Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.

Jeździec i amazonka pędzili wyciągniętym kłusem przez ośnieżone aleje zw ierzyńca w Leinz, tak że biedny Troll zaledwo mógł im nadążyć. Ale piękny, smukły pies-owczarz raz poraź płatał figla jeźdźcom i tam, gdzie aleja tworzyła zakręt, pędził na przełaj przez łąkę, skracając w ten sposób znacznie drogę. Z pełnem oburzenia szczekaniem w padał na jadących, skacząc na jasnego kasztana damy, tak że koń ciskał się potrosze i wpadał w stępa, Elżbieta Lehndorff, pochylona w siodle gładziła łagodnie głowę psa, mówiąc do towarzysza swego, hrabiego Thunwalda.
— Biedny Troll jest w pełnem prawie złoszczenia się. Skądże ma czynić takie wysiłki, dlatego tylko, że mamy ochotę jechać galopem?
Konie stąpały teraz blisko siebie, a Elżbieta podjęła na nowo.
— Wiesz pan, hrabio, taka poranna przejażdżka konna zalicza się do najpiękniejszych chwil życia i jesteśmy wprost niewdzięczni, zapominając w kilka godzin potem o niej, jakby nigdy nie istniała.
Jasnowłosy, czesko-niemiecki arystokrata, o szczerem, sympatycznem obliczu, pomyślał chwilę, potem zaś rzekł.
— Zapominać może pani chyba tylko, pani Elżbieto! Te wspomnienia stanowią całą niemal treść mego życia. Krótki czas pobytu razem, to jedyne moje lekarstwo w przykrych godzinach, jakie tak często przecierpieć trzeba.
Elżbieta nie odrzekła nic, a hrabia Egon Thunwald ciągnął dalej:
— Elżbieto! Owdowiałaś pani przed pół rokiem zaledwie, wiem jednak, że nie bolejesz z powodu straty męża i to słusznie, bowiem nie uczynił pani żoną swoją. Z jakiego tedy powodu wymykasz mi się pani, ile razy zadaję pytanie decydujące? Wiesz dobrze, Elżbieto, że pożądam cię całem sercem, wiesz pani, chociażbym tego nie był wysłowił, że najgorętszem pragnieniem jest uczynić cię żoną moją. Cóż tedy stoi na przeszkodzie? Jestem dość bogaty, by ci dać wszystko, choćbyś była biedna, masz pani dla mnie pewną sympatję, jestem od ciebie tylko o dziesięć lat starszy, to też wszystko byłoby w porządku, a życzliwe słówko, uczyniłoby mnie najszczęśliwszym z ludzi świata!
Elżbieta uśmiechnięta smętnie spojrzała w błękitne, dobroduszne oczy hrabiego.
— O tak, z pańskiego punktu widzenia, wszystko w porządku! Ale niestety życie nie jest proste i prostolinijne, czasem nawet bardzo kręte, zawiłe i skomplikowane. H rabio Egonie, wyznam panu! Gdybym była wewnętrznie tak wolna 1niezależna jak wyglądam z pozoru, w tej chwili głośno i z radością dałabym panu moje słowo, w kwadrans potem uszczęśliwiony ojciec przycisnąłby pana do piersi, mama zaczęłaby płakać, zaś Ellen pobiegłaby do telefonu zawiadomić przyjaciółki. Ale nie jestem wolna i niezależna, to też niczyją żoną zostać nie mogę.
Hrabia Thunwald pobladł, poderwał konia, tak, że się otarł o wierzchowca Elżbiety i rzekł cichym, chłopięcym, żałosnym tonem.
— Kochasz pani tedy innego, Elżbieto?
— Tak jest istotnie, hrabio! Kocham go tak gorąco, że pojąćnie mogę, bym przyjąć mogła miłość innego mężczyzny. Raz coprawda, chciałam to uczynić, ale...
Dalsze słowa Elżbiety zatonęły w półmruku.
— A więc dlaczego...
— Chcesz pan zapytać, dlaczego nie zaślubiłam tego człowieka?Przysposób się hrabio na niespodziankę. Człowiek, którego kocham, kocha mnie wzajem i to bardziej jeszcze, z większem oddaniem, bezinteresownością, poświęceniem, nie jest mężem innej, zakonnikiem ani też chorym, a mimoto nie chce mnie. Wymknął się chyłkiem z widowni mego życia, stroni odemnie, gardzi mną... Czyż to nie komiczne, hrabio?
— To jest szaleństwo i ohyda! — wykrzyknął Egon i ścisnął konia lędźwiami, tak że wierzchowiec stanął dęba. — To przewrotna kokieterja głupca, niegodziwca!
— Nie, nie! — zaprzeczyła energicznie. — Nie jest on ani przewrotny, ani głupi, a najmniej już skłonny do kokieterji. To człowiek w całej pełni słowa serdeczny i naturalny! Może trochę przeczulony i nazbyt wytworny... ale on ma rację, to się stać nie może! A teraz, drogi hrabio Egonie, sądzę, że czyniąc wspólne przejażdżki konne jutro, pojutrze i codziennie, będziemy rozmawiali o rzeczach miłych, wesołych, o wszystkiem, tylko nie o miłości... nieprawdaż?
Bez słowa ucałował hrabia podaną sobie dłoń Elżbiety i pojechali dalej lekkim kłusem.
Gdy Elżbieta usiadła do śniadania na ogrzanej, oszklonej terasie, skąd się słał rozległy widok na park i pobliskie wzgórze lesiste, znalazła na stole pęk prześlicznych, świeżo rozkwitłych róż białych, oraz list.
Otworzywszy kopertę przebiegła oczyma wiersze pisane charakterem znanym sobie dobrze. Pisał współwłaściciel nadreńskich, oraz austrjackich kuźnic, człowiek bardzo bogaty, który od niedawna bywał u Lehndorffów.
W niewielu serdecznych, taktownych, dobrze dobranych wyrazach, skreślił Helmut Petermann głębokie, niezatarte wrażenie, jakie na nim uczyniła Elżbieta i pytał, czy wolno mu starać się o jej rękę.
Zadumana, uśmiechnięta smętnie, patrzyła przed siebie, myśląc.
— Biedny chłopiec! Wszyscy oddają mi serca swoje, nie wiedząc w jakiej żyję rozterce i udręczeniu.
Wszedł generał, pocałował córkę w czoło i zasiadł wygodnie obok niej.
— I cóż, Elżbietko, — rzekł — to dzień prawdziwie uroczy. W czesnym rankiem wyjechałaś konno, pozwalając zalecać się sobie pięknemu hrabiemu, a zaraz przy śniadaniu otrzymujesz bukiet godny primabaleriny. Czy wolno wiedzieć jak się zwie ofiarodawca?
— Oczywiście, ojczulku! Helmut Petermann przysłał mi te kwiaty, wraz z oświadczynami. Ale nie jest dzisiaj pierwszym. Hrabia Egon ofiarował mi pomiędzy galopem i kłusem serce swoje.
Zaciekawiony wielce generał spojrzał na córkę pytająco.
— To zaiste trudna sytuacja! — rzekł po chwili. — Thunwald jest świetną partją, kawaler dziarski co się zowie, prastary ród szlachecki, posiada ogromne obszary ziemi w Czechach i Bawarji, a przytem młodzieniec miły nadzwyczajnie.
No, a Petermann to podobno krezus, przytem genjusz i krążą pogłoski, że pewna księżniczka angielska zakochała się w nim na zabój. Trudno ci będzie decydować, moje dziecko!
— Nic łatwiejszego, ojczulku! — odrzekła. — Pierwszemu odmówiłam już, a drugiemu powiem to samo dziś jeszcze.
Generał Lehndorff obruszył się mocno na to rozstrzygnięcie. Dłoń, którą obłupywał jajo zadrżała, a pomarszczoną twarz okrył ciemny rumieniec.
— Muszę wyznać otwarcie, — powiedział — że mnie to bardzo dziwi. Jesteś bardzo bogata, ale to nie dowód, by odrzucać bez namysłu tak świetne szansy.
Elżbieta u jęła głowę w obie ręce.
— Daj pokój, ojczulku! — powiedziała. — Nie chcę, poprostu i koniec. Ten jeden dzień burzy czerwcowej dał mi raz na zawsze prawo czynić to, co chcę, a nie to com powinna...
Dzień ten miał przynieść Elżbiecie dalsze jeszcze podniecenia. Po śniadaniu napisała do Helmuta Petermanna w sposób życzliwy, serdeczny niemal, odmawiając mu ręki swojej. Drugi list, skierowany był do Thea Bodenbacha.
— Theo, nie widziałam już pana od pół roku i tęsknię za pańską przyjaźnią, oraz głębokim, mądrym poglądem na świat. Podkreśl pan grubą kreską wszystko, co leży poza nami i przybądź do mnie. Jeśli postanowimy oboje nie mówić ni słowa o przeszłości, ale ciągle wyłącznie o chwili bieżącej i tem co nastąpi, to przyjaźń nasza stałaby się na nowo taką, jaką była ongiś. Przybywaj Theo, potrzebuję cię!
Elżbieta wysłała list umyślnym do prezydjum policji, a zanim upłynęły dwie godziny trzymała już odpowiedź w drżących rękach.
— To niemożliwe, Elżbieto! Przeszłość wygasić się nie da... Nie mogę pani dać wyłącznie przyjaźni, gdyż kocham cię dziś bardziej, niż kiedykolwiek. Życie moje stało się puste i bez treści, gdyż wypełniasz je całe, a być z tobą nie mogę. Przekraczałoby siły moje pożądać cię, a zresztą nie wolno mi! Proszę, nie zwalczaj pani woli mojej, gdyż takie zwycięstwo byłoby dla mnie zatratą. Wierz mi pani, życie me jest twoją własnością, chociaż dzielić ze sobą życia nie możemy...
Elżbieta odczytała te słowa i to, co nie zostało w nich wyrażone. Dreszcz ją przejął, a głos zabrzmiał tak twardo i szorstko, że Ellen, która właśnie wpadła, niby wesoły powiew wiatru, rzuciła jej spojrzenie wyrażające zdziwienie i zapytanie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.