Szkice z podróży w Tatry/Muszyna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walery Eljasz-Radzikowski
Tytuł Szkice z podróży w Tatry
Wydawca Tygodnik Wielkopolski; nakładem autora
Data wyd. 1874
Druk L. Merzbach; Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Poznań; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Muszyna.

Zwyczaj tłumnych wędrówek do kąpiel z nastaniem lata o tyle nie może w sobie zawierać nic zdróżnego, o ile dotyczy zdrojowisk krajowych, owszém, podróżomanja ta pociąga za sobą tak moralne jak i materjalne korzyści dla kraju. Mam tu na myśli ową gwarliwą rzeszę naszéj publiczności, któréj jedni, mając trochę grosza w kieszeni, do woli czasu, pod wpływem gorętszéj temperatury szukają u wód rozrywki; drudzy znów uciekają od kłopotów domowych, goniąc za swobodą, jak i ludzie pracy, co pragną odetchnienia, odświeżenia władz umysłowych po trudach naukowych. Prawdziwie chorzy, potrzebujący pomocy wód mineralnych, tworzą zaledwie dziesiątą część wszystkich corocznych gości kąpielowych. Natura ludzka lubi nowość, dla tego tak skorzy jesteśmy do podróży; ale chęć do podróży przechodzi w nałóg i dla tego nie ma się co dziwić, że kto raz zaczerpnął zdrojów ożywczych, tak do nich potém zawsze ciągnie.
Korzyści materjalne z wycieczek naszych do kąpiel swojskich polegają na obrocie pieniężnym, który wpływa znacznie na ożywienie handlu i przemysłu krajowego; korzyści zaś moralne na w zbliżaniu się do siebie i zjednoczeniu rodaków zaborczemi kordonami podzielonych. Zaciera się przez to choć w części prowincjonalizm, a mieszkańcom Kongresówki, Litwy i Rusi z zaboru moskiewskiego nastręcza się sposobność pozyskania paszportu i odetchnięcia swobodą umysłową, jaką się cieszymy obecnie pod rządem austrjackim.
Z nadejściem lata Kraków roi się tłumem gości kąpielowych jako punkt zborny dla udających się do Szczawnic, Krynicy, Żegiestowa, Iwonicza, Rabki albo w Tatry do Zakopanego. Z stroju, z akcentu mowy, sposobu wyrażania się, z ruchu i różnych zewnętrznych oznak poznajemy się nawzajem, omyłki bywają rzadkie. Ziemia nasza szeroka i długa a tém samém pod różnemi wpływami nabierają jéj dzieci różnych znamion złych i dobrych, jak się zdarzy, chociaż nam jedna myśl przewodniczy.
Drogi do karpackich zdrojowisk nie są jeszcze tak utarte, aby się do nich dostawać można bez kłopotów i dużo jeszcze wody upłynie, nim dorównamy w tym względzie kąpielom zagranicznym; lecz godzi się nam to i owo wybaczyć, zważywszy, że z stuletniego blisko letargu pod batem biurokracji niemieckiéj, jeszcze się Galicja zupełnie nie ocknęła, bo ją konstytucyjna swoboda do życia przed kilku dopiéro laty pobudziła. Pokolenie, które niespodziewanie znalazło się u steru kraju, urodziło się i wychowało w szkole germanizacyjnéj, prześladowane za najmniejszy objaw wolnomyślny i patrjotyczny, i dla tego, czego się tknąć w Galicji, to chroma. I tak gdy jedziemy do kąpiel, to po złych drogach, ale co krok mytem i żydem ozdobionych; mosty, jeżeli gdzie stoją, to na Bożéj łasce; gdy nas noc zaskoczy, zajazdy stereotypowo żydowskie, brudne, nędzne, chłodne i głodne; ale téż za to wycieczki nasze fantastyczne, pełne przygód zwykle komicznych (rzadko dramatycznych), i ztąd jest co potém opowiadać, bo się trudy podróży w Karpaty nie ograniczają na kupieniu biletu w kasie jednego dworca kolei a oddaniu go na drugim, po przybyciu do miejsca swego przeznaczenia.
Minionego roku (1871) wypadło mi towarzyszyć rodzinie w drodze do Żegiestowa. Zdrojowisko to żelaziste leży prawie na samym krańcu granic Polski od Węgier; mówiąc „krańcu“, nie wyrzekamy się ziemi Spiskiéj, która nam się z prawa i urzędu należy. Gdyby były drogi w Galicji jak się należy, jechałoby się do Żegiestowa mil 18 na Stary Sącz i Piwniczną; lecz że nie ma ludzi, coby dobrowolnie chcieli karki łamać tamtędy po nad Popradem po za Piwniczną, więc trzeba kołować mil 21 na Krynicę i Muszynę. Kto nie ma swojéj t. j. dla siebie wyłącznie wynajętéj podwody z Krakowa do Żegiestowa, temu pozostaje żelazna koléj do Bochni, ztamtąd poczta do Krynicy, następnie furmanka góralska na samo zamierzone miejsce; że zaś austrjackie poczty w Galicji nie uwzględniają potrzeb ludności lecz swoje przepisy, zatém chociażby kto najmocniéj chciał jechać dyliżansem, jeżeli zawczasu sobie miejsca nie zamówi, może sobie i tydzień czekać aż koléj na niego przyjdzie, bo poczta codzień w nocy tylko siedm osób w dwóch powozach odwozi z Bochni do Krynicy. Można sobie więc wyobrazić trudność u nas podróżowania pocztą w porze kąpielnéj na linjach prowadzących do zdrojowisk.
A zatém zwykli goście po zamówieniu sobie miejsc w dyliżansie, oczekiwać w Krakowie dnia odjazdu poczty z Bochni; tak i mnie przyszło uczynić. Zamówiłem sobie miejsce w poczcie na trzy dni naprzód a dopiéro piątego je otrzymałem. Wieczornym pociągiem kolei żelaznéj 19 lipca wyjechawszy z Krakowa, po godzinie jazdy, koło 11 w nocy, konduktor drzwiczki naszego przedziału w wagonie otworzył obwołując Bochnią i „5 minut zatrzymania.“ Zaledwo był czas wysiąść, o przeniesienie rzeczy się postarać, gdy maszyna zaświstała, pociąg sunął ku Lwowu, powierzając nas już odtąd sile koni.
Z dworca kolei w Bochni do urzędu pocztowego kawał drogi; dla przewiezienia tam gości znalazło się dosyć kandydatów pejsatych i niepejsatych, z biczyskami jak z berłami w rękach, a jeden nad drugiego usiłował głośniéj i dobitniéj zachwalać swoją dryndulę różnego kalibru. Z tych niektórych jako uczciwszych przedstawiał nam posługacz kolejny i tym siebie i swoje kufry powierzywszy, jechaliśmy w ciemnościach nocy to pod górę, to jakiemiś zakrętami ulicznemi, aż nam się ukazał w dziedzińcu jakiś domek z latarnią a przed nim wozy pocztowe. Głucho tam było i cicho; za naszém przybyciem ożywił się ten zakątek najprzód targiem o zapłatę z naszymi dorożkarzami, bo nam sobie kazali za swoją usługę porządnie drogo zapłacić.
Mały pokoik gościnny i sień zajęliśmy w oczekiwaniu rychłego odjazdu poczty; tymczasem minęła północ, potém jeszcze godzina cała, nim rzeczy nam odważono; na dziedzińcu z największą flegmą uwijało się kilku ludzi, krzątających się koło powozów, następnie zawezwano nas przed kasę dla opłacenia każdego funta naszych bagaży, aż w końcu konduktor według numerów na biletach pousadzał nas wszystkich na przynależnych miejscach i po pół do 2 godz. w nocy ruszyliśmy w drogę. Zwykły turkot powozu i jednostajność nocnéj jazdy przerywał nam czasem pocztyljon wytrębujący przy spotykaniu jadących po gościńcu lub przed rogatkami dla wcześniejszego zbudzenia poborcy myta, aby tak zwany ślaban otworzył.
Towarzystwo w moim wozie, w śnie pogrążone, ani wiedziało, kiedy słońce weszło i oświeciło pięknie okolicę górzystą. Właśnie zjeżdżaliśmy z grzbietu gór, po nad dolinę Łososiny; dość obszerny widnokrąg się przed nami roztaczał, mgła poranna zalegała niziny, ruch na gościńcu się wzmagał, aż wjechaliśmy do Limanowéj. Po za miasteczkiem jest stacja pocztowa, która nas tyle interesowała, że nam konie odmieniono i kawy mogliśmy się napić. Odtąd drogę coraz więcéj urozmaicała nam ładna okolica z widokiem na Tatry siniejące w dali; dolina Dunajca czarownie słońcem oświecona zachwycała nasze oczy, a wśród niéj z pomiędzy zarośli, drzew i wiosek okolicznych wznosiły się szczyty budynków Nowego Sącza. Wjazdu do miasta strzeże zamek nad brzegiem Dunajca, sterczący tuż za mostem drewnianym, naprzeciw niego jest urząd pocztowy. Jest tu jednak tyle tylko czasu wolnego jadąc pocztą, aby objad zjeść; ktoby chciał zaś choć pobieżnie zwiedzić miejscowość, winien mieć swoją podwodę, i dla tego i nam nie udało się ani trochę rozpatrzyć się po mieście.
Przesunęliśmy się przez rynek Nowego Sącza, potém przez ulicę, zwróciliśmy się w lewo z gościńca Starosądzkiego i koło Nowojowéj doliną Kamienicy wśród letniego skwaru przybyliśmy do Łabowéj, gdzie przeprząg koni i naturalnie łapowe dla opuszczającego nas już trzeciego z rzędu pocztyljona w téj drodze z Bochni do Krynicy. Następnie droga się spina w górę, okolica jest lesista, na szczycie grzbietu drogi się krzyżują, ztąd miejsce to zwie się Krzyżówką; wprost na południe zjeżdża się na dół ku Krynicy, nieco na wschód druga droga prowadzi przez Tylicz na Bardyjów do Węgier.
Jadąc tak, jak to mówią, „z pieca na łeb“, z Krzyżówki napotyka się najprzód Słotwinę jakby przedmieście Krynicy, z nowo założonemi plantacjami; spostrzegliśmy tu pierwsze gromadki spacerujących gości kąpielowych. W końcu, na brukowanym dziedzińcu poczty krynickiéj wysadzono nas z powozów, kufry i tłomoki pozrzucano na ziemię i zostawiono nas własnemu przemysłowi dla dostania się do odległego ztąd jeszcze 3½ mili Żegiestowa. Zdarzyło mi się szczęśliwie, żem wśród spostrzeżonych najprzód osób w Krynicy spotkał znajomego mi doktora medycyny p. B. z Krakowa, dobrze obznajmionego z miejscowemi stósunkami; wiedział on komu i kogo polecić, coby nam pożądanéj furmanki do dalszéj drogi dostarczył. Nadzieja wynagrodzenia czyni ludzi chętnymi do usługi, to téż wnet strażnik publicznego bezpieczeństwa przywiódł nam furmana z końmi, znanego z poczciwości i wesołości w Krynicy, zwanego Petrykiem, zamiast Piotrkiem, bo to wieś ruska a wkrótce ma zostać miasteczkiem.
Krynica, najwięcéj z naszych zdrojowisk zbliżająca się swojém urządzeniem do zagranicznych kąpieli, może ściągać corocznie do siebie roje gości szukających czy zdrowia, czy odetchnienia świéżém powietrzem czy zabawy, a jednak na pierwsze wejrzenie w gromadkach osób siedzących po ławkach, na chodnikach, przed domami czy przechadzających się czuć jakieś znudzenie, znać, ilu tu każdy ma czasu do zbytku. Po czytającym gazetę poznać, że ją przeczyta od deski do deski, aby tylko zabić trochę tak innym drogiego czasu. Najsposobniejsze to pole u wód do zawiązywania znajomości i stósunków, z których nieraz zbierają się owoce. Gdybyśmy tylko kiedy mogli się pozbyć przestarzałych form etykiety, wieleby nam z tém lepiéj było. Koteryjność, która nas swobody pozbawia, dzieli nas na kółka i kółeczka, do czego pobudką bywa nietylko kastowość naszego społeczeństwa, ale i próżność i chełpienie się ze znaczenia lub z zamożności, często nawet sztucznie podtrzymywanéj. W tym względzie płeć piękna przoduje, bo sąsiedzi się oceniają według tonu jaki sobie kto nadać umie, a sąsiadki według ilości i jakości sukien i różnych drobiazgów.
Nie było chwili do stracenia; zaledwie pobieżnie mogliśmy się obejrzeć po Krynicy, zaczerpnąć zdroju i daléj w drogę; była zaś już 4 godz. z południa. Petryk zaciął konie, zrobiwszy krzyż przed niemi, wózek się z nami potoczył szybko wzdłuż szeregu domów zdrojowych, koło łazienek, restauracji, potém daléj koło staréj cerkwi. Nowy kościół unicki widać było z pośród rusztowań, bo dotąd nie skończony. Początek Krynicy sięga r. 1547, gdy biskup krakowski, Samuel Maciejowski, dał pozwolenie Dankowi z Tylicza założenia sołtystwa wołoskiego (ruskiego) na dwóch łanach lasu sosnowego, który miał wykarczować[1].
Ujechawszy przeszło pół mili, przybyliśmy do doliny nad strumień Muszyną zwany; domostwa tu naokoło rozsiadłe tworzą wieś Powroźnik z swoją cerkiewką. Założycielem téj wsi jest Łazarz Worchacz, któremu jako swemu poddanemu Filip Padniewski, biskup krakowski, dał pozwolenie r. 1567 osadzić sołtystwo na prawie wołoskiém w lasach między Muszyną nad potokiem Powroźnikiem, od którego osada nazwę przyjęła[2].
Spotykaliśmy po drodze dużo ludu wiejskiego, wiodącego bydło z jarmarku w Tyliczu; widnokrąg na około zamykały góry lesiste, zwierające się po nad starożytném miasteczkiem Muszyną, które już z dala widać było. Kościół i probostwo jest tu łacińskie wśród unickich cerkwi w całéj okolicy. Jest podanie piśmienne, iż w Muszynie w XIV już wieku stał kościołek św. Marji Magdaleny pod zamkiem nad brzegiem Popradu[3]; dzisiejszy zaś kościół murowany, w stylu barocco, zbudowano r. 1676; akt jego erekcyjny i dotacyjny wydał r. 1659 Andrzéj Trzebicki, biskup krakowski, a oraz darował mu organy i relikwiarz[4]; jednak dopiéro roku 1749 poświęcał go Andrzéj Stanisław Kostka Załuski, biskup krakowski. Obudwóch tych biskupów portrety olejne w pół figury malowane, wiszą w kościele: nad drzwiami do zakrystji Trzebickiego, a na przeciwnéj ścianie presbiterjum Załuskiego. W wielkim ołtarzu jest nowy obraz św. Józefa Oblubieńca, patrona tutejszego kościoła, przezemnie w r. 1869 malowany.
Ten to biskup Załuski sprowadził pierwszy ziemniaki do Polski. Był o to z początku hałas po ambonach, gdy po dworach zabierały ziemniaki miejsce zbożu snopowemu[5]. Poprzedni kościół w Muszynie był drewniany, skoro Trzebicki biskup zachęcił do wybudowania murowanego (Żywot Trzebickiego. Hoszowski), i tamtego to dotyczą przywileje biskupie, między innemi Gembickiego Piotra, potwierdzające nadane mu od poprzedników sołtystwo Wierzhomla (Cerkwie i osady ruskie. Łepkowski) z r. 1649.
Pierwszą wiadomość o Muszynie posiadamy z roku 1209, z przywileju Andrzeja II, króla węgierskiego, nadającego prawo pobierania myta niejakiemu Dymitrowi z Raszki w Nowéj wsi w żupaństwie Szaryskiém. Przy oznaczeniu granicy zakresu czynności owego Dymitra jest wyrażone „do rzeki Popradu naprzeciw Muszyny“, (versus Muschina)[6].
Z czasów około r. 1246 jest wzmianka o Muszynie w testamencie niejakiego Wydżgi, co z polskiego szlachcica przedzierzgnął się w Krzyżaka. Długosz kronikarz pisze[7], że był w Polsce pewien wielki pan (quidam satrapa) Piotr Wydżga, szlachcic herbu i z domu Janina, który posiadał wiele włości, ogromny majątek i trzy zamki, Czorsztyn, Rytro i Lemiąż (Lyemyasz); że odkrył kopalnie złota w górach dzielących Polskę od Węgier i tém się zbogacił. Lecz skarbu swego nie zostawił swéj ojczyźnie, bo „bezbożną i macoszą pałający nienawiścią dla Polski, swéj ojczyzny, która go na świat wydała, żywiła i wychowała.“ Wywiózł złoto w drewnianych naczyniach, wśród stósów drzewa ukrywszy je, jakoby spiż i żelazo prowadzone z Węgier, Dunajcem do Opatowca, ztamtąd Wisłą spławił do Prus i Zakon krzyżacki niém obdarzył. Tenże sam Wydżga, szlachcic ziemi krakowskiéj[8], „kiedy głód okropny uciskał ziemię chełmińską, pomorską i pruską tak dalece, że wielu Krzyżaków ginęło w nędzy, postanowiwszy przyjąć szatę krzyżacką, posłał Wisłą aż pod Toruń trzy statki wielkie naładowane winem, miodem, pszenicą, żytem, słoniną, masłem i wszelaką żywnością; lądem zaś trzysta sztuk bydła, jako to: wołów, krów, koni i innego dobytku, co było darem wielce pożądanym dla ludzi ginących z głodu. Sam potém przybywszy, wstąpił do Zakonu, wdzięcznie od niego przyjęty, i trwał w nim chwalebnie aż do śmierci. Sprowadził z sobą wtedy i złota skarb wielki, które brał w górach polskich ku węgierskiéj stronie i po za wsią Łąckiem położonych; wszystek ten skarb Zakonowi darował.“
Gorącą miłością ojczyzny swéj wiedziony Długosz, nie może darować owemu Wydżdże, że w Polsce zebrany majątek dał cudzoziemcom (co dzisiaj za cnotę uchodzi, byle bodaj ostatni grosz szedł do Rzymu) i aby choć w części stratę tę powetować, z roczników krzyżackich podaje do publicznéj wiadomości opis drogi, którą trzeba iść w Karpaty, aby znaleźć złoto. Wskazówka ta powiada, że z Krakowa trzeba się pytać o Stary Sącz, potém iść przez wieś Barczyce do Rytra, to znów wspomina między innemi miejscowościami o Tylmanowéj, o Krościenku, o Szczawnicy Wielkiéj, w końcu mówi: „tedy blisko Muszyny, między wsiami Mylik i Szczawnik, powiadają, że się znajduje dużo złota“[9].
Mieli ci Wydżgowie wielkie nabożeństwo do zakonników, skoro jeden z nich, kasztelan sądecki, mający brata Gytona a syna Wojsława, braciom grobu świętego t. j. Miechowitom część swéj ojcowizny, Łącko, „ku zbawieniu swéj duszy wieczyście odstępuje“; Bolesław Wstydliwy przywilejem z r. 1251 zezwolił na tę darowiznę, „uwzględniając wierne względem nas (Bolesława Wstydliwego) zasługi“[10].
Muszyna była początkiem do utworzenia się zbiegiem czasu tak zwanéj Biskupczyzny, części majątku biskupów krakowskich, w czasie rozbioru Polski liczącéj 33 wsi. Roku bowiem 1288 Wysz, scholastyk katedralny krakowski, dwie swoje wsie Muszynę i Świnarsko[11] w ziemi sądeckiéj przekazał testamentem na własność biskupów krakowskich, co w obecności panującego Leszka Czarnego krewni Wysza stwierdzili[12]. Około téj darowizny pierwotnéj powstawały ciągle nowe włości, osadzane przez biskupów krakowskich, lub za ich pozwoleniem zakładane osady.
Wkrótce po téj fundacji wyszowskiéj przyczynił się do powiększenia w téj stronie dóbr biskupa krakowskiego Wacław, pod imieniem Władysława król węgierski, nadając Janowi Muskacie, biskupowi krakowskiemu, w nagrodę zasług świadczonych ojcu jego Wacławowi, królowi Polski i Czech, zamek Pławiec (Płoche) z okolicami przynależnemi i wszelkiemi doń przypadającemi prawami dla niego i jego następców[13]. Kazimierz Wielki nadał różne przywileje Muszynie[14], które zatwierdza i nowe przydaje Władysław Jagiełło w sobotę po św. Piotrze roku 1391.
Coby zaś znaczył przywiléj Władysława Jagiełły z r. 1391, przez kilku autorów cytowany[15], nadający niby na fundusz kościoła krakowskiego zamek Muszyński i wieś pod nim położoną Powroźnik, wartoby głębszego zbadania, jest to bowiem albo przywiléj sfałszowany albo fałszywie odczytany, zważywszy, że król Jagiełło nie mógł tego dawać r. 1391 biskupowi Janowi Radlicy, co już było od przeszło stu lat własnością biskupią.
Dalszą wiadomość o Muszynie napotyka się pod r. 1410, gdy król węgierski Zygmunt, sprzymierzony potajemnie z Krzyżakami przeciw Polsce, chcąc Jagiełłę od wojny w Prusiech odciągnąć, posłał Ścibora ze Ściborzyc, wojewodę siedmiogrodzkiego, na czele 12 chorągwi z Czechów, Morawców i Austrjaków (Węgrzy bowiem, pomni na zawarte przymierze z Polakami, nie dali się do wojny namówić ani przymusić), na pustoszenie Podgórza. Przez Sromowce wtargnęli w granice Polski właśnie, kiedy rycerstwo polskie strzegące Nowego Sącza, sprzykrzywszy sobie długą bezczynność, rozbiegło się do domów. Najpierwiéj więc Stary Sącz, Nowego zaś przedmieścia i przyległe włości złupił Ścibor i podpalił, potém spiesznym pochodem ruszył do Węgier przez rzekę Poprad, dążąc ku Muszynie drogą górzystą i niesposobną. Lecz tę hordę łupiezką króla węgierskiego Polacy dopadli pod Bardyjowem i ze szczętem porazili[16].
W r. 1473, gdy król Kazimierz Jagiellończyk odprawiał zjazd w Wiślicy, Maciéj, król węgierski, nieprzyjazny Polsce dla tego, że mu królewicz polski o mało tronu nie zabrał, pod pozorem ścigania Acefalów t. j. resztek żołnierzy krzyżackich, co się „bracią“ zwali, puścił w Podgórze polskie 6 tysięcy wojska pod wodzą Tomasza Farzego, obsadziwszy lasy, Węgry od Polski dzielące, obroną, kędyby bezpieczny jego ludzie mogli mieć odwrót[17]. „A tak Węgrowie hurmem wysypawszy się, ogniem i żelazem majętności niszczyli. Żmigród, miasteczko, w nocy drabiny przystawiwszy, ubiegli; zamek zaś strzelbą potłukłszy, przez poddanie wzięli i nowemi przybłankami ku temu wałami obmocnili. Złupione są onym zabiegiem węgierskim i spalone wsi i miasteczka: Jasło, Brzostek, Kołaczyce, Frystand, Dęmbowiec, Dukla i Pilzno (które natenczas bogate było) i blizko 200 wsi; ztamtąd niezliczoną liczbę więźniów do Węgier uprowadzili. Zgrzybiałe zaś starce i dziateczki maluchne okrutnie ścinali.“
A miasteczko Krosno, chociaż o mały włos nie poddano go, mężnie jednak obroniło się; więc téż i zamek Golesza, opata tynieckiego, Muszyna zasię biskupa krakowskiego dla niewielu broniących się za postanowieniem poddała się. „Aż wżdy tymczasem polscy i węgierscy senatorowie wzajemnie posły wyprawiwszy, zjazd między sobą dla budowania pokoju postanowili.“ Zjechali się 21 lutego i pokój zawarli, na mocy którego „zamki odjęte i więźnie pozabierane z obu stron sobie pooddawano i do 3 lat spokój zawarowano“[18].
Lecz widać ani Żmigrodu królowi, ani Muszyny biskupowi krakowskiemu nie zwrócili Węgrzy, skoro dopiéro po upływie owych trzech lat pokoju senatorowie polscy i węgierscy, zjechawszy się r. 1477 do Staréj Wsi, przymierze między swymi królami odnowili, postanawiając: „aby Matyjasz Kazimierzowi Żmigród, a krakowskiemu biskupowi Muszynę przywrócił, a biskup zasię, aby rozbójców tam przyjmować zakazał“[19].
W roku 1596 Muszyna zgorzała, wtedy przywileje miasta zaginęły, lecz mieszczanie postarali się o kopją najważniejszego dla siebie dokumentu Piotra Myszkowskiego z Mirowa z r. 1589, nadającego im prawo palenia i szynkowania wódki i piwa w dobrach biskupich, stanowiącego targi, jarmarki, jatki mięsne, chlebne i inne jako téż obowiązki mieszczan. Ten przywiléj r. 1596 potwierdził kardynał Radziwiłł, bisk. krakow.[20].
Roku 1647 biskup krakowski Piotr Gembicki z powodu napadów opryszków na transporta towarowe urządził sposób strzeżenia zamku i granic, nadto wskrzesił zaniedbaną milicją, „aby każdy mieszczanin dla pospolitéj obrony miał muszkiet porządny i rynsztunek i na służbę, gdy potrzeba będzie, według zwyczaju dawnego pachołków każdy wyprawiał, albo gdy na służbę piechota wyjdzie, ciż w zamku wartę odprawowali lub téż miasta i kościoła strzegli.“
Tegoż roku ten sam biskup Gembicki zatwierdził miastu dawne przywileje, tyczące się wyrębów, gorzelni, jatek, i dał nowe, uwalniające mieszczan od wszelkich danin i robocizn, prócz jednego dnia w roku do orania pługiem i czterych dni pieszych, a za to nakazujące mieć porządny rynsztunek, rusznicę, muszkiet, szablę, ładownicę, siekierkę; komornikowi zaś kosę osadzoną, chodzić na mustry co miesiąc, w czasie potrzeby do wałów i szańców dla obrony przeciw Węgrom lub innym nieprzyjaciołom[21].
Władysław IV przywilejem wydanym w Warszawie r. 1647, nadał Muszynie cztery do roku jarmarki i tygodniowe targi[22].
W czasie najazdu szwedzkiego za Jana Kazimierza, gdy Szwedzi całe Podgórze karpackie palili i pustoszyli, zdaje się, że nic się złego Muszynie nie stało, bo po wypędzeniu Szwedów z Nowego Sącza, skoro się znowu wieści rozeszły o zbliżaniu wroga, wysłał pan kapitan Giza (komendant Nowego Sącza po wyjściu Gerlichowskiego z piechotą spiską) posłańca do Muszyny, do pana starosty, donosząc wcześnie i prosząc o posiłki. Pan starosta muszyński co tchu przypadł na pomoc. Pan Żylicz był wtedy rotmistrzem piechoty muszyńskiéj[23]. Wówczas to Muszynianie zwozili na swój zamek tramy, gotując się do obrony. Uczepiali je tak nad przepaścią, aby za odcięciem lub zepchnięciem toczące się w dół belki przygniatały nacierającego wroga[24].
Z wyprawy wiedeńskiéj r. 1683 wracali Polacy do domu przez Spiż, ubijając się po drodze z stronnikami Tekielego, co z Turkami trzymali. W listopadzie już spotkali się pod Sobinowem z posiłkami ciągnącemi z Polski ku Wiedniowi, tu „z noclegu odłączył się król (Jan III) od wojska i poszedł na węgierskie miasteczko Pławiec, a hetman (Jabłonowski) ciągnął na Muszynę z wojskiem do biskupstwa krakowskiego, gdzie odprawiwszy koło generalne wojskowe a wojskowa pobrawszy asygnacje, rozeszły się chorągwie na konsystencje. Król zaś z Pławca poszedł do Lubowni“[25].
Po rozbiorze Polski dobra biskupie zabrał rząd austrjacki i wcielił do dóbr kameralnych z siedzibą zarządu w Muszynie. Obszar biskupczyzny tworzą miejscowości: Muszyna miasto, Tylicz miasto i wsie następujące: Słotwiny, Krynica, Powroźnik, Muszynka, Wojkowa, Dubne, Leluchów, Jastrzębik, Złockie, Szczawnik, Milik, Andrzejówka, Żegiestów, Zubrzyk, Wierzchówka, Mochnacka wyższa, Mochnacka niższa, Berest, Kamienna, Polany, Florynka, Wawrzka, Bronara niższa, Bronara wyższa, Jaskowa, Czarna, Świetnica, Stawisza, Czertyźne, Banica, Izby, Czerna, Piorunka.
Nad Popradem wznosi się za miastem Łysa góra[26], którą z dwóch stron okrążają potoki uchodzące u jéj stóp do Popradu, od wschodu muszyński strumień, a od zachodu Szczawnik. Na téj górze sterczą dziś już tylko resztki zamku muszyńskiego, jak podanie niesie, wystawionego przez Berzewickich[27]. Według badań Szczęsnego Morawskiego zamek ten „broniony był od strony gór przekopem i czworoboczną wystającą wieżą kilkopiętrową, do któréj prowadził zwód pod jazdę i wozy.“ „Obronną tą wieżą a daléj sklepistą szyją pnąc się w górę, wjeżdżało się na pierwsze podwórze zamkowe, którego wschodnią stronę zajmował piętrowy dwór, zachodnią zaś dziedziniec z studnią, otoczony murem pojedyńczym od strony przepaści, podwójnym zaś, tworzącym kryty obronny kurytarz, oddzielony od podwórza drugiego, gdzie prawdopodobnie był skład bierzmów obronnych, paszy itp. i majdan sołtysiéj straży nadgranicznéj“[28].
Herb Muszyny tworzy infuła na książce w polu czerwoném.
Obecnie miasteczko to liczy około 1,300 mieszkańców, ma szkołę trywialną, założoną r. 1783. Bractwo św. Józefa, r. 1690 zaprowadzone, miało swoją kaplicę murowaną, którą w r. 1813 potok muszyński zabrał[29].








  1. Morawski. Sądecczyzna, tom II, str. 396, wyciąg z zbioru przywilejów miasta Muszyny.
  2. J. Łepkowski. Cerkwie i osady ruskie w Sandeckiém. Kalendarz Wildta na r. 1862.
  3. Cerkwie i osady ruskie. Łepkowski.
  4. K. Hoszowski. Żywot Andrzeja Trzebickiego, bisk. krak.
  5. X. L. Łętowski. Katalog biskupów, prałatów i kanoników krakowskich.
  6. Z kodeksu dyplom. węgr. Fejera podaje dokument Dr. E. Janota w Zapiskach o zaludnieniu dolin Dunajca i Popradu na Spiżu.
  7. Liber beneficiorum. Tom III, str. 353.
  8. Dziejów polskich ksiąg 12 J. Długosza, r. 1246.
  9. Item prope Musszynam, inter villas Mylik et Szczawnik, dicitur, multum auri esse.
  10. Sądecczyzna. Morawski, t. I, str. 118; autor tego dzieła twierdzi, że ów Piotr Wydżga zbudował Czorsztyn.
  11. Dwie są wsie téj nazwy w powiecie sandeckim: Świnarsko większe, własność bisk. krakow., i Świnarsko mniejsze, które należało do Panien klasztoru sądeckiego. Liber benef. Długosz, t. I, str. 560.
  12. Dokument oryginalny posiada kapituła krakowska; podany jest przez K. Hoszowskiego w Żywocie Jana Muskaty, biskupa krakowskiego.
  13. Przywiléj w Archiwum kapit. krakow. podany przez K. Hoszowskiego w Żywocie Muskaty.
  14. Katalog bisk. krakow. X. L. Łętowski, t. I, str. 306.
  15. J. Łepkowski. X. L. Łętowski. Szcz. Morawski.
  16. Dzieje polskie Długosza. Kronika Kromera, str. 817.
  17. Kronika Kromera, str. 1244.
  18. Kronika Kromera, str. 1246.
  19. Kronika Kromera, str. 1268.
  20. Cerkwie i osady ruskie w Sandeckiem. J. Łepkowski.
  21. Tamże.
  22. Tamże.
  23. Szwedzi w Nowym Sączu 1655 r. Morawski, w dodatku miesięcznym do „Czasu.“
  24. Sądecczyzna. Morawskiego, t. I, str. 92.
  25. Djarjusz wiedeńskiéj okazji przez Dyakowskiego. Mrówka Poznańska, listopad r. 1821.
  26. Rzut oka na siedziby górali karpackich. W. Pol. Dodatek tygodniowy do Gazety Lwowskiéj z r. 1851.
  27. Sądecczyzna. Morawski, t. I, str. 92.
  28. Tamże.
  29. Schematismus dioeceseos Tarnoviensis anno 1869 podaje o Muszynie takie plotki, że się dziwić wypada, kto i zkąd je zebrał. Fundatorem Muszyny zrobiony tam Jan Muskata, biskup krakowski, który, obrany biskupem krakow. r. 1294, do swéj śmierci r. 1320 tę godność piastował, a zatém nie mógł Muszyny, już r. 1209 istniejącéj, zakładać ani jéj nazwy dawać. Daléj Schematismus powiada, że Muszyna się wprzód Płoche nazywała, co również jest fałszem, bo Płoche lub Palocsa jest miasteczko Pławiec w szaryskim komitacie, darowane Muskacie przez Wacława, króla węgierskiego (inaczéj Władysławem zwanego) o czém było powyżéj. Kościoła tylko pierwotnego w Muszynie mógł być Muskata fundatorem, jak słusznie utrzymuje Hoszowski w żywocie tegoż biskupa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Eljasz-Radzikowski.