Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa/D. 15 Kwietnia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa
Podtytuł w r. 1787.
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1860
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

D. 15 Kwietnia.

«Do anegdot pijackich kraju naszego, poczyna list dwudziesty ósmy hr. Plater — z dawniejszych czasów należy to często powtarzane wielu ustami zdanie, co niegdyś Sołłohub podskarbi w. Lit. mawiał do gości, kiedy z porządku ustawionych beczek wina w sklepie, podłego i mniéj dobrego im udzielał, powtarzając: Dopijajmy się moi panowie, do lepszego. Tak i czytelnikom moim powiadam, aby się doczytywali do lepszego, cierpliwie przedsięwzięty kończąc diarjusz. — »
W niedzielę d. 14 Kwietnia, udali się wszyscy do kościoła, ale że N. Pan chciał być we wszystkich wiejskich cerkwiach w Kaniowie, do trzeciéj więc przeniesiono nabożeństwo. Udali się tam wszyscy piechotą, po mszy kazanie miał ks. opat, a potém chleb wielkanocny pokrajany na najdrobniejsze kawałki królowi, dworowi, gościom i ludowi rozdawano. Czas wietrzny nie dał w powrócie użyć przechadzki, i król do zamku powrócił, gdzie w gabinecie swym pracował. Dana była audjencja Rossjanom przybyłym z Kijowa, i oznajmione o przyjeżdżającym Potockim w-dzie Ruskim, Sewerynie Potockim i Sapiezie generale artylerji Lit. Rossjanie obiadowali z królem, a po stole prezentował się ks. Sapieha, po czém wszyscy się rozbiegli wzajemnie się po kwaterach odwiedzając. Na godzinę ósmą przybyli na pokoje Potoccy i zabawiano się do wieczerzy, do któréj król téż zasiadł. Dwór tego dnia był liczny i apartamenta pełne gości, cudzoziemców, przyjezdnych. Po wieczerzy pożegnali króla oprócz Rossjan książę Józef, ks. de Ligne obu, hr. Dillon, książe Sanguszko strażnik i biskup Naruszewicz uproszony przez ks. Potemkina, aby na dni kilka zjechał do Kijowa. Ks. Józef acz z żalem musiał się oddalić do garnizonu z powodu wychodzącego mu czasu urlaubu.
Ranek poniedziałkowy cichy był i spokojny i znowu król przejażdżki konnéj używał blizko mili ujechawszy, nazad jednak z całą assystencją pieszo powrócił. «Straciliśmy tegoż ranka, pisze Plater, miłego i od wszystkich ukochanego podróży towarzysza ks. Józefa, który jak się powiedziało, z cudzoziemcami bez powrótu już do nas za granicę udał się.»
Na miejsce wybyłych przyjechali p. Bukar sędzia i wielu obywateli kijowskich. Po obiedzie nadbiegł kurjer dla zamówienia kwater mającym przybyć jw. Naryszkinowi koniuszemu w. synowi jego kapitanowi gwardji a zięciowi hr. Gołowkina, oraz Szuwałowowi podkomorzemu w.
«W tym czasie, kiedy wiadomość o tych nowo przybyć mających gościach nadeszła, używał N. Pan wolnych po obiedzie chwil do rozerwania myśli długim w Kaniowie pobytem, znużony grą w billard à la guerre, a kiedy za przykładem pana równie i nas myśli tylko obojętne bawiły i cieszyły, przyszło do zastanowienia się, że w sąsiedztwie dawnéj Siczy tak żyjemy bezżennie, jak ta niegdyś kozacka kawalerja, oprócz jednego marszałka Mniszcha, którego małżonka jest tu przytomna. Nadspodzianie przybyły kress z Warszawy i nadwiezione przez niego listy przypomniały mężom, że są żonaci; przypomniały téż może niektórym i z kawalerów, że serca ich uwięzione wolności zbytniéj im nie pozwalają. — »
Około czwartéj przybyli zapowiedzeni goście i do ósméj mieli czas otrzéć się z kurzu i błota, a reszta towarzystwa używała przechadzki po polach, lub czytała listy po domach. O ósméj była audjencja w gabinecie królewskim, po czém wszyscy wyszli na pokoje i czytano nadwieziony bulletin, do wieczerzy. Bulletin ten zawierał wiadomości polityczne, literackie i ciekawe anegdoty. «Z tego powodu przychodzi mi na pamięć, powiada Plater, przed tygodniem nadeszłe podobne pismo, z którego wyczytana okoliczność pewna ucieszyła mnie niezmiernie. Donosi w nim wesoły pisarz, że jednego z wybranych francuzkich do sejmu teraźniejszego pod imieniem les Notables żona, piérwszy raz podobno znajdująca się w Paryżu, a z dawnemi wyprawy przed dwudziestą laty od rodziców sobie danemi przybyła sukniami, gdy w duże kwiaty nakształt obiciowych przybrana, razem z drugiemi ciekawemi galerji królewskiéj przypatrywała się malowaniom, młodym oczom paryżanów równie śmieszną jak niespodzianą zdało się to być aparycją, a jeden z onych nieroztropnie śmielszy, tego się nawet był dopuścił, iż zaszedłszy z tyłu ukląkł przed rzeczoną damą i suknię jéj z pośmiewiskiem jako relikwję całował. Ukaranym jednak jak się należało został, bo kiedy obróciwszy się dama zapytała z podziwieniem, coby się ten jego postępek miał znaczyć, a kawaler odpowiedział, iż kochający się w antykach winnego poszanowania hołd oddaje ucałowaniem, rzekła mu wskazując na... (nie nogi)... że to jeszcze starszy o lat dwadzieścia antyk ucałowania téż godzien.
Po wieczerzy do któréj goście zaproszeni zostali, jp. Potoccy w-da Ruski i Seweryn pożegnali króla.
We wtorek rano jedni sobie wzajem wizyty oddawali, drudzy oglądali okolice Kaniowa, a hr. Gołowkin znalazł je przypominającemi Szwajcarją. N. Pan jeździł aż pod Stepańce konno ze wszystkiemi prawie w Kaniowie znajdującemi się panami, a marszałkowa towarzyszyła mu w karecie. Za powrótem prezentował się książę Józef Lubomirski szef regimentu pieszego w Łabuniu konsystującego, a około godziny drugiéj koniuszy wielki Naryszkin prezentował królowi rozmaite pokupowane przez siebie fraszki. «Pan ten bowiem, pisze nasz sprawozdawca, jak w Petersburgu, tak wszędzie zwykł incognito, pomiędzy najlichsze mieszać się przekupki, i u nich najmniéj warte drobiazgi targować, a potém nabyciem swojém przed monarchinią popisywać się. — »
Po obiedzie, gdy król expedjował posłańca do Warszawy, ks. podskarbi zabawiał panów rossyjskich pokazywaniem kamieni drogich, rznięć starożytnych i kameów, oglądanych wprzód z podziwieniem N. Pana. Zbiór ten najbardziéj podkomorzego Szuwałowa zabawił, gdyż ten przez lat kilkanaście wprzód w Rzymie i Włoszech bawił, dobrowolnie się z ojczyzny wygnawszy po śmierci cesarzowéj Elżbiety. Pobyt ten w ognisku sztuk, dał mu i zamiłowanie i znajomość dzieł artystycznych.. Po obiedzie przyjechał kasztelan Biecki Zieliński, i prezentował się z synem w czasie, gdy król grał w billard à la guerre. Że zaś Naryszkin w. koniuszy w żadne gry nie grywał, a w. podkomorzy Szuwałów oświadczył, że w billard nie umié, piérwszy więc z synem był tylko widzem gry, a dla hr. Szuwałow złożono grę w wista z p. Debolim, Morawskim i Platerem. Że jedénaście osób z królem w billard grały, przeciągnęła się gra do późna, tak, że o pół do dwunastéj dopiéro goście pożegnawszy króla, odeszli. Naryszkin był królowi znany jeszcze od piérwszéj jego bytności w Petersburgu przed dwudziestą siedmią laty; i poufale poprzyjaźniony ze stolnikiem Litewskim.
We środę miano ranek obrócić na przechadzkę, ale się projekta nie powiodły i słota nastała, tak zwany po niemiecku April veter, który pod dachem zatrzymał. Król pieszo tylko przeszedł do marszałka i hetmana i u nich zabawił nieco. Przed obiadem zjawił się z Kijowa szambelan Littlepcytz, a gości grono nie powiększyło się wcale. «Po obiedzie gdyśmy się około szóstéj do księcia podskarbiego zebrali na herbatę, pisze Plater, prezentował się temuż księciu jmpan Konopacki z palestry lubelskiéj, żądając aby mógł mieć szczęście popisać się z głosem swoim przed monarchą. A że nowém to nam wszystkim zdało się być zdarzeniem, ażeby osobliwie w Polsce nader szanownego koła członek z sztuką śpiewania chciał się popisywać, oświadczył chęć swą książę, aby nam dał próbę umiejętności swojéj.
«Nasz téż mecenas zacny pragnąc się szczérze popisać długo się prosić nie dał, i prześpiéwał strof cztéry wierszów, umyślnie, jak powiadał, przez siebie napisanych. Za zebraniem się naszém na pokoje królewskie, gdy czasu wieczerzy zarekomendowany był jurysta śpiéwak, a N. Pan łaskawie do chęci jego przychylił się, ponowił jmp. Konopacki téż same gorgi, których był dał próbę u ks. podskarbiego, i zdaniem wszystkich słuchaczów było, że nie wiele mu brakło a raczéj nie wiele zawadzało, by Pasqualinim, Marcherinim i innym inim włoskim dorównał.» Rozeszli się późno około północy w wesołych dosyć humorach.
Dzień 19 cały przeszedł jednostajnie i nie zasługiwałby na wzmiankę, gdyby nie smutna katastrofa którą się zakończył. «Po wieczerzy, opisuje diarjusz, któréj przytomny raczył być N. Pan, wtedy właśnie, gdy król dobréj i wesołéj myśli namówił jw. marszałkowę do grania na klawikordzie przy akompanjowaniu na skrzypcach przez ks. Michała Lubomirskiego — stojący blizko okna hetman Tyszkiewicz postrzegł nadzwyczajny ogień w miasteczku, i słowo ogień, przez wszystkie drzwi całą wypędziło kompanją, jednych z ciekawości a drugich z bojaźni, ażeby się tego elementu nie stali ofiarą. Pozycja zresztą zamku na wyniosłém miejscu panującego, całemu miasteczku w głębokim jarze ufundowanym, upewniła N. Pana, że mu nie grozi niebezpieczeństwo. Zajęły się kramy w rynku mizernie zabudowane i słomą pokryte, które téż zaraz ogień ogarnął całe a ratowania ich nie było możności.
Zebrane więc wojsko i spędzeni ludzie, samych blizko stojących domów drewnianych i słomą również pokrytych pilnowali, a przytomność ks. podskarbiego dziedzica miejscowego i roztropność rządzących jego, zaleciła gospodarzom dachów swych strzedz od strony, w którą ogień się zmierzać zdawał. Pomimo wszakże należytéj ostróżności w oczach prawie naszych, impetem ognia i wiatru głównia, czyli słomy snopek z dachów kramnych przeniesiona o dobre staje spadłszy na dach praczkarni, zapaliła ją z największém dla zamku niebezpieczeństwem, gdyż budowla ta była najbliższą dworu królewskiego; krzyk przeraźliwy który o tym nowym pożarze dał znać pospólstwu tém bardziéj je zmięszał, im większe niebezpieczeństwo zagrażało zamkowi. Dzięki Bogu jednak skończyło się na bojaźni tylko, albowiem najbliższa Dniepru praczkarnia jedna spłonęła, a wszystko z niéj prawie uratowane zostało, pożar zaś kramów, lubo w pośrodku miasteczka, więcéj się nie rozszérzył. Szczęściem to było wielkiém dla miasta i zamku, że w jarze, w którym cały Kaniów zbudowany, nie tak się impet wichru w samym czasie pożaru wszczętego dał ogniowi srożyć, jakby inaczéj był mógł od tej saméj strony, od któréj wiało. Duży dom tarcicami kryty stał się prawdziwym parawanem. Pożar ograniczył się na kramach i praczkarni, że jednak w kramkach zebrani z przyczyny zjazdu kupcy z Warszawy, Brodów, Mohilowa i innych miejsc, prawie nic z towarów wyratować nie mogli, wypadło ztąd, że Kaniów doznał najdotkliwszéj jaką mógł ponieść straty, w przeciągu kilkogodzinnym, bo cały pożar trwał od dziesiątéj do drugiéj po północy. N. Pan zapewniony o pilnéj ratujących czujności, i uspokojony, że się już nie było czego lękać, poszedł do spoczynku około piérwszéj z północy, inni około drugiéj i późniéj do swoich poudawali się kwater, ci jednak, których stancje były w miasteczku, całą noc niespokojnie strawili, a ks. podskarbi dla dania przykładu innym w pracowitém ognia gaszeniu, a strzeżeniu aby wiatrem rozrzucane węgle nowego pożaru nie stały się podnietą, do godziny blizko trzeciéj bezsennie bawił się. Zwyczajném to jest, iż po wszystkich minionych przypadkach, gdy w gwałtowném swojém natężeniu bojaźń zaspokojoną zostanie, przez wszystkie przechodząc nieszczęścia możności, rozpamiętywają jedni coby najgorszego być mogło, a drudzy w swéj pozycji wynajdują źródło satysfakcji z jakowegoś przyjaźnego losu zrządzenia. Tak i tu byli niektórzy, co przy herbacie i ponczu najżywszemi malowali kolorami to niebezpieczeństwo, któreby pewnie spotkało było kilkadziesiąt domów, dwie cerkwie i samo może królewskie mieszkanie, gdyby w piérwszym śnie był się zajął pożar. Ja zaś lubo do 19 Kwietnia często ubolewałem nad tem, że ustronnie jak pustelnik mieszkam, przymuszony codzień po dwa i trzy razy nawet na tę się górę drapać, na któréj wyznaczoną sobie otrzymałem stancję, w chwili pożaru doznałem wygody ustronia mojego, gdzie ogień byłby mnie nie dosięgnął, choćby całe miasteczko spłonąć miało. — »
Maluje późniéj żywo Plater, jak w czasie pożaru ludzie przytomność potracili ze strachu, i gorszém swe położenie niż było w istocie widzieli, lub dziwaczną przywiązywali cenę do tego co stracili... «W czasie samego pożaru pisze, kupcy nad swą zupełną stratą lamentowali, ten czeladnika, ów krewnego, nakoniec jedna z żydówek dziecko swe jakoby w ogniu spłonione opłakiwała, a jeden z żydowskich kupców mniéj dbając o stratę droższych towarów, trzech tylko beczek miodu najbardziéj wyratowania prosił. Drugi ludziom królewskim wyrywać z ognia skrzyni swojéj nie dopuszczał, z bojaźni jak się sam oświadczał, aby go nieokradziono. Co zaś zgorzało i co biédni kupcy stracili, to dzień piątkowy odkrył, gdyż tego dnia dowiedzieliśmy się wszyscy, że lubo mają szkodę kupcy w kramach, na których pożar moc swą wywarł, nie wszystko jednak ogniem spłonęło, bo szwajcar cokolwiek z płócien swoich wyratował, a wielu innych jakoby wieszczym duchem część towarów swoich zrana, do Mytnicy powywozili. Najmniéj wszelako taxując szkodę do 10.000 czerw. złotych mogli postradać ci, co do Kaniowa przybywszy dla pozbycia się towarów, zbyli się ich wprawdzie ale darmo, co bardzo kupiecką kalkulację pomięszało. Oglądał zrana N. Pan miejsce pogorzeliska, a nie mógł się oddziwować samemu, już tylko Opatrzności zrządzeniu, która na tak małéj w miasteczku szkodzie skutki pożaru zatrzymała. W jarze albowiem położone miasteczko, a w niém kramiki otoczone zewsząd domami słomą krytemi powinno było więcéj doznać szkody przy silnym osobliwie wichrze, który w czasie pożaru się był wszczął: przeniesienie téż ognia przez wiele domóstw równie słomą krytych i zapalenie praczkarni w końcu miasteczka nad samym Dnieprem sytuowanéj, dziwnym także wydało się N. Panu przypadku skutkiem, ale najdziwniejszém to, że chatka chłopska koło praczkarni stojąca cała ogniem spłonęła, gdy na praczkarni dach tylko zgorzał, pomimo zrujnowanego ogniem pieca w sieniach i nadpalonych drzwiów do izb po obojéj stronie i sieni w tejże praczkarni będących, w samych izbach nic nie tylko spalonego ale i okurzonego nawet nie znalazło się.»
«Były jak zwyczajnie w czasie pożarów piérwsze myśli niektórych, iż złość umyślna podpaliła kramy, a ta supozycja bardziéj się ugruntowała, gdy odlegle od kramów palącą się ujrzano praczkarnię, zwłaszcza, iż wierzyć nie chciano, żeby przeniesienie główni, albo słomy było tego powodem, bo dąb, z którego najwięcéj w Kaniowie jest budowanych domów nie zwykł pryskać, a słoma tém mniéj, która zaraz ogniem objęta w momencie obraca się w popiół. Lecz te supozycje już nie zatrudniają głów podejrzliwych, gdy są świadkowie, jak baryłka prochu w jednym z kramów zachowana głośnéj explozji stała się powodem, i jak ta zaniosła jednę z klepek żarzystych, która dach słomiany praczkarni w momencie okryła ogniem. — »
Król starał się przyjść w pomoc pogorzelcom i po strachu nocnym wrócił spokój na nowo. Po obiedzie pożegnał N. Pana ks. Józef Lubomirski na kilka dni wyjeżdżający do Kijowa dla swoich interesów z listami rekomendacyjnemi od króla. Po obiedzie expedjowano kress do Warszawy. Tegoż dnia obywatel województwa Kijowskiego p. Konopacki ofiarował do skarbca królewskiego szablę starożytną, na któréj główni złotem wyryta była pogoń litewska, nazwisko Jagiełły i rok 1414. Imie króla dozwalało się domyślać, że do niego należeć mogła.
W sobotę rano mimo przykrego wiatru, król przez trzy godziny używał przechadzki, oglądając piękne okolice, wrócił dopiéro na godzinę obiadową.
Obiad, mówi diarjusz nasz, w swojéj był zwyczajnéj porze, a czasu onego, o wielorakich gdy się mówiło narodach, zdaniem powszechném zdecydowaném zostało, że co do charakteru i użyteczności, najmniéj w towarzystwie ludzkiém szanowanemi być mogą Holendrzy, których dobre traktowanie hardemi, złe bezbożnemi i okrutnemi, a pośrednie nieczułemi czyni; u których co do mniemanego ochędóstwa, zbytek jest w obmywaniu nie tylko wewnątrz w izbach wszystkiego, ale ledwo nie dachu samego co tydzień, a przeto jak sprawiedliwą N. Pan uczynił uwagę, nie rzeczy służą onym do wygody, ale sami są niewolnikami onych. A co do własnego około siebie ochędóstwa jak najmniéj onego pilnują, u których naprzykład kominy nie dla potrzeby, ale próżnéj okazałości (jeżeli z nich jaka wynika) używane bywają, albowiem Holender aby komina nie zakopcił, nie pali na nim ognia, a w czasy zimowe woli tuzin koszul i kamizelek kłaść na siebie, i gnić prawie w własnym pocie. Z téj to okoliczności wszczętéj o Holendrach materji, trzy anegdoty przez N. Pana i różnych z kompanji zostały przypomniane, a te służą najlepiéj do poznania tego grubego i niegościnnego narodu. Nieboszczyk król Pruski Fryderyk II, gdy pewnego razu w Królewcu znajdował się, wszedł dla ciekawości do jednego okrętu holenderskiego, którego kapitan nie zważając na asystencją, po któréj mógł poznać króla, bez zdjęcia kapelusza z głowy spytał się go hardo kimby był, a po otrzymanéj odpowiedzi, iż był królem Pruskim, zawsze mało dbając o to z nakrytą głową rzekł: — Dobrze dla ciebie — a ja jestem sobie kapitanem okrętu.
«Cesarz Józef II wędrując po różnych Europy krajach, zdjęty był ciekawością pewnéj wsi nie daleko Amsterdamu, dla czystości domów i bogactwa mieszkańców u wszystkich sławnéj. Puka więc do najznakomitszego téj wsi mieszkańca, a po godzinnéj oczekiwania niecierpliwości, gdy gospodarza prosi, ażeby mu dom nad inne sławniejszy otworzył, otrzymuje odpowiedź, że pójdzie do żony spytać, czy na dogodzenie téj ciekawości dozwoli. Powróciwszy zaś po chwili odmówną przyniósł cesarzowi rezolucją. Ostrzeżony jednak po cichu od przybyłych z cesarzem, kogoby miał gościem u siebie, gdy zaledwo dał sobie wyperswadować, aby ponowił wstawienie się do żony i do grzeczności przynajmniéj jeśli nie do uszanowania namówił — wejrzała nakoniec jejmość przez okienko, a przypatrzywszy się cesarzowi i rzekłszy głośno: — Pfe! jaki brzydki! zamknęła się sama, męża nie wpuściła, a ciekawy wędrownik bez skutku ode drzwi odejść musiał. — Królewic Henryk w tejże saméj wsi szczęśliwszy, bo przyjęty od gospodarza, prowadzony był do pokojów paradnych, gdzie czasem sami panowie przez rok nie bywają, i pokazany miał sobie w ostatnim z pokojów obraz pęzla miernego, który gdy dla grzeczności z podziwieniem chwalił, nic mu więcéj gospodarz nie rzekł nad następujące słowa: — Brat twój ma dwakroć sto tysięcy ludzi, a obrazu takiego niéma. — I to powiedziawszy powrócił z gościem do zwykłych pokojów. Dosyć podobno takich próbek do poznania zupełnie narodu dziś może ku upadkowi nachylającego się, jeżeli duch niezgody nie zamieni się w tym kraju na pożądanego ducha pokoju. Wolni w swoim rządzie Holendrzy, za swawolną dzisiaj ubiegają się wolnością, lecz nie tylko w politycznym rzeczy składzie téj nieograniczonéj żądają używać swobody ale i w życiu codzienném i przyjętych obejścia się z ludźmi prawidłach, nie lubią żadnych więzów.....
«Te i tym podobne przy swobodnéj myśli rozmowy czas cały obiadu zabrały, a po kawie przy byłych prezentował marszałek pp. Podhorskiego podczaszego Krzemienieckiego i abszytowanego majora wojsk Rossyjskich Tamarę, syna obywatela gubernji Ekaterynosławskiéj, mieszkanie swe i stado znaczne o mil cztéry od Kaniowa mającego, przybyłego w piątek wieczór z Szydłowskim starostą Mielnickim.» Starosta wielki koni lubownik dowiedziawszy się o stadzie Tamary i ogierze taxowanym 3.000 r. jeździł tam umyślnie dla oglądania go, i przyznał, że jeszcze tak pięknego konia w życiu nie widział. Wieczorem była herbata, pokoje, billard, kolacja i o jedénastéj rozeszli się goście na spoczynek.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.