Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wejść! — rozległ się od wewnątrz czyjś głos i drzwi rozwarły się szeroko.
— Ach! — cichy wykrzyknik wydarł się z piersi Mury.
Kontrast pomiędzy mroczną izdebką i ciemnemi korytarzami, a tą jasno oświetloną wielką komnatą, był taki, że nie mogła się powstrzymać od tego krzyku.
Ujrzała niską, ale długą salę, jakiej samo urządzenie mogło już wprowadzić w odpowiedni nastrój. Ściany zostały obciągnięte czarnym jedwabiem, na którym widać było wyszywane srebrnym jedwabiem trupie główki, na skrzyżowanych pinczelach. Po bokach sali ciągnęli się ławki, a na nich siedział rząd nieruchomych, przybranych w czarne płaszcze i maski postaci.
Na wprost drzwi, znajdowało się podwyższenie na nim szkarłatny tron, pod również szkarłatnym baldachimem. Nad tronem kabalistyczne znaki i wyhaftowane w hebrajskim języku litery. Przed tronem stał mały stoliczek, zaś na środku sali wielki pięcioramienny zapalony świecznik. Dalej leżał dywan, pokryty symbolicznemi figurami.
Gdy, po pierwszem olśnieniu, Mura mogła lepiej się rozejrzeć, spostrzegła, że na tronie siedzi mężczyzna, równie jak i inni w czarnym płaszczu, ale ozdobionym srebrnemi znakami. Już od progu uderzyły Murę jego gorejące oczy, widoczne poprzez maskę. Doznała uczucia, iż ją niemi przeszywa.
— Wielki mistrz! — pomyślała z lękiem. Mężczyzna ten, na powitanie uniósł się trochę na swem miejscu. Zwrócił się do drugiego zamaskowanego, który stał nieruchomo w pobliżu tronu.

23