Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźmy! — posłyszała szept. — Musimy wyjść pierwsze!
Wkrótce, znalazły się z powrotem w małej izdebce.
— Naprawdę ci jestem wdzięczna, — mówiła Mura, zdejmując maskę i płaszcz, — za to coś dla mnie uczyniła? Tylko, co znaczy Simon? Czy zechcesz mi to objaśnić?
— Teraz nie — odrzekła tamta z dziwnym błyskiem w oczach. — Ale i tak prędko tego się dowiesz...
— Prędko!
— Napewno! Bo to jest właściwie cała tajemnica bractwa.
— Ach...
Mura chciała jeszcze coś dorzucić, ale w tejże chwili rozległo się stukanie w drzwi.
— Mistrz prosi siostrę Annabel do siebie! — z za nich rozległ się jakiś głos.
Na twarzy Lesickiej odbił się lęk.
— Już idę! — zawołała pospiesznie. — A ty, nie ruszaj się stąd i zaczekaj póki nie powrócę! — dodała w stronę Mury.
Wybiegła z izdebki i rychło się znalazła w niewielkim pokoju, tuż za dużą salą, stanowiącym jakby prywatny gabinet mistrza.
Znajdował się on tam, w towarzystwie jakiejś kobiety. Był jeszcze w płaszczu, ale już bez maski. I ktoś, ktoby go obserwował na niedawnem zebraniu, zdziwiłby się bardzo. Bo jeśli z ruchów i płomiennego wzroku mógł sądzić, że to jest człowiek młody, z trudem określiłby obecnie jego wiek. Mistrz, mógł mieć zarówno lat czterdzieści, jak i pięćdziesiąt, a nawet siedemdziesiąt.

28