Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawezwano nas przed kasę dla opłacenia każdego funta naszych bagaży, aż w końcu konduktor według numerów na biletach pousadzał nas wszystkich na przynależnych miejscach i po pół do 2 godz. w nocy ruszyliśmy w drogę. Zwykły turkot powozu i jednostajność nocnéj jazdy przerywał nam czasem pocztyljon wytrębujący przy spotykaniu jadących po gościńcu lub przed rogatkami dla wcześniejszego zbudzenia poborcy myta, aby tak zwany ślaban otworzył.
Towarzystwo w moim wozie, w śnie pogrążone, ani wiedziało, kiedy słońce weszło i oświeciło pięknie okolicę górzystą. Właśnie zjeżdżaliśmy z grzbietu gór, po nad dolinę Łososiny; dość obszerny widnokrąg się przed nami roztaczał, mgła poranna zalegała niziny, ruch na gościńcu się wzmagał, aż wjechaliśmy do Limanowéj. Po za miasteczkiem jest stacja pocztowa, która nas tyle interesowała, że nam konie odmieniono i kawy mogliśmy się napić. Odtąd drogę coraz więcéj urozmaicała nam ładna okolica z widokiem na Tatry siniejące w dali; dolina Dunajca czarownie słońcem oświecona zachwycała nasze oczy, a wśród niéj z pomiędzy zarośli, drzew i wiosek okolicznych wznosiły się szczyty budynków Nowego Sącza. Wjazdu do miasta strzeże zamek nad brzegiem Dunajca, sterczący tuż za mostem drewnianym, naprzeciw niego jest urząd pocztowy. Jest tu jednak tyle tylko czasu wolnego jadąc pocztą, aby objad zjeść; ktoby chciał zaś choć pobieżnie zwiedzić miejscowość, winien mieć swoją podwodę, i dla tego i nam nie udało się ani trochę rozpatrzyć się po mieście.
Przesunęliśmy się przez rynek Nowego Sącza, po-