Najnieszczęśliwsi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Marian Bandrowski
Tytuł Najnieszczęśliwsi
Data wyd. 1901
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Jan Wacław Idzikowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Napisał

Dr. Juliusz Bandrowski
Najnieszczęśliwsi



WARSZAWA
Druk P. Laskauera i W. Babickiego
1901


Дозволено Цензурою.
Варшава, 12 Іюня 1901 г.


Oto obraz 15-letniej pracy i zabiegów miłosierdzia chrześcijańskiego, pouczający dla tych, którzy je wypełniają — a i dla tych, co dotąd zdala od niego, nie widzą jeszcze, jak wielkiem źródłem pociechy i szczęścia może być ono dla nich zawsze, a cóż dopiero gdy sami poczują się nieszczęśliwymi.








Widok dzieła już gotowego wywołuje w każdym umyśle głębszą refleksyę i chęć poznania go.
Szczególnie zbawienne to w dziełach miłosierdzia.
Poznanie ich początków, historyi ich rozwoju — to głęboka dla umysłów wielkich czy małych nauka, ciągle jedna i ta sama, która od Zbawiciela pochodząc, od przypowieści Jego o Samarytaninie, od cudów Jego miłosierdzia, prowadzi ludzkość dalej i dalej, jasnym szlakiem miłości bliźnich, miłości nieprzyjaciół nawet, gotowej z nimi współczuć, a więc i doli ich ulżyć.
Dziewiętnastowiekowe dzieje miłosierdzia chrześcijańskiego, choć nie wszystkie spisane, to najpiękniejsze karty ludzkości, stwierdzające na chlubę jej, że wśród wielkich i możnych tego świata nie brakło nigdy serc szlachetnych, umysłów wrażliwych na ludzką niedolę, z poświęceniem pomoc niosących.
Więc rosły i rosną niezliczone instytucye dobroczynne, stowarzyszenia, zakłady i szpitale w całym świecie chrześcijańskim.
Niegasnące również światła dalszych przykładów, jak św. Franciszka z Assyżu, św. Jana Bożego, św. Wincentego à Paulo, oświecają na daleką przestrzeń owe ciemne, boleści, łez i cierpień pełne szlaki, po których kroczy nędza ludzka.
Światła te święte i nam w kraju przyświecając od wieków, sprawiły, że tem bardziej odczuć możemy cierpienie drugich.
Więc równomiernie z Zachodem rozwinęły się i rozwijają nieustannie i u nas w kraju liczne dzieła miłosierdzia chrześcijańskiego — a wśród nich wyrosło oto od 15 lat najnowsze:

„Przytułek dla nieuleczalnych“.

Niedługiej jego historyi, jako prawdziwie Opatrznościowej, godzi się poświęcić wiązankę wspomnień i w wdzięcznej pamięci zapisać imiona pierwszych jego twórców.
Śladem znanego przysłowia, że „nieszczęścia chodzą parami“ rozwinęła się ta nowa instytucya „Przytułku dla nieuleczalnych“.
Bo nie o niej pierwotnie myśleli dwaj znani w Warszawie filantropowie Dr. Wacław Horoch i hr. F. G., kiedy przed 15 laty — zapewne pod wrażeniem wieści o tysiącach „bezdomnych“ zgrupowawszy około siebie kilka pań szlachetnie myślących, postanowili założyć w Warszawie „Przytułki noclegowe“.
W zakładach tych mieli znaleźć nocleg ci nieszczęśliwi, dachu pozbawieni, którym przez tyle długich nocy ziemia łożem, kamień wezgłowiem, zimno przykryciem.
Myśl rzucona przyjęła się i zaczęła kiełkować.
Dzięki hrabinie Tołstoj, żonie oberpolicmajstra miasta Warszawy, jakoteż dzięki nigdy nie zawodzącej ofiarności miasta, otwarto na małą skalę kilka przytułków.
Weszła do nich od razu nędza — ale nie sama...
Przepełnili je najubożsi, wydziedziczeni nie tylko z dachu własnego, ale i z wszelkiego zdrowia duszy i ciała.
Bo nędza zagnała tu wraz z ubogimi również włóczęgów i pijaków najgorszego pokroju, złodziei, ladacznic, żebraczek — wprowadzając drugą ręką i chorych, dla których już żaden szpital nie był dostępny!
I oto owo drugie nieszczęście, które weszło tu z ubóstwem w parze: „Nieuleczalni“.
Wyraz ten nieubłagany, klątwę straszną w sobie zamyka!
Byli to więc dotknięci nieuleczalnem kalectwem, okryci ranami „wrzodów żrących“ (ulcus), „wilka twarzy“ (lupus) i t. p. Rany ich nieraz drążyły aż do kości, za życia już próchniejących.
Oto najnieszczęśliwsi!
Bez szemrania zrezygnowali już oni z miłosierdzia ludzkiego, bo — ni oczy ludzkie znieść już mogły widoku ran okropnych, ni powonienie wytrzymać ziejących od nich, gnilnych wyziewów, ni ręce je dotknąć. Nadawano im nazwę „dzikiego mięsa“, na okropne je leczenie skazując. Więc miazgą wyżebranego nieświeżego mięsa okładali ci najnieszczęśliwsi swe rany, byle się wyleczyć!
Na żywych przykładach stwierdzono w Przytułkach noclegowych te barbarzyńskie opatrunki, gdy dla okropnego fetoru, na który uskarżali się towarzysze, kazano jednej takiej kobiecie odsłonić nogę z opatrunku.
Opisać się nie da wyglądu owej rany!
Rozpadające się pod płatami zepsutego mięsa sączyły one gnilną, robactwa pełną posokę. Odrażający jej odór o mdłości przyprawiał najwytrzymalszych!
I stanęło nagle pytanie: Co począć z takimi? Bo nie dla nich miejsce wśród zdrowych, szukających snu w Przytułku!

I oto sama przez się nasunęła się myśl umieszczenia ich osobno — nie na noc jedną ale na stały pobyt i to tak, aby, jeśli uleczenie już wykluczone, ulgę przynajmniej znaleźli w swem nieszczęściu.
Zofja Górska.

Myśl ta nie dawała już spoczynku sercom szlachetnym, na niedolę ludzką czułym.
Dotąd niezapomniana w ich gronie ś. p. Zofja Górska, tak przedwcześnie zmarła dla tylu nieszczęśliwych, odnajdywała ich coraz więcej. Między tymi szczególniejszą litość zmarłej obudziła niejaka Głowacka. Dawna służąca większych domów, jako jedyny wielu lat służby dorobek, wyniosła rozlaną na całe przedudzie ranę. Bez grosza, nie mogła nigdzie znaleźć przytułku. Dniem żebrała po domach, zewsząd odganiana, — noce, dygocąc od zimna, spędzała w piwnicznych składach węgla.

Zofja Michałowska.

Z dnia na dzień rosła liczba takich nieszczęśliwych, odnajdywana również przez ś. p. Zofję Michałowską, przy pomocy Sióstr Miłosierdzia. Nieuleczalnych znajdywano i wśród młodych; do takich należała 18-letnia dziewczyna, Antosia, próchnieniem kości dotknięta i ranami na całem ciele pokryta (żyje dotąd w przytułku Królikarni), jako też chłopiec młody z nieuleczalnem próchnieniem stosu pacierzowego.
Bolały nad tem szlachetne opiekunki nie wiedząc, co począć z ciągle odnajdywanymi nieszczęśliwymi — bolały tembardziej, dowiedziawszy się, że ową pierwszą nieuleczalną z Przytułku noclegowego wygnali towarzysze niedoli na mróz wśród długiej nocy zimowej. Nad ranem dopiero zabrał ją stróż i odprowadził do najbliższego cyrkułu, skąd posyłano ją kolejno dalej. Policyant wiózł ją do drugiego i trzeciego cyrkułu, aż w drodze się spostrzegł, że wiezie już tylko trupa...
Ofiara ta straszna, okupiła może swym tragicznym losem byt i przyszłość tyle nieodzownej instytucyi.
Niepocieszona ś. p. Zofja Michałowska tembardziej teraz wytężała starań i zachodów dla urzeczywistnienia powziętej raz myśli.
W chwili największego zwątpienia pomógł sam Bóg.
Bo oto pewnego dnia wezwała ś. p. Zofję do siebie ś. p. Augustowa hrabina Potocka, pragnąc polecić jej opiece podobną chorą, przypadkiem spotkaną przed kościołem w chwili, gdy inni żebracy wraz z zakrystyanem odpędzali ją od kruchty kościelnej, z powodu obrzydzenia i odoru wstrętnych jej ran. Nieszczęśliwa ta, nazwiskiem Langiewiczowa, była dawniej posługaczką. Umarł jej mąż, umarło ośmioro dziatek. Pozostała sama, bez opieki, bez pomocy, a nadto obarczona straszną chorobą wilka (lupus), który zżarł jej już całą twarz, okropnie ją zniekształciwszy. Nieuleczalnej nie chciano przyjąć do szpitala, nie dano jej nawet żebrać pod kościołem!

Augustowa hrabina Potocka.

Taką to nieszczęśliwą dostała od ś. p. Augustowej hr. Potockiej pod swą opiekę ś. p. Zofja, wraz z środkami na jej pomieszczenie i utrzymanie, które szczęśliwie stały się podstawą dla mającego się założyć Przytułku dla nieuleczalnych.
W wynajętym pokoiku umieściła Langiewiczową, dodawszy jej dla opieki drugą kobietę, mniej chorą.
I oto ów pokoik stał się punktem wyjścia dla zawiązania Towarzystwa nieuleczalnych, ufundowania domu i lecznic dla nich, gdyż około tych dwu chorych istot ugrupowały się teraz litościwe dusze.
Znalazł się też wkrótce i lekarz z poświęceniem, który ofiarował się otworzyć „Przytułek dla nieuleczalnych“ pod swem nazwiskiem.
Niestety! W chwili kiedy się z tą myślą miał zwrócić do szlachetnych protektorek, umarła właśnie hr. Augustowa Potocka.
Zdawało się już, że upadnie rozpoczęte tak mozolnie dzieło.
Tymczasem widocznie Bóg chciał inaczej! Egzekutorowie testamentu ś. p. Augustowej w szlachetnem pojęciu swego zadania nie chcieli uronić po zmarłej niczego, nietylko z materyalnej, lecz i z moralnej jej spuścizny.

Dr. Bronisław Chrostowski.

Dowiedziawszy się zatem o losie Langiewiczowej i o zainteresowaniu się ś. p. hr. Augustowej tak nią jak wogóle losem nieuleczalnych chorych, wręczyli D-rowi Chrostowskiemu, oraz paniom protektorkom z rozporządzalnej na podobne cele sumy 100,000 rb., kwotę 20,000 rb. jako fundusz żelazny na utrzymywanie czterech łóżek dla chorych. Duży to był krok naprzód, bo starczyło już na wynajęcie domu osobnego. Dom to był już wyłącznie dla chorych przeznaczony, przy ulicy Wspólnej pod Nr. 69, nie duży, ale rozszerzony błogosławieństwem J. E. Arcypasterza Warszawskiego ks. Chościak-Popiela i nieustającą opieką pań-protektorek.
Dom pod wezwaniem św. Józefa otwarty 15 lutego 1894 r. pomieścił wkrótce Langiewiczową wraz z trzema innemi choremi.
Godzi się zapisać dla wdzięcznej pamięci imiona pierwszych protektorek. Oto one: ś. p. Zofja Michałowska, ś. p. Zofja Górska, ś. p. Natalja Wysiekierska, Joanna hr. Potocka, Marya Morawska, Marya Wrotnowska, hr. Mycielska, oraz Stanisław hr. Łubieński i Ludwik Górski.
Inne panie, a mianowicie: Gustawowa hr. Łubieńska, Marya Zawiszyna, księżna Radziwiłowa, p. Rulikowska, zajęły się zakupywaniem łóżek, bielizny i sprzętów.
Rozszerzał się pod temi rękami zakład, bo oto wkrótce przybywają fundacye na nowe dwa łóżka, a to Joanny hr. Potockiej i p. Stefanii Łaskiej.
Leczeniem chorych troskliwie zajął się Dr. Chrostowski, obejmując zarząd odświeżonego, czystego domku, skupiającego około siebie coraz więcej szlachetnych serc opiekunek. Młode panienki nawiedzały chore, pielęgnowały je, osładzając szarą ich dolę czytaniem książek.
Rosła zwolna liczba miejsc w Domu św. Józefa, bo oto w r. 1895 jest tam już 13 chorych kobiet. Wszystkie w chędogich stroikach, w białych czepeczkach, czyste, z opatrzonemi ranami, dziwnie błogie czyniły wrażenie.
Porządek domu oparty był na regulaminie wzorowanym na podobnych domach paryskich.
Uproszony przez D-ra Chrostowskiego jeden z mecenasów zajął się ułożeniem ustawy i potwierdzeniem jej u władz w Petersburgu. Ustawa przyjęta i zatwierdzona przez ministeryum spraw wewn. w d. 14 Lipca 1897 roku, ogłoszoną została drukiem i wprowadzoną w życie w Warszawie.

Podług fotografii Jana Idzikowskiego w Warszawie (Erywańska 14).
I Lecznica przy ulicy Wspólnej Nr. 69.
Ustawa ta właśnie rozszerzyła podstawę działania w imię dobroczynnej idei, pozwalając na otwieranie lecznic dla nieuleczalnych, a niezamożnych chorych, na odwiedzanie ich po domach, na opiekowanie się nimi i ich pielęgnacyę.

W myśl zatwierdzonej ustawy zgrupowała się zaraz około Janiny hr. Potockiej rada opiekuńcza Towarzystwa i nastąpiła trwała organizacya „Towarzystwa dla nieuleczalnych“. W dniu 3 kwietnia 1898 r. na zwołanem pierwszem zebraniu członków odbyły się pod przewodnictwem p. Ludwika Górskiego wybory pierwszego zarządu Towarzystwa. Do rady opiekuńczej weszły panie: Janina hr. Potocka, Gustawowa hr. Łubieńska, Marya Wrotnowska, Kaźmierzowa Gruszczyńska i Janowa Lasocka; panowie: Mieczysław ks. Woroniecki, Seweryn ks. Światopełk Czetwertyński, Adam hr. Zamojski, Henryk Radziszewski, Dr. Witold Żurakowski.
Na tem posiedzeniu przyjęto do wdzięcznej wiadomości zapisy i ofiary:
1) Wspomniane 20,000 rb. od opiekunki Augustowej hr. Potockiej.
2) 6,000 rb. od Konstantowej hr. Branickiej.
3) 3,000 rb. od Stanisławowej hr. Tarnowskiej.
4) 2,000 rb. od Adamowej hr. Potockiej.
Naczelnym lekarzem Towarzystwa wybrano D-ra Bronisława Chrostowskiego.

Hrabina Konstantowa Potocka.
Wkrótce potem na posiedzeniu 26 kwietnia 1898 r. zorganizował się zarząd na 3-letnią kadencyę w sposób następujący: Prezesem Tow. wybrano Adama hr. Zamojskiego, zastępcą prezesa Janinę hr. Potocką, skarbnikiem p. Henryka Radziszewskiego, sekretarzem D-ra Żurakowskiego. Przyjęto następnie aktem darowizny od D-ra Chrostowskiego:

1) Dotychczasowy przytułek dla nieuleczalnych na 16 łóżek (ul. Wspólna Nr. 69).
2) Ambulatorya dla chorych z miasta z urządzeniem (Wspólna Nr. 4).
3) Jeszcze dwa takież same ambulatorya (lecznice) odstąpili Towarzystwu D-rowie Stanisław Markiewicz i Józef Markiewicz wraz z urządzeniem przy ul. Piwnej Nr. 13 i na Sewerynowie Nr. 14.
Tuż po tem otwarte zostały wymienione trzy ambulatorya dobroczynne lecznicze już pod opieką pań z Towarzystwa: Maryi z Popielów Morawskiej, Gustawowej hr. Łubieńskiej i Anny Hube. Mieściły się one w trzech odległych od siebie punktach miasta, bo na Sewerynowie, przy Wspólnej i przy ul. Piwnej.
Rozwój stowarzyszenia obudził zainteresowanie się szerszych kół, posypały się szczodre składki i ofiary — a wśród tych największym darem ofiarowanym za pośrednictwem mecenasa Lucyana Wrotnowskiego była „Królikarnia“ większa posesya stała, która zastąpić miała najmowany dotąd czasowo dom.
Przed laty niewielu widzieć można było jadąc drogą Mokotowską, kościołek, pustką stojący, a przy nim dom odrapany, chwilowo przez wojsko zajęty, oraz mały klasztorek-pustkowie.
Posesya ta opuszczona, należała przed laty trzydziestu do Ksawerowej hr. Pusłowskiej. Jeszcze w roku 1862 wybudowała ona własnym kosztem ów kościołek i klasztorek, pragnąc ofiarować go dla chorych księży emerytów. Nie szczędziła też fundatorka, znana z miłosierdzia i dobroci serca, znaczniejszych kosztów na uposażenie tego schroniska duchownych, zaopatrując kościół w piękne aparaty, sprowadzone z Paryża, jakoteż w obrazy, pomiędzy którymi obraz dla głównego ołtarza, wyobrażający Niepokalane Poczęcie Matki Boskiej, zamówiła u artysty-malarza polskiego, Simmlera.

Hrabina Julia Pusłowska.

Niepożądana śmierć fundatorki oraz inne nieprzewidziane okoliczności pokrzyżowały szlachetne plany, w pustkowie zmieniając kościołek, klasztorek i dom przyległy. Spadkobierca jej Zygmunt hr. Pusłowski mieszkał w Krakowie, a nigdy do kraju nie przyjeżdżając, nie mógł się zająć tą sprawą.
„Klasztorek“ wynajmowano na letnie mieszkania, dom zajęło wojsko, a kościołek nigdy nie był otwartym; aparaty leżały bezużytecznie, w kufrach zamknięte.

Hrabia Ksawery Pusłowski.

Wtedy to grono pań protektorek zwróciło się do Zygmunta hr. Pusłowskiego z zapytaniem, czyby bezużytecznie stojącej posesyi nie ofiarował na szpital dla nieuleczalnych chorych?
Hr. Pusłowski nie zwlekał z pożądaną odpowiedzią, z całą gotowością ofiarował wszystko Towarzystwu, oddając również do jego rozporządzenia aparaty i przybory kościelne. Warunek jedyny zastrzegł szlachetny ofiarodawca taki: aby w podziemiach kościołka były groby dla rodziny hr. Pusłowskich i książąt Druckich-Lubeckich.

Odnośny prawny akt darowizny złożony został u mecenasa L. Wrotnowskiego, który wniósł podanie do ministeryum o jego zatwierdzenie.
I oto dzieło zdąża nakoniec do ustalenia się w własnym budynku. Klasztorek zmieniony został na szpital dla nieuleczalnych, ku czemu podjęte zostały większe roboty adaptacyjne kosztem 16,000 rubli.
Parter zajmują: kuchenka z windą, pokój na bieliznę, salka opatrunkowa, mieszkanie dla kapelana, zakrystya oraz cztery pokoje dla chorych.
Pierwsze piętro przeznaczono dla chorych nieuleczalnie dziewczątek, gdzie jest również sala do pracy, jadalnia, pokój dozorczyni i osobny oddział dla chorych na raka.

Fot. Idzikowski.
Kościołek fundacyi hr. Pusłowskich.

W domu parterowym, z kordegardy przerobionym, są pokoje dla służby, pralnia, magiel, na strychu suszarnia i składy. Tamże z drugiej strony urządzono kapliczkę pośmiertną.
I oto nadszedł dzień upragniony 11 października 1898 roku, kiedy nareszcie z pomocą Pogotowia Ratunkowego przeprowadzono chorych z najmowanego dotąd przy ulicy Wspólnej domu na siedzibę własną, do Królikarni.
Akt ten pamiętny uczciło Towarzystwo uroczystem nabożeństwem w kościele, poświęcając je pamięci zasłużonych zmarłych i uproszeniu nadal błogosławieństwa Bożego.

Fot. Idzikowski.
Wnętrze kaplicy fundacyi hr. Pusłowskich.

W zakładzie jest miejsce na 40 chorych; niestety dotychczasowe środki nie wystarczają jeszcze na utrzymanie takiej ich liczby. Montura jednego łóżka wynosi 220 rb., zaś koszt utrzymania 40 łóżek obliczony na 12,000 rb. rocznie.
Rocznie przebywa tam na razie 42 — 48 chorych. Wyżywienie ich wraz z obsługą wynosi rocznie 3,249 rb., to jest dziennie na osobę niecałe 23 kopiejki! Cały roczny koszt utrzymania przytułku wynosi 7,797 rb.!
Obecnie liczy „Królikarnia“ 26 łóżek. Ofiarą szlachetną przybyło jedno nowe łóżko. Oto Aleksander hr. Orsetti z Paryża ofiarował 3,000 rb. jako niewygasłą fundacyę im. Tadeusza Orsetti dla Królikarni; pamięć tego daru utrwalił zarząd wmurowaną w westybulu pamiątkową tablicą marmurową.
Do przytułku przyjmowane są tylko kobiety. Wyjątek zrobiono jedyny dla nieszczęśliwego księdza — kaleki, który padł ofiarą powołania utraciwszy obie nogi.

Fot. Idzikowski.
Grupa chorych lecznicy II przy ul. Kanonii Nr. 8.

Lekarz, płatny przez Towarzystwo, ściśle spełnia przyjęty na się obowiązek, dwa razy na tydzień odwiedzając nieszczęśliwych.
Kapelan odprawia codziennie Mszę świętą w kościołku otwartym i dla publiczności.
Oddział dzieci otoczony wielką pieczołowitością i dozorem. Opiekunką Królikarni jest pani Marya Wrotnowska.
Drugą równoległą akcyę Towarzystwa dla nieuleczalnych stanowią owe trzy „Lecznice“ (ambulatorya), w których ubodzy chorzy miasta Warszawy otrzymują bezpłatnie lekarską poradę, lekarstwa, często pomoc materyalną i opiekę w domu.
Lecznice te okazały się prawdziwem błogosławieństwem dla cierpiącej ludności, której liczba rośnie z roku na rok, bo kiedy zeszłego roku wynosiła 42,694 chorych (250 dziennie), to w roku ostatnim zgłosiło się po pomoc do lecznic Towarzystwa 55,059 chorych (310 dziennie); 350 chorych odwiedza się w ich domach. Tyleż razy dokonywa się szczepień bezpłatnych. Lecznice utrzymują własne apteki, skąd wydaje się chorym po 30 i kilka tysięcy lekarstw, a nadto do 500 pobiera się na recepty z aptek. Chorzy dostają również bony na kąpiele (1,793 rocznie), na ciepłą strawę w garkuchniach Towarzystwa przeciwżebraczego (1,336), odzież, bieliznę i t. p. Koszt utrzymania lecznic wynosi rocznie 7,915 rb., a koszt jednej porady lekarskiej wynosi 18 kopiejek tylko!

Fot. Idzikowski.
Salka operacyjna w lecznicy na Kanonii.

Lecznice wszystkie zostają pod naczelnym kierunkiem głównego lekarza Towarzystwa D-ra Chrostowskiego, zaś każdą lecznicę prowadzi osobny lekarz przy współdziałaniu pań, członków Towarzystwa, jako opiekunek.
Lecznicę pierwszą prowadzą: Dr. Żurakowski i Gustawowa hr. Łubieńska, drugą — Dr. Jan Markiewicz i p. Marya Wrotnowska. Nadto obok stałych trzech jeszcze lekarzy dla każdej z lecznic, spełniają tam funkcye pomocnicze ofiarne panie z Towarzystwa, zapisując chorych do ksiąg, przyrządzając lekarstwa, opatrunki i t. p. W każdej lecznicy pełnią nadto bezpłatnie obowiązki lekarzy honorowych członkowie Towarzystwa doktorowie, których oto nazwiska: Bronowski, Hanicki, Landstein, Łuniewski, Zaleski, Moczulski, Gutkiewicz, Hübner, Talheim, Kijewski, Polański, Wołyński, Sinołęcki, Kaczkowski, Penkala, który chorych ginekologicznych przyjmuje u siebie w domu, i Dr. Muttermilch, dokonywający bezpłatnie badań patologicznych.
Trudno w końcu nie wspomnąć również i o tej serdecznej praktyce obdarowywania ubogich chorych i ich rodzin tak we wszystkich lecznicach jak i w Królikarni darami w naturze i w pieniądzach. Setki tych rodzin wyciągają co roku ręce po tę serdeczną pomoc, która im osładza ciężką dolę w czasie Wielkich świąt, pamiątek Narodzenia Bożego i Zmartwychwstania.

Fot. Idzikowski.
Salka operacyjna w lecznicy na Wspólnej.

Kto raz przyjrzał się w lecznicy temu codziennemu obrazowi nędzy ludzkiej, otrzymującej pomoc miłosierdzia, kto przypatrzył się tym rzewnym scenom rozdawnictwa darów w święta tym szarym ubogim rzeszom, kto widział w Przytułku w Królikarni te nieuleczalnie chore dziewczątka, jak mimo śmierci w oczy im zaglądającej, promienieją jeszcze dziecinną życia radością i przyciskają do piersi otrzymane laleczki, obrazki świętych lub jajka z wyobrażeniem Dzieciątka Jezus w wnętrzu — ten zazna dziwnie błogiego uczucia i stanie się prawdziwym przyjacielem „najnieszczęśliwszych“.

Fot. Idzikowski.
Apteczka w lecznicy na Wspólnej.

∗             ∗

I oto wspaniały obraz niestrudzonych zabiegów tylu osób miłosiernych które przynoszą stale choć tak nie wielkiej liczbie nieszczęśliwych prawdziwy ratunek i ulgę w chorobie, pomoc w niedoli, osłodę śmierci nawet, bo oddają w końcu ostatnią chrześcijańską usługę zmarłym — grzebiąc ich na swój koszt.
Z pomocą Bożą, jak z niczego powstała wielka instytucya Towarzystwa dla nieuleczalnych i zakład dzisiejszy w Królikarni, tak i wierzyć należy, że się rozwijać będzie dalej to dzieło Boże, zwiększając liczbę lecznic, jako też ilość miejsc na pomieszczenie nieuleczalnych, wydziedziczonych przez rodzinę, znajomych, społeczeństwo, szpital i wszystkie inne schroniska.
Do niniejszej księgi pamiątkowej — da Bóg — przybędzie jeszcze dużo kart nowych, zapisanych nazwiskami „dobrze zasłużonych“ dla tych najnieszczęśliwszych, którzy odtąd, z tem samem, z błogosławieństwem na ustach wracać będą do zdrowia jak i układać się do wiecznego spoczynku!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Marian Bandrowski.