Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

omdleń, którym podlegała w tych czasach. Co za przestrach, jakaż trwoga, dopóki nie odzyskała zmysłów; a równocześnie jakiż zachwyt dla wszechwładnej piękności tej twarzy, którą uszlachetniał niezwykle odblask śmierci! Ten epizod przyszedł mu żywo na pamięć; ale kiedy w tak szczególniejszych tonął myślach, doznał nagłego porywu litości i wyrzutów. Pochylił się, by ucałować czoło śpiącej, która nie zauważyła zupełnie jego pocałunku. Z wielkim trudem powstrzymał się od silniejszego uścisku, aby odczuła jego pieszczotę i odpowiedziała na nią. I poczuł w tedy całą beztreść pieszczoty, która nie byłaby bezustannem i bezpośredniem wzajemnem udzielaniem sobie wrażeń doznawanych; poczuł niepodobieństwo upojenia, jeśliby również silne upojenie nie odpowiadało jego wrażeniom.
„Alboż jestem pewnym, myślał, alboż jestem pewnym zupełnie, że wówczas kiedy ona daje mi rozkosz, ja wzajem udzielam jej rozkoszy? Ileż razy była ona świadkiem trzeźwym, może mojego szału? Ileż razy mój zapał wydawał się jej niedorzecznością?“ Krew ciężką falą niepokoju napłynęła mu do głowy w chwili, w której przypatrywał się śpiącej. „Prawdziwy i głęboki związek zmysłów jest także chimerą. Zmysły mojej kochanki są równie ciemne i niedociekłe dla mnie, jak jej dusza. Nigdy nie uda mi się pochwycić w jej fibrach tajemnego obrzydzenia, niezaspokojonych pragnień, nieukojonego podra-