Stary Kościół Miechowski/Księga V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Norbert Bonczyk
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Piękność nocy w Miechowicach. Ciura, Podeszwa i Łukaszczyk, nocni Stróże cmentarza; liczne urzędy pana Ciury; astronomja kołodzieja pańskiego; jego wspomnienia o ostatniej podróży pana Winklera i o jego śmierci; uroczystość pierwszej Komunji św. panny Waleski; majówka szkoły miechowskiej; ostatnie chwile pana Goduli; dawne Pany Miechowic; Łukaszczyka wędrówka po cmentarzu.


Ty, co gardząc ojczyzną, zwiedzasz Alpów szczyty,
A żadnych miast widokiem nie mogąc być syty,
Aż do Włoch niesiesz oczy, aż do Neapolu,
Choć te same piękności masz na polskiem polu,

Lecz żeś słyszał, czy czytał, iż kto tego kąta

Ziemi nie zwiedził, darmo po świecie się krząta, —
Błądzisz! żal mi cię bracie, żal mi twej kieszeni!
Pójdź ty no do Miechowic, zatop w ich zieleni,
Lub w ich lasach twe oczy, tu łaź, tu oglądaj!

10 
A gdyś widział choć cząstkę, nie umierać żądaj

Jak u stóp Wezuwjusza, lecz żyć! żyć! Wszak włoskie
Nocy nie są tak piękne, jak nocy miechowskie

Cisza cicha, cichuśka, cichuteńka wszędzie, —
Jeszcze jej nie przerywa ani kur na grzędzie,

15 
Ani Murcek Adamców, bohater w szczekaniu,

Karwiaków Stopa, z klocem jeszcze po smykaniu

Całodniowem ciężaru, nogi jako pręty
Wyciągnąwszy od siebie, leży jak zarżnięty.
Cicho nawet u Kóny śród bydła i ludzi.

20 
(Indziej zgiełk Kónowizny pół Miechowic budzi).

Cichuśko u Altmana w arendzie; żyd Miera
Także zasnął, on pierwszy w wieczór sklep zawiera.
Salamon z Salamonką, co z zagranic krowy
Sprowadzają, ku stołu nachylili głowy

25 
Przy lampce niemal ślepej (snać się namyślają,

Gdzie i komu swój towar zbyt tani przedają.)
Nawet ani osika nie drży, cicho stoi!
Nikogo się miechowska osika nie boi.
Inne w świecie osiki, gdy na śmierć patrzały,

30 
Krzyżową Syna-Boga, obojętne stały,

Bez żalu, bez litości! Za to ukarane,
Na wieczny są niepokój od Boga skazane:
Drżą, chwieją się, choć wiatrek najmniejszy nie wieje!
Lecz miechowskie osiki, tak donoszą dzieje,

35 
W Wielki Piątek płakały, stoją więc w pokoju,

Choćby wiatr drzewa inne wyzywał do boju.
Taką to ciszę nawet niebo widzieć chciało.
Skoro więc na spoczynek swe słonko wysłało,
Otwarło tysiąc ocząt, a wszystkie mrugały

40 
Z radości, że na ciszę miechowską patrzały.


Na cmentarzu pod ścianą wielkiego ołtarza,
Którą czerwony płomień trzech kotłów rozżarza,
Siedzi Ciura, kiep dworski; przy nim jednooki
Podeszwa ze Stawiska, człek chudy, wysoki,

45 
Co się z fajką narodził i co swe zagony

Obrabiał z swą Krasulą, w dwójkę z nią wprzęgniony
Czy do woza czy pługa; jak śród grochu tyka,
Stoi śród nich pochyla postać Łukaszczyka,
Kołodzieja dworskiego, z piką w silnej dłoni —

50 
(Owi mają kosturki w ręku zamiast broni.)

„Co za głupie wymysły, mnie tu z tym kosturem
Wysłać na nocowanie pod kościelnym murem!” —
Bąknął Ciura z niechęcią: „niech mi no kto powie,
W czyjej to takie baśnie w ylęgły się głowie.

55 
Nocna straż na cmentarzu! na co? po co? Panie!

We dnie, to co innego, tego już nie ganię,
Bądź, by zegnać z cmentarza szkólnych gęsi stada,
Albo farską maciorę, co się często wkrada
Na miejsce święte; bądź to rój dzieci Stawiska

60 
Wyganiać, gdy rozpoczną głośne swe igrzyska.

Lecz w nocy, moiściewy! na co tu straż stawiać,
Możnaż-li się tu w nocy złodziei obawiać?
Oj, coć ten nasz stan trudny! Przez dzień pracuj, chamie!
A gdy się człowiek nażga, strapi i nakamie,

65 
Nie życzą ani w nocy krótkiego spocznienia.

Nader ciężkiem są jarzmem te pańskie skinienia!

Już wczas rano zaryknął Stimer: »Spiesz się, Ciura!
Przy cmentarzu tam w płocie ogrodu jest dziura,
Załataj ją, bo tędy chłopczyska zuchwale

70 
Odwiedzają me śliwki jeszcze niedojrzałe!«

Ledwo wracam z siekierką, nuż mnie kucharz prosić,
Bym mu raczył do kuchni stós drewek nanosić.
Noszę, aż się z łba smędzi, tu idzie gajowy,
Woła: »Pójdź, Ciura, pomóc zająć kiepskie krowy,

75 
Co tam zrąb mój pustoszą!« Mnie aż skóra swędzi,

Bo cóż mi tam do zrębu? Lecz gajowy pędzi
Ciurę w zrąb jak w niewolę. Aleć, Bogu chwała,
Ani jedna nas krówka w zrębie nie czekała.
Idziem głodni z wyprawy. Tu, w czasie obiadu,

80 
Wije się bies sekreciarz Matałsz koło sadu

I bąknął coś do ucha: »Ciura, przynieś dziewkę,

Ciura, przyinieś go do mnie, Zeflę Kucharczewkę!«
Gałganie psi, kreciarzu — myślałem — ja Ciura,
Nie jestem tak podłym jak sekreciarz niemczura.

85 
Idę do dom, tu moja właśnie przyszła z miasta,

Gdzie ją posłał inspektor po jakieś tam ciasta.
Południe, a piec zimny! Dziecka nieczesane,
Nieumyte, w koszuli! łóżka nieusłane!
Ja się mroczę, bom głodny; lecz ledwo za progiem,

90 
Śpieszy praczka i prosi i świadczy się Bogiem,

Że Jejmość rozkazała, bym bez omieszkania
Szedł przez czas południowy strzec pańskiego prania.
Cóż tu robić? Iść muszę, bo Jejmość kazała,
A tu obiad daleki! Tak więc uczta cała

95 
Była kwaśna kapusta z beczki udłubana.

Zjadłem z solą i śpieszę na usługi pana.
Tak strzegę pańskich koszul i mruczę pacierze,
Tu Walek, pokojowy, nie wiem skąd się bierze,
I zamawia do siebie, stawia butów rzędy

100 
I trzewików na moje czekających względy.

Wszystkim służę, jak mogę, a nikt się nie pyta,
Czy Ciura pojadł sobie choć raz dziś do syta.

Już myśli moje w misce przy bulkach i żurze,
Państwo nowe zadania przeznacza znów Ciurze:

105 
»Ciuro!« — rzecze urzędnik, — »dzisiaj do pacierzy

Będziesz miał czasu dosyć, gdyż wnet po wieczerzy
Pójdziesz na cmentarz z Pawłem kołodziejem, aby
Strzec miejsc świętych, by się tam nie kłóciły baby!»
Hultaju! pomyślałem: Możno się i tobie

115 
Przyda pacierz, czy w rychłej czyli w późnej dobie;

Patrz, byś go nie zapomniał, bo jak trafi kosa
W kamień, możno i z twego łba pokapie rosa.
Nie szedłem na wieczerzę, bo z pańskiego chleba
Żyjąc, nagrody tylko spodziewam się z nieba.

120 
Cóż myślicie, kochany Antoni, sąsiedzie?

Czy i wam się tak samo jak mnie Ciurze wiedzie?”

Podeszwa mało myślał, a jeszcze mniej mawiał.
Rzadko się nad rozkazów celem zastanawiał.
Z żoną żył w wielkiej zgodzie, ba, nawet w miłości,

125 
Choć w domku ich nie było ni znaczku grzeczności.

Gdy widział chleb na stole — jadł, gdy go nie było,
Nie jadł, jednak o głodzie ani mu się śniło.
Skoro mu żona, milcząc, siekierę podała,
Wiedział, iż ma drwa rąbać; a skoro znak dała

130 
Przestać, natychmiast przestał. On piastował dzieci,

Krowę doił, mleł w żarnach, on wymiatał śmieci,
Wciąż w fajkę uzbrojony, do której tabaki
Żona mu dostarczała, lecz nie pytał jakiej.
Poco pytać? wszak widział, ile go kochała,

135 
Iż, niedziw, by za niego duszę była dała.

Lecz, będąc wciąż kulawą, a nie mogąc chodzić,
Umiała wszystkim radą, mąż pracą wygodzie.

Właśnie siedziała liczna Podeszwów rodzina
Przy prażonkach z maślanką, gdy wpadła nowina

140 
W ubożuchną ich pańską komorę z rozkazem:

Iż Podeszwa na cmentarz ma się udać razem. —
Antek oblizał łyżkę, powstał z krzyża znakiem,
Wsunął nogi do trepów, głowę nie szyszakiem,
Lecz baranką łataną nakrył, zdjął ze ściany

145 
Suknisko, rzucił na się, wziął kostur; ubrany

Otwiera drzwi, a rzekłszy: „Zostańcie mi z Bogiem!”
Kropi się wodą i już Podeszwa za progiem.

Siwą suknią nakryty pod kościołem leży
Jak drąg Antek Podeszwa, snać swym wzrostem mierzy

150 
Długość miejsca, plecami w niebo się wpatruje,

Pod twarz podsunął ręce, a tak medytuje
O śnie, braciszku śmierci; tu apostrofuje

Ciura już drzemiącego: „Antoni sąsiedzie,
Czy i wam się tak samo, jak mnie Ciurze wiedzie?”

155 
„Co tam ja,” — rzekł Podeszwa — „we dnie się pracuje,

W nocy się śpi, i koniec. Człowiek się stosuje
Do swych okoliczności. Ja mogę spać wszędzie,
Zawrę oczy i basta; tak też i tu będzie.”

„Antku! spać!” — odparł Ciura — „wszak tu nie o spaniu

160 
Mowa, ale o pracy, o nocnem czuwaniu!

Czy was tu spać posłano? Skorom jest na straży,
Nie chowam ni do siana, ni do sukni twarzy,
Lecz w świat oczy wytrzeszczam. Czy tak, dobrodzieju
Pawle, młynarzu pański, oraz kołodzieju?” —

165 
„Słusznie mówisz,” — rzekł Paweł, o dzidę oparty, —

„Przeciec nas nie wysłało Państwo tu na żarty,
Lecz na straż, by snać ogień, w kotłach rozżarzony
Nie miotał iskr na kościół; my tu dla obrony
Całej wsi postawieni, ważny urząd mamy,

170 
Przed inspektorem ścisły raport z straży zdamy.

I jam we dnie pracował, nie szczędziłem kości;
Wszak człowiek nie chce darmo jeść chleba Jejmości
Ale skoro tu stoję na miejscu święconem,
Toć nie myślę o spaniu. Duszom opuszczonym

175 
Ofiaruję mój pacierz; widząc zaś pogodne

Nademną niebo, zsyłam uczucia swobodne
Tam ku gwiazdom. Tam Ojciec, tam ojczyzna nasza,
Do której mas Bóg swemi światłami zaprasza.
Ileż ja szczęsnych godzin strawiłem dumaniem

180 
Nad tem, co głoszą gwiazdy łubem migotaniem!

Ja uważam, że miłe te niebios oczęta
Wabią nas z doczesności dotąd, gdzie już święta
Wóla boska się pełni bez grzechu i zmazy,
Wszak tu panują ludzkie, tam boskie rozkazy.

185 
A cóż ty Ciura myślisz?” — „Cóżby się myślało?

To się myśli, iż gwiazdom wierzyć trzeba mało,
Wszak gwiazdy zegar pański. Mój ojciec mawiali,
Że o tej a tej gwieździe wczas rano wstawali,
Aby zdążyć na pańskie; — a razu pewnego,

190 
Bądź że ojciec zaspali, bądź że niebo swego

Nie trzymało się czasu, gdy przed sień wybiegli,
Hola! gwałtu! już gwiazdę wysoko spostrzegli.
Czem prędzej budzić matkę, dalej ogień klepać,
Wodę na żur grzać, w garniec bulki z skórą ciepać;

195 
Już wre śniadanie, ale, jak na umysł, gwiazdy

Coraz śpieszniej na niebie pilnują swej jazdy.
»Ha, spóźnię się na pańskie!« biadają — »Daj jadło,
Babo!« — krzyczą, — »bo nam już mieszkanie przepadło!«
Matka cedzą ziemniaki, stawiają na murku,

200 
By chłódły i szukają okrasy do żurku,

Lecz ojciec niecierpliwy nie chcą za stół siadać,
Myśląc, że im się uda na pańskiem pośniadać,
Chcą nasuć do zanadrza bulek, hej ku blasze!
Gich z garca za koszulę! Aleć krzyki nasze

205 
Któż opisze, gdyż ojciec w swej nieroztropności

Nie trafili na perki, lecz żurem wnętrzności
Oparzyli, Mospanie! Z respektem, stało się,
Jak gdy rzeźnik ze szkucin drze w korycie prosię. —
A któż winien? Te gwiazdy, które wy chwalicie!”

210 
Z uśmiechem odrzekł młynarz: „Ludzie, cóż myślicie!

Ty więc gwiazdy obwiniasz? Błądzisz, przyjacielu!
Gwiazdy nie los jednego, lecz sądzę, na celu
Mają szczęście wszech ludzi! Widzisz jasność ową
Wiodącą od północy w stronę południową,

215 
Co jak mleko rozlane na niebie się szarzy?

Zwykle ją Mlecznią Drógą zwią przodkowie starzy.
Mówią, że Matka Boska, gdy Dziecię karmiła,
Słysząc o złym Herodzie, tak się zatrwożyła,
Iż powstrzymać nie mogła w łonie panieńskiego

220 
Pokarmu; od Betleem aż do egipskiego

Kraju uchodząc z Dziatwą, tak ziemię zrosiła.
Te zaś ślady ucieczki pobłogosławiła
Moc Boska i na wieczną pamiątkę na niebie
Osadziła, na pomoc matkom w ich potrzebie.

225 
Inni zaś mówią, że to jest do Rzymu dróga.

W jej kierunku szedł Paweł i Piotr, aby wroga
Nowej wiary wyniszczyć na cesarzów tronie.
A gdy już miała zdobić korona ich skronie,
Korona męczenników, umarł Piotr na krzyżu,

230 
Paweł zaś, gdy był ścięty razem z nim w pobliżu,

Gdy miecz oddzielił głowę od szyi, strumieniem
Mleko płynęło z rany. Takim zaś nasieniem
Poświęcony kraj rzymski począł świętych rodzić,
A narody pogańskie drógą Pawła chodzić.

235 
Białej krwi jego krople na niebie wskazują,

Którędy iść do Rzymu. Tędy postępują
Mali, wielcy, potężni, królowie, cesarze;
Ktoby tem miastem gardził, temu Bóg pokaże,
Że kto Rzym nienawidzi, musi przed nim klękać,

240 
Że kto Piotra nie kocha, musi go się lękać;

Tego Paweł nie przyjmie do wybranych trzody,
Ani Piotr nie zawoła na niebieskie gody.
Ile dusz katolickich było, jest i będzie,
Tyle jasnych gwiazd w ślicznym Mlecznej Drógi rzędzie.

245 
W zimie widać na lewą Izaakowego

Jakóba śliczny namiot. Jakób życia swego

Wiele chodził po świecie, ale zawsze z Bogiem.
Raz uchodził przed bratem, raz przed teściem wrogiem;
Potem aż do Egiptu za synem i chlebem

250 
Przewoził swe namioty, kierując się niebem.

Po śmierci namiot pusty, bez żony, bez synów,
Smutny, choć dawniej świadek tak zaszczytnych czynów,
Wzniósł się na rozkaz boski aż pod firmamenta;
Tam dla czasów potomnych pamięć jego święta:

255 
Cztery gwiazdy — to namiot, trzy wprzek — to Jakóba

Laska, ziemskim pielgrzymom wzór, a jemu chluba.
Dalej w północ na niebie grono gwiazd się świeci,
Jak pod kwoki skrzydłami sześć kurczątek-dzieci.
Są to smutne ostatki raju niebieskiego;

260 
Smutne, albowiem dzieje tak głoszą los jego:

Jak na ziemi Bóg stworzył raj ku słońca wschodzie,
I wszelkich skarbów źródła w tym złożył ogrodzie,
(Gdyż stąd Adam szczęśliwy nad wszelkiem stworzeniem
Nie potęgą panować miał, tylko skinieniem,

265 
Będąc głową tej ziemi, jako Bóg przeznaczył;)

Taki też i na niebie raj utworzyć raczył:
Gwiazdę cudnej piękności, którą okrążały
Posłuszne słońca, gwiazdy i księżyc wspaniały.
Tam osadził Anioła z wszech najśliczniejszego;

270 
Poddając wszystkie gwiazdy niebios rządom jego.

Aż tu grzeszy Lucyfer! — Gwiazda z żalu pęka!
Której niebo służyło, teraz jej się lęka!
Jeszczeć koło niej krąży, lecz wolno, zdaleka!
Ile razy się zbliży, to znów wdał ucieka.

275 
Lucyfer nieszczęśliwy w piekielnej zazdrości

Poszedł zniszczyć raj ziemski. Jad jego chytrości
Truje Ewę! Adama! Łatwowierni grzeszą,
Razem wyrok wygnania z raju smutni słyszą!
Smutny wzmiósł się raj ziemski w górę! Tam złączony

280 
Z niebieskim, ludzkie serca wabi w owe stróny!

Znów nam będzie zwrócony, lecz w dzień ostateczny,
Gdy nastanie świat nowy i porządek wieczny.
Teraz skoro niebiosa te siedm gwiazd zobaczą,
Zasłaniają twarz smutną, deszczem zimnym płaczą;

285 
Żeglarz w trwodze przejeżdża ocean szeroki,

Skoro zoczy na niebie dżdżyste zawsze Kwoki,
A rolnik, kończąc żniwo, wie, że ciepłej rosy
Nie będzie, aż znów w wieczór zajdą Mroźne Kosy!

Widziałeś ów wóz cudny na północnem niebie? —

290 
Mówią, że Michał Anioł zrobił go dla siebie,

Gdy walczył z Lucyferem, a w nagrodę męstwa,
Na pamiątkę wiecznego nad piekłem zwycięstwa
Świeci wóz ów na niebie. Na nim sprawiedliwy
Enoch jechał ku niebu; Eliasz cnotliwy

295 
W nim podniósł się do raju. Teraz każdej nocy

Jedzie wóz ów do czyśca, duszom ku pomocy.
Skoro zgaśnie żar słońca, chłodna noc nastała,
Spuszcza się z nieba powóz świętego Michała
W owe smutne przestrzenie. O północy stanie

300 
Na miejscu przeznaczenia. Już czyściec otchłanie

Otwiera; śpieszą dusze usprawiedliwione
Ku wozu, a godową szatą ozdobione,
Podnoszą się z Aniołem ku niebiosom, aże
Wychodzące z bram nieba słońce się ukaże.

305 
Tą bramą wchodzą w niebo! Tak przez lat tysiące

Uszczęśliwia niebieski wóz dusze cierpiące;
Zostającym zaś w czyścu za każdym powrotem
Niesie skarby pociechy w swym promieniu złotym.

Skoro dusza ostatnia wycierpi swe męki,

310 
A łzy, łkania, westchnienia zamienią się w dzięki:

Stanie wóz ów na niebie, a laska Jakóba
Wstanie jak do podróży. Nuż niebios ozdoba:

Księżyc, słońce i gwiazdy na taki znak dany
Opuszczą swoje miejsca. Cały świat zachwiany

315 
Z swych się dźwignie przyciesi, a przed sądy Boga

Poprowadzi go wierna zawsze Rzymska Dróga.
Nuż nastanie świat nowy. Ziemia — niebo — nowe!
W nich zamieszka na wieki plemię adamowe.

Tak mój ojciec te niebios tłomaczyli znaki.

320 
A tego ich nie uczył człowiek lada jaki,

Lecz Pan Bretner, gospodarz u Państwa dawnego
Miechowie, człowiek mądry, wszak to był syn jego,
Młody Bretner, profesor, co uczył studentów
W Gliwicach i Poznaniu głębokich exemplów.

325 
Gwiazdy to tylko głoszą, co wszystkich obchodzi:

Przyszłe wojny, nieszczęścia, albo gdy się rodzi
Dziecię, co będzie Świętym, lub bohater jaki,
Naprzykład Napoleon. Ale, my prostaki. —
Darmo czekać, aby nas gwiazdy ogłaszały,

330 
Lub gdzie żur a gdzie perki mile przestrzegały,

Jak ty myślisz, mój Ciuro. Czyś ty z liczby owych,
Którzy dla najdrobniejszych zatrudnień domowych
Czekają na znak z nieba? A gdy kura pieje,
Pies wyje, puszczyk woła, lub się stroka śmieje,

335 
Śmierci się obawiają? — Ja zaś to mam zdanie,

Że się na świecie tylko to, co Bóg chce, stanie.
Temu jednak nie przeczę, że Bóg na człowieka
Często woła przez znaki: »bliska śmierć cię czeka!«
Tak było u naszego nieboszczyka Pana!

340 
Dobrze jak dziś pamiętam: Owegoż to rana,

Gdy wyjeżdżał ostatni raz w dalekie strony,
Staliśmy, czeladź dworska, z naszemi ukłony
Przed zamkiem. Występuje Jegomość z podwoi,
Wsiada w powóz; nim, jeszcze żegnając nas, stoi,

345 
Tu, buch! wpada w karetę, sokołem ścigany

Gołąb, biedak; niż zdążył — już był rozszarpany.
Pobledliśmy, milczymy! Pan sam zamięszany
To na nas, to na zamek, to znowu ma bramy
Zwraca oczy; my milcząc, ledwo oddychamy

350 
Ciekawi, czy pojedzie, czy przecie wysiędzie,

Rokując, że ta podróż pomyślną nie będzie. —
Usiadł! Szymon zagwizdnął — i już dzielnych koni
Ani ucho, wnet ani oko nie dogoni. —
Smutmi staliśmy jeszcze, żal nam się zrobiło,

355 
Że odjechał, bo przy nim wszystkim było miło.

Pojechał masz Jegomość, jechał w kraj daleki
Już nie wróci! Panie, daj mu spoczynek lekki!
Gdy za kilka miesięcy wieść straszna gruchnęła,
Że już nie mamy Pana, że nam go śmierć wzięła,

360 
Wszystkim się przypomniało oweż to zdarzenie

Z nieboraczkiem gołębiem. Nasze tłomaczenie
Rzeczy tem potwierdzone, co przed laty wielu
Babka pewna wróżyła Panu przy weselu.

Owóż gdy Jegomości jedyna córeczka,

365 
Licząca rok czternasty, nadobna dzieweczka —

W dobrej szkole Proboszcza z Ziemięcic ćwiczona,
Po raz pierwszy, orszakiem dworskim otoczona,
Komuniję najświętszą kornie przyjmowała
W Wielki Wtorek: cała wieś jej asystowała.

370 
Ksiądz Proboszcz Michałkowski Stabik, sławny mową

I wierszami, ułożył na ten dzień pieśń nową,
Której dzieci we szkole przez pół roku pono
Pisać, czytać i śpiewać gorliwie uczono,
Bo Bienek nie żartuje, szczególnie we szkole!

375 
W dzień przed uroczystością wysłał dzieci w pole

I w las; młodzież wieńcami aż opakowana,
Niecierpliwie wygląda jutrzejszego rana.

Nadszedł dzień pożądany, cała wieś się cieszy,
Z rodzicami Waleska do kościoła śpieszy.

380 
Wstępują bramą główną, zagrzmiały organy,

Dzieci kwiaty rzucają; różdżkami usłany
Średni ganek kościoła wiedzie do ołtarza
Zacnych gości, witanych przez księdza Fararza.
Uroczystość dnia tego wszystkich zbudowała,

385 
Wielmożnemu zaś Państwu tak się podobała,

Iż wystroić majówkę dzieciom obiecali,
Co za kilka tygodni świetnie wykonali.

Po południu ślicznego dnia wyznaczonego
Ruszyła wiejska młodzież pod komendą swego

390 
Pana nauczyciela w brzeg biskupskich lasów,

Tam gdzie szczątki Cegielni od pradawnych czasów.
Za szeregiem szkolarzy weseli włościanie,
Ksiądz Proboszcz i Wielmożni Panowie i Panie.
Het, za państwem jechało kilka bryk z beczkami

395 
Piwa, karety z winem, mięsiwem, bułkami,

Z garncami kawy, mleka, tak iż się zdawało,
Iż to furaż, a wojsko gdzieś obozowało.

Przy Cegielni na wielkiej równiuteńkiej łące
Gdzie stąd stawy śrebrzyste, stąd gaje chłodzące,

400 
Stały rzędy ław, stołów, przy nich posługaczki,

W sławnym stroju miechowskim nadobne wieśniaczki,
Czekające na rozkaz godnych, głodnych gości.
Już ich słyszą, już widzą, otóż już w bliskości!
Już łąka, dotąd cichy, setnem dźwięczy echem!

405 
Młodzież im bliższa celu, tem większym pośpiechem

Dąży do miejsc rozkoszy. Muzyka ukryta
W lesie, nagle zagrała malców faworyta:
Skakanego! Zagrzmiały tysiączne okrzyki:
Nogi, serca skakały w takt takiej muzyki.

410 
Chleby, żymły, kiełbasy, tąże poszły drogą:

Pół kopy posługaczy wystarczyć nie mogą
Donosić w koszach, garncach przekąsek, napoju;
Ku wozom do brzuchatych beczek jak do zdroju
Spieszy służba z kuflami; jedzą, piją, skaczą,

415 
Państwo wiejskiej zabawie asystować raczą.

Ile tam było śpiewu, tańców, wesołości,
Ile razy wznoszono zdrowie Jegomości
I Jejmości i Córki i dworu całego,
Tego, miły mój Ciuro, do rana samego

420 
Nie wyliczy mój język, a i lata mnogie

Jakoś już wytępiły te pamiątki błogie!
To jednak jeszcze widzę, jak przy owym stole,
Gdzie siedziało Wielmożne Państwo w zacnem kole,
Stanęła jakaś baba, a wlepiwszy oko

425 
W miłą twarz Jegomości, westchnęła głęboko

I wieszczym niby głosem rzecze: »Ciesz się, Panie,
Gdyż zegar twego życia wnet na zawsze stanie!
Będzie burza; po burzy wyrośniesz wysoko,
A wyrósłszy, wnet zwiędniesz; bystre twoje oko

430 
Zgaśnie w ziemi dalekiej! Zaś szczep twój dziewiczy,

Gdy nad twoją mogiłą trzy wiosny wyliczy,
Choć pozbawion podpory, bujnie się rozrośnie:
Przychodweń z obcych krajów przywitan radośnie,
Rozszerzy stare gniazdo, wystawi świątynie;

435 
Z nim Twe imię złączone, wszerz i wdal zasłynie.«

To rzekłszy — jakby znikła.
Z wieszczką razem wesołość z igrzyska odeszła!
Wielmożni siedzą, milcząc; wnet się wieść rozeszła,
Iż są smutni, iż Pani płacze! Już okrzyki

440 
Milczą! Wnet wraca rzesza do wsi bez muzyki!

Tak często, co ma śliczne, wesołe początki,
Rychło ginąc, posępne zostawia pamiątki.
A wiecie, jak proroctwo tłomaczył lud prosty?
Otóż rok tysiąc ośmset siódmy i czterdziosty

445 
Pół świata trapił głodem, z którym w ścisłym związku

Mór się srogi rozgościł w naszym Górnym Śląsku.
(I ten cmentarz pamięta owe straszne chwile!)
Jeszcze bujał wróg ludzki w dławiącej swej sile,
Gdy od granic francuskich aż w kraje mongolskie

450 
Zagrał duch nowy, dźwięcznie jak harfy eolskie,

Duch wolności narodów! Miasta, wsie powstały,
Jak do boju świętego ruszył naród cały.
Zamki szlachty zadrżały. Pany niegdyś dumne,
Nuż, kłaniając się chłopom, mleły w ustach szumne

455 
Słowa złotych obietnic dla rychłej przyszłości. —

Znane wam pewno smutne losy Jegomości
Godule, który bał się w swym domie nocować.
Noc w noc trzydziestu chłopa musiało pilnować
Straży w zamku Szombierskim; jednak pełen trwogi

460 
Na noc do Rokitnicy jeździł pan niebogi,

Albo aż do Wieszowy; a przyjąć nie chciano
W gminie pana, bogacza, bo się obawiano
Zemsty od jego chłopstwa! Postrachem ścigany
Umarł w Wrocławiu bogacz w świecie zawołany;

465 
Tam na miernej mogile stoi krzyż drewniany!

Inaczej było u nas! Lud miłował Pana,
Nawet z obywateli armijka dobrana
Zawsze była gotową do państwa obrony.
Co niedzielę zwoływał, jak z jakiej ambony,

470 
Szymon Knosala trąbą z pałacu altany

Dzielnych wioski rycerzy, którzy na znak dany
Spieszyli na dziedziniec, tam w niezgrabne roty
Wbijał Boncyk gwardzista żołnierskie obroty!
Jegomość zaś dostarczał kiełbas, broni, piwa,

475 
Tak o wolność walczyła nasza wieś szczęśliwa. —

Zanim w wioskach sąsiednich chłopstwo się kłóciło,
W Miechowicach szczęśliwych nic się nie zmieniło,

Chyba, że ludzie taniej jedli, więcej pili,
Jegomości Winklera przy piwie wielbili.

480 
Tak więc wsławił się Pan nasz, tak wyrosł wysoko,

A wkrótce jeszcze wyżej, gdy powiatu oko
Ku niemu się zwróciło: Jegośmy obrali,
Gdyśmy posłów do sejmu pruskiego szukali.
Pierwszy raz przyjechawszy z Berlina urlopem,

485 
Bardzo mile rozmawiał z którymkolwiek chłopem;

A Walek, pokojowy, przechodniom przyjemnie
Kłaniając się, wskazywał niby to tajemnie
Na wór wielki w przysionku: »Otóż, nowe prawa
Przywiózł ludziom Jegomość!« — a to była trawa

490 
Morska do pańskich matrac, jak później słyszano.

Lecz wtenczas całą gębą wieść tę przyjmowano. —
I cóż więcej powiadać? W szak wnet czarna kreska,
Jak przysłowie powiada, padła na Matyska,
To jest: umarł Jegomość, jak wieszczka mówiła!

495 
Ledwo trawą porosła Goduli mogiła,

A już Winkler szedł za nim, sąsiad za sąsiadem,
Jak w życiu postępował ciągle jego śladem.
Jejmość, łaskawa Pani, aże do tej doby
Po takim zgasłym mężu nie składa żałoby.

500 
Nawet płacze i córka, lecz mówią dworzanie,

Że to po jakimś młodym, a wielmożnym Panie
Walhowen, co ją swatał, ale niespodzianie
Umarł gdzieś na cholerę! Zaś inni, że rosa
Dlatego zwilża oczy jej, iż za młokosa,

505 
Jakiegoś Węgierskiego pójść ma wkrótce; ale

Ja sądzę, że śmierć ojca zrodziła te żale. —
Jego zwłoki śmiertelne leżą pod sklepieniem
Owej kaplicy, która pod kasztanów cieniem
Zbudowana, przy bramie, z ogrodu Jejmości

510 
Prowadzącej na cmentarz. Wiadomo wam dości,

Że w niej czarny jest ołtarz, czarny krzyż, lichtarze,

Czarne ławy, obrazy, na nich smutne twarze.
Tam bywa pierwsza stacja w dzień Bożego Ciała,
Lecz nie wiem, czy tam kiedyś Msza święta bywała.

515 
W sklepieniu już trumn kilka, pewno panów dawnych,

Teraz już zapomnianych, choć za życia sławnych.
Bo któż tu z Miechowianów Dolesków pamięta?
Onić tu panowali, lecz za nich Msza święta
Odprawia się w Bytomiu sąsiednim rok rocznie

520 
Dwadzieścia cztery razy. Świadczyć to widocznie,

Jak pobożną, cnotliwą ta rodzina była,
Ale się stąd wyniosła. Po nich rząd objęła
Familija Ziemięckich. Oni zbudowali
Poboczną przy kościele kaplicę, oddali

525 
Ją w opiekę świętego Judy Tadeusza.

O nich także kronika milczy; lecz to zmusza
Mieć ich w dobrej pamięci, iż, jak dotąd bywa —
Tam za nich w pewne piątki jest cicha wotywa.
Jakie wtedy być mogły tej wsi powodzenia,

530 
O tem w żadnych kronikach nie znajdziem wspomnienia.

Z pewnością tu ubóstwo tron swój rozłożyło,
Żadne tu bowiem państwo długo nie bawiło,
Gdyż, straciwszy, co mieli, uciekli, a bieda
Wszystkichby była zjadła prócz polskiego żyda:

535 
Mosiek się tylko trzymał, nawet się wzbogacił. —

Doleskowie, Ziemięccy poszli! Mleczko stracił,
Co miał i poszedł z torbą w świat! A jego syny
Nic nie znały prócz łowów na psy i dziewczyny. —
Przyszedł Werner, Niemczysko! poczciwiec mądrował,

540 
Lecz od zguby ni siebie, ni wsi uratował.

Więc rząd wysłał Lewego administratora;
Pod nim miała wyzdrowieć wieś na biedę chora.

Właśnie wtenczas w Gliwicach żył niejakiś Gali,
Sławny kupiec, nie taki jak handlarze mali,

545 
Co za sześć złotych kupią, za talar przedają,

Gdyż w sklepach tylko śledzie, sól i wódkę mają.
On przez Bytom i Czeladź jeździł do Krakowa
Po towar. W sprawach tylu wspierała go głowa
I ręce Ignacego Domesa, którego

550 
W sklepie czeladzkim miewał za zastępcę swego.

Jak Jakób u Labana, tak on u Galego
Nie zaspał chleba w piecu! Oszczędność i praca
W związku z bogobojnością wszystkich ubogaca.
Domes u pryncypała oszczędził grosz spory

555 
I zakupił miechowski dwór, pola i bory.

Przybrał się do nas z żoną i dwiema córkami,
Z Teklusią i Marysią, a tak między nami
Szczep Domesów tak błogo krzewi się i rośnie
Jak lipa rozłożysta w lubej polskiej wiośnie.
 

560 
Aleć Teklusia ciągle do Polski tęskniła,

Bo w Czeladzi już dawno sercem polubiła
Osłońskiego, w urzędach wielmożnego Pana;
Jemu więc w Imię Boże od rodziców dana,
Zamieszkała w Czeladzi, a później w Siemoni.

565 
Aż oto śmierć nieczuła, która wszystkich góni,

Wydarła ją z rąk męża; Teklusia umarła!
Jak ta strata pierś męża śmiertelnie rozdarła,
Stąd poznacie, że wdowiec smutkiem przyciśniony,
Jakby przyrósł do trumny ukochanej żony,

570 
Szedł za nią, gorzko płacząc, jak dziecko sierota,

Aż tu przed tej kaplicy zardzewiałe wrota.
Tu pogrzebał jej ciało, tu się rozestali,
Którzy sobie dozgonną miłość ślubowali!
Mąż wrócił do ojczyzny, a żona do matki.

575 
Chociaż bowiem w małżeństwie opuszczają dziatki

Rodziców, przecie sercem zawsze są złączone

Z nimi w szczęściu i trwodze; krótko rozdzielone
Znów wracają, szczęśliwe, kiedy aby w grobie
Przy nich spoczną po gorzkiej tego życia dobie.
 

580 
Zanim życie Teklusi jako polny kwiatek,

Który dziś jest, dziś ginie, w samym środku latek
Bujnej zgasło młodości, Marysię czekały
Sroższe podobno lósy: Wiek jej niemal cały
Gorzkich lat był szeregiem. Pierwsze jej małżeństwo

585 
Z Panem Arezin było istotne męczeństwo,

Bo małżonek chorował na duszy i ciele!
A gdy umarł, radzili dworu przyjaciele
Iść za wdow ca Winklera, gdyż mawiano wszędzie,
Iż dobrym gospodarzem dóbr miechowskich będzie.

590 
I był nim rzeczywiście, bo zmartwychpowstały

Miechowice, gdy w zamku cichym przywitały
Nowego Jegomości z Waleską, jedyną
Pierwszych ślubów pamiątką, nadobną dziewczyną.
Lecz później wiele jeździł po szerokim świecie!

595 
Matka zaś z pasierbicą, jako w polu kwiecie

Często wzdycha do cienia śród upału lata,
Byw ały bez opieki, bez męża, bez brata,
Bez ojca, który szukał szczęścia, gdzie go niema,
A gdzie jest, tam nie chodził. Nuż trumnami dwiema

600 
Oddzielony od swoich, czeka dnia sądnego!

Któż odgadnie, kto w grobie będzie sąsiad jego?”

Tu milczał stary Paweł, oparty plecami
O mur wschodni kościoła, obiema rękami,
Które przed się wyciągnął, uścisnął stylisko

605 
Groźnej piki, coś dumał, przy czem głowę nisko

Zwiesił aże na ręce; po chwili wysoko
Gdzieś w niebios głębokościach utopiwszy oko,
Westchnął, znów głowę spuścił, znów milczał, aż nagle
Do nowej rozmów jazdy rozpuszczając żagle,

610 
Rzekł: „Cóżbyś czynił, Ciuro, gdyby teraz z grobu

Zdrowy powstał Jegomość i śród nas tu obu
Stanął, miły jak w życiu? Cóżbyśmy czynili?”
Ciura nie odpowiada. Kołodziej się chyli
Ku głowie siedzącego i nadstawia ucha;

615 
Przestał dychać, słuchając, lecz im pilniej słucha —

Śpi i chrapa mój Ciura, jak piła traciarska!
Westchnął poczciwiec Paweł, z gniewu niedziw parska;
A słysząc i Podeszwy głębokie chrapania,
Rzecze jakby z pogardą: „Toć opowiadania

620 
Mego o niebie, gwiazdach, o miechowskich panach

Przeszkoda przy tak nędznych, ospałych gałganach.
Gnijcież już, zgniłe kiepy, aż was dzień przebudzi!
Jutro kłamstwem o straży bałamućcie ludzi,
Boć pewno nie powiecie, iżeście tu spali!”
 

625 
Tak się pański kołodziej, oraz młynarz, żali.

A raz jeszcze spojrzawszy na śpiących rycerzy,
Opuszcza stanowisko, wolnym krokiem mierzy
Ku kaplicy grobowej. W jej sąsiedztwie bliskiem
Są dwa gróbki, żelaznym ogrodzone niskim

630 
Płotem, na nim tabliczki dwie i napis złoty:

„Tu śpi Henryk i Laura Muller, których groty
Śmierci zabiły w wiośnie życia.” Tustąd dalej
Suwał kroki kołodziej dotąd, gdzie chowali
Rokitnianie swych zmarłych; na dole przy stawie

635 
Widać krzyż już pochyły we wysokiej trawie,

Na nim napis „Tu czeka na swe zmartwychwstanie
Nauczyciel Czogola. Daj mu niebo, Panie!”
Wkoło krzyża zarosłe perzowatą trawą
Nagrobki tu dorosłych, tam dzieci. Stąd w prawą

640 
Oddział dla Bobrkowianów i Karwu. Nieliczne

Tu mogiły, lecz wśród nich dwa żelazne, śliczne

Krzyże, jeden Forbacha, a pod drugim młoda
Bujakowska. (W przysłowiu była jej uroda
I otyłość!) Zaś dalej w sąsiedztwie Stawiska

645 
Śród ostu, pokrzyw, szczawów, wrotyc i bagniska

Był grób Braunki luterki, dworskiej gospodyni,
Starej, skąpej, (lecz tu się nagany nie czyni).
Jej grób — jako niewiernej — Jejmość umieściła
W kącie cmentarza, w błocie, tam krzyż postawiła

650 
Kamienny, na nim czarno: „ruh‘ zanft!” wyrzeźbiła.

Braunka dzieci nie miała w życiu; lecz po śmierci
Liczyła ich kilkoro; w owej bowiem ćwierci
Ogrodu były groby dla dzieci niechrzczonych,
A przy nich gniły w grobach nigdy nieświęconych

655 
Ciała nędznych wisielców: parafija cała

Dwóch ich tylko: Łaszczyka i Krawiecka miała.

Między tymi grobami, jako stróż cmentarza
Stąpa wolno nasz Paweł a w myśli powtarza
Ciągle imiona: Łaszczyk! Krawiecek! Pamięta

660 
Straszną noc, w której burza jak wściekło zawzięta,

Drzewa w polu łamała i olbrzymią mocą
Miotała, jak głazyki pasterz, silny procą.
A w lesie konał Łaszczyk! — Krawiecka pamięta,
Jak w więzieniu arendy okuto go w pęta.

665 
Te wspomnienia odgania świętym znakiem krzyża,

Chce się modlić — nie może. Tak się wolno zbliża
Do ganku, który z szkoły przez cmentarz się kręci.
Ciągle smutne wspomnienia żyją mu w pamięci.
Postępuje ku lipie. W niej słyszy szeptania,

670 
Jak duchów pokutniczych tajne rozmawiania.

Dreszcz mu serce przeszywa! Paweł się nie boi,
Lecz śpieszy ku kościołu — już w babieńcu stoi,
Gdyż tam bramy nie było. W kącie uczajony
Czeka, aż Anioł Pański zawołają dzwony,

675 
Bo uważał po gwiazdach, iż dzień niedaleki.

Nie chcąc zaś, by się we śnie skleiły powieki,
Odmawia swe pacierze. Przy tem pilnie śledzi,
Czy na ławach babieńca on sam tylko siedzi.
Stała tam słuchalnica, (słuchanie spowiedzi

680 
W lecie, w małym kościółku przykre; proboszcz tłusty

Wolał tu posiadywać, szczególnie w odpusty.)
Nie wiem, czy usnął Paweł, czy nie, lecz się zdało,
Że zbyt rychło dzień nadszedł, już rano świtało.
Wysze dł Paweł z kościoła, dzidą uzbrojony,

685 
Mężnie pogląda to w te, to znów w owe strony,

Jako rycerz waleczny, odniosłszy zwycięstwo,
Ciekawy, czy podziwia świat dzielność i męstwo.
Ogień w kotłach już wygasł, smąd się tylko lekki
Nad cmentarzem wił, nakształt napowietrznej rzeki:

690 
Wóz Michała i Laska Jakóba i Kwoki

Zbladły na firmamencie; rożawe obłoki
Lamowały na niebie ową bramę wieńcem,
Którą wyjść miało słońce z pogodnym rumieńcem.

Paweł stanął na górce cmentarza i oczy,

695 
Ochłodzone powietrzem świeżem, na uroczy

Puszcza obraz pokoju, który milcząc głosi
Bliskość Boga i serca ku niebu podnosi.
W bujnych z trzech strón ogrodach, kościółek strzegących,
Święta cisza; w topolach, staw otaczających,

700 
Ani listek nie zadrży. W ciemnej szacie stoją

Dęby, lipy i olsze, oddychać się boją,
Czując boski majestat w poranku wonności.
Słowik tylko, co lubi w gęstwinach skrytości,
Rozśpiewał się i nuci, jak boski psalmista:

705 
Nim śpią ludzie, on śpiewak oraz organista.

Lecz coś ciszę przerywa! Paweł słucha — stawa —
Rzeczywiście dosłyszał: — to miła rozprawa
Młyńskich kół oraz pytli! On myśli, iż stoi;
Lecz im chciwiej łoskotem młyńskim słuch swój poi,

710 
Tem śpieszniej same nogi w drógę się udały:

Już za bramą! A myśli, co jeszcze zostały
Na cmentarzu przy zmarłych, natychmiast wróciły
Do młyna, skoro żarna swój hymn zanuciły.
Tak żołnierza do broni, rolnika do roli,

715 
A młynarza do młyna powołanie koli,

Aż ich z wszech obowiązków ciasny grób wyzwoli.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Norbert Bonczyk.