Strona:Juliusz Bandrowski - Najnieszczęśliwsi.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W zakładach tych mieli znaleźć nocleg ci nieszczęśliwi, dachu pozbawieni, którym przez tyle długich nocy ziemia łożem, kamień wezgłowiem, zimno przykryciem.
Myśl rzucona przyjęła się i zaczęła kiełkować.
Dzięki hrabinie Tołstoj, żonie oberpolicmajstra miasta Warszawy, jakoteż dzięki nigdy nie zawodzącej ofiarności miasta, otwarto na małą skalę kilka przytułków.
Weszła do nich od razu nędza — ale nie sama...
Przepełnili je najubożsi, wydziedziczeni nie tylko z dachu własnego, ale i z wszelkiego zdrowia duszy i ciała.
Bo nędza zagnała tu wraz z ubogimi również włóczęgów i pijaków najgorszego pokroju, złodziei, ladacznic, żebraczek — wprowadzając drugą ręką i chorych, dla których już żaden szpital nie był dostępny!
I oto owo drugie nieszczęście, które weszło tu z ubóstwem w parze: „Nieuleczalni“.
Wyraz ten nieubłagany, klątwę straszną w sobie zamyka!
Byli to więc dotknięci nieuleczalnem kalectwem, okryci ranami „wrzodów żrących“ (ulcus), „wilka twarzy“ (lupus) i t. p. Rany ich nieraz drążyły aż do kości, za życia już próchniejących.