Tryumf śmierci (D’Annunzio, 1897)/Część trzecia/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriele D’Annunzio
Tytuł Tryumf śmierci
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1897
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksandra Callier
Tytuł orygin. Trionfo della morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Daleko więcej zmęczona jeszcze, niemal omdlewająca, Hipolita zwolna zapadała w sen. Stopniowo na jej ostach znikał, zacierał się uśmiech. Usta zwarły się na sekundę, potem rozchyliły, ukazując w głębi białość kwiatów jaśminu. I znowu zwarły się na sekundę; i znowu powoli, powoli rozchyliły a z głębi wyjrzała białość wilgotna.
Jerzy, wsparty na łokciu, podniósłszy się, patrzał na nią. Wydała mu się tak dziwnie piękną, tak piękną; piękną tąż samą pięknością, która przejawiła się dlań po raz pierwszy w tajemniczej kaplicy, wobec orkiestry filozofa Aleksandra Memmi, wśród woni kadzideł i fijołków. Była blada, tak blada jak w ów dzień właśnie.
Była blada, ale tą szczególniejszą bladością, której Jerzy nie napotkał nigdy u żadnej innej kobiety; bladością niemal śmiertelną, bladością głęboką a matową, która, ilekroć padł na nią cień, nabierała nieco sinawego odcienia. Długi cień zarysowywał się na górnej części policzków od rzęs; cień męzki, zaledwie dostrzegalny, przysłaniał górną wargę. Usta, nieco grube, miały linię wygiętą nader mięką a przecież smutną, która w chwilach zupełnej ciszy nabierała dziwnie wybitnego wyrazu.
Jerzy myślał: „Jak jej piękność uduchawia się w chorobie i osłabieniu! Znużona jak obecnie, podoba mi się daleko więcej. Poznaję w niej tę samą kobietę nieznajomą, która przeszła przedemną w ów wieczór lutowy: kobietę, która nie miała już ani jednej kropli krwi w żyłach. Zdaje mi się, że martwa, osiągnęłaby najwyższą doskonałość swego piękna... Martwa? A gdyby też umarła? Stałaby się wówczas przedmiotem dla myśli, czystem, idealnem pojęciem. Kochać ją będę po za grobem jeszcze, bez tego zazdrosnego niepokoju, z boleścią uspokojoną i wiecznie jednaką“.
Przypomniał sobie, że w innych już okolicznościach, wyobrażał sobie piękność Hipolity w spokoju śmierci. O, w ów dzień róż! Wielkie pęki białych róż więdły w wazonach: było to w czerwcu, w samych zaczątkach ich miłości. Zdrzemnęła się na otomanie, nieruchoma, bez oddechu niemal. I przypatrywał jej się długo; potem przyszła mu nagle fantazya do głowy osypania jej różami, ostrożnie, tak by jej nie zbudzić; i wpiął jej kilka róż we włosy. Tak uwieńczona jednak, wydała mu się ciałem bez duszy, trupem. Pozór ten trupi przejął go przerażeniem; wstrząsnął ją, chcąc rozbudzić; ale pozostała nie poruszona, sparaliżowana znać jednem z tych omdleń, którym podlegała w tych czasach. Co za przestrach, jakaż trwoga, dopóki nie odzyskała zmysłów; a równocześnie jakiż zachwyt dla wszechwładnej piękności tej twarzy, którą uszlachetniał niezwykle odblask śmierci! Ten epizod przyszedł mu żywo na pamięć; ale kiedy w tak szczególniejszych tonął myślach, doznał nagłego porywu litości i wyrzutów. Pochylił się, by ucałować czoło śpiącej, która nie zauważyła zupełnie jego pocałunku. Z wielkim trudem powstrzymał się od silniejszego uścisku, aby odczuła jego pieszczotę i odpowiedziała na nią. I poczuł w tedy całą beztreść pieszczoty, która nie byłaby bezustannem i bezpośredniem wzajemnem udzielaniem sobie wrażeń doznawanych; poczuł niepodobieństwo upojenia, jeśliby również silne upojenie nie odpowiadało jego wrażeniom.
„Alboż jestem pewnym, myślał, alboż jestem pewnym zupełnie, że wówczas kiedy ona daje mi rozkosz, ja wzajem udzielam jej rozkoszy? Ileż razy była ona świadkiem trzeźwym, może mojego szału? Ileż razy mój zapał wydawał się jej niedorzecznością?“ Krew ciężką falą niepokoju napłynęła mu do głowy w chwili, w której przypatrywał się śpiącej. „Prawdziwy i głęboki związek zmysłów jest także chimerą. Zmysły mojej kochanki są równie ciemne i niedociekłe dla mnie, jak jej dusza. Nigdy nie uda mi się pochwycić w jej fibrach tajemnego obrzydzenia, niezaspokojonych pragnień, nieukojonego podrażnienia. Nigdy nie uda mi się poznać różnorodnych wrażeń, które jej daje taż sama pieszczota, powtórzona w rozmaitych chwilach. W ciągu jednego jedynego dnia, organizm chory, jak jej, przechodzi przez znaczną ilość stanów, wbrew odrębnych jedne od drugich, częstokroć wprost sobie przeciwnych. Taka zmienność zbija z tropu baczność najprzenikliwszą. Pieszczota, która o świcie wydzierała z ust jej jęk rozkoszy, taż sama pieszczota w godzinę później może jej być natrętną. Wynikiem tego jest, że nerwy jej mogą stać się dla mnie wrogiemi, na przekór jej woli. Pocałunek, który zbytnio przedłużam i który przejmuje mnie samego najwyższym szałem rozkoszy, może wywołać w jej serwach zniecierpliwienie. To pewna, że w przedmiocie zmysłowości udawanie i ukrywanie wspólne jest wszystkim kobietom, tym, które kochają i tym, co nie kochają zupełnie. Co ja mówię? Kobieta kochająca, kobieta namiętna, skłonniejszą jest do ukrywania fizycznych wrażeń; obawia się ona bowiem zasmucić swego kochanka skoro mu okaże, że mało jest w danej chwili skłonną do zupełnego oddania się jemu. Co więcej, kobieta namiętna znajduje częstokroć upodobanie w przesadzaniu mimiki rozkoszy, bo wie ona, że to pochlebia dumie męzkiej i wzmoże jeszcze upojenie mężczyzny. Faktem jest, że radość i duma wzbiera w mem sercu, kiedy widzę Hipolitę szalejącą z rozkoszy. Jest szczęśliwą z tego, czuję to dobrze, iż może okazać się tak pokonaną, zgnębioną kompletnie przez moją siłę; i ona wie to doskonale, że moją ambicją młodego kochanka, jest właśnie doprowadzenie jej do stadjum, w którem prosić mnie już musi o łaskę, w którem krzjk konwulsyjny wydziera się z jej piersi, w którem powalona, bezwładna upada na poduszki. Jakaż część zatem w tych objawach przypada na szczerość fizyczną a jaka na przesadę namiętną? Czy jej zapał nie jest sztuczną tylko pozą, przybraną na to, by mi się przypodobać? Czyliż częstokroć nie robi ona z siebie poświęcenia na rzecz mojej żądzy, choć bynajmniej mnie nie pożąda sama? Kto wie, czy czasami nie zmuszoną jest pokonywać poczynającej się odrazy?
Uważny i trwożny niemal, pochylił się nad tą nieprzeniknioną, zagadkową dlań istotą. Ale zwolna, widok jej piękności ukoił go. I począł rozważać stan swój nowy. A zatem, począwszy od dziś dnia, nowe miało się dlań rozpocząć życie.
Przez chwilę wytężył ucho i umysł, by nie utracić nic z wielkiej, otaczającej go ciszy. Nie słychać było nic więcej, prócz powolnego, jednostajnego szmeru spokojnego morza w tej ciszy głębokiej. Na szybach okna, chwiały się gałązki drzew oliwnych, posrebrzone słońcem, rzucając lekki cień na białość firanek. W odstępach czasu dochodziły tylko dźwięki kilku ludzkich głosów, rzadkie i zrozumiałe.
Po tej chwili wsłuchiwania się w ciszę otaczającą, pochylił się ponownie nad ukochaną. Jawna harmonia istniała między oddechem kobiety i oddechem morza; a zgodność tych dwu rytmów, dodawała jeden wdzięk więcej śpiącej kobiecie.
Leżała na prawym boku, w pełnej wdzięku pozie. Kształty jej były smukłe i wydłużone, może nieco za długie nawet, ale wężowej elastyczności i wytworności. Wązkość bioder, czyniła ją niemal niedorosłą. Brzuch bezpłodny, zachował pierwotny swój kształt dziewiczy. Pierś była mała i jędrna, jak wyrzeźbiona w alabastrze niezmiernie delikatnym, różowo fioletowawym, na kończynach piersi, niesłychanie sprężyste. Cała tylna część ciała, od karku aż do zgięcia kolan, przywodziła na myśl efebów; był to fragment typu ludzkiego idealnego, który czasami rzuca przyroda między ogół miernot, by uwiecznić rasę. Osobliwością najcenniejszą wszakże tego ciała, był w oczach Jerzego koloryt. Skóra miała koloryt nieopisany, niesłychanie rzadki, całkiem różny od zwykłego kolorytu brunetek. Porównanie do alabastru, ozłoconego wewnątrz umieszczonym płomieniem, nie zdołałoby oddać jeszcze tej dziwnej jego wytworności. Zdało się, że rozlanie się złota i ambry nieujęte, złociło tkankę, zabarwiając ją różnorodnością bladości, harmonijnej jak muzyka: ciemniejsza w bruzdach lędźwi i w miejscu, w którem lędźwie łączyły się z bokami, jaśniejsza na piersiach i w pachwinach, w miejsca, gdzie naskórek najbujniej się rozwija Jerzemu przyszły na myśl słowa Otella: „W olałbym raczej być ropuchą i żywić się miazmatami posępnej jaskini, niż pozostawić do użytku innego człowieka bodaj jeden atom z tej istoty, którą kocham“.
We śnie, Hipolita poruszyła się z wyrazem jakiegoś cierpienia, który zniknął natychmiast. Przechyliła głowę w tył na poduszce, co odsłoniło szyję wyciągniętą, na której zarysowywała się delikatna sieć żył. Dolną szczękę miała nieco zbyt silnie wysuniętą, brodę cokolwiek zbyt wydłużoną w profilu, nozdrza szerokie. W skróceniu, wady tej głowy występowały dokładnie; ale Jerzemu podobały się one, bo niepodobieństwem dlań było wyobrazić sobie, aby można je poprawić, nie odejmując zarazem fizyonomii żywego jej wyrazu. Wyraz, ta rzecz niepochwytna, bezmateryalna, która promienieje w materyi, ta siła zmienna a nie dająca się wymierzyć, która zapanowuje nad rysami ciała i przeobraża je; ta dusza zewnętrzna, pełna znaczenia, która nakłada na określoną rzeczywistość linii, piękno symboliczne daleko wyższego i zawilszego rodzaju, wyraz był największym czarem Hipolity Sanzio, ponieważ poddawał myślicielowi namiętnemu, bezustanny powód do wzruszeń i marzeń.
„Taka kobieta — myślał — należała do innych, za nim została moją! Dzieliła łoże z innym mężczyzną; sypiała z innym w tem samem łóżku, na tej samej poduszce. U wszystkich kobiet istnieje rodzaj pamięci fizycznej nadzwyczajnie żywej, pamięci wrażeń. Czy też ona pamięta wrażenia których doznała z tamtym mężczyzną? Czyliż w możności jej jest zapomnieć, kto posiadł ją pierwszy? Czego doznawała wobec pieszczot męża?“ Na te pytania, które zadawał sobie po raz tysiączny, udręczenie, tak dobrze znane, ścisnęło mu serce. „O, dlaczegóż nie możemy na śmierć skazywać istoty, którą kochamy i wskrzesić ją następnie z ciałem dziewiczem i duszą nową?“
Przyszły mu na myśl niektóre wyrażenia Hipolity, w chwili najwyższych uniesień wypowiedziane do niego: „Bierzesz mnie dziewicą: ja nie znam żadnej z rozkoszy miłości“.
Hipolita wyszła za mąż wiosną, która poprzedziła wiosnę ich miłości. W kilka tygodni po ślubie, poczęła cierpieć na chorobę powolną a ciężką, która ją powaliła na łoże i przez długie dni trzymała między życiem a śmiercią. Ale na szczęście, ta choroba oszczędziła jej wszelkiego zbliżenia z człowiekiem wstrętnym, który opanował ją, jak bezwładną, bezwłasnowolną zdobycz. Przyszedłszy do zdrowia, wstąpiła w namiętność jak w krainę snów: nagle, na oślep, bez zastanowienia, oddała się młodzieńcowi nieznajomemu, którego głos słodki, o dziwnem brzmieniu, ozwał się do niej słowami, nie zasłyszanemi nigdy. I nie skłamała mówiąc mu: „Bierzesz mnie dziewicą: ja nie znam jeszcze co to rozkosz“.
Wszystkie epizody tych zaczątków miłości, owracały Jerzemu na pamięć jedne po drugich kolejno, bardzo wyraźnie. Odtworzył sobie w myśli niezwykłe uczucia i nadzwyczajne wrażenia tych czasów. W dniu 2-im kwietnia spotkała go Hipolita na owem oratorium a 10-go kwietnia już przyrzekła, że przyjdzie do niego. O, dniu niezapomniany! Nie mogła uledz jeszcze pragnieniom kochanka, bo nie była dotąd wyleczoną zupełnie; i przez długi ciąg schadzek, przez dwa tygodnie niemal, nie mogła mu się oddać w zupełności. Z głębokiem zdumieniem poddawała się wszystkim pieszczotom, na jakie odważa się mężczyzna, którego żądza dochodzi do szału niemal; nowicyuszka, nieświadoma niczego jeszcze, czasami wylękła, była dlań objawem zdrowym a wzniosłym niewieściego wstydu, zamierającego pod wpływem zwycięzkiej namiętności. W tej epoce często zdarzały się jej zemdlenia; padała bezwładna, lodowata, tak że miała zupełny pozór umarłej, lub popadała w atak nerwowy, którego jedynemi symptomatami zewnętrznemi były: siność, zgrzytanie zębami, kurcz palców, zniknięcie tęczówki w białku oczu pod powieką. A wreszcie, nakoniec mogła mu się oddać w zupełności! W tym pierwszym uścisku zdała się zupełnie bezwładną, niemal lodowato zimną, rzedłbyś, że pokrywała obrzydzenie. Po dwa lub trzykroć, wyraz nieopisanego bólu przeszedł po jej twarzy. Ale zwolna, z dniem każdym, pojawiała się widocznie rozbudzona wrażliwość w nerwach, stężałych pod wpływem choroby, zbolałych jeszcze od histerycznych spazmów, owładnionych może dotąd instynktownym wstrętem do uczynku który tak niedawno jeszcze, w okropnych poślubnych nocach, wydał się jej tak ohydnym. Aż pewnego dnia majowego, wobec zapału młodzieńca, który powtarzał jej w twarz płomienne słowa, nagle odsłonił się przed nią świat namiętności najwyższej. Straszny okrzyk wydarł się i jej piersi; potem padła jak martwa z dwiema łzami, wprawionemi niby dwie perły w oczodoły, przeistoczona, przetworzona całkowicie. Kiedy przywodził sobie na pamięć to wspomnienie, Jerzy poczuł powiew dawnego szału tej chwili doznał dreszczu twórcy.
Odtąd jakaż zmiana głęboka zaszła w tej kobiecie! Coś nowego, nieokreślonego ale realnego, pojawiło się w jej głosie, ruchach, spojrzeniu, w najmniejszym akcencie słów, w najlżejszem poruszenia, w najdrobniejszej oznace zewnętrznej. Jerzy był świadkiem najbardziej upajającego widoku, o jakim tylko marzyć może kochanek inteligentny. Patrzył na metamorfozę kochanej kobiety, na to, jak kształtowała się na jego obraz, jak zapożyczała Gd niego jego myśli, jego sądów, gustów, antypatyj, upodobań, jego smutków, wszystkiego, co umysłowi nadaje odrębne piętno, pewien charakter. Mówiąc, używała Hipolita jego upodobanych zwrotów, wymawiała niektóre słowa z naciskiem jemu właściwym. Pisząc, naśladowała w zupełności jego pismo. Nigdy wpływ jednej istoty na drugą nie był tak szybki i tak silny. Hipolita zasłużyła na dewizę, którą jej nadał Jerzy: gratis dum suavis. Ale ta istota poważna a słodka, ta, którą on umiał natchnąć z taką umiejętnością, wzgardą do wszystkiego, co powszednie i poziome, jakież stosunki upokarzające miała może z ludźmi w chwilach, w których była zdala od niego?
Jerzemu przyszły na myśl dawniejsze udręczenia, ilekroć ją widział odchodzącą, powracającą do małżeńskiego ogniska, do domu człowieka, o którym nic zgoła nie wiedział, w świat, który mu był nieznanym zupełnie, w tę płaskość i drobnostkowość mieszczańskiego życia, wśród którego ona zrodziła się i wzrosła jak rzadka roślina wśród warzywnego ogrodu. Czyliż w owym czasie nie ukryła nic przed nim nigdy? Nigdy żadnego nie popełniła kłamstwa? Czyliż mogła ustrzedz się przed żądzami męża pod pretekstem, że jej wyleczenie nie było jeszcze zupełnem? Czy jej się to udawało zawsze?
Jerzy przypomniał sobie ten ból okropny, jakiego doznał, kiedy pewnego dnia, spóźniwszy się, przyszła zdyszana, zarumieniona i zgrzana daleko więcej niż kiedykolwiek, z włosami przesiąkłemi tytuniowym wyziewem, tym wstrętnym wyziewem, którym przechodzą ci, co przez czas dłuższy pozostawali w pokoju, w którym przebywało wielu palących. Powiedziała mu wówczas: „Wybacz mi, jeśli się opuźniłam; ale miałam na śniadaniu kilku przyjaciół męża, którzy mnie zatrzymali aż do tej chwili“. I słowa te podsunęły mu wizyę ordynarnego stołu, dokoła którego zasiadało grono gburów, racząc gospodynię domu ordynarnością swych dowcipów i manier.
Jerzy przypominał sobie tysiączne podobne te muż fakta i nieskończoną ilość takichże cierpień okrutnych a i teraźniejsze, najświeższej daty cierpienia, które się odnosiły do nowego położenia Hipolity, do jej pobytu u matki, w domu niemniej jemu nieznanym i niemniej dlań podejrzanym. „Nakoniec jest wreszcie ze mną! Codziennie, w każdej dnia minucie, bezprzestannie widzieć ją będę i cieszyć się nią; będę umiał zająć ją bezprzestannie sobą, memi myślami, marzeniami, smutkami. Poświęcę jej wszystkie me chwile, bez przerwy; wymyślę tysiące nowych sposobów przypodobania się jej, wzbudzenia w niej niepokoju, zasmucenia, wprawienia w szał; przeniknę ją tak dokładnie sobą, że w końcu uwierzy, iż jestem najgłówniejszą treścią własnego jej życia“.
Pochylił się ku niej ostrożnie; zlekka złożył pocałunek na jej ramieniu zaokrąglonem, wytwornego kształtu i kolorytu, gdzie naskórek miał miękość aksamitu. Odetchnął wonią tej kobiety, tak przenikliwą i tak słodką, tą wonią skórną, która w chwilach rozkoszy stawała się upajającą jak tuberozy, obudzającą — smagającą, rzekłbyś — żądzę. Patrząc tak zbliska na tę śpiącą istotę, wątłą, wytworną i skomplikowaną, którą sen spowijał w dziwną jakąś tajemnicę, tę oryginalną, nieodgadnioną istotą, z której wszystkich por ciała, zdał się promienieć ku niemu czar niezrozumiałej jakiejś mocy, dopatrzył raz jeszcze w sobie samym ów nieokreślony odruch instynktownej trwogi.
Ponownie Hipolita zmieniła pozycyę, nie budząc się ze snu przecież, z cichą jakąś wszakże na ustach skargą. Położyła się na wznak teraz. Lekki pot zwilgotnił jej skronie; z ust jej nawpół otwartych, szybszem tentnem wychodził oddech nieco nieregularny; chwilami brwi się jej ściągały. Śniła widocznie. O czem śniła?
Jerzy, przejęty niepokojem, który wprędce wzrósł w udręczenie szalone, począł śledzić na jej twarzy jakiejś oznaki zdradzieckiej, czegoś, coby mu dało wskazówkę. — Jaką wskazówkę? — Niezdolnym był zastanawiać się, niezdolnym pohamować burzę szaloną obaw, powątpiewać, podejrzeń.
We śnie Hipolita drgnęła nagle; całe jej ciało skurczyło się, jakby ją prześladowała jakaś zmora; odwróciła się na bok ku Jerzemu; jęk i okrzyk wydarły się z ust jej:
— Nie, nie!
Potem dwa czy trzy wydała westchnienia, podobne do szlochu i wstrząsnęła się raz jeszcze.
Jerzy, przejęty szaloną trwogą, nie spuszczał z niej oka, z wytężonym słuchem, w obawie innych słów jeszcze, w obawie, że inne jakie może posłyszy imię, imię mężczyzny! Czekał w okropnej niepewności, jak pod groźbą spodziewanego gromu, który go może unicestwić w jednej chwili.
Hipolita zbudziła się; spojrzała zamglonemi oczyma, nie zdając sobie z niczego jeszcze sprawy, zaspana; przycisnęła się do niego, bezświadomym niemal ruchem.
— Co ci się śniło? — spytał wzburzonym głosem, w którym echem powtarzały się uderzenia jego serca.
— Nie wiem — odpowiedziała osłabła, tonąca jeszcze we śnie, opierając twarz na piersi kochanka. Nie pamiętam już...
Usypiała na nowo.
Pod delikatnym naciskiem tej twarzy, Jerzy pozostał nieporuszony z głuchym jakimś żalem w głębi duszy. Czuł się obcym jej całkowicie, odosobnionym, oddzielonym od niej, bezpotrzebnie tylko ciekawym. Wszystkie gorzkie wspomnienia powróciły mu tłumnie. Przeżył w jednej jedynej chwili, wszystkie bóle dwu lat całych. Nie mógł nic przeciwstawić niezmiernemu zwątpieniu, które ogarniało jego duszę i sprawiało, że głowa kochanki ciężyła mu jak skała na piersiach.
Niespodzianie Hipolita drgnęła we śnie ponownie i wydała jęk stłumiony, potem znów wić się poczęła i wydała krzyk bolesny. Wreszcie otwarła oczy przelęknione z jękiem.
— O, mój Boże!
— Co tobie? Co ci się śniło?
— Nie wiem...
Twarz jej ściągnięta była kurczem.
Podjęła:
— Więc to ty oparłeś się na mnie całym ciężarem? Zdało mi się, że mnie gdzieś popychasz, że chcesz mi zrobić coś złego.
Widocznie cierpiała.
— O, mój Boże! Dawna moja choroba powraca znowu...
Od czasu owej choroby minionej, nachodziły ją czasami jeszcze krótkie napady, spazmy, które przecież rozpraszały się wprędce, acz przejście ich wydzierało zawsze jęk a czasem krzyk z jej ust.
Obróciła się do Jerzego, popatrzała mu wprost w oczy, wzrokiem zupełnie już przytomnym, pochwyciła w jego spojrzeniu zapowiedź nadciągającej burzy. I tonem pieszczotliwej wymówki powtórzyła:
— Chciałeś mi zrobić coś złego!...
Jerzy nagle pochwycił ją w swój uścisk, otoczył ramionami, przycisnął gwałtownie, dusił niema], dławił pieszczotami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gabriele D’Annunzio i tłumacza: Aleksandra Callier.