Strona:PL Dumas - W pałacu carów.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Luizo, teraz może już pani iść! Pięć minut wpłynęło. Ale wiedz pani — że jesteś ostatnią moją nadzieją, tem ostatniem, co mnie przywiązuje do życia.
Jeśli pani wyjdzie stąd z tem, aby tu nigdy więcej nie wrócić, to daję pani słowo honoru, słowo hrabiego, że drzwi się jeszcze za panią nie zamkną, jak wlepię sobie kulę w łeb.
— Paneś warjat!
— Nie. Jestem tylko człowiek znudzony.
— Pan nie zrobi tego, co mówi!
— Niech pani już idzie!
— Na Boga, hrabio...
— Posłuchaj, Luizo, zmagałem się z sobą do ostateczności. Ale wczoraj postanowiłem skończyć już z tem. Dziś oto ujrzałem panią znowu i odważyłem się jeszcze raz zaryzykować, w nadziei, że może teraz wygram. Postawiłem swoje życie na kartę. No i cóż? Przegrałem — więc muszę zapłacić!
Gdyby Aleksy mówił mi to wszystko w porywie namiętności, nie uwierzyłabym mu, ale on był teraz zupełnie spokojny. Ze wszystkich jego słów biło tyle prawdy, że nie mogłam jakoś odejść: patrzałam na tego pięknego pełnego życia, młodego oficera, któremu ja tylko byłam potrzebną; — by czuł się zupełnie szczęśliwym.
Przyszły mi na myśl jego matka i dwie siostry, które tak szalenie kochają go, przypomniałam sobie ich szczęśliwe, uśmiechające się twarze. I wyobraziłam sobie jego twarz zniekształconą, ociekającą krwią i tę matkę z siostrami, płaczące i złamane i zapytałam się, czy mam prawo zdruzgotać te wszystkie szczęśliwe egzystencje, zburzyć te ich wszystkie słodkie nadzieje?
Pozatem muszę się przyznać, takie uparte przy-