Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w zupełności! W tym pierwszym uścisku zdała się zupełnie bezwładną, niemal lodowato zimną, rzedłbyś, że pokrywała obrzydzenie. Po dwa lub trzykroć, wyraz nieopisanego bólu przeszedł po jej twarzy. Ale zwolna, z dniem każdym, pojawiała się widocznie rozbudzona wrażliwość w nerwach, stężałych pod wpływem choroby, zbolałych jeszcze od histerycznych spazmów, owładnionych może dotąd instynktownym wstrętem do uczynku który tak niedawno jeszcze, w okropnych poślubnych nocach, wydał się jej tak ohydnym. Aż pewnego dnia majowego, wobec zapału młodzieńca, który powtarzał jej w twarz płomienne słowa, nagle odsłonił się przed nią świat namiętności najwyższej. Straszny okrzyk wydarł się i jej piersi; potem padła jak martwa z dwiema łzami, wprawionemi niby dwie perły w oczodoły, przeistoczona, przetworzona całkowicie. Kiedy przywodził sobie na pamięć to wspomnienie, Jerzy poczuł powiew dawnego szału tej chwili doznał dreszczu twórcy.
Odtąd jakaż zmiana głęboka zaszła w tej kobiecie! Coś nowego, nieokreślonego ale realnego, pojawiło się w jej głosie, ruchach, spojrzeniu, w najmniejszym akcencie słów, w najlżejszem poruszenia, w najdrobniejszej oznace zewnętrznej. Jerzy był świadkiem najbardziej upajającego widoku, o jakim tylko marzyć może kochanek inteligentny. Patrzył na metamorfozę kochanej ko-