W pałacu carów/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł W pałacu carów
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biblioteka Echa Polskiego
Data wyd. 1932
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Luiza powitała mnie tym poufałym i pełnym wdzięku ukłonem, jaki właściwy jest tylko nam, francuzom. Wyciągnąwszy mi rękę na powitanie, poprosiła, bym usiadł koło niej.
— Otóż, — rzekła, — zatroszczyłam się już o pana.
— Och, — bąknąłem z takim wyrazem, że ten wywołał jej uśmiech — nie mówmy o mnie, pomówmy raczej o pani.
— O mnie? Alboż ja dla siebie zabiegam o stanowisko nauczyciela szermierki? I cóż pan chce powiedzieć o mnie?
— Chcę pani powiedzieć, że od dnia wczorajszego uczyniła ze mnie pani najszczęśliwszego człowieka w świecie, — że teraz już o nikiem i o niczem nie mogę myśleć, prócz pani, że przez całą noc oka nie zmrużyłem, myśląc że ta godzina spotkania chyba nigdy nie nastanie.
— Ależ, proszę pana, toż to jest najformalniejsze wyznanie miłości!
— Jak się pani podoba. Mówię nie tylko, co myślę, ale i to, co czuję.
— Pan żartuję?
— Przysięgam na honor, że nie.
— Pan to mówi całkiem poważnie?
— Najzupełniej.
— W takim razie muszę się wytłomaczyć wobec pana.
— To znaczy?
— Kochany rodaku, uważam, że pomiędzy nami może istnieć tylko czysto przyjacielski stosunek
— Dlaczego?
— Dlatego, że ja już mam kochanka. A pan, choćby z przykładu mej siostry, mogłeś się już przekonać, że my mocno bronimy przedmiotu swego przywiązania.
— O, ja nieszczęsny!
— Ależ nie, pan wcale nie jesteś nieszczęsnym! Gdybym dała możność rozwinięcia się i wzmocnienia pańskiemu uczuciu miłości, nic nie zrobiwszy, by je zahamować — wtedy byłbyś pan rzeczywiście nieszczęśliwym, ale teraz, chwała Bogu, — (tu uśmiechnęła się pięknie), — niema jeszcze nic straconego i pańska „choroba” nie zdołała bardziej rozwinąć się.
— Nie mówmy już więcej o tem!
— Przeciwnie, właśnie musimy mówić o tem, ponieważ pan zetknie się w mym domu z tym człowiekiem, którego kocham, a pozatem chcę, by pan wiedział, że bardzo go pokochałam.
— Dziękuję pani za dowód zaufania.
— Czuję się pan teraz dotkniętym do żywego,— rzekła, — ale nie ma pan racji. Podaj mi pan rękę, jak dobry przyjaciel.
Uścisnąłem rękę Luizy i, aby pokazać jej, że zupełnie godzę się z jej decyzją, oświadczyłem:
— Postępuje pani zupełnie lojalnie. Przyjacielem pani jest, napewno, jakiś książę?
— O, nie — uśmiechnęła się, — nie jestem taka wymagająca: jest tylko hrabią.
— Ach, mademoiselle Różo, — zawołałem — niech pani nie przyjeżdża do Petersburga: bardzo prędko zapomni tu pani o Auguście!
— Potępia pan mnie, nie wysłuchawszy nawet — rzekła Luiza. — Jest to bardzo brzydko z pańskiej strony. Oto dlaczego pragnę panu wszystko powiedzieć. Zresztą, nie byłbyś pan francuzem, gdybyś pan nie postępował tak lekkomyślnie.
— Spodziewam się, że życzliwy stosunek pani do rosjan nie powoli odnosić się nieżyczliwie do swych rodaków?
— Nie zamierzam i nie chcę być wobec nikogo uprzedzoną. Porównywam, ot i wszystko. Każda nacja posiada swe braki, których sama nie widzi, ponieważ tkwią one głęboko w jej naturze, za to dobrze widzą je inne nacje. Główna nasza wada to — lekkomyślność. Rosjanin, któremu złożył wizytę francuz, nigdy nie powie, że był u niego francuz, a wyrazi się tak : „Dziś miałem u siebie warjata”. I nie trzeba tłomaczyć, kim jest ten warjat: każdy wie bardzo dobrze, że mowa o francuzie.
— A rosjanie, to co — bez wad?
— Ma się rozumieć, że nie, tylko że zazwyczaj nie widzą ich ci, którzy korzystają z ich gościnności.
— Dziękuję za lekcję.
— Ach, mój Boże to nie żadna lekcja, to rada! Przecież pan zamierza pozostać tu długo — zatem musi się pan stać przyjacielem, nie wrogiem rosjan.
— Rzecz prosta.
— Bo czyliż ją nie byłam kiedyś taką sama, jak pan? Czyż nie dawałam sobie słowa, że dla kogo jak dla kogo, ale dla mnie rosjanin, począwszy od cara, a kończąc na zwykłym śmiertelnika, nigdy nie będzie niczem? A otóż nie dotrzymałem słowa! Niechże więc pan nie postępuje tak, jak ja postępowałam, aby nie popełnić tego samego błędu.
— Z pewnością, — wtrąciłem nieśmiało — toczyła pani długą walkę?
— Tak, długą i walka ta omal że nie skończyła się tragedją.
— Czy nie sądzi pani, że moja ciekawość w danej chwili przerasta moją zazdrość?
— Nie, nie sądzę.
— W takim razie, niech mi pani opowie swe dzieje.
Pracowałam dawniej, — zaczęła mademoiselle Luiza — jak pan już to wie z listu Róży, u madame Xavier, najbardziej znanej właścicielki magazynu mód w Petersburgu. Wszystkie najbogatsze damy w stolicy u niej wszystko nabywały. Dzięki swej młodości oraz temu, co świat nazywa urodą, a przedewszystkim, że jestem francuzką — jak się pan prawdopodobnie domyśla, nie czułam braku wielbicieli...
A jednakowoż, przysięgam panu! pomimo najświetniejszych propozycji i wyznań miłosnych — nie sprawiały one na mnie najmniejszego wrażenia. Tak minęło półtora roku.
Aliści, przed dwoma laty, razu pewnego przed magazynem pani Xavier zatrzymał się powóz, zaprzężony w cztery konie. Wysiadła z niego starsza pani, która mogła liczyć lat około czterdziestu pięciu, dwie młode panienki oraz młody podporucznik pułku kawalerji. Była to hrabina Anienkowa ze swemi dziećmi. Hrabina z córkami mieszkała stale w Moskwie, a teraz przybyła do syna, by spędzić lato w stolicy.
Z pierwszą zaraz wizytą udaje się do pani Xavier, która miała opinję prawodawczym mód... Panie z towarzystwa w żaden sposób nie mogły się obejść bez pomocy madame Xavier...
Obie panienki były bardzo elegancko ubrane, co się zaś tyczy młodzieńca, to nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi, mimo iż on przez cały czas swej bytności w magazynie — nie spuszczał ze mnie oczu.
Porobiwszy konieczne zakupy, starsza pani pozostawiła swój adres: Fontanka, dom hrabiny Annienkowej.
Nazajutrz ów młody oficer przybył do naszego magazynu sam jeden i zwrócił się do mnie z prośbę o przerobienie wstążki na kapeluszu jednej z jego sióstr..
Wieczorem zaś otrzymałam list z podpisem Aleksego Annienkowa. Jak wszystkie listy tego rodzaju, był on od początku do końca wyznaniem miłosnem. Jeden wszakże szczegół zastanowił mnie w tym liście: nie zawierał żadnych uwodzicielskich propozycji i przyrzeczeń, mówił tylko o pragnieniu posiadania mego serca, nie o chęci kupienia go!
Istnieję sytuacje, w których nie można nie być śmiesznym, przestrzegając zbyt surową moralność. Gdybym była panną z towarzystwa, to odesłałabym hrabiemu jego list, bez czytania go. Lecz przecież byłam tylko skromną gryzetką: przeczytałam więc list i... spaliłam go.
Nazajutrz znowu zjawił się u nas hrabicz, pragnąć coś kupić dla swej matki. Gdy go tylko ujrzałam, natychmiast pod jakimś pretekstem wyszłam z magazynu do pokoju madame Xavier, i zostałam tam, dopóki oficer nie odjechał.
Wieczorem otrzymałam od niego drugą epistołę. Pisał w liście, że nie traci jeszcze nadziei, gdyż przypuszcza, że pierwszego jego listu nie dostałam. Ale i ten jego list pozostawiłam również bez odpowiedzi.
W dzień potem otrzymałam od niego trzeci list. Uderzył mnie ton tego listu: wionęło odeń smutkiem, przypominającym smutek dziecka, któremu odebrano ulubioną zabawkę. Nie była to rozpacz dorosłego mężczyzny, który stracił to, czego pragnął.
Pisał, że jeśli mu nie odpowiem i na ten list, to weźmie urlop i wyjedzie z rodziną z Moskwy. Odpowiedziałam i na ten list milczeniem, i dopiero po sześciu tygodniach otrzymałam od niego list z Moskwy, w którym donosił mi, że gotów jest powziąć szaloną decyzję, która może zdruzgotać mu całą przyszłość.— Błagał, bym przynajmniej na ten list odpowiedziała, iżby nie tracił promienia nadziei, który go przywiąże do życia.
Sądziłam, że list ten został napisany po to, by mnie nastraszyć, to też pozostawiłam go, podobnie, jak wszystkie poprzednie, bez odpowiedzi.
W cztery miesiące potem przysłał mi następujący list:
„Przyjechałem dopiero co i pierwsza moja myśl jest — o pani.
Kocham panią tak samo, a być może nawet jeszcze bardziej, niż dotąd.
Od pani zależy uczynić mnie szczęśliwym na cale życie”
Ten jego upór, ta tajemniczość aluzji w jego ostatnich listach, a wreszcie ten ich smętny ton, skłoniły mnie do zdecydowania się na odpowiedzenie mu, ale ta odpowiedź moja była niewątpliwie zupełnie nie taką, jakiej pragnął młody hrabia... Zakończyłam swój list zapewnieniem, że nie kocham go i nigdy nie pokocham.
Wydaje się to panu dziwnem, — przerwała Luiza, — swe opowiadanie — widzę, że pan się uśmiecha, taka cnotliwość wydaje się panu śmieszną u biednej dziewczyny! Ale upewniam pana, że była to nie tyle nawet cnotliwość, ile rezultat otrzymanego przeze mnie wychowania. Moja matka, wdowa po oficerze, zostawszy bez wszelkich środków po śmierci męża, tak właśnie wychowała Różę i mnie.
Gdy ukończyłam lat szesnaście, umarła matka, i utraciłyśmy tę skromną pensyjkę, z której dotąd żyłyśmy. Siostra nauczyła się robić kwiaty, ja zaś zostałam sprzedawczynią w magazynie mód. Wkrótce Róża poznała pańskiego przyjaciela, pokochała go i oddała mu się, z czego nie robię jej żadnej winy, uważam bowiem za rzecz zupełnie naturalną oddanie swego ciała, gdy się kocha serce. Ja zaś nie spotkałam nikogo, kogo mogłabym pokochać.
Nastał Nowy Rok. U Rosjan, jak pan to wkrótce ujrzy, początek roku świętuje się bardzo uroczyście. W ten dzień wielki pan czy chłop, księżna czy sklepowa z magazynu mód, generał czy żołnierz szeregowiec — stają się jakgdyby braćmi wobec siebie.
W dzień Nowego Roku car przyjmuje zazwyczaj, lud w swym pałacu: ludność otrzymuje około dwudziestu tysięcy zaproszeń na bal w Pałacu Zimowym. O godzinie dziewiątej wieczorem pałac naraz otwierają i sale jego momentalnie napełniają się najróżnorodniejszą publicznością, podczas gdy przez cały rok pałac ten dostępny jest tylko dla — wysokiej arystokracji...
Madame Xavier wystarała się o bilety dla nas, panien i postanowiłyśmy udać się na ten bal. Pomimo ogromnego napływu ludności, — acz jest to wielce dziwnem, — nigdy na tych balach nie bywa nawet najmniejszego nieładu, to też młoda dziewczyna, nawet jeśli się tu znajdzie sama jedna, może się czuć tak samo bezpieczną, jakgdyby znajdowała się w sypialni swej matki.
Byłyśmy już w pałacu Zimowym blisko pół godziny, a ciasnota stawała się tak wielką, że zdało, już ani jeden przybysz nie znalazłby tu miejsca dla siebie, gdy naraz rozległy się dźwięki — poloneza.
Równocześnie na sali rozległ się szept: „cesarz... cesarz!...”
We drzwiach ukazał się Jego Cesarska Mość w pierwszej parze z małżonką posła angielskiego. Za nim kroczył cały dwór carski.
Wszyscy cofnęli się, tworząc wolne przejście, przez które runęły wszystkie pary tańczące. Przed memi oczami przesunął się cały potok brylantów, ślicznych piór, aksamitu i perfum. Odłączona od swych koleżanek z magazynu, usiłowałam połączyć się z niemi, ale nie udawało mi się to. Na moment ujrzałam je jakby poderwane wichrem i natychmiast straciłam z oczu. Nie mogłam przedrzeć się przez zwarty mur z ludzkich ciał, dzielący mnie od nich i oto — ujrzałam się naraz sama jedna wśród tłumu dwudziestu tysięcy ludzi.
W tym momencie, straciwszy zupełnie głowę, gotowa byłam zwrócić się o pomoc do pierwszego lepszego z obecnych. Nagle stanęło koło mnie domino, w którem poznałam... hrabiego Aleksego Annienkowa!
— Jakto, pani tu sama jedna? — zdziwił się.
— Ach, to pan, hrabio! — ucieszyłam się, — niechże mi pan pomoże, na miłość Boską, wydostać się stąd! Niech mi pan sprowadzi powóz.
— Niech mi pani pozwoli odwieść się w swoim, a będę błogosławił chwilę, która dała mi więcej, niż wszystkie moje zabiegi.
— Nie, nie, dziękuję panu. Chciałabym widzieć dorożkę.
— Ba, kiedy o tej godzinie niepodobna tu znaleźć dorożkarza. Niech pani zostanie jeszcze jedną godzinę.
— Nie, muszę już jechać.
— W takim razie, niech pani pozwoli odwieść się w moich sankach. Zrobią to moi ludzie. A ponieważ nie życzy sobie pani mnie widzieć, to — cóż począć ? — nie ujrzy mnie pani!
— O, Boże mój, chciałabym już...
— Innego wyboru niema. Albo zostać tu jeszcze, albo zgodzić się na jazdę w moich sankach, nie może pani przecież iść sama jedna, pieszo na taki mróz. —
— Dobrze, hrabio. Zgadzam się jechać w pańskich sankach.
— Aleksy wziął mnie pod rękę, mimo to nieomal całą godzinę przepychaliśmy się przez tłum, zanim przedostaliśmy się do drzwi, wychodzących na plac Admiralicji. Hrabia zawezwał swych służących i po chwili koło podjazdu ukazały się piękne sanki w formie karocy.
Wsiadłam do nich i wymieniłam adres pani Xavier. Hrabia pocałował mnie w rękę, zamknął drzwiczki i powiedział po rosyjsku kilka słów.
Sanki pomknęły z szybkością błyskawicy
Po chwili konie, jak mi się zdało, pomknęły jeszcze szybciej; woźnica, naturalnie, robił naprawdopodobne wysiłki, by je zatrzymć. Poczęłam krzyczeć, ale krzyki moje ginęły w głębi sanek. Chciałam otworzyć drzwiczki, lecz sił mi zbrakło. Po kilku próbach opadłam na siedzenie, myśląc że konie poszalały i że natychmiast wpadniemy na co, i rozbijemy się.
Jednakowoż, w jakiś kwadrans sanki zatrzymały się, i drzwiczki otwarto. Byłam tak dalece oszołomiona tem wszystkiem co zaszło, że absolutnie nie wiedziałam, co się dzieje ze mną? Nagle owinięto mnie od stóp do głów w jakiś szal, i poniesiono kędyś. Poczułam tylko jeszcze, że złożono mnie na kanapie.
Zrobiłam wysiłek, by uwolnić się od szalu, w który mnie zakutano, zerwałam go i ujrzałam się naraz w zupełnie nieznanym mi pokoju, a hrabia Aleksy stał tuż przy mnie na klęczkach.
— Och, — zawołałam, — pan mnie oszukał! To okropne!
— Daruj mi pani, — odrzekł Aleksy,— nie chciałem utracić tej okazji, ponieważ inna już pewno nigdy mi się nie nadarzy. Niech mi pani pozwoli choć raz w życiu powiedzieć jej, że...
— Pan nie powie mi ani jednego słowa, hrabio! — krzyknęłam zrywając się z kanapy, — i natychmiast każę pan odwieść mnie do domu, inaczej będziesz człowiekiem bez najmniejsze! czci!
— Na Boga! Ja...
— W żadnym razie!
— Ja chcę tylko powiedzieć pani... ja pani tak dawno nie widziałem, tak dawno nie mówiłem z panią... Czyż doprawdy moja miłość i maje prośby...
— Ja nic nie chcę słyszeć.
— Widzę teraz, — ciągnął, — że pani mnie nie kocha i nigdy nie pokocha. List pani dał mi niejaką nadzieję, lecz widzę, że była ona zwodną. Pani mnie potępia. Ulegam więc pani, ale proszę tylko pięć minut wysłuchać mnie, poczem będzie pani wolną...
— Więc pan dajesz mi słowo, że po pięciu minutach będę wolną?
— Przysięgam!
— W takim razie proszę mówić!
— Wysłuchaj mnie, Luizo. Jestem bogaty, ze znakomitego rodu, mam matkę, która mnie ubóstwia, dwie siostry, które mnie kochają. Od najwcześniejszego dzieciństwa otoczony byłem ludźmi, którzy musieli mi ulegać, a jednak, mimo wszystko, choruję na tę chorobę, na którą cierpi większość moich współrodaków w dwudziestym roku życia: jestem znudzony życiem, — nudzę się.
Ta choroba — to zły duch mego życia. Ani bale, ani uroczystości, ani rozrywki żadne nie mogły pozbawić mnie tego szarego zgasłego ducha, który mi przesłania życie. Sądziłem, że może wojna z jej przygodami i niebezpieczeństwami wyleczy nieco mój duch, ale teraz, w Europie wszędzie panuje głęboki spokój, i niemasz więcej Napoleona, który wstrząsał i obalał państwa.
Zmęczony wszystkiem, spróbowałem podróżować, gdy oto zetknąłem się z panią. To, co poczułem do pani, nie było tylko kaprysem sercowym. Napisałem do pani, przekonany, że dostatecznie wyłożyłem pani wszystko, co czuję i że pani ustąpi wobec mych próśb. Ale wbrew memu oczekiwaniu, pani nie raczyła mi odpowiedzieć. Nastawałem, ponieważ opór pani rozdrażniał mnie. Przekonałem się wkrótce, że żywię ku pani prawdziwą, głęboką miłość!
Nie próbowałem pokonać w sobie tego uczucia, ponieważ wszelka walka z samym sobą tylko mnie nuży. Napisałem pani, że wyjadę i rzeczywiście wyjechałem.
W Moskwie spotkałem starych przyjaciół. Ujrzawszy, że jestem ponurym, znudzonym, usiłowali mnie rozerwać. Ale to im się nie powiodło. Wówczas poczęli szukać powodu mego smętnego nastroju. Koniec końców orzekli, że jestem takim dlatego, że nurtują mnie idee wolnościowe, to też zaproponowali mi wejść do tajnego stowarzyszenia, którego cele wymierzone są przeciwko carowi.
— O, Boże! — zawołałam przerażona, — ale spodziewam się, że pan odmówił?
— Pisałem już pani, że decyzja moja zależeć będzie od odpowiedzi pani. Gdyby mnie pani kochała, to życie moje należałoby nie do mnie, a do pani, i nie miałbym wówczas prawa rozporządzać się niem. Ale skoro mnie pani nie odpowiadała na listy, stwierdzając tem, że nie kocha mnie pani — to, czyliż to nie wszystko jedno, co stanie się dalej ze mną? Stowarzyszenie tajne — to niejako rozrywka. Jeśli nasz spisek zostanie wykryty, będziemy musieli zginąć na szafocie. Nieraz już myślałem o zamachu samobójczym, to też w tym wypadku nie musiałbym go sam na sobie wykonać.
— O, mój Boże! Czy pan naprawdę mówi to, o czem pan myślał?
— Mówię pani, Luizo, najczystszą prawdę. Niech pani patrzy, rzeki, biorąc z małego stołu zapieczętowaną kopertę, — nie mogłem przecież przewidzieć, że spotkam panią dzisiaj! Nie wiedziałem nawet, czy wogóle ujrzę panią jeszcze kiedykolwiek. Proszę, niech pani czyta!
— Pańska ostatnia wola!
— Tak. Zrobiłem testament jeszcze w Moskwie, nazajutrz po wstąpieniu do tajnego stowarzyszenia.
— O, mój Boże! Pan zapisuje mi trzydzieści tysięcy rubli rocznego dochodu!
— Jeśli nawet nie kochała mnie pani życie, za to pragnąłem ten, aby zachowała pani o mnie dobre wspomnienie przynajmniej po mojej śmierci.
— Ale co się stało z tym spiskiem, z myślami o samobójstwie? Czy wyrzekł się pan z tego wszystkiego?
— Luizo, teraz może już pani iść! Pięć minut wpłynęło. Ale wiedz pani — że jesteś ostatnią moją nadzieją, tem ostatniem, co mnie przywiązuje do życia.
Jeśli pani wyjdzie stąd z tem, aby tu nigdy więcej nie wrócić, to daję pani słowo honoru, słowo hrabiego, że drzwi się jeszcze za panią nie zamkną, jak wlepię sobie kulę w łeb.
— Paneś warjat!
— Nie. Jestem tylko człowiek znudzony.
— Pan nie zrobi tego, co mówi!
— Niech pani już idzie!
— Na Boga, hrabio...
— Posłuchaj, Luizo, zmagałem się z sobą do ostateczności. Ale wczoraj postanowiłem skończyć już z tem. Dziś oto ujrzałem panią znowu i odważyłem się jeszcze raz zaryzykować, w nadziei, że może teraz wygram. Postawiłem swoje życie na kartę. No i cóż? Przegrałem — więc muszę zapłacić!
Gdyby Aleksy mówił mi to wszystko w porywie namiętności, nie uwierzyłabym mu, ale on był teraz zupełnie spokojny. Ze wszystkich jego słów biło tyle prawdy, że nie mogłam jakoś odejść: patrzałam na tego pięknego pełnego życia, młodego oficera, któremu ja tylko byłam potrzebną; — by czuł się zupełnie szczęśliwym.
Przyszły mi na myśl jego matka i dwie siostry, które tak szalenie kochają go, przypomniałam sobie ich szczęśliwe, uśmiechające się twarze. I wyobraziłam sobie jego twarz zniekształconą, ociekającą krwią i tę matkę z siostrami, płaczące i złamane i zapytałam się, czy mam prawo zdruzgotać te wszystkie szczęśliwe egzystencje, zburzyć te ich wszystkie słodkie nadzieje?
Pozatem muszę się przyznać, takie uparte wiązanie też poczęło dawać swój rezultat: ja również w ciszy nocy, w swej samotności nieraz myślałam o tym człowieku, który tak szalenie mnie pokochał... To też, zanim miałam rozstać się z nim na wieki, wejrzałam głębiej w swą duszę i przekonałam się, że ja także go... kocham...
Pozostałam...
Aleksy mówił prawdę: jedyne, czego mu było brak, była to moja miłość. Oto już dwa lata mijają, jak kochamy się nawzajem i Aleksy jest szczęśliwy, czy też przynajmniej zdaje się nim być. Zapomniał o tem tajnem stowarzyszeniu, do którego wstąpił z nudów i odrazy do życia.
Nie chcąc, bym dłużej przebywała u madame Xavier, nie mówiąc ani słowa, wynajął mi ten magazyn. I oto już półtora roku mija, jak żyję zupełnie innem życiem, studjuję przedmioty, o których nie miałam żadnego pojęcia w młodości, — jednem słowem: uzupełniam swe liche wykształcenie, tem się tłomaczy ta różnica, którą dostrzegł pan we mnie w stosunku do innych dziewcząt z mojej profesji.
Widzi pan zatem — zakończyła swe opowiadanie — że nie napróżno pana powstrzymałam: kokietka postąpiłaby inaczej, niż ja. I przyzna pan sam, że nie mogę pana kochać, ponieważ kocham jego.
— Tak. Teraz rozumiem, dzięki komu zamierza pani służyć mi protekcją.
— Już nawet mówiłam z nim o panu.
— Dziękuję serdecznie, ale nie przyjmę jej.
— Paneś chyba zwarjował!
— Być może, ja jednakowoż, stoję przyswojem.
— Czy pan chce się pokłócić ze mną i na wieki rozstać? Tak?
— O to byłoby dla mnie czemś okropnem, ponieważ oprócz pani, nikogo tu nie znam.
— Oczywiście. Więc niechże pan patrzy na mnie jak na siostrę i pozwoli mi działać.
— Pani niezbędnie chce tego?
— Nawet żądam!
W tejże chwili drzwi otwarły się i do pokoju wszedł hrabia Aleksy Annienkow.
Był to piękny młody pan, mniej więcej dwudziestopięcio-sześcioletni, zgrabny, postawny, o łagodnych rysach twarzy, który — jak to już rzekłem — służył jako oficer w pułku kawalerji. Dowództwo nad tym uprzywilejowanym pułkiem przez długi czas miał wielki książę Konstanty, brat cara Aleksandra I-go, będący w owym czasie namiestnikiem w Polsce.
Hrabia ubrany był w swój mundur z orderami.
Luiza powitała go z uśmiechem na twarzy.
— Mówiliśmy właśnie o panu, hrabio. Niech pan pozwoli przedstawić sobie mojego współrodaka, o którym mówiłam już panu i dla którego proszę o pańską protekcję.
Hrabia bardzo przyjemnie przywitał się ze mną i rzekł:
— Niestety, droga Luizo, protekcja moja nie jest zbyt wielką, mimo to pragnę zaproponować rodakowi pani przedewszystkiem dwóch uczniów: brata i siebie.
— Na razie i to coś znaczy, — odparła Luiza — ale czy nie zapytywał pan, hrabio, o miejsce nauczyciela fechtunku dla niego w jakim z pułków?
— Owszem, zapytywałem. Ale teraz w Petersburgu mamy już dwóch mistrzów szermierki: jednego francuza, a drugiego — rosjanina.
— Pańskim rodakiem, monsieur, — zwrócił się do mnie — jest Valvile. Nie znam jego zasług, dość, że potrafił spodobać się cesarzowi, który mianował go majorem i odznaczył kilkoma orderami. Teraz jest on nauczycielem szermierki w całej gwardji. Co się zaś tyczy tego drugiego, rosjanina, to jest to również przyjemny człowiek, którego jedynym brakiem jest to, że jest rosjaninem... Kiedyś udzielał lekcji cesarzowi, a teraz niedawno otrzymał stopień pułkownika. Pan chyba nie zamierza ustosunkować się tak, aby obadwaj zostali pańskimi wrogami?
— Rzecz prosta, — odparłem.
— W takim razie powinien pan postępie według mnie tak: musi pan dać publiczny seans, na którym zademonstruje pan całą swoją biegłość szermierczą. Gdy po mieście gruchnie wieść o panu, jako o mistrzu, wtedy mogę służyć panu swoją rekomendacją do wielkiego księcia Konstantego, który obecnie przebywa w pałacu w Strelnie i mam nadzieję, że raczy on przedłożyć pańską petycję Jego Cesarskiej Mości.
— Doskonale! — zawołała zachwycona Luiza, która była bardzo zadowoloną z takiej życzliwości dla mnie, — sam pan teraz widzi, że mówiłam prawdę!
— Nigdy nie wątpiłem co do tego, że hrabia jest najmilszym ze wszystkich protektorów na świecie, a pani — najbardziej czarującą ze wszystkich kobiet. Dziś jeszcze wieczór zajmę się ułożeniem programu seansu...
— O, tak to rozumiem, — rzekł hrabia Annienkow.
— Wybacz mi hrabio, — odezwałem się, — że zwrócę się do pana z prośbą o udzielenie mi pewnych informacji o lokalnych warunkach. Jeśli urządzę seans — to nie dla pieniędzy, lecz po to, by dobrze zaprezentować swą sztukę. Pytam tedy, jak mam postąpić: porozsyłać zaproszenia, jak na wieczorek, czy też oznaczyć należność za wejście, jak na przedstawienie.
— Bezwarunkowo musi pan oznaczyć należność, — odparł hrabia, — bez tego nikt nie przyjdzie na seans. Niech pan oznaczy 10 rubli jako cenę biletów i pośle mi sto biletów: rozdam je swoim znajomym.
Trudno było być bardziej uprzejmym, jak był hrabia. Podziękowałem mu i pożegnawszy się, wyszedłem.
Nazajutrz moje afisze porozlepiane zostały po całem mieście, a w tydzień potem urządziłem seans publiczny, w którym nie wzięli udziału ani Valville, francuz, nauczyciel fechtunku, ani rosjanin Siniebruchow, a jedynie publiczność polska, rosyjska i francuska.
Nie mam zamiaru opowiadać tu o swych zręcznych sposobach fechtunku i śsztuce dobrych ciosów. Powiem tylko, że podczas seansu hrabia de la Ferronnays, francuski poseł w Petersburgu, zbliżył się do mnie z życzeniem, bym udzielał lekcji jego synowi, hrabiemu Karolowi, i że już nazajutrz otrzymałem wiele listów z uznaniem, między innemi od księcia Wűrtembergskiego, który również prosił mnie udzielać lekcji jego synowi oraz od hrabiego Bobrińskiego, który sam nawet począł brać u mnie lekcje.
Kiedyśmy znowu zeszli się z hrabią Aleksym Annienkowym, ten rzekł mi:
— Pański seans odbył się bardzo pomyślnie, tak że zdobył pan sobie reputację wybornego znawcy sztuki fechtunku. Teraz musi pan tylko otrzymać oficjalny patent. Oto jest list do adjutanta wielkiego księcia Konstantego. On już słyszał o panu. Niech się pan uda do wielkiego księcia z petycją adresowaną na Najwyższe Imię; niech mu pan jakoś pochlebi i postara się uzyskać jego protekcję.
— Ale czy on mnie przyjmie, hrabio? — spytałem z wahaniem.
— To jest, jak czy przyjmie?
— Myślę, czy przyjmie mnie, jak wypada?
— Posłuchaj pan, — zaśmiał się hrabia Aleksy,— pan masz dla nas zbyt wiele respektu. Uważasz pan nas za ludzi ucywilizowanych, podczas gdy w gruncie rzeczy jesteśmy barbarzyńcami. Oto list — ale za nic więcej nie odpowiadam: wszystko zależy od dobrego lub złego usposobienia wielkiego księcia! Wybierz pan jaknajlepszy moment. Jesteś pan przecie francuzem — a więc człowiekiem sprytnym. Musi pan stoczyć walkę i osiągnąć zwycięstwo!
— Tak, ale ja nie chciałbym być potrącanym w przedpokojach i lękam się zwycięstw. Upewniam pana, panie hrabio, że zamiast tego wołałbym raczej prawdziwy pojedynek.
— Jean Bart nie mniej niż pan był obyty z gładkiemi posadzkami i zwyczajami dworu. A, mimo to, jak postąpił, gdy zjawił się w Wersalu?
— Walnął pięścią, hrabio!
— Otóż to! I pan tak uczyń. A propos, muszę panu powiedzieć, że Naryszkin, kuzyn cesarza hrabia Czernyszew, oraz pułkownik Murawiew, prosili mnie wyrazić panu swoją chęć brania u pana lekcji fechtunku.
— Hrabio, pan jesteś nazbyt dobry.
— Bynajmniej, monsieur; ja tylko spełniam dane mi polecenie, — ot i wszystko.
— Zdaje mi się, że jak na początek, to wcale nieźle, — wtrąciła Luiza.
— Wszystko zawdzięczam pani. Jutro spełnię hrabio, pańską radę i zaryzykuję.
— Pomyślności. Allez, et bonne chance!...
Zachęta hrabiego była, zresztą, wcale nie zbyteczną, słyszałem już bowiem coś niecoś o wielkim księciu Konstantym, do którego miałem udać się.
Lżej by mi było wyruszyć na niedźwiedzia, niźll zwrócić się z prośbą do niego, do tego dziwnego człowieka, w którego charakterze tkwiło tyle cech dobrych i złych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Dumas (ojciec).