Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dów i wtajemniczeń, które oczekują ją w przyszłości, to...
Nie dokończył zdania, lecz ona pojęła.
— Rozumiem! — lekko poruszyły się jej wargi.
— A twojem zadaniem — dokończył — rzecz całą przeprowadzić tak, by nie wywołała najmniejszego skandalu!
Skinął głową. Oznaczało to, że posłuchanie zostało zakończone.
A gdy zamknęły się za Lesicką drzwi, uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział, że nic nie stanie teraz na przeszkodzie temu, żeby ofiara całkowicie wpadła w zastawione sidła.
— Nasz związek potrzebuje ludzi i pieniędzy! — wymówił.
Siedząca dotychczas w milczeniu zagadkowa kobieta, raptem podniosła się ze swego miejsca. Kiedy powstała i przeginając swe ciało w wężowych ruchach, szła w stronę mistrza, była jeszcze więcej zagadkowa i niepokojąca. Fosforycznym blaskiem świeciły zielonkawe oczy, a w włosach igrały złotawe płomienie. Istny wampir, który wystąpił z ram obrazu jakiegoś malarza i ożył, by ludzi kusić i przyprawiać o zgubę.
— Kocham cię! — wyszeptała, oplatając niespodzianie swemi ramionami szyję mężczyzny i żarłocznie wżerając się w jego usta. — Kocham cię mój ty potężny, ty silny! Choć lat masz siedemdziesiąt, wymarzyć nie mogłam lepszego kochanka! Taniec złota i krwi, sarabanda rozkoszy i śmierci... A nad nami... nasz wielki pan... Szatan...
— Cicho! — wymówił, na chwilę, oswobadzając

31