Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy śnieżno białych włosach, dziwnie kontrastowo odbijały czarne brwi i wąsy, a wielkie oczy gorzały młodzieńczym, ale niesamowitym blaskiem. Utykał nieco na nogę, ale ruchy miał rzeźkie, energiczne. Może zanadto wystudjowane i teatralne. Chodził wielkiemi krokami po pokoju, jakby zastanawiając się nad czemś. Nieco w głębi, niedbale wtulona w otomanę, siedziała kobieta. I ona również zrzuciła maskę. Zaiste, dziwna kobieta. Wysoka, gibka, o miedziano-złotych włosach i zielonych oczach. Znać było, że musi być zwinna, niczem wąż i jak wąż podstępna, a z jej zachowania wywnioskować dawało się łatwo, że jest z mistrzem na stopie bardzo poufałej. Zapewne jego najbliższa pomocnica.
Gdy Lesicka weszła do pokoju, nie raczyła się nawet podnieść ze swego miejsca, a na jej ukłon odpowiedziała, niedbałem kiwnięciem głowy.
— Siostro Annabel! — począł mistrz, nie zwracając uwagi na obecność dziwnej kobiety, przed którą widocznie nie miał tajemnic. — Połowa twego zadania została spełniona! Sprowadziłaś nam nową siostrę!
Skinęła głową.
— Ale, na tem nie koniec! — mówił dalej. — Do obowiązków wprowadzającej należy przygotować ją do zrozumienia naszych tajemnic. Do zrozumienia wielkiej zagadki imienia Simona!
Lesicka lekko drgnęła.
— Mistrzu, ośmieliłabym się prosić...
— O co? O zwolnienie? Ciąży ci ten obowiązek?
— Nie... ale...
Mężczyzna, który wciąż spacerował po pokoju, na-

29