Przejdź do zawartości

Tukaj/Część IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Tukaj
Podtytuł Część IV
Pochodzenie Poezye
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CZĘŚĆ CZWARTA.



Drugi miesiąc na młodziku.
Już cała ciała budowa
Uklejona — tylko głowa
Leży pod szkłem na stoliku.
Lecz i tę głowę z kolei
Przyjaciel dziś już przyklei.

I pełen wiary, nadziei,
Z miłością marzy o chwili,
Kiedy się Tukaj ocuci:
Jak mu na szyję się rzuci!
Co będą czuli, mówili,
Jak się kochali, jak żyli!
Światu się staną przykładem,
Jak nowy Orest z Pyladem.

I w tém rozkoszném marzeniu,
Wzruszeniu i uniesieniu,
Ani spostrzega, jak burza
Cały horyzont zachmurza.
Aż jednym razem, nad domem,
Wichrem, ulewą i gromem
Rykła — i trzęsie ścianami.
A w téjże chwili, przed drzwiami
Głos jakiś błaga o wnijście.

Gość nie w porę, rzeczywiście
Gorzéj Tatara: — lecz juźcić
Niepodobieństwo nie wpuścić!
(Albowiem rzecz się, jak wiecie,
Dzieje w Litewskim powiecie,
A żaden bardziéj być ludzki
Nie może, jak Nowogródzki).

Gość więc wszedł. — Postać i mina
Nie ukazują Litwina.
Lecz kto? zagadka nie lada!
Bo chociaż po polsku gada,
Znać po nim że cudzoziemiec.
Lecz kto? Włoch, Francuz, czy Niemiec?
Z każdego zda się mieć trocha.
Oczy ogniste, jak Włocha;
Ruch, uśmiech, podróżna bluza.
Przypominają Francuza:
A ledwo usta otworzył,
Zda się że Niemiec Faust ożył,
Tak się z nich raptem polała
Mądrość — jak owa nawała
Z chmur po nad domem. —
On, burzę
Wziąwszy za assumpt: wnet z progu,
Jak zaczął, to o naturze,
To o człowieku i Bogu,
Prawić — a wszystko tak ślicznie,
Tak górno, filozoficznie,
Że czy to urok wymowy.
Czy figiel sztuki Faustowéj,

Dość, że gospodarz osłupiał.
I tak, czy zmądrzał, czy zgłupiał,
Że chociaż dobrze słów jego
Ani ogarnął, ni zmierzył,
Od razu zaczął od tego,
Że im na oślep uwierzył.
I sam, w jajości swéj środku,
Nagle, jak kurczę w zarodku,
Poczuł straszliwą ochotę
Zbadać wszech rzeczy istotę.

Więc choć mu zawsze w pamięci
Tukaj, i nad nim robota:
Chęć wiedzy również go nęci,
Ciekawość również nim miota:
Jak może stać się, gdy stanie,
Że martwy z martwych powstanie? —

Ale jak zadać pytanie? —
Wié on i dobrze pamięta
Tukaja pacta conventa,
Że zdradzić przed kimbądź sekret,
To znaczy wydać nań dekret
Nie tylko śmierci — lecz piekła.

A więc ubocznym sposobem
Zagadł: Co mądrość dociekła
O życiu dusz po za grobem?
I czy są siły, co mogą,
Naprzykład — ot wskrzesić kogo? —

Gościowi radość na lica
Wybłysła, jak błyskawica,
I tając uśmiech wpół drwiący,
Co się z ust wymknął niechcący,
Nuż ex cathedra, ab oro,
Bozprawiać na dane tema.
Naprzód o Bogu:
„Bóg — słowo.
„I jest — i razem go nie ma.
„Nie ma na ziemi ni w Niebie,
„Ale jest w mędrców rozumie.
„Bez nichby nie był — bo siebie
„Sam bez nich pojąc nie umie.
„Wbrew więc dawnych Teozofów,
„Dopiéro ludzie poznają,
„Że nie Pan Bóg filozofów,
„Ale go oni stwarzają.“ —

Gospodarz strasznie się zdziwił,
Wytrzeszczył oczy, twarz skrzywił,
I jak mógł nastawił uszy.
A gość tak daléj o duszy
Ciągnął rozprawę swą:
„Dusza,
„Jako jest Boga obrazem,
„Tak téż jest, i nie jest razem. —
„Jest to wiatr, co światem rusza,
„A jak rusza światem całym,
„Tak rusza i każdém ciałem.
„A jak to ciało spróchnieje,
„Wiatr wiatrem — jak wiał, tak wieje,

„I drugie ciała kołysze.
„Z bytu jego w każdém ciele
„Zostaje tylko tak wiele,
„Ile kto w księgach zapisze.
„O kim zaś raczą w swéj głowie
„Pamiętać Filozofowie,
„Ten dopiéro rzeczywiście
„Żyje w Bogu wiekuiście —
„Co gmin ślepy Niebem zowie.” —

Gospodarz w ciągu téj mowy,
Jak oczadzony, z początku
Czuł tylko kręcenie głowy;
Ale przy dalszym jéj wątku,
(Jak zwykle w oczadzie bywa),
Poczuł nudzenie i ckliwość.
Już, już na wybuch go zrywa —
Lecz się uzbroił w cierpliwość,
Ściął zęby, i znów w milczeniu
Słucha. — A gość o wskrzeszeniu
Tak zaczął:
„Chcieć wskrzeszać ciało,
„Formę człowieka, czy ludu,
„Głupcom się tylko ubrdało.
„Rzecz zresztą nie warta trudu!
„Bo forma ciał nie okréśli
Absolutu życia myśli.
„Ale podźwigać tułowy
„Ludów, narodów, lub stanów,
„Gnijące w śmierci mysłowéj;
„Im nowe nasadzać głowy;

„Do głów tych, jak pustych dzbanów,
„Lać wyskok mądrości nowéj —
„Ów nektar, którego dzielność
„Bogów ma czynić z bałwanów,
„Nicości dać nieśmiertelność!....
„To dział tych wielkich, tych dzielnych,
„Tych Boskich i nieśmiertelnych,
„Mistrzów z nad Sprei i Pregli,
„Co po nad ziemią się zbiegli,
„Jak mglistych komet jajości:
„I twardo–mocni nauką,
„Jak w bitki wzajem się tłuką
„Na firmamencie mądrości!

„Lecz biada, biada mu, ktoby,
„Mając dokonać téj proby,
„Szedł torem ślepéj natury!
„W czyichby ręku ta nowa,
„Wsadzić mająca się głowa,
„Była téj saméj struktury,
„Lub w takim samym została
„Stosunku do reszty ciała,
„Jak ta, co dziś ją człek dźwiga —
„Istną makówkę łodyga,
„Rodzącą tylko nasienia
„Uśpienia, lub upojenia.

„Za piérwszy przeto warunek,
„I sine qua non — potrzeba,
„Stargać jéj z sercem stosunek,
„I wzrok osłonić od Nieba:
„By ciągły ruch serca rzutu
„Nie mącił w niéj Absolutu,

„A on wyższego od siebie
„Nie upatrywał na Niebie.
„Wtenczas to ludzieby przyśli
„Do swoich przeznaczeń szczytu,
„Do swéj mądrości zenitu:
„Do życia w myśli, dla myśli,
„Co dziś tli jeszcze w iskierce,
„Ale świat słońcem okrasi,
„Gdy całkiem zagłuszy serce,
„A wiarę całkiem wygasi“. —

Tu już uczniowi się zdało
Że mistrz drwi z niego wyraźnie.
Krwią polską serce zawrzało —
I jak Trentowski w „Przedburzy,
Nie mogąc wytrzymać dłużéj.
Jak fuknie: „Ach ty! ty błaźnie!
„Ty szołdro! taki, owaki!
„Albożem to ja żak jaki,
„Że mi śmiesz świecić te baki?...
„Widzę, że alboś sam szatan,
„Albo być musisz z nim zbratan,
„Gdy wiész zajęcie dziś moje. —
„Lécz ja się djabła nie boję!
„Nie dam się zwieść, i nie zgrzeszę.
„Przyjaciela kocham szczerze,
„W nieśmiertelność duszy wierzę,
„Przez Boga z martwych go wskrzeszę!“ —

— „Cha, cha, cha! — gość parsknął śmiechem:
„Nie każdy grzech zda się grzechem. —

„Tyś nieodrodny w swym rodzie,
„Mądry — lecz zawsze po szkodzie!
„Gdybyś był czynił wytrwale,
„Co teraz krzyczysz w zapale,
„A w czas mu głowę przyłożył,
„Tukajby może i ożył.
„Lecz teraz — czas już przeminął!“ —
Rzekł — świsnął, chychnał, i zginął.

A wtém — o! Jezus Maryja!
Północ dwunastą wybija.
Tukaj miał wstać o północy! —
Przyjaciel skoczył jak z procy. —
Alić, u progu alkowy,
O! zgrozo! Tukaj bez głowy
Stoi, a w ręku swą głową
Grozi jak kulą działową.
Cisnął — i nagle po domu
Rozległ się jakby trzask gromu. —
W całym powiecie słyszano
Ów nocny łoskot — a rano
Ze wszech stron zbiegła się zgraja
Na gruzy zamku Tukaja,
Próżno chcąc zbadać przyczynę
Czemu tak runął w ruinę.
Co jako wielka mogiła,
Tajnię téj nocy pokryła. —

Lecz wkoło góry Żarnowéj,
Lud dotąd widzi co nocy
Dwa cienie: jeden bez głowy,

Goni — a drugi jak z procy
Ucieka. A ten, co goni,
Własna snać głowę ma w dłoni,
I za ściganym tą głową,
Raz w raz, jak kula działową,
Ciska — a skoro odbita
Odskoczy — on znów ją chwyta,
By wnet znów cisnąć na nowo.

To ów przyjaciel z Tukajem.
Tak pokutują nawzajem.
I póty będą, aż póki,
Wnuki ich, albo prawnuki,
Świadomi smutnych przykładów
Dziadów swych, albo pradziadów,
A świadki kary nad niemi —
Nie oduczą się powoli:
Jedni hołdować swéj woli,
A chcieć żyć tylko dla ziemi;
Drudzy, nakłaniać wnet ucha
Na słowa cudzego ducha,
Choćby był w zmowie ze złemi.

1854.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.