Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
565 
Był oraz miejscem jednem, na którem osłody

Szukał człowiek w gorzkościach, w goryczy ochłody.
Tu się smutny wypłakał, tu omdlały ożył,
Z Bogiem umierający tu kości położył.
Bo jak potulne dzieci, gdy się ubawiły,

570 
Nabiegały, lub małe zlecenia spełniły:

Z zagrody, z łąki, z pola mdłe dążą ku chatce,
Aby słodko odpocząć do jutra przy matce:
Tak przy tej Świętej Matce, spełniwszy zadania,
Śpią tysiące jej dzieci aż do zmartwychwstania.

575 
Lecz jakież zmartwychwstanie! Jeszczeć ów dzień święty,

Dzień bez końca nie nadszedł, a rozkaz zawzięty,
Rozkaz głośny już wola: »Wstajcie, trupie kości,
Do miejsc waszych ktoś inny prawo sobie rości!«
Któż o północy budzi dzieci rozespane?

580 
Któż przenosi z pościeli w miejsca nieusłane?

Płacz dzieci budzi matkę. A jak matka prosi
O litość dla niebożąt; tak też ręce wznosi
Podobno i ten kościół, co przez wieki mnogie
Cieniem swoim zasłaniał dzieci przy nim błogie!

585 
Więc jak matka, gdy dzieci sroga śmierć zabiera,

Płacze, biada, aż wreszcie z ostatniem umiera:
Tak, gdy z tych oto grobów dawno zmarłych szczątki
Wyniesiemy, cmentarza ostatnie pamiątki,
Tedy runie i kościół! Któraż pamięć święta

590 
Powie potomności, gdzie stały fundamenta?

O mury, o ołtarze, o umierająca
Matko nasza, kościele, śród nas konająca!
Naszym-li ma być losem martwe twe powieki
Stulić, w trumnę cię w łożyć, rozstać się na wieki?

595 
O nie płaczcie, kochani! wnet nie będzie matki!

Lecz nim z oczu nam zejdą drogie jej ostatki,