Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brze, iż może okazać się tak pokonaną, zgnębioną kompletnie przez moją siłę; i ona wie to doskonale, że moją ambicją młodego kochanka, jest właśnie doprowadzenie jej do stadjum, w którem prosić mnie już musi o łaskę, w którem krzjk konwulsyjny wydziera się z jej piersi, w którem powalona, bezwładna upada na poduszki. Jakaż część zatem w tych objawach przypada na szczerość fizyczną a jaka na przesadę namiętną? Czy jej zapał nie jest sztuczną tylko pozą, przybraną na to, by mi się przypodobać? Czyliż częstokroć nie robi ona z siebie poświęcenia na rzecz mojej żądzy, choć bynajmniej mnie nie pożąda sama? Kto wie, czy czasami nie zmuszoną jest pokonywać poczynającej się odrazy?
Uważny i trwożny niemal, pochylił się nad tą nieprzeniknioną, zagadkową dlań istotą. Ale zwolna, widok jej piękności ukoił go. I począł rozważać stan swój nowy. A zatem, począwszy od dziś dnia, nowe miało się dlań rozpocząć życie.
Przez chwilę wytężył ucho i umysł, by nie utracić nic z wielkiej, otaczającej go ciszy. Nie słychać było nic więcej, prócz powolnego, jednostajnego szmeru spokojnego morza w tej ciszy głębokiej. Na szybach okna, chwiały się gałązki drzew oliwnych, posrebrzone słońcem, rzucając lekki cień na białość firanek. W odstępach czasu dochodziły tylko dźwięki kilku ludzkich głosów, rzadkie i zrozumiałe.