Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po tej chwili wsłuchiwania się w ciszę otaczającą, pochylił się ponownie nad ukochaną. Jawna harmonia istniała między oddechem kobiety i oddechem morza; a zgodność tych dwu rytmów, dodawała jeden wdzięk więcej śpiącej kobiecie.
Leżała na prawym boku, w pełnej wdzięku pozie. Kształty jej były smukłe i wydłużone, może nieco za długie nawet, ale wężowej elastyczności i wytworności. Wązkość bioder, czyniła ją niemal niedorosłą. Brzuch bezpłodny, zachował pierwotny swój kształt dziewiczy. Pierś była mała i jędrna, jak wyrzeźbiona w alabastrze niezmiernie delikatnym, różowo fioletowawym, na kończynach piersi, niesłychanie sprężyste. Cała tylna część ciała, od karku aż do zgięcia kolan, przywodziła na myśl efebów; był to fragment typu ludzkiego idealnego, który czasami rzuca przyroda między ogół miernot, by uwiecznić rasę. Osobliwością najcenniejszą wszakże tego ciała, był w oczach Jerzego koloryt. Skóra miała koloryt nieopisany, niesłychanie rzadki, całkiem różny od zwykłego kolorytu brunetek. Porównanie do alabastru, ozłoconego wewnątrz umieszczonym płomieniem, nie zdołałoby oddać jeszcze tej dziwnej jego wytworności. Zdało się, że rozlanie się złota i ambry nieujęte, złociło tkankę, zabarwiając ją różnorodnością bladości, harmonijnej jak muzyka: ciemniejsza w bruzdach lędźwi i w miejscu, w którem lędźwie łączyły