała za sobą spalone. Wśród bogactw zagranicznych, piękne i biedne dziewczyny mają przed sobą tylko jedną drogę zdobycia dostatków, a nawet i poloru, — a tą drogą jest hańba. Hanka znalazła w nim samym jednego opiekuna, który się nią we właściwy sposób zaopiekował — iluż podobnych opiekunów i protektorów mogła znaleźć panna Anney. Krzyckiemu na tę myśl pociemniało w oczach. Sumienie powiedziało mu: »te wrota otworzyłeś przed nią ty!«, a jednocześnie chwycił go taki gniew na pannę Anney i na siebie, że gdyby w jego ręku było życie i śmierć ich obojga, byłby w tej chwili wybrał śmierć. Coś się w nim chwilowo rozdarło, coś runęło. Wydało mu się, że znów huknął mu tuż nad głową piorun, który go ogłuszył i wypalił w nim do dna zdolność myślenia.
Chodził jeszcze długo po mieście. Sam nie wiedział, jakim sposobem znalazł się znów pod domem pani Otockiej, ale do niej nie wstąpił, poczuł bowiem powtórnie, że nie mógłby mówić w tej chwili z matką. Wrócił do siebie dopiero, późnym wieczorem. Groński był już w domu i czekał go od godziny z herbatą.
— Dobry wieczór — rzekł mu. — Wracam od twojej matki.
A Krzycki zapytał wręcz, obcesowo:
— Pan wie, kto jest panna Anney?
— Wiem. Powiedziała mi pani Otocka.
Nastała chwila milczenia.
— Co pan na to?
— To ja mógłbym się o to spytać.
Krzycki siadł ciężko na krześle, pociągnął dłonią po czole i odrzekł z gorzką ironią:
— Ach, ja mam czas. Dano mi tydzień czasu do namysłu.
— To wcale nie zadużo — odpowiedział Groński, patrząc na niego badawczo.
— Zapewne. Czy matka także już wie?
— Tak jest. Powiedziała jej wszystko pani Otocka.
I znów zapadło milczenie.
— Mój kochany Władku — rzekł Groński — rozumiem, że cię to mogło wstrząsnąć i dlatego nie będę z tobą o tem mówił, póki się nie uspokoisz i nie odzyskasz równowagi. Musisz także poznać i rozważyć dobrze powody, dla których panna Anney powiedziała tylko pani Otockiej, kim jest, a do Jastrzębia przybyła pod nowem swem nazwiskiem, do którego ma zresztą wszelkie prawo. Oto jest list od niej. Poleciła mi wręczyć ci go dopiero jutro i to jest powód, dla którego nie wręczyłem ci go natychmiast, gdyś się ukazał. Obecnie myślę jednak, że nie należy z tem zwlekać. Swoją drogą nie otwieraj go ani zaraz, ani przy mnie. Schowaj go i przeczytaj w samotności, gdy będziesz mógł zastanowić się nad każdem słowem. Zrób tak koniecznie. To, co się stało, poruszyło i mnie do tego stopnia, że na razie nie mógłbym o tem mówić spokojnie... Dziś dać ci mogę tylko jedną radę: bądź mężczyzną i nie pozwól się nieść prądowi wrażeń, ale wiosłuj.
Na to Krzycki, który cokolwiek otrzeźwiał pod wpływem tych słów, rzekł:
— Dziękuję panu. Przeczytam list w samotności. Jest mi ona teraz tak niezbędna, że spodziewam się, iż pan nie weźmie mi tego za złe, jeśli dłużej nie będę nadużywał pańskiej gościnności. Szczerze i gorąco jestem panu za wszystko wdzięczny, ale potrzebuję się zamknąć. Na jak długo — nie wiem. Gdy się z sobą uporam, przyjdę do pana rozmówić się o wszystkiem, da Bóg, już spokojniej. Teraz istotnie widzę, że dano mi słusznie tydzień czasu. Ale prócz czasu, czuję i potrzebę osobnej własnej nory. Nie mogę się pozbyć rozmaitych myśli ogromnie gorzkich, a nawet strasznych. Dziś one trzymają mnie za łeb, a trzeba, żebym ja wziął je za łeb — i dlatego chcę własnej nory.
— Wiesz, jak ci jestem rad — odpowiedział Groński — ale cię rozumiem i choć z góry postanowiłem nie dręczyć cię pytaniami, jednakże zrób, jak ci będzie lepiej. Muszę ci też powiedzieć, że i matka twoja przenosi się do hotelu, gdyż obraziła się na panią Otocką. Wzięła jej za złe, że nie powiedziała jej zaraz w Jastrzębiu, kto jest panna Anney.
— Wyznaję, że i ja tego nie rozumiem...
— A jednak byłoby to właśnie wprost przeciwne temu, czego te panie chciały. Intencye pani Otockiej były najszlachetniejsze... Czas to wszystko wyjaśni i wyrówna. Oczywiście, że Marynia o niczem nie wiedziała, nie tylko dlatego, że pani Zofia była związana słowem, ale że nie uważała za stosowne wtajemniczać jej w twoje dawne dzieje i w twoje stosunki z ówczesną Hanką... Z Hanki — panna Anney! — to przecie niesłychany obrót zdarzeń... Pamiętasz naszą rozmowę w Jastrzębiu, gdyśmy szli na słonki? — pamiętasz?
— Pamiętam, ale nie mogę o tem mówić.
— Tak, lepiej w tej chwili nie mówić. List panny Anney rozjaśni niezawodnie ciemne strony sprawy i wytłómaczy niezrozumiałe... Jeśli chcesz go zaraz przeczytać, to sobie pójdę, a ciebie tu zostawię.
— Pilno mi do niego i właśnie dlatego muszę pana pożegnać.
— Ale tę noc spędzisz u mnie?
— Rzeczy mam spakowane, a hotele zawsze otwarte.
— W takim razie bądź zdrów i... pamiętaj, com ci powiedział: wiosłuj! wiosłuj!
Po chwili Groński został sam. Był także wzburzony, zatroskany, ale rozciekawiony do wysokiego stopnia. Gdy po wyznaniach Krzyckiego w Jastrzębiu, powiedział mu, że »młyny bogów mielą nierychło«, powiedział to tak, jak się mówi pierwszą lepszą maksymę, do której nie przywiązuje się realnego znaczenia. Tymczasem życie sprawdziło ją w sposób bajeczny, a jednak zarazem i logiczny. Bo na bajkę wyglądała tylko przemiana Hanki w pannę Anney, natomiast to, że panna Anney chciała zobaczyć i człowieka, którego, jako dziecko jeszcze, pokochała pierwszą miłością, i te miejsca, z któremi wiązało ją tyle wspomnień i serdecznych i smutnych, było rzeczą i naturalną i zrozumiałą. A przecie nie mogła wrócić do Jastrzębia i przebywać pod dachem Krzyckich inaczej, jak pod zmienionem nazwiskiem. I tak się stało, a później wypadki potoczyły się już własną siłą, aż doszły do tej chwili, w której trzeba było odsłonić tajemnicę. Groński wiedział już od pani Otockiej wszystko to, co mogła mu powiedzieć — i rozgrzeszał zarówno ją, jak pannę Anney, niemniej jednak rozumiał, że wytworzyło się położenie niebywałe i że splótł się taki węzeł, którego rozwiązania wprost nie można było przewidzieć. Mógł go rozwikłać tylko Krzycki, ale i on stanął nie tylko wobec nowych trudności, lecz jakby wobec nowej osoby.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.