Sekta djabła/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Sekta djabła
Podtytuł Powieść niesamowita
Redaktor Jan Stypułkowski
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
Wtajemniczenie.

Wreszcie, auto przystanęło przed jakimś niepozornym domkiem. Ale i teraz towarzyszka nie zdjęła Murze przepaski, zasłaniającej jej oczy. Podała tylko rękę i dopomógłszy wysiąść z samochodu, powiodła jakąś dróżką, gdzie śnieg skrzypiał pod nogami. Później schodki. Potem korytarze i znowu schodki. Wiele stopni, prowadzących na dół. Lekki błysk światła i gdzieś w pobliżu rozwarły się drzwi.
— Jesteśmy! — wyrzekła Lesicka i jedwabna chustka spadła z czoła Mury.
Rozejrzała się z zaciekawieniem, które wnet zmieniło rozczarowanie. Pokoik, do którego ją wprowadziła przyjaciółka był małą, skąpo oświetloną, prawie bez mebli izdebką. Stał tam niewielki stół, obok dwa krzesła. Na jednem z nich leżały czarne jedwabne płaszcze, zaś na stole Mura spostrzegła dwie maski.
— Izba pokutna! — objaśniła ją Lesicka. — Tu oczekuje kandydat, zanim go zawezwą, do świątyni! Narzuć płaszcz, a ja ci założę maskę!
Mura wciągnęła pokornie ten karnawałowy strój, tyle w obecnej chwili symboliczny. Toż samo uczyniła i jej przyjaciółka. A gdy stały, po chwili, przebrane i w maskach, wyrzekła:
— Nikt, zasadniczo, w naszem bractwie, nie zna nikogo! Prócz mistrza! Ten, jeszcze przed wstąpieniem jest najdokładniej poinformowany o życiu każdego z kandydatów... Inaczejby go nie przyjął... Ale wobec innych braci i sióstr zachowujemy jaknajdalej idącą dyskrecję...
— A czy poznam kiedy mistrza? — nieśmiało zapytała Mura.
— Poznasz... poznasz... — zabrzmiała odpowiedź, poczem Lesicka jakby niespokojnie rozejrzała się dokoła i dorzuciła. — Wyjdę na chwilę, aby się dowiedzieć, kiedy mam cię wprowadzić! Zaczekaj na mnie, ale nie ruszaj się z tego pokoiku na krok, bo mogłyby cię spotkać duże przykrości.
Mura pozostała sama. Targały nią najprzeróżniejsze uczucia. I niepokój. I ciekawość. I duma.
Przedewszystkiem duma. Po tylu zachodach i staraniach zostanie nareszcie członkiem tajemniczego związku „Braci i Sióstr Odrodzonych”, do którego tak ciężko się dostać. Pozna tajemnice, które rzadko komu dane jest poznać. Stanie się istotą wyższą, nie zwykłą światową panną!
Ileż to ją kosztowało zachodów. Kiedy, w pewnem towarzystwie, przypadkowo napotkała Lesicką, a z jej półsłówek wywnioskowała, że ta wie znacznie więcej o niezwykłem bractwie, o którem szeptano sobie różne dziwy na ucho w Warszawie, postarała się z nią zaprzyjaźnić. Ciągnęła ją za słówka. Błagała. A Lesicka, dopiero po długich prośbach, zgodziła się uchylić rąbek tajemnicy i oświadczyła, że poczyni starania, aby Mura śród „sióstr odrodzonych” się znalazła. W rzeczy samej, te starania nie były bezowocne, bo Mura tu jest i za chwilę...
— Podpisz to! — tuż obok niej rozległ się głos. Drgnęła. Tak była pochłonięta swemi myślami, że nie zauważyła nawet powrotu Lesickiej. Stała trzymając jakiś papier w ręku.
— Co mam podpisać?
— Zobowiązanie! Taka jest formalność!
— Chętnie!
Wzięła papier z rąk przyjaciółki i przeczytała skreślone tam wyrazy.
„Ja, niżej podpisana, od dnia dzisiejszego, należę duchem i ciałem do Bractwa. Zarówno ja, jak i mój majątek. Winnam posłusznie wypełnić każdy wydany mi rozkaz, a w razie nieposłuszeństwa, jestem przygotowana na jaknajsurowszą karę”.
— Podpisz — nagliła przyjaciółka. — Pióro i atrament znajdują się na stole.
Choć Murę nieco niemile uderzył frazes „ja i mój majątek” bez namysłu zbliżyła się do stołu i fatalnym cyrografem skreśliła swe nazwisko — Mura Rostafińska.
— Doskonale! — wyrzekła Lesicka, odbierając z powrotem zobowiązanie. — A teraz bądź gotowa! Zaraz nas zawezwą!
W rzeczy samej, nie upłynęło paru minut, gdy w drzwi izdebki rozległ się cichy stuk.
— Chodźmy!
Ruszyły jakiemiś długiemi, zapewne podziemnemi korytarzami. Wreszcie, Lesicka przystanęła przed jakiemiś wielkiemi, okutemi żelazem drzwiami i uderzyła w nie trzykrotnie.
— Wejść! — rozległ się od wewnątrz czyjś głos i drzwi rozwarły się szeroko.
— Ach! — cichy wykrzyknik wydarł się z piersi Mury.
Kontrast pomiędzy mroczną izdebką i ciemnemi korytarzami, a tą jasno oświetloną wielką komnatą, był taki, że nie mogła się powstrzymać od tego krzyku.
Ujrzała niską, ale długą salę, jakiej samo urządzenie mogło już wprowadzić w odpowiedni nastrój. Ściany zostały obciągnięte czarnym jedwabiem, na którym widać było wyszywane srebrnym jedwabiem trupie główki, na skrzyżowanych piszczelach. Po bokach sali ciągnęli się ławki, a na nich siedział rząd nieruchomych, przybranych w czarne płaszcze i maski postaci.
Na wprost drzwi, znajdowało się podwyższenie na nim szkarłatny tron, pod również szkarłatnym baldachimem. Nad tronem kabalistyczne znaki i wyhaftowane w hebrajskim języku litery. Przed tronem stał mały stoliczek, zaś na środku sali wielki pięcioramienny zapalony świecznik. Dalej leżał dywan, pokryty symbolicznemi figurami.
Gdy, po pierwszem olśnieniu, Mura mogła lepiej się rozejrzeć, spostrzegła, że na tronie siedzi mężczyzna, równie jak i inni w czarnym płaszczu, ale ozdobionym srebrnemi znakami. Już od progu uderzyły Murę jego gorejące oczy, widoczne poprzez maskę. Doznała uczucia, iż ją niemi przeszywa.
— Wielki mistrz! — pomyślała z lękiem. Mężczyzna ten, na powitanie uniósł się trochę na swem miejscu. Zwrócił się do drugiego zamaskowanego, który stał nieruchomo w pobliżu tronu.
— Bracie, mistrzu cerernonji! — zapytał. — Czy to nowa kandydatka oczekuje na łaskę dostąpienia do światła?
— Tak jest, wielebny mistrzu! — zabrzmiała odpowiedź. — Siostra do nas się zgłasza?
— Azali została należycie wybrana?
— Prawidłowo została wybrana!
— Jakiż dowód na poparcie tego?
— Jej obecność tutaj, w towarzystwie siostry Annabel — była to w „zakonie” nazwa Lesickiej — oraz przyrzeczenie, które przedstawia!
Tu mistrz cerernonji zbliżył się do Lesickiej, wziął od niej zobowiązanie podpisane przez Murę i z niskim ukłonem oddał je mistrzowi. Ten spojrzał na papier przelotnie i położył go na znajdującym się przed nim stoliczku.
— Niech się zbliży! — wyrzekł.
Mura nieśmiała postąpiła naprzód kilka kroków, a w tejże samej chwili drzwi z tyłu zatrzasnęły się za nią. Szła powoli w stronę tronu mistrza, dopóki znak jego ręki, nie zatrzymał ją na miejscu.
— Siostro Amurah — posłyszała dźwięczny głos a gorejące oczy, rzekłbyś przeszywały ją nawskroś, — gdyż takie odtąd śród nas będzie twoje imię. — Wiemy, że wiele czyniłaś wysiłków, aby się znaleźć w naszem gronie i zostały one uwieńczone powodzeniem. Ale, pamiętaj, siostro Amurah! Dajemy bardzo wiele... Dajemy mądrość, niezależność, bogactwo. Każdy z nas staje się wyzwolonym człowiekiem, dla którego nie mają znaczenia ziemskie okowy. Gdy posiądzie naszą wiedzę, może łatwo komunikować się z istnościami z zaświata, rozmawiać z duszami umarłych, przewidywać przyszłość, widzieć tajemnice serc ludzkich... Niema dla niego tajemnic i niema rzeczy niemożliwych. Bowiem oddziedziczyliśmy sekrety starożytnych dla których zarówno przyroda, jak i natura ludzka nie miała żadnych sekretów. Dzięki nauce, jaką ci przekażemy z niewolnicy przekształcisz się na władczynię. Ale, pamiętaj... Żądamy wzamian ślepego posłuszeństwa. Posłuszeństwa i wierności. Bo, w razie zdrady...
Nagle, poza tronem odsunęła się zasłona i Mura — raczej przekształcona nieco na sposób hebrajski siostra Amurah — ledwie stłumiła okrzyk przerażenia. Ujrzała na wzniesieniu dwóch zamaskowanych ludzi, którzy trzymali trzeciego klęczącego mężczyznę. Nagle, jeden z tych ludzi wzniósł wysoko sztylet, który miał w ręku, do góry i rozmachem wbił go w szyję unieruchomionej ofiary. W tejże sekundzie zasłona zapadła z powrotem, a z za niej, przysięgłbyś, dobiegł stłumiony jęk.
— Ach! — zawołała Mura, przejęta okropnem wrażeniem, choć domyślała się, że cały ten obraz był tylko zręcznie zainscenizowaną komedją.
— Śmierć zdrajcom! — zabrzmiało śród ławek ciągnących się wzdłuż sali i siedzące tam nieruchomo, niczem posągi, postacie, podniosły się z hałasem. — Zdrajcom śmierć.
Znajdujący się po prawej stronie wyciągnęli nawet szpady i potrząsali niemi groźnie. Ci z lewej poprzestawali na wydawaniu okrzyków. Domyśliła się wnet Mura, że uzbrojeni w szpady to byli — bracia, mężczyźni — zaś z lewej strony zasiadały kobiety. — Śmierć... Śmierć... — niosło echo po sali.
Mistrz trzykrotnem uderzeniem młoteczka o stolik nakazał ciszę.
— Widziałaś, co cię czeka! — przemówił. — Jeszcze pora się cofnąć... Czy podołasz obowiązkom, które na ciebie nakłada należenie do bractwa?
— Tak! — wyrzekła twardym głosem Mura. — Nie zamierzam się cofać!
— Więc powtarzaj za mną słowa przysięgi!
Zamaskowane postacie zamarły teraz w bezruchu w swych ławkach, a mistrz powoli wymawiał następującą rotę ślubowania:
— Ja, siostra Amurah, zobowiązuje się stale tajemnicy, cokolwiek się stanie, zakonu dochować, choćby mnie nie wiem jak badano a nawet dręczono i przypiekano gorącem żelazem. A gdybym tę przysięgę złamała, niechaj mi się stanie, na co zasłużyłam. Niechaj, zginę podłą śmiercią, a prochy moje zostaną rozniesione na cztery strony świata, by za zdradę najmniejszy ślad po mnie nie pozostał! Oto, moja dobrowolna przysięga!
Powtarzała te słowa, a gdy skończyła rozległ się chór zebranych.
— Amen!
— Więc jesteś przyjęta ostatecznie, — mówił dalej mistrz. — Jakie będą twoje obowiązki i jaką otrzymasz naukę, później się dowiesz. — Dziś na tej ceremonji zakończymy ten obrząd. Otrzymasz jeszcze nasz znak i pewne myśli do rozważenia. Mistrzu ceremonji, podaj to nowej siostrze...
Wyciągnął w stronę mistrza ceremonji mały emaljowany czarny trójkąt. A gdy ten doręczył go Murze, powoli zaczął przemawiać:
— Oto dzisiejsza nauka. Rozważcie ją dobrze bracia i siostry. Najsilniejszem dążeniem człowieka, jest dążenie do szczęścia. Prawdziwe szczęście daje tylko poznanie prawdy. Prawda jest ukryta. Gdzie? Oto pytanie? Niechaj nikt nie sądzi, że dojdzie do prawdy sam. Lecz, niechaj nikt też nie sądzi, że ukażą mu prawdę inni. Prawda ukazuje się tylko temu, który do niej dąży. Chociażby dążąc, błądził. Wiedzcie, że błądzicie szukając prawdy daleko. Prawda jest bardzo blisko was. Nieraz prawda jest pod waszemi stopami, a wy jej nie widzicie. Już dążenie do poznania prawdy jest dostrzeżeniem części prawdy. Lecz, całą prawdę dojrzy ten, kto po siedemkroć dąży do prawdy. Czy myślicie, że prawda posiada jedno tylko oblicze? Mylicie się! Prawda posiada oblicze kilkorakie. Ile twarzy posiada prawda? Jak jest na imię prawdzie? Pierwsza litera jest S. Druga jest I. Trzecia M. Czwarta O, a N. — ostatnie. — To jest pięć słów i jedno zdanie, to jest pięć zdań i jedno imię. A to jest imię prawdy...
— Simon... — zabrzmiał chór, a w złączonych głosach przebijał wydawało się podziw i lęk. — Niech mu będzie chwała.
— Tak Simon! — potwierdził mistrz. — Wtajemniczeni wiedzą, co to znaczy! I ty to rozważ siostro Amurah...
Znów uderzył trzykrotnie młotkiem o stolik. Oznaczało to, że posiedzenie zostało skończone.
Mura stała, niczem przyrosła do podłogi. I te dziwne słowa o prawdzie i imię Simon i wzrok i głos mistrza. Dopiero pociągnięcie za rękaw przez Lesicką, wyrwało ją z odrętwienia.
— Chodźmy! — posłyszała szept. — Musimy wyjść pierwsze!
Wkrótce, znalazły się z powrotem w małej izdebce.
— Naprawdę ci jestem wdzięczna, — mówiła Mura, zdejmując maskę i płaszcz, — za to coś dla mnie uczyniła? Tylko, co znaczy Simon? Czy zechcesz mi to objaśnić?
— Teraz nie — odrzekła tamta z dziwnym błyskiem w oczach. — Ale i tak prędko tego się dowiesz...
— Prędko!
— Napewno! Bo to jest właściwie cała tajemnica bractwa.
— Ach...
Mura chciała jeszcze coś dorzucić, ale w tejże chwili rozległo się stukanie w drzwi.
— Mistrz prosi siostrę Annabel do siebie! — z za nich rozległ się jakiś głos.
Na twarzy Lesickiej odbił się lęk.
— Już idę! — zawołała pospiesznie. — A ty, nie ruszaj się stąd i zaczekaj póki nie powrócę! — dodała w stronę Mury.
Wybiegła z izdebki i rychło się znalazła w niewielkim pokoju, tuż za dużą salą, stanowiącym jakby prywatny gabinet mistrza.
Znajdował się on tam, w towarzystwie jakiejś kobiety. Był jeszcze w płaszczu, ale już bez maski. I ktoś, ktoby go obserwował na niedawnem zebraniu, zdziwiłby się bardzo. Bo jeśli z ruchów i płomiennego wzroku mógł sądzić, że to jest człowiek młody, z trudem określiłby obecnie jego wiek. Mistrz, mógł mieć zarówno lat czterdzieści, jak i pięćdziesiąt, a nawet siedemdziesiąt. Przy śnieżno białych włosach, dziwnie kontrastowo odbijały czarne brwi i wąsy, a wielkie oczy gorzały młodzieńczym, ale niesamowitym blaskiem. Utykał nieco na nogę, ale ruchy miał rzeźkie, energiczne. Może zanadto wystudjowane i teatralne. Chodził wielkiemi krokami po pokoju, jakby zastanawiając się nad czemś. Nieco w głębi, niedbale wtulona w otomanę, siedziała kobieta. I ona również zrzuciła maskę. Zaiste, dziwna kobieta. Wysoka, gibka, o miedziano-złotych włosach i zielonych oczach. Znać było, że musi być zwinna, niczem wąż i jak wąż podstępna, a z jej zachowania wywnioskować dawało się łatwo, że jest z mistrzem na stopie bardzo poufałej. Zapewne jego najbliższa pomocnica.
Gdy Lesicka weszła do pokoju, nie raczyła się nawet podnieść ze swego miejsca, a na jej ukłon odpowiedziała, niedbałem kiwnięciem głowy.
— Siostro Annabel! — począł mistrz, nie zwracając uwagi na obecność dziwnej kobiety, przed którą widocznie nie miał tajemnic. — Połowa twego zadania została spełniona! Sprowadziłaś nam nową siostrę!
Skinęła głową.
— Ale, na tem nie koniec! — mówił dalej. — Do obowiązków wprowadzającej należy przygotować ją do zrozumienia naszych tajemnic. Do zrozumienia wielkiej zagadki imienia Simona!
Lesicka lekko drgnęła.
— Mistrzu, ośmieliłabym się prosić...
— O co? O zwolnienie? Ciąży ci ten obowiązek?
— Nie... ale...
Mężczyzna, który wciąż spacerował po pokoju, nagle przystanął. Od strony kanapy rozległ się cichy chichot kobiety.
— Nie podobasz mi się, od pewnego czasu, siostro Annabel, — wyrzekł twardo. — Nie podobasz... Poczynają cię ogarniać jakieś skrupuły... Nie masz ochoty ściśle wykonywać naszych zarządzeń. A wiesz, chyba, żeś nam winna ślepe posłuszeństwo! Z tej drogi, na którą weszłaś, powrotu niema...
Policzki Lesickiej zalała nagła czerwień. W rzeczy samej ogarniał ją wstręt, do roli, którą jej narzucano. Jednak zaprzeczyła.
— Mylisz się, mistrzu...
— Ja się nigdy nie mylę... i raz jeszcze ci przypomnę pewne fakty. Nie poto wyciągaliśmy cię z brudów i ratowali od więzienia — groziło ci więzienie za fałszywe czeki, wypuszczone, gdy odgrywałaś rolę wielkiej damy, — aby mieć równie niepewną pomocnicę... Zapamiętaj więc sobie... Poznałaś nas i wiesz, że nie żartujemy... Albo wykonasz otrzymane rozkazy, albo zetrzemy cie z powierzchni ziemi... Czytałaś, o samobójstwie mecenasowej P.? Domyślasz się, za co poniosła karę?
W czasie tej przemowy gorejące oczy mężczyzny wpijały się w nieszczęsną, paraliżując wszelki opór i wolę. Wewnątrz jej drżało wszystko. Nigdy nie przypuszczała, że narazi się na takie niebezpieczeństwo, oddając się w ręce tych straszliwych ludzi.
— Jestem posłuszna... — szepnęła.
— Uczynisz, jak poprzednio rozkazałem... Siostra Amurah duszą i ciałem ma być nasza... Ona i jej majątek... Gdyby zaś poczuła wstręt do niektórych naszych obrzędów i wtajemniczeń, które oczekują ją w przyszłości, to...
Nie dokończył zdania, lecz ona pojęła.
— Rozumiem! — lekko poruszyły się jej wargi.
— A twojem zadaniem — dokończył — rzecz całą przeprowadzić tak, by nie wywołała najmniejszego skandalu!
Skinął głową. Oznaczało to, że posłuchanie zostało zakończone.
A gdy zamknęły się za Lesicką drzwi, uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział, że nic nie stanie teraz na przeszkodzie temu, żeby ofiara całkowicie wpadła w zastawione sidła.
— Nasz związek potrzebuje ludzi i pieniędzy! — wymówił.
Siedząca dotychczas w milczeniu zagadkowa kobieta, raptem podniosła się ze swego miejsca. Kiedy powstała i przeginając swe ciało w wężowych ruchach, szła w stronę mistrza, była jeszcze więcej zagadkowa i niepokojąca. Fosforycznym blaskiem świeciły zielonkawe oczy, a w włosach igrały złotawe płomienie. Istny wampir, który wystąpił z ram obrazu jakiegoś malarza i ożył, by ludzi kusić i przyprawiać o zgubę.
— Kocham cię! — wyszeptała, oplatając niespodzianie swemi ramionami szyję mężczyzny i żarłocznie wżerając się w jego usta. — Kocham cię mój ty potężny, ty silny! Choć lat masz siedemdziesiąt, wymarzyć nie mogłam lepszego kochanka! Taniec złota i krwi, sarabanda rozkoszy i śmierci... A nad nami... nasz wielki pan... Szatan...
— Cicho! — wymówił, na chwilę, oswobadzając się z jej objęć. — Nie wymawiaj tego imienia! Nie wolno... Ale... i ja cię kocham całą siłą mych zmysłów... ty moja... królowo Sabbatu!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.