Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   134   —

nory. Nie mogę się pozbyć rozmaitych myśli ogromnie gorzkich, a nawet strasznych. Dziś one trzymają mnie za łeb, a trzeba, żebym ja wziął je za łeb — i dlatego chcę własnej nory.
— Wiesz, jak ci jestem rad — odpowiedział Groński — ale cię rozumiem i choć z góry postanowiłem nie dręczyć cię pytaniami, jednakże zrób, jak ci będzie lepiej. Muszę ci też powiedzieć, że i matka twoja przenosi się do hotelu, gdyż obraziła się na panią Otocką. Wzięła jej za złe, że nie powiedziała jej zaraz w Jastrzębiu, kto jest panna Anney.
— Wyznaję, że i ja tego nie rozumiem...
— A jednak byłoby to właśnie wprost przeciwne temu, czego te panie chciały. Intencye pani Otockiej były najszlachetniejsze... Czas to wszystko wyjaśni i wyrówna. Oczywiście, że Marynia o niczem nie wiedziała, nie tylko dlatego, że pani Zofia była związana słowem, ale że nie uważała za stosowne wtajemniczać jej w twoje dawne dzieje i w twoje stosunki z ówczesną Hanką... Z Hanki — panna Anney! — to przecie niesłychany obrót zdarzeń... Pamiętasz naszą rozmowę w Jastrzębiu, gdyśmy szli na słonki? — pamiętasz?
— Pamiętam, ale nie mogę o tem mówić.