Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A zatém zwykli goście po zamówieniu sobie miejsc w dyliżansie, oczekiwać w Krakowie dnia odjazdu poczty z Bochni; tak i mnie przyszło uczynić. Zamówiłem sobie miejsce w poczcie na trzy dni naprzód a dopiéro piątego je otrzymałem. Wieczornym pociągiem kolei żelaznéj 19 lipca wyjechawszy z Krakowa, po godzinie jazdy, koło 11 w nocy, konduktor drzwiczki naszego przedziału w wagonie otworzył obwołując Bochnią i „5 minut zatrzymania.“ Zaledwo był czas wysiąść, o przeniesienie rzeczy się postarać, gdy maszyna zaświstała, pociąg sunął ku Lwowu, powierzając nas już odtąd sile koni.
Z dworca kolei w Bochni do urzędu pocztowego kawał drogi; dla przewiezienia tam gości znalazło się dosyć kandydatów pejsatych i niepejsatych, z biczyskami jak z berłami w rękach, a jeden nad drugiego usiłował głośniéj i dobitniéj zachwalać swoją dryndulę różnego kalibru. Z tych niektórych jako uczciwszych przedstawiał nam posługacz kolejny i tym siebie i swoje kufry powierzywszy, jechaliśmy w ciemnościach nocy to pod górę, to jakiemiś zakrętami ulicznemi, aż nam się ukazał w dziedzińcu jakiś domek z latarnią a przed nim wozy pocztowe. Głucho tam było i cicho; za naszém przybyciem ożywił się ten zakątek najprzód targiem o zapłatę z naszymi dorożkarzami, bo nam sobie kazali za swoją usługę porządnie drogo zapłacić.
Mały pokoik gościnny i sień zajęliśmy w oczekiwaniu rychłego odjazdu poczty; tymczasem minęła północ, potém jeszcze godzina cała, nim rzeczy nam odważono; na dziedzińcu z największą flegmą uwijało się kilku ludzi, krzątających się koło powozów, następnie