Przejdź do zawartości

Stary Kościół Miechowski/Księga VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Norbert Bonczyk
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Poranek na wsi; Podeszwa zmyka z cmentarza; obawy dwóch starek; Ciura, ze snu zburdany, opowiada swe awantury z upiorem; przygotowania do Mszy św.; dalszy ciąg opisu starego kościoła; Księdzu śpieszącymu na nabożeństwo zabiega drogą Koronowicz i zaprasza na wesele; Msza św.; rozstanie się z kościołem; grób pierwszy otwarty; procesja żałobna na nowy cmentarz.

Niemać to żyć, jak na wsi: Tu człek człeka ceni,
Znając go od kolebki; tu w miłej przestrzeni
Domy, stajnie, stodoły, podworki, zagrody;
W szczerej żyją przyjaźni ludzie i ich trzody;

Czyj koń, czyja krasula, nawet i psa znają;

Nad bydlątka upadkiem tyle smutku mają
Jak w Berlinie nad zgonem ministra! Tu żyje
Człowiek z tego, co zasiał, uchował; tu tyje
Nie przy nocnych biesiadach, lecz przy błogiej pracy

10 
Dniowej, w nocy spoczywa. Mieszczanie nie tacy!

We dnie myślą o pracy, wieczorem wychodzą
Na rozrywki; do domu ledwo rano zgodzą.
U nich noc bywa rano. A ileż grzeczności
Musi czynić, ktokolwiek głosem powinności

15 
Burda pana! Odźwierni, kucharki, lokaje

Kłaniają się u łóża, a pan, chrapiąc, łaje.

Jejmość, jeszcze leżąca, raczy chlipać kawę
Bez pacierza, chce-li mieć pierwszej damy sławę.
A gdy w śnieżnych pierzynach już się nadto nudzi,

20 
Piesek faworyt, liżąc czoło Pani, budzi.

Jakoż na wsi inaczej! Tu po trudnej sprawie,
Zakończonej modlitwą, śpi na twardej ławie
Zdrowy wieśniak, a zatem niebo w związku z ziemią,
Choć niekiedy pod lekką chmur zasłoną drzemią,

25 
Gotują jemu nader miłe przywitanie:

Otóż, skoro ich luby syn ze snu powstanie,
Uśmiechają się jemu; już się kur odzywa,
Gąsior gęga, wieprz kwiczy, a słowiczek śpiewa!
Zerwał się ze snu wieśniak, słyszy śpiewów chóry,

30 
Podziwia piękność nieba, powietrza odory

Chciwie w zdrową pierś wciąga, błoga ranna chwila
Do szczerej go modlitwy i pracy zasila.
Na wsi nikt nie próżnuje; gdyby zaś sen miły
Przedłużał się, (bo w trudach wyczerpią się siły)

35 
Toć słońce nie pobłaża, lecz promienie spore

Ciska w oczy śpiącego: — „Hej Podeszwa — gore!”

I owszem ci w Podeszwy marzeniach gorzało;
Spał bowiem jak zarżnięty; lecz gdy słońce wstało
I zaczęło go łechtać promieńmi po twarzy,

40 
Już nie sądził, że leży przy Ciurze i marzy,

Lecz myślał, że jest w domu: Maryś z łóżka wstała
I w skorupkę z węglami i próchnem klepała
Tępą ocelą krzemień; już iskry pryskają
Aż do łóżka, tu w słomie dobrą paszę mają;

45 
Już się słoma tli, gore, już jasność złowroga

Dom napełnia. Tu Maryś krzyczy: „O dla Boga!
Antku, wstawaj, bo ogień!” Podeszwa się zrywa
Żonę, dzieci ratować! — Stanął! Choć nie ziewa:
Otw arł usta, wytrzeszcza oczy, a dokoła

50 
Pozierając, wciąż słucha, kto ratunku woła;

Lecz milczenie głębokie, cisza na cmentarzu!
Widzi się przy kościele, przy głównym ołtarzu
Leży Ciura: Podeszwa duma; już pojmuje,
Że on straży cmentarza z młynarzem pilnuje

55 
Razem z Ciurą! Gdzież Paweł? Słuchem, wzrokiem śledzi,

Lecz daremno! Nie czeka Antek odpowiedzi,
Lecz, wstydząc się, iż zaspał, z suknią i trepami
Nagle skręcił gdzieś w prawą i znikł za płotami.

W tej samej właśnie chwili słońce, boskie oko,

60 
Zburdało Niewiadomską. Kaszlała głęboko,

Jakby zdrowia szukała gdzieś w płucach zbolałych,
Włóczy się po komórce; na lędźwiach zwiędniałych
Obwiesiła łaszątko, niby to spódnicę,
Na głowie zamotówkę, u plec płociennicę,

65 
Sięgającą do kostek; tak swą dychawicę

I kaszel i paciorki niosła do kościoła.
Ledwo wyszła na drogę, słyszy, iż ją woła
Stara Leśna, Helina Stainert, Polka czysta,
Choć zniemczała, tu we wsi podobno wieczysta:

70 
„Poczekajcież, sąsiadko! wszak na pogadanie

Z wami już jak na boskie czekam zmiłowanie!
A wiecie już o wszystkiem? Z tego wojna będzie;
Ja tych krwawych zawikłań znaki widzę wszędzie.
A mnie wojna nie dziwna! — Znałam Kutusowa,

75 
Znałam Poniatowskiego, a to dzielna głowa,

Ale zginął we Sroce! A więc, moiściewy,
I z wczorajszych zatargów będą krwi rozlewy.
A mogło być bez tego! Bo na cóż te ciała
Zmarłych z grobu dobywać? Jam aże struchlała,

80 
Gdy mi o tem mówiono! Choć żandarmeryja

Zmiotła przed Solipiwem, toć to komedyja;

Wrócą oni, sąsiadko, jużcić to fakt nagi,
Nie ustąpi Paskiewicz, nie zdobywszy Pragi.” —

„Przecie to nie Paskiewicz!” — Niewiadomska na to, —

85 
„Lecz Wlazłowski, co w owe nieszczęśliwe lato,

Kiedy cały świat powstał, po wsi z szablą chodził
I za trzy złote na dzień wszelkie spóry godził.
To on był na cmentarzu! a gdyby nie Bienek,
Krwawoby się był skończył z Kiepkiem pojedynek.

90 
Czegóż jeszcze dożyjem!” — „Kmoterko, co wy tam;

Wy nie wiecie, co wojna! Jać was już nie pytam,
Czy Wlazłowski czy Kiepek, ale będzie wojna,
Jam niedarmo już całe lato niespokojna!
Bo cóż, iż po wsi w lecie wrony tak krakają?

95 
A wiadomoć, iż trupa zdaleka wąchają!

I w kościele mam znaki: Wczoraj na ołtarzu
Zgasła świeca podczas Mszy! O księdzu Fararzu
Wiem, gdy zeszłej niedzieli przez kościół z kropidłem
Szedł, otóż zatrwożony jakiemś krwawem widmem,

100 
Podniósł rękę, by żegnać! tu pęk! i z ramienia

Spadł nieszpornik! któż powie, że to bez znaczenia?
Nie dzisiejszam ja, kmosio, widzę, co się święci,
Że to znaki nieszczęścia, czytam w mej pamięci.”
„O coć dobrze, Helinko, że jeszcze żyjemy!“ —

105 
Kaszlała Niewiadomska — „Boć tak się dowiemy,

Jako się rzeczy skończą. Ja się nie opieram
Umrzeć! Mnie jedno, czy dziś, czy jutro umieram;
Lecz gnij tu, stara babo, kiedy dziś twe kości
Pogrzebią, a nazajutrz na rozkaz zwierzchności

110 
Znów wykopią! a potem, Bóg wie, z kim pospołu

Bez ceremonji rzucą do jakiego dołu!
Ja, na własnych nożyskach chodząc, wciąż uważam,
Jako stąpać, a jeszcze co krok się urażam;
Ja lichota! już nie mam w ciele mem wnętrzności,

115 
Tylko wiecheć, już ja tu wycierpiałam dości,

Pies-by mnie politował! Ja, siedząc skurczona,
Ledwo dycham, dopieroż w dół jaki wrzucona
Jakoż tam potem dychać; o Helinko miła,
Wierzcie, jabym na nigdy tego nie przeżyła!”
 

120 
Takie ciągnąc rozmowy, miła para starek

Zaniosła się na cmentarz. Tu stoi Wikarek
I Kurc Tomek. Pod murem jak oczarowany
Siedzi Ciura i charczy. (Snać snem zmordowany,
Bo szyję z głową zwiesił aż między kolana,

125 
Obojętny na wdzięki miechowskiego rana,

Lub możno o swej żonie marzył i o żurze.)
Cichuteńko położył Kurc rękę na Ciurze,
A usta przylepiwszy aż do ucha, woła:
„Wstawaj, Ciura!” — Jak górnik, gdy w podziemnej skale

130 
Natrafił gniazdo kruszca, widzi skarby, ale

Zazdrosnym otoczone kamieniem: obmaca,
Z której strony skuteczną będzie świdra praca;
Już zawiertał proch w same wnętrzności opoki,
Już wsunął źdźbło zdradzieckie w skał otwór głęboki,

135 
Już zatlił źdźbło, już słucha: tu gruch, grzmot, błyskanie,

Dym, kamieni grad, stępli i okap łamanie,
Potem cisza, — a kamień, dotąd niezachwiany,
Leży u stóp górnika już poćwiartowany:
Tak Ciura, gdy mu w ucho Kortykowe płuca

140 
Wystrzeliły; podskoczył, padł i w skoku rzuca

Ręce, nogi od siebie; bełkoce, wywija
Rękami jako wiatrak, znów skoczył, a kija
Szukając do obrony, jak dziki poziera
Na Wikarka i Tomka i usta otwiera.

145 
„Pamiętajże się, Ciuro!” — rzekł Kurc — „z kijem stoisz

Jak do bitwy gotowy; wrzeszczysz! Czy się boisz
Mnie lub kmotra Wikarka? Nó, mówże Jakóbie!
Co to za głupstwa siedzą dziś w twym płytkim czubie?
A gadajże, niemrawcu!” Ciura jeszcze milczy,

150 
Ogląda się dokoła, a wzrok niedziw wilczy

Przeszywa to Wikarka, to Tomka; nadeszła
Niewiadomska i Leśna; niebawem się zeszła
Gromadka do kościoła idących. Ciekawi
Podsłuchują, pytają, co tu Ciura prawi.

155 
Zaś Ciura, jak z tamtego świata przywołany,

Ogląda się z obawą, widzi Miechowiany
Rzeczywiste, nie duchy, i pyta nieśmiało:
„A gdzież się to straszydło, com widział, podziało?”
„Jakie straszydło?” — pyta Wikarek. „A jużci

160 
Krawiecek, co mię dusił, grożąc, iż nie puści

Mnie żywego z cmentarza. »Kto chce między nami
Spać,« — prawił — »ten też musi zdychać razem z nami!«
„A to nie śpij”, — rzekł Tomek — „na to masz zapiecek,
A nie cmentarz”. „Jam nie spał, sąsiedzie! Krawiecek

165 
Także nie śpi, spokoju nie ma ani w grobie!

Każdej nocy trup jego o upiorów dobie
Wstaw a z grobu, a błądząc po cmentarzu, szczeka,
Wyje z rozpaczy, szlocha, modląc się, narzeka.
Ileż on mnie dziś dręczył! Bo ja się nie boję

170 
Ni żyda, ni siandary, nidjabła;tam stoję,

Gdzie mi każą. Więc chodząc po grobach śród nocy,
Nagłe widzę Krawiecka! N ie wołam pomocy,
Myśląc, cóż on ci zrobi? aż on, kiedy skoczy
I uchwyci za gardło, a ogniste oczy

175 
Utopi w mojej duszy, a zacznie złorzeczyć,

Aż mi zęby dzwoniły! By się ubezpieczyć
Wołam: »Słowo stało się.« Lecz on: »Zdychaj, Ciuro,
Albo czyń, coć rozkażę!« Ja się żegnam. »Bzduro!« —

Krzyknął upiór — »nie dręcz mnie, twoje bełkotanie

180 
Próżne dla mnie!« »Więc cóż chcesz?« A on: »Miechowianie

Chcą przenosić umarłych tam na cmentarz nowy.
Ale mnie tu zostawcie! Ja waszej budowy
Nie chcę mieć przy mych kościach. Co mi po kościele?
Niech tu w gnoju Stawiska gniją me piszczele!«

185 
A ja na to: »Upiorze! Właśnie to tu stanie

Kościół, więc przy nim będzie twoje spoczywanie.«
»Milcz, kiepie!« szczeknął upiór, »bo ta trzęsawica
Moją jest i Łaszczyka! Kościół i kaplica
Stanie na Krzonowiźnie! Czy pojmujesz, chamie?

190 
Zostawisz mnie tu?« Myśląc, iż mi kości łamie,

Wołam: »Paweł! Podeszwa!« lecz ci na głos trwogi
Wzięli pięty pod pachy, tyleż ich, i w nogi!
Wyście mnie uwolnili Tom ku z tych kajdanów
Rąk trupa, co paliły, jak łańcuch szatanów!”

195 
„Nie pleć głupi” — rzekł Tomek — „daj pokój Łaszczykom,

Krawieckom i wszystkim, co tu śpią, nieboszczykom!
Coś tu gadał na zmarłych, na kościół, Stawisko,
Zasługuje na wzgardę lub na pośmiewisko.
Idź do dom, a wyprostuj twe kości na ławie,

200 
A jeśli chcesz być mądry, milcz o całej sprawie!”

O tej to właśnie chwili już z pola wracali
Ksiądz Proboszcz i Fineska; już chłopcy znak dali
Gwizdaniem, aby dzwonić, już miechowskie dzwony
Ogłaszają Mszą świętą w cztery świata strony,

205 
Kurc, Wikarek, Helina, Niewiadomska z rzeszą

Nadchodzących wieśniaków do świątyni śpieszą.
Grześ Michalski, kościelny, w zielonym kaftanie,
Który zwykł nosić w święta w pierwszym swoim stanie,
Gdy był pańskim owczarzem, (obecnie karbowym

210 
Pod Majem panem sztajgrem w parcie winklerowym),

Już chodził po kościele. Więc do głównej bramy,
Którą zwykle wstępują Jejmość i jej damy,
Bieży, by ją otworzyć. Zaporę dębową,
Stękając pod ciężarem, odsunął w gotową

215 
Dla niej w murze framugę, rzemienne kutasy

Chwyta, oburącz ciągnie, wieczyste zawiasy
Zgrzytły, już drzwi otwarte. Skinął na Boncyka,
Który do zakrystyi drzwi niskie odmyka.
Ten, śpiesząc wdłuż kościoła, wpada do dzwonnicy.

220 
Michalski Grześ, nalawszy tuż do kropielnicy

Święconej wody, dźwiga z chłopcem wielkie mary
I wnosi do kościoła, potem pokrop stary
Rozpostarł na obląkach. Z pod wschodów ambony,
Gdzie ławeczka Pisarki, wynosi schylony

225 
Czarne z drzewa świeczniki i przy marach stawia

Spiesznie, bo się już przyjścia proboszcza obawia.
Zatem Paweł Kaczmarczyk, chociaż jednooki,
Ale w służbie kościelnej z doświadczeń głęboki,
Śpieszył się z przystrajaniem ołtarza. In plano

230 
Rozpostarł czarne sukno, które rozkładano

W dni żałobne Jejmości. Natychmiast czerwone
Sukno, co na ołtarzach służy za zasłonę,
Odsuwa, odmuchuje pył z obrusów białych,
Stawia czarny pulpitek w miejsce podstarzałych

235 
Wezgłówków różnobarwnych, oraz białe wtyka

Świece w czarne lichtarze, (śmierci nieboszczyka
Jegomości Winklera pamiątki) i śpieszy
Do zakrystyi; z pracy gotowej się cieszy,
Bo ksiądz Proboszcz już idą. Draszczyk zaś tymczasem

240 
Z głośnym z ministrantami spórem i hałasem

Szuka po zakrystyi węgli, wina, wody,
Lecz nie znalazł. Wśród jego z chłopcami niezgody

Nadbiegł Karczmarczyk, otwarł skrzynię, w której stały
Lampki masła bez soli. Zwykle darowały

245 
Gospodynie miechowskie po każdym cielątku

Kilka lampek na kościół. W innej szafy kątku
Stała z winem butelka, ale pod zamknięciem:
Wino w ampułki wlewać jest Księdza zajęciem!
Przy bocznej zakrystyi ścianie wiecznie stała

250 
Wielka szafa dębowa, z ogromnego cała

Wydłubana odziemka, wszerz i wdłuż okuta,
Pewnie pomnik pierwszego miechowskiego dłóta.
Co w niej było, ministrant mimo swej biegłości
Nie wywąchał; to sekret księdza Jegomości.

255 
Nad nią żerdka na komże, korakle, ręczniki,

Na alby, humerały, paski, nieszporniki,
I cokolwiek się zmieści. Więc chłopcy psotniki,
Skoro na Mszą dzwoniono, nuż żerdź ową doić,
I hurtem się w komeżki i korakle zbroić.

260 
Tak też dzisiaj. Na hasło dzwonów z wielkiej wieży

Cały pułk ministrantów do kościoła bieży;
Wpadli do zakrystyi, jak na znak komendy;
Każdy szuka dla siebie lepszej rewerendy,
Ten uchwycił krajkę, ów sznurki, ów galony

265 
Jakieś wiszące; dzwonią jak we wszystkie dzwony.

Zgięła się żerdź: prask! pada na łby ministrantów
Cała grobla komż, jak świat na małych Adamów.
Kopią się nieboraki. Tu nadszedł, niestety!
Bienek, który potrafi oddać wet za wety!

270 
Już odkrył łeb pierwszego i ognia zakrzesał,

Drugiego, nim się spodział, porządnie rozczesał,
A trzeciego tak głasnął w ucho silną dłonią,
Iż myślał, że to w Rzymie na Msze święte dzwonią;
Czwarty zmiótł; dwaj zostali, jak truśki lękliwi

275 
Tym tylko Bienek grozi. Z tego więc szczęśliwi,

Wywłóczą z kopy skarbów komeżki żałoby.
Bienek zaś, przeglądając ornatów zasoby,
Wydobył aksamitny z białemi burtami,
Stułę i manipularz, pasek z kutasami,

280 
Również albę, a na nię humerał wyłożył,

Pudełko z opłatkami drewniane otworzył,
Rozkazał zrobić ogień w trybularzu, potem
Wymknął na chór do organ niedziw chyżym zwrotem
Przez kościół niemal pełny, uprzejme ukłony

285 
Czyniąc szepcącym: „Niechaj będzie pochwalony.”

Przybył na chór. Już zastał Boncyka i pana
Maja; pozdrowił, szukał pieśni, co śpiewana
Miała być podczas Sumy, naciągnął rejestry
Organ, które grywały, jakie chciał, orkiestry;

290 
A zoczywszy u miechów Kaspra Cichowskiego,

Cicho czekał na Księdza kontent ze wszystkiego.

Lecz Proboszcza nie widać! A przecie już stali
W białej komży przed sienią, gdy chłopcy gwizdali!
Czyby jakie nieszczęście? — Czy się niepokoją,

295 
Że niedbałe służące niesumiennie doją

Krasule? Czy śpieszyli do stajni, by okiem
Znawcy sądzić, czy słusznym obrokiem
Tuczą konie? Wyraźnieć w piśmie świętem stoi:
Pastor est forma gregis, więc się pleban boi

300 
O swą trzodę. Tu Bienek, zażywszy tabaki

I łysinę głaskając (to u niego znaki
Potulnej cierpliwości!), powstał z swej ławeczki,
W głębi kościoła licząc zebrane owieczki.
Przed Janem Nepomuckim Gruba, Bobrkowianie,

305 
Dalej pod chór swe ławy mają Rokitnianie

I Karf, aleć ich mało! Zaś na lewej stronie
Siadają Miechowice. Naprzeciw ambonie
Posąg Najświętszej Panny z miechowskiego drzewa,
Pod nią smok, z rajskiem jabłkiem, które jadła Ewa.

310 
W prawą od niej chrzcielnica: drzewiany kociołek,

Który dźwigał rękami i głową Aniołek
Klęczący, niezbyt zgrabny; z pewnością ta scena
Nie widziała pracowni sławnej Torwaldsena. —
Znów, zażywszy tabaczki, Bienek głośno kicha;

315 
Pan Maj rzekłszy: „na zdrowie”, pyta kmotra zcicha:

„Co, że Księdza nie widać?” — On stula ramiona;
Nie wie! Znowu milczenie. Więc twarz zamyślona
Pana Rektora zwiedza przestrzenie kościoła.
Każdy mur, każdy obraz, każdy kącik woła,

320 
Budzi miłe wspomnienia. Przy głównym ołtarzu

Służbę czynić codzienną w jego kalendarzu
Stało od lat trzydziestu! Onć to świece robił
Woskowe, żółte, proste, on to niemi zdobił
Lichtarze i przypinał różdżki ze wstęgami

325 
W główne święta i odpust! Przed nim z pogrzebami,

Ze chrztem, z ślubem, z położnic wiejskich wywodami
Klękiwał przy Proboszczu, z świecą lub kropidłem,
Przy czem się nie ubiegał za świata mamidłem,
Za pieniądzem! Nie! tylko by swe Amen wszędy

330 
I etkomszpirytutło powiedzieć z agendy.

Gdy lud szedł na ofiarę, on drzwiczki otwierał
Poboczne przy ołtarzu. Na lewych zabierał
Miejsce Piotr święty z kluczem, a na prawych święty
Paweł z księgą i mieczem. Wzór obrazów wzięty

335 
Z album Maciołowicza, artysty w Piekarach,

Który go odziedziczył po sławnych Tatarach!
Z tej i z owej ołtarza latarnie i ławy
Ichmości i kościelnych niezgrabnej postawy;
W ławie przy zakrystyi, gdy Msza święta cicha,

340 
On bywać raczy, klęczy, modli się i kicha.

Ciasne prezbiteryjum dość nisko sklepione,
I od łodzi kościelnej kratą oddzielone.
Zaś dalsza część ma deski we wyższym pokładzie,

W niej po ścianach obrazy w wiejskim wiszą ładzie.

345 
Na wszystko poglądając, Bienek rozczulony

Porównuje z przeszłością przyszłość; a schylony
Ku uszom urzędowym Pana Maja, rzecze:
„Szkoda tych zdrowych murów! Ja temu nie przeczę,
By kościół budowano. Lecz kościół wystawić

350 
Można było na nowym cmentarzu; tak sławić

Mógłby nowy Jejmości hojność po wsze wieki,
A stary mógł być świadkiem pobożnej opieki
Ichmości, co pokoju bronią grobowego,
By był pokój doczesny zadatkiem wiecznego.

355 
Według mnie mógł stać kościół, lecz gromada miła,

Inaczej rzecz pojmując, inaczej radziła.” —

„Aleć, mój Panie kmotrze,” — odparł Maj — „mówiono,
Że to wskutek słów Waszych w gromadzie zrobiono
Całą sprawę. Nie chcieli ludzie rozwalenia

360 
Świętych murów, lecz Wasze w tym względzie naglenia

I uległość rządowi wszystko przyśpieszyły;
By nie Wy, — dom i groby nietknięteby były!”

„Prawdać, prawda, mój kmotrze! Lecz, gdy rząd rozkaże,
Trzeba słuchać! — Jam rektor. — Przecie i na farze

365 
Ksiądz kieruje się rządem! I słusznie! A zatem

Cóż to wczoraj górnicy z moim Panem bratem,
Kmotrem Majem już w nocy chcieli na cmentarzu?
O tak późnych zwiedzinach nawet w kalendarzu
Kościelnym nic nie stoi. A tą polityką:

370 
W nocy groby otwierać rydlem i motyką —

Któż rządził, Panie Jasiu?” Maj w kancyjonale
Topiąc oczy, odbąknął urzędownie: „Ale
Zwierzchność moja kazała, pełniłem rozkazy!”
„Toć i ja,” — odrzekł Bienek — „pocóż te urazy?” —

375 
Słusznieć Księdza nie widać, kiedy Jegomości

Wciąż ktoś w drogę zachodzi i nieprzyjemności
Sprawia i pogorszenia. Bo najprzód Rebeka
Na leniwą czeladkę z głębi płuc urzeka.
Tu znów żąda parobek pod konia podkowy;

380 
Tu z chlewa wypuszczone gzą się gładkie krowy;

Tu psy wyją. Fineska, co już jest za bramą,
Skomli nazad pędzona, gdyż nie chce być samą.
Zaś w ganku, co z gościńca wiedzie przez ogrody,
Z kańką z wstęgami w ręku Koronowic młody,

385 
(Wszak nie młody, gdyż córka Nastka na wydaniu!

Lecz że ojciec żył jeszcze, tak więc w rozróżnianiu
Ojca od syna zwano ich starym i młodym),
Stoi, czeka na księdza, który szybkim chodem
Już dąży do kościoła. Rękę Wielebności

390 
Całując, Koronowic w wieśniaczej grzeczności,

Zaczął rzecz od Adama wywodzić, a często
Spluwając, lub śród kaszlu gęsta robiąc gęsto,
Objaśniał los kobiety: „że według zwyczaju
Idzie drogą, którą już poszła Ewa w raju,

395 
Nie chcąc niby być samą, niby chcąca męża,

Niby zamiast rodziców słuchająca węża,
Zato niby bezbożnym ukarana Kajnem,
Jest niby naszą matką w porządku zwyczajnym.”
Proboszcz słucha i słucha, a w słusznej obawie,

400 
Ze jeszcze zbyt daleki koniec jest w tej sprawie,

Przerwał mowę: „Takie mi tu nieprzyjemności
I zgorszenie czynicie,” — rzekł w niecierpliwości —
„Krótko a węzłowato powiedźcie, sąsiedzie,
Jaki was to interes dzisiaj do mnie wiedzie?”

405 
„Mnie? Interes! Przepraszam Ojca Wielebnego,

Jam nie dłużnik Proboszcza, za to też żadnego
Nie noszę interesu! Nie jestem bogatym,
Aleć też nie dłużnikiem; pracuję, a zatem

Ma się niecoś gotówki, co się uzbierało

410 
Za kamienie z mej skały, niewiele, niemało,

Byle stykło!” „A co tam!” — rzekł zniecierpliwiony
Proboszcz, — „dla mnie, możecie mieć i milijony;
Ja pytam, czego chcecie?” „Ja chcieć? Już z respektem
Oświadczam Jegomości, że z jakim afektem

415 
Do tych lub owych panów przemawiać wypada,

Tę grzeczność już powziąłem od ojca i dziada;
Nie ośmielam się żądać, ja uniżnie proszę,
Prośbę tylko do Księdza Proboszcza zanoszę.”
„A więc o cóż prosicie?” „By prawdę powiedzieć,

420 
Nie mojać to w tem prośba. Trzeba Księdzu wiedzieć,

Że to żona mnie głobi; z babą trudna rada!
Człow iek prosi, namawia, ona swoje gada!
A potem i ta Nastka, wszak to rozum wiejski;
Ale ja to przeczuwam, w tej sprawie Madejski!”

425 
„Kornowicu! dość teg o, już dawno dzwoniono,

Mówcie, co macie mówić, już się spóźnię pono.”
„Otóż”, — rzecze Kornowic, czyniąc swe ukłony —
„Jak słyszałem już zeszłej niedzieli z ambony,
Już wybiła ostatnia kościoła godzina,

430 
Już będzie rozw alony. Właśnie ta nowina

Sprawiła w domie moim wielkie zamięszanie.
Bo jakoż się ze ślubem mojej Nastki stanie?
Miałoć już być weselsko tej zeszłej niedzieli,
Aleć, nie chwalący się, mamy przyjacieli

435 
Nawet w mieście; a proszę, jest to lud bogaty,

Który swe śliczne strojne, a kosztowne szaty
Nietylko jak my wiejscy w święta i w niedziele,
Bierze: tam w dzień powszedni stroi się wesele,
Aby światu pokazać, że się ma ubiory

440 
Na dzień każdy! Z Rozbarku, z reszpektem, ma wzory

Strojów cały Śląsk Górny. Z tego Rozbark słynie,
Że chłopy jak rycerze, strojne gospodynie.
Bo weźmijmyż-no chłopa: Kania ze wstęgami,
Suknia ciemnoniebieska długa, a z frędzlami

445 
U rękawów, kołnierza, i z przodu kieszeni;

But wysoki, w nim spodnie ze skórki jeleniej;
A niewiasty w trzewiczkach z długiemi korkami,
W sukni ciężkiej, fałdzistej, z przodu z fartuchami
Zielonego jedwabiu, gorset lamowany;

450 
Szal bieluśki, o kibić najzgrabniej rzucany;

A u szyi korale niezmiernej wartości;
Zaiste Rozbarczanka równa się Jejmości. —
Czy Ksiądz Proboszcz zna Rozbark?” Któraż też przyczyna,
Że tych słów Kornowica słucha nasz Księżyna?

455 
Wszak on nie lubił rozmów długich. Od Głogowa,

Od granic Księstwa rodem pochodząc, gdy mowa
Toczyła się o strojach polskich, aż się krzywił,
Gdyż do strojów niemieckich przywiązanie żywił
W sercu niemieckiem. A tu słucha! Co za wina,

460 
Że swych nieprzyjemności ani nie wspomina?

Czy miał myśli na polu? Lecz na zapytanie:
„Czy Ksiądz Proboszcz zna Rozbark?” — przerwał swe dumanie,
A z litością spojrzawszy na Jana, rzekł: „Jasiu, —
Boć Wam to Jaś na imię? Więc, Mospanie Jasiu, —

465 
To wesele stroicie? Będziecie mieć gości?

Z Rozbarku? Więc mieć będę zaszczyt tych Ichmości
Oglądać tu w kościele? Wiele przyjemności!”
Tu właśnie Jan Kornowic tęgi krzciuk prawicy
Przytknął do prawej dziury nosa, krzciuk lewicy

470 
Do lewej, dmuchnął nosem, a pięciopalcową

Chustką glasnąwszy nozdrze, potem kartunową

Z portretami jakichś tam królów, tę w kieszeni
Schował (taką oszczędność chwali gospodyni)
I rzekł: „Owszem, będzie tu Rozbark i Przedmieście,

475 
A z Miechowic prosiłem gości możno dwieście.

Proszę więc Wielebności na jutro naznaczyć
Czas ślubu, oraz gościem w domie mym być raczyć!
Będą tam i pan Rektór! Pierwsza gospodyni
Miechowie, żona Kóny, dziś już wszelkie czyni

480 
Przygotowania, a zaś Pieckowa (Pawłowa) —

Ksiądz wie, że w ciastach, w sosach, w pieczeniach jej głowa
Pierwsza, słynąca aż do wieszowskiej granicy, —
Już dziś przywiózła tragacz pięknej szafranicy;
Będzie więc co jeść i pić, tak więc Jegomości

485 
Proszę swą obecnością zaszczycić mych gości!” —

„Dosyć, dosyć”! — rzekł Ksiądz — „co do uroczystości
Gód małżeńskich córeczki, niechże i tak będzie!
Dziś pogrzeby, ślub jutro, w tymć to zdarzeń rzędzie
Upływ a życie ludzkie; jedni z świata schodzą

490 
Syci jego mamideł, a drudzy się rodzą,

By z tego znów pić źródła, przy którem pragnienia
Swego nie nasyciły żadne pokolenia.
Lecz czy ja u Was będę, to jeszcze pytanie —
Teraz powinność woła; porączam się, Janie!”

495 
Ksiądz śpieszy ku cmentarzu. W kącie przy kaplicy

Grobowej Jegomości ukryci górnicy,
Gdy zoczyli Proboszcza, w drogę mu zachodzą
I gdzie dzieło rozpoczną, gestami wywodzą.
„Groby w górce od lipy niechaj pierwsze będą:

500 
Trumn dobędziem, gdy ludzie z Mszy świętej przybędą

Byśmy tylko dwie lub trzy podczas nabożeństwa
Wykopali, ustaną wszelkie przeciwieństwa!”

„Kopcież, kopcie”, — rzekł Proboszcz, — „lecz z uszanowaniem!
Możnoć to kości Świętych! Ja zaś z odśpiewaniem

505 
Mszy świętej się uwinę, by się nie spostrzegli

Ludzie, co tu czynicie, by tu nie przybiegli;
Kopcież z Bogiem!” Przeżegnał, przez babieniec śpieszył,
Przyjściem lud zgromadzony i Bieńka ucieszył.
Uklęknął przed ołtarzem, brewijarz z wstęgami

510 
Otworzył, pomodlił się, zawarł; z ukłonami

Przed Przenajświętszem powstał i już w zakrystyi
Myje ręce, humerał kładzie kolo szyi,
Bierze albę i pasek, manipularz, stułę,
Ornat, kwadrat na głowę, a z winem ampułę

515 
Wyjąwszy z szafy, nalał, dał chłopcu, nuż biały,

Srebrny kielich (wsze wieki miechowskie go znały)
Obnażył z płótna, w którem z domu i do domu
Nosił go; (chwycić kielich nie wolno nikomu
Prócz kapłanów;) ręczniczek, patenę, opłatek,

520 
Palę, welum i bursę kładzie. Tu zza kratek

Ogrodów pańskich Jejmość z Waleską wychodzi;
Już weszły! z ich modlitw wzór mają starzy, młodzi.
Proboszcz słysząc, że Panie obecne w świątyni,
Pojrzał na ornat, albę i badania czyni,

525 
Czyli wszystko w porządku. Kontent z siebie bierze

Kielich w lewą i idzie, a miechowskie wieże
Głoszą, że się poczyna ofiara prześwięta.
Organy piszczą! Chłopy, niewiasty, dziewczęta,
Usłyszawszy głos Bieńka, nucą żałośliwy

530 
Hymn za zmarłych: „O Boże, Sędzio sprawiedliwy!”

Lecz pół tylko śpiewają wiersza, bo już czeka
Ksiądz z Dominus vobiscum; więc Bienek nie zwleka.

„Wszak to śmierć uczy ludzi, że tu wszystko marne,
Krótkotrwałe”, — mówi Ksiądz — „a tak też Msze czarne.“

535 
Już ofertor, elewac, Agnus Dei, in pace!

To słyszawszy, kościelni, zwinni uprzątace,
Niosą czarny pluwijał ku ołtarzu, boby
Nie można dalszej czynić w ornacie żałoby. —
Już Ksiądz idzie ku marom, kondukt intonować;

540 
Z ogniem, z wodą kościelni śpieszą asystować.

Już śpiewa Ksiądz: „non intres,” „libera me” Bienek;
Modlą się, kropią, kadzą, a w końcu godzinek
Nucą: „Salve Regina.” Zaś po oracyi,
Nim kościelni kadzidło gaszą w zakrystyi,

545 
Stanął Ksiądz przed ołtarzem, a twarzą zwrócony

Na kościół, tak nauczał lud swój zgromadzony:

„Pojmuję ja łzy wasze, trzodo moja droga,
I westchnienia, co dzisiaj zsyłacie d o Boga,
Boć nam ważny dzień nastał! Jeszczeć w tej świątyni

550 
Nie ostatnia ofiara Mszy świętej się czyni,

Gdyż tu jutro odbędą się małżeńskie gody
Madejskich z Kornowicem. Nawet jeszcze wprzódy,
Niż przeniesiem Najświętsze do mieszkania mego,
Gdzie nabożeństwa z łaski Rządu Biskupiego

555 
Mieć będziemy, aż kościół tymczasowy stanie:

Będzie na przyszły piątek ostatnie kazanie
I Msza dziękczynna, bośmy boskiej Opatrzności
Winni dzięki za wszystko, co w długiej przeszłości
Dobrego doznawali tu nasi przodkowie:

560 
Praojce, Ojce i my. Któż wszystko opowie,

Co nam tu Bóg dać raczył? Ale co nas rani,
Co nam serce zakrwawia, jest, moi kochani,
Że po tej to Mszy kościół, matka nasza droga,
Rozstawa się z swą dziatwą! Będąc domem Boga,

565 
Był oraz miejscem jednem, na którem osłody

Szukał człowiek w gorzkościach, w goryczy ochłody.
Tu się smutny wypłakał, tu omdlały ożył,
Z Bogiem umierający tu kości położył.
Bo jak potulne dzieci, gdy się ubawiły,

570 
Nabiegały, lub małe zlecenia spełniły:

Z zagrody, z łąki, z pola mdłe dążą ku chatce,
Aby słodko odpocząć do jutra przy matce:
Tak przy tej Świętej Matce, spełniwszy zadania,
Śpią tysiące jej dzieci aż do zmartwychwstania.

575 
Lecz jakież zmartwychwstanie! Jeszczeć ów dzień święty,

Dzień bez końca nie nadszedł, a rozkaz zawzięty,
Rozkaz głośny już wola: »Wstajcie, trupie kości,
Do miejsc waszych ktoś inny prawo sobie rości!«
Któż o północy budzi dzieci rozespane?

580 
Któż przenosi z pościeli w miejsca nieusłane?

Płacz dzieci budzi matkę. A jak matka prosi
O litość dla niebożąt; tak też ręce wznosi
Podobno i ten kościół, co przez wieki mnogie
Cieniem swoim zasłaniał dzieci przy nim błogie!

585 
Więc jak matka, gdy dzieci sroga śmierć zabiera,

Płacze, biada, aż wreszcie z ostatniem umiera:
Tak, gdy z tych oto grobów dawno zmarłych szczątki
Wyniesiemy, cmentarza ostatnie pamiątki,
Tedy runie i kościół! Któraż pamięć święta

590 
Powie potomności, gdzie stały fundamenta?

O mury, o ołtarze, o umierająca
Matko nasza, kościele, śród nas konająca!
Naszym-li ma być losem martwe twe powieki
Stulić, w trumnę cię w łożyć, rozstać się na wieki?

595 
O nie płaczcie, kochani! wnet nie będzie matki!

Lecz nim z oczu nam zejdą drogie jej ostatki,

Spojrzyjcie jeszcze na jej postać, choć ubogą,
Ale miłą, nam dzieciom nadewszystko błogą.
Już żegnamy się z tobą, przedroga Chrzcielnico,

600 
Początku życia duszy, łask bożych krynico!

I z tobą, Spowiednico, gdzie w żalu i skrusze
Szatę często splamioną obmywały dusze!
Nadew szystko zaś z tobą, Ołtarzu przebłogi,
Gdzie nasz pokarm, nasz napój, nasz Przyjaciel drogi,

605 
Nasz Ojciec raczy mieszkać: tuśmy klękiwali,

Tu modły, tu westchnienia, tu łzy wylewali.
Tu był raj dla wygnanych, tu próśb wysłuchanie,
Tyś leczył rany nasze, tyś koił serc łkanie.
Święty Krzyżu w ołtarzu, Ty Matko Maryja,

610 
Którym każdy wól niewól, skoro zoczy, sprzyja,

O Ambono, o droga, cna Drógo Krzyżowa,
Wy zdroje nauk ludu! Choć świątynia nowa
Wspaniała niegdyś stanie na tych murów grobie,
My ci wierni zostajem, wciąż tęskniąc po tobie.

615 
Boć prześwięte to miejsce, święte te kamienie,

Na które tyle wieków łza pokuty płynie.
Gdyż zaś nam w domu Ojca bawić zawsze miło,
Cóżby szczęścia: tu spocząć zmarłym zazdrościło?
Czyliż już ani w grobie nie mają pokoju,

620 
Którzy chcieli odpocząć po doczesnym boju?

Lecz rozw ażmyż: komuż to mają ustępować
Nasi zmarli? Tu Bogu myślimy zbudować
Godne Jego mieszkanie; Jemu zmarłych kości
Dadzą miejsce, On duszom mieszkanie w wieczności!

625 
Więc nie płaczmy o groby! Wszak prochem jest ciało,

Choćby w samej świątyni pańskiej spoczywało,
Czy się w ogniu rozsypie w proch, w wodzie, czy w ziemi, —
I cóż? gdy tylko dusza jest między Świętymi.
A więc wstajcie, kochani! Z krzyżem i w porządku

630 
Udamy się na cmentarz, a w świętym obrządku

Te kości, które już są z grobów wydobyte,
Zaprowadzim na nowy cmentarz. Tam wyryte
Już są groby dla wszystkich: Jednej wiary dzieci
Niech w jednym spoczną grobie, aż dzień ów zaświeci,

635 
Kiedy wszystcy w dolinie staniem Jozafata,

Tam początek nowego — koniec tego świata!” —

To rzekłszy, pasterz dobry dał znak i już drzwiami
Za krzyżem tłoczy się lud, choć zalany łzami
Żalu, ale posłuszny; bo księdza przemowa

640 
Jak boskie przykazanie, święte jego słowa.

„Dzień, ów dzień”: nuci Bienek; ludzie pieśń z nim jęczą,
Idą; już są przy grobach! — Tu górnicy klęczą
Nad groblą świeżej ziemi, a na grobów brzegu
Trzy zbutwiałe już trumny w posępnym szeregu. —

645 
Ustał śpiew. Słyszeć łkania niewiast; mężczyzn twarze,

Niezłamanej stałości śpiżowe ołtarze,
Blade na widok tego z grobów zmartwychwstania!
Rysy zimne, a jednak łza o czy zasłania!
Szmer! Szepty! Słowa ludu: „Tu leżała Hanka,

650 
Trzecia Walka Boncyka żona, Osinianka —

Otwórzcie pierwszą trumnę!” — Tu ksiądz Proboszcz śpieszy,
A, nim siwego wdowca czułem okiem cieszy,
Woła: „Ja nie pozwolę, chyba że Walenty
Dopuści, by przerwano małżonki sen święty.”
 

655 
Starzec stanął nad grobem! Szybki lot wspomnienia

Niesie ducha do Osin, gdzie wśród lasów cienia
Wyrosła jego Hanka. Widzi dzień ów błogi,
Gdy ją pojął za żonę, a domek, ubogi

Dotąd w szczęście małżeńskie, rozkwitnął radośnie,

660 
Jak pień goły, gdy słońce rozgrzeje go w wiośnie.

A po dwunastu latach wyniosły ją mary. —
Jakiejż wtedy Bóg żądał od niego ofiary!
To myśląc, otwarły się stare serca rany.
Pamiętał, ile kochał, ile był kochany!

665 
Westchnął: „Niechaj oglądam!“ — Draszczyk dłóto lekko

Wpuściwszy w szpary trumny, już otw orzył wieko!
W czarnej zbutwiałej szacie niemal czarne ciało
W tej samej jak przy śmierci postawie leżało.
Krzyżyk w rękach zczerniałych, twarzy spodnia szczęka

670 
Na pierś spadła! Lud milczy, płacze, cicho jęka,

Poglądając na wdowca. On, zakrywszy oczy,
Chyli głowę ku ziemi, łzy rzęsiste toczy. —
Siedem lat w suchym grobie, a taka odmiana!
W drugiej trumnie śpi Rózia, córka ukochana.

675 
„Czy i drugą otw orzyć?” — pyta lud pojrzeniem.

Ojciec prosi o pokój żałosnem wzbronieniem.
Więc nakryto znów trumnę; wdowcowi się zdało,
Jak gdyby w dniu dzisiejszym to się powtarzało,
Co wycierpiał przed laty, gdy p o smutnym zgonie

680 
Napół martwy zawierał o czy drogiej żonie,

A stadko drobnych dzieci kolana ściskało,
„Już umarli matusia!” — boleśnie wołało!
On ubrał swą Hanusię, on w trumnie umieścił,
A nie mogąc się rozstać, — zimne rysy pieścił;

685 
A gdy już była w ziemi, jeszcze lata mnogie

W słodkich wspomnieniach owe przebiegał dni błogie,
W których z nią szedł do pracy, do modlitwy, w pole. —
Teraz sam musi znosić smutne życia dole,
Sam, bo ona nie wróci, choć on płacze, woła;

690 
Nie pojmuje, jako wieś może być wesoła,

Jak się ktoś może cieszyć: przecie świat bez duszy,
Skoro jego małżonki ciało robak kruszy!
Lecz świat szedł swoim torem; dni, wieczory, ranki —
Bywały jako przedtem, choć Boncyk bez Hanki.
 

695 
Już włożono na mary trumny. Ksiądz żałośnie

Śpiewa: „In paradisum”, a Bienek donośnie
Z ludem hymn ten wtórując, już idzie ku bramie,
Która w natłoku ludu aż się niedziw łamie.
Idą przez most, gościniec, przez zagrodę Krzona

700 
Ku zapłociu; rola na cmentarz przerobiona

Z krzyżem w środku; tam w tyle głęboki na chłopa
Czeka zmarłych wzajemny grób: sucha przykopa.

A gdzie pierwsze złożono, tam w dzień trzeci, czwarty
I w następne wnoszono w grób długi, otwarty

705 
Zwłoki, lecz już bez trumnien, bo dawne mogiły,

Chyba proch tylko drzewa i kostki mieściły,
Zżółkłe, zbutwiałe: czasze, żebra, zęby, szczęki,
Wyschłe piszczele, kości pacierzowej sęki;
Włożywszy je w wzajemną skrzynię, pogrzebano.

710 
Wszak to śmierć łączy ludzi. W życiu się nie znano,

Nie widziano, a w grobie w milczącej przyjaźni
Leżąc, kogoż różnica czy lat, czy płci drażni? —
Gdzie na starym cmentarzu krzyżyk znaleziono
Przeniesiono na nowy. Czy go postawiono

715 
Nad prochem właściciela, kogoż pytać o to?

Boć najstalszym pomnikiem nie śrebro, ni złoto,
Ani kamień z napisem, ni krzyżów ramiona,
Lecz miłe Bogu czyny i cnota wsławiona.

Nad pierwszemi grobami pachnie bujne kwiecie,

720 
Lorka, co je sadziła, już w dalekim świecie!

Lecz jak kwiat się rozrasta, tak się groby mnożą.
Ledwo minie lat kilka, — a na rolę bożą

Zaczną zwozić kamienie i kościół wystawią,
Którym się Miechowice pod niebiosa wsławią.

725 
Tam grób znajdzie i Winkler i Tielów rodzina,

A starego cmentarza bagnista nizina
Pustą będzie zagrodą. Tak więc, Zmarłych Kości,
Nie smućcie się! bo w rychłej szczęsnych lat przyszłości
Stanie kościół wśród grobów: Górnika-praktyka

730 
Spełni się przepowiednia starego Boncyka.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Norbert Bonczyk.