Lysistrata (Arystofanes, Donnay, tłum. Koźmian)/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arystofanes, Maurice Donnay
Tytuł Lysistrata
Podtytuł czyli wojna i pokój
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1896
Druk W. L.Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Stanisław Koźmian
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III.
Wytworna komnata we willi Orsylochosa, z posągami i hermesami, z tarasem otwartym na miasto. W głębi widać Ateny — Akropol i Partenon, przy świetle księżyca i gwiaździstem niebie. Na około dużego stołu lub kilku małych stolików, bardzo nizkich, biesiadnicy. Przy Praxagorze niezajęte miejsce. Uczta się kończy.
SCENA I.
Przy podniesieniu kurtyny na dużym kobiercu tańczy kobieta, zwolna tancerka ożywia się, obraca się w miejscu, coraz prędszym ruchem, w końcu pada na kobierzec, podczas gdy obecni zachęcają ją, klaszcząc. Skoro tancerka upadła, niewolnice podnoszą ją, a ona ukłoniwszy się, znika.
praxagora, glycere, filina, kynna, mirtale, stylbonidos, eirones, sakas, draces, strymodoros, orsylochos, klystenes.
sakas.

Jak się nazywa ten boski taniec?

orsylochos.

Nie wiem, podobno egipski.

stylbonidos.
To ani ateński, ani koryncki taniec.
praxagora.

Ani beocki.

strymodoros.

To nie taniec, to upadek.

eirones.

Platon by powiedział, że rozwiązły, niemoralny i zabroniłby go w swej rzeczy pospolitej.

klystenes.

Platon! Platon zabrania wszelkich wesołych tańców, dozwala tylko pyrikę i kariatikę.

sakas.

Na Heraklesa! Smutny widok — to puste przy pięknej Beotce miejsce. Nie lubię uczty, przy której brak biesiadnika; to jak ładne usta bez jednego zęba. Nie chcę się patrzeć na tę próżnię i proszę Praxagory, aby mi pozwoliła zapełnić ją.

praxagora.

Zostań tam, zastąpiłbyś zepsutym wypadły ząb.

filina.

Masz za swoje mały. Co za myśl chcieć... zająć miejsce Agatosa!

kynna.

Niezrozumienie położenia.

filina.
Świętokradztwo! Ale wódz nie przyjdzie.
praxagora.

Jestem pewna, że przyjdzie.

filina.

W każdym razie spóźnia się.

klystenes.

Może nie z własnej winy. Pierwszego dnia ma się dużo do roboty, audyencye, uporządkowanie papyrusów, kawałki do załatwienia.

praxagora.

Chce aby go oczekiwano, ale tym razem nie domyśla się, co go spotka.

orsylochos.

Tak się mówi, ale jak przyjdzie...

praxagora.

Nic nie pomoże. Zresztą trzeba mu dać nauczkę i dam mu ją.

klystenes.

Dotrzymasz przysięgi?

praxagora.

Niezawodnie.

filina.

Wobec Agatosa?

praxagora.
Choćby wobec króla Persów... równie święcie jak Lysistrata. (Wchodzi młoda niewolnica Doris i zbliża się do Praxagory).
praxagora.

No i cóż?

doris.

Pani moja! Agatosa niema w domu.

praxagora.

Gdzież jest? Nie powiedziano ci?

doris.

Nie!

praxagora.

Rzecz szczególna, nikt go dziś nie widział.

klystenes.

Zdaje mi się, że go spostrzegłem idąc tutaj.

praxagora.

Gdzie?

klystenes.

Przy Odeonie.

praxagora.

W którą szedł stronę?

klystenes.

Targu rybnego.

praxagora.

Tam!

doris.

Pani moja! Czy mam powtórnie pójść?

praxagora.
Nie potrzeba. Przyjdzie, nie przyjdzie, mniejsza o to. Możesz odejść moje dziecko. (Doris odchodzi).
orsylochos.

Milutka.

mirtale.

Miałaś niewolnicę niemą.

praxagora.

Sprzedałam ją — odpowiadała mi zuchwale.

filina.

Patrzcie no patrzcie... Sakas płacze, potoki łez wylewa.

klystenes.

Mnie się zdaje, że on jak sztok pijany.

sakas (wstaje).

Nie, Ateńczycy...

stylbonidos.

Zdaje mu się, że jest na Pnyxie.

sakas.

Nie Ateńczycy! Nie jestem pijany. Płaczę, bo rycerze przybyli. Wrócili, dzielni, piękni wojownicy; walczyć będą z nami o względy płci pięknej. Powrócili rycerze, mężni wojownicy. Któż na nas patrzeć będzie? Afrodytę nad innych przeniosła Aresa! Lichwiarze, kupcy, retorzy, filozofowie, poeci — wszyscy pójdziemy w kąt... ta jedna poetom pozostanie pociecha, że będą mogli opiewać czyny rycerzy (płacze).

praxagora.
Nie będą mieli zgoła co opiewać.
kynna.

Nie płacz Sakasie! Rycerze nic więcej nie wskórają, jak ty. Nie ubliżaj niewiastom.

sakas.

Na Pallas! Nikomu nie ubliżam! Wiem, że niewiasty dotrzymają przysięgi, ale wiem także, że mężczyźni podpiszą pokój... to rzecz kilku godzin... mężczyźni są słabi (przechyla się, pijany zlekka).

klystenes.

I chwiejni.

sakas.

Kobiety już nie będą nas — dla nas kochać... To bolesne. Nieprawda Eironesie?

eirones[1].
Żal mi cię Sakasie, ale nie podzielam twojego smutku. Do mnie należeć będą zawsze wszystkie kobiety, bo to tylko w nich cenię, co jest własnością ogółu... ich widok! Zadawalniam się tem, czego mi odmówić nie mogą, blaskiem ich oczu, harmonią stroju, muzyką głosu, zapachem włosów. Któraż kobieta za złe weźmie, że się ją widzi, słyszy, podziwia. Pozostanę pod urokiem wrażenia, które wywierają, i rycerze mogą toczyć wojnę lub zawierać pokój, kobiety mogą dotrzymywać lub łamać przysięgę, wszystko mi jedno, byłem nie ogłuchł i nie ociemniał.
orsylochos.

Eironesie, spojrzyj na Glycere, otwiera oczy jakby tarcze.

stylbonidos.

Porównanie nie trafne, gdyż oczy Glycere raczej zaczepne niż odporne. Kochane dziecię, zdumione słyszeć filozofa estetyka, mówiącego o kobietach kwieciście, a bez ukrytej myśli. To nowa szkoła.

klystenes.

Dekadentów?

stylbonidos.

Nie, tych jeszcze w Atenach niema. Przed dwudziestu laty Eirones należał do innej szkoły, do Akademii. Ubrany w długi płaszcz, z długim kijem w ręku, z długą brodą, długie miewał mowy. Dziś ma wykwintną tunikę z frygijskiej wełny i wieniec róż na głowie. Na Bogów! Podziwiać przychodzi wpływ Akademii.

praxagora.

Niestety, nie odzwyczaił się od sążnistych mów.

stylbonidos.

To prawda; jedyna rzecz, która mu z dawnej pozostała szkoły. Wszak zerwałeś zupełnie z Sokratesem?

eirones.

Zupełnie.

stylbonidos.
Sokrates pogardza tobą.
eirones.

Cóż to dowodzi. Pogardza także kobietami, winem, bogactwami — wszystkiem, co dobre.

klystenes.

Dość, żeście pogniewani.

eirones.

Bynajmniej, tylko przestaliśmy się rozumieć. Sokrates i filozofowie z jego szkoły są nieubłaganie stanowczymi. Mówią: to jest prawdą, a nie tamto. Ja zaś twierdzę, że prawdą jest to, albo to, albo coś trzeciego. Tego Sokrates przebaczyć mi nie może. Despota, zawsze wyciągnąć chce ostatnie ze swej doktryny następstwa. Dobrze na tem wyjdzie, zobaczycie; czeka go cykuta, przekonacie się, cykuta!

klystenes.

Dlaczego?

eirones.

Oskarżą go niezawodnie o bezbożność. Nie uznaje Bogów rzeczypospolitej.

stylbonidos.

W takim razie czeka i ciebie cykuta, Eironesie! Już sto razy powinni byli ci ją podać. Ten co napisał Życie Kronosa jest bezbożnym. Ty ze wszystkiego się śmiejesz.

eirones.

Filozofia powinna być uśmiechniętą i stroić się w kwiaty. Chętniebym ją porównał do strumyka przeźroczystego, płynącego wśród zielonych brzegów. Filozof stoi po jednej stronie, po drugiej to, co dowieść pragnie. Aby przejść przez strumyk, subtelny i bystry jego rozum skacze po białych kamykach, jak młody pasterz goniący za pasterką.

stylbonidos.

Podziwiam w tobie mistrzowską dyalektykę.

eirones.

Zawdzięczam ją, kochany Stylbonidosie, wychowaniu.

klystenes.

Czy także drwiącą skruchę?

eirones.

Którą nad wszystko umiłowałem.

stylbonidos[2].

A która do niczego nie prowadzi, nic nie dowodzi i równie jak twe książki ludzi bałamuci... bo ty Eironesie jedno tylko dowieść pragnąłeś, że najwyższy rozum — zwątpienie!

orsylochos.

A zwątpienie zabija wiarę nietylko w Bogów, ale i w ojczyznę.

eirones.

Kto wie? Prawda, umiem się zwracać na prawo i lewo. Jak widzę ptaki lecące po lewej ręce, mówię zła wróżba, wtedy odwracam się i widzę je po prawej, mówię: dobra wróżba; jeżeli stanie się nieszczęście, mówię: „ptaki leciały po lewej ręce“, jeżeli mnie spotka szczęście, mówię: „ptaki leciały po prawej“. Tym sposobem mogę jeszcze wierzyć w wszechmocność Bogów. Zwątpienie to śmiech, im więcej zwątpień tem większy śmiech... Otóż mam w sobie nie jedno, ale kilka zwątpień.

orsylochos.

Skończyłeś Eironesie? (Do niewolników) Podajcie miednice i dzbany... rozpoczniemy ablucye. (Biesiadnicy wyciągają ręce nad miednicami, trzymanemi przez niewolników, podczas gdy inni leją wodę na ręce).

klystenes.

Po ablucyach, libacye na cześć Bogów.

sakas.

Po co libacye Bogom! Czy oni wam poświęcają boski napój, kiedy ucztują w złocistym Olimpie i urocza Hebe, piękny Ganimed roznoszą ambrozyę, nalewają nektar. Ani się im śni i z nieba deszcz tylko spada.

eirones.

Mówisz Sakasie, jak pijak, który nie cierpi wody. Jesteś niewdzięczny. Czyż ciepły deszcz nie jest potrzebnym dla pączka jagody, z której wyciska się wino, co pączkami zdobi twój nos. Prawda, że nie należy wciągać nieśmiertelnych w najmniejsze nasze czynności. Nużymy ich, a nużenie to nie modlitwa. Jak oni nami, tak my nimi przestańmy się zajmować. Podziwiamy przyrodę w tem, co ma pięknego i uroczego, jak podziwiamy Praxagorę, dla jej wdzięków nie pytając czy ona Boginią czy kobietą. (Wstaje). Dlatego poświęcam libacye — pięknu — którego widok podnosi ducha i wprowadza w boski zachwyt; wylewam to pachnące wino, na cześć poezyi i harmonii, których nieśmiertelnemi prawami rządzą się chóry — gwiazd, rytmy i kształt nad kształtami — kobieta.

stylbonidos.

Tak, poświęćmy libacye — pięknu, tym sposobem uczcimy tę wieczerzę, która była wspaniałą. Orsylochosie, godnie przyjąłeś nasze zacne i piękne sąsiadki Beotki. Wyborną masz kuchnię; nie ustępuje kuchni Lamachusa.

filina.

Co za szkoda, że Agatos nie przyszedł.

kynna.

Jemu w głowie co innego... chce władzy, chce być wybrany archontem. (Na te słowa poruszenie Praxagory).

filina.

Czy podobna! Agatos ukąszony żądzą władzy. Na Bogów, to zabawne! Dobry chłopiec; dzielny żołnierz w potrzebie! Ale jemu się mieszać do rządów rzeczypospolitej! To godne komedyopisarzy.

klystenes.

Cóż chcesz! Przychodzi zła godzina, w której zachciewa się na wielkiej potknąć się scenie.

filina.
Szkoda, że nie przyszedł.
kynna.

.Co tobie to szkodzić może?

filina.

Mnie nie, ale przykro mi dla Praxagory.

praxagora.

Zbyt jesteś łaskawa Filino, uspokój się, zupełnie mi to obojętne.

filina.

Ach! Widząc cię milczącą, miemałam, że...

praxagora.

Słuchałam Eironesa.

sakas.

Cały czas mówił. Na Kastora! Praxagora posmutniała, słysząc tyle pięknych a niezrozumiałych zdań! Taka teraz moda, mania, nałóg w Atenach. Niema uczty, podczas której nie rozmawianoby o filozofii. Wybaczcie zacne i nadobne Beotki. Mnie bo się przejadła filozofia, sekty, akademia, cynicy. Opowiadajmy i śpiewajmy. — Bawmy się na Apollina! Powiem wam bajkę Ezopa... jeżeli wolicie zaśpiewam Szarfę Iris. (Ogólne oburzenie).

klystenes.

Piękna mi nowość..., dajże nam pokój.

sakas.
Jak chcecie... ale na Bogów przestańmy filozofować, bawmy się, bo co myśleć będą o nas czcigodne Beotki.
glycere.

Mały ma słuszność, precz z filozofią!

filina.

U nas zagranoby na fletach. Kynna sławna flecistka, ale flety nasze zostawiłyśmy w domu.

glycere.

Mirtale deklamuj.

praxagora.

Mirtale, słynna w Tebach z deklamacyi.

orsylochos.

Podać lirę. (Niewolnicy podają lirę).

mirtale.

Powiem wam, jak się złotowłosa Afrodyta z piany morza wyłoniła.

(Deklamuje przy akordach liry)[3].
Narodziny Afrodyty.

Złocisty to był dzień. Błękitne zadumanie
Objęło cały świat. Na modrym oceanie
Słoneczny zasnął blask. Na ziemi i na niebie
Cisza zdawała się wsłuchiwać sama w siebie.
Omdlewał w okrąg świat od światła i gorąca,
Różany płonął kwiat, srebniała lilia drżąca,
Nad cichą, modrą toń nieskończonego morza
Płynęła kwiatów woń, jak lutni dźwięk, w przestworza.

Wtem — jakby zwiewny rój motyli skrzydłem drżącem
Potrącił śpiący blask i śpiącą głąb pod słońcem,
Zadrgała senność sfer i kwiaty zaszeptały,
Niepokój jakiś świat ogarnął nagle cały,
Oczekiwanie — cud jakiś się dziwny iści,
Z błękitno-złotych wód, z zielono-złotych liści
Dźwięczący wybiegł szmer, lękliwy i radosny,
Zadrgała senność sfer, jak w narodziny wiosny.

I ze srebrzystych pian, co w słońcu nieruchomie
W tęczach świetlanych sfer leżą na wód ogromie,
Wśród blasku, ciepła, mgieł złocistych, z wód kryształu,
Nagi niewieści kształt wynurza się pomału —
Zdumienie zdjęło świat: przejrzyste milkną sfery,
Drżeć przestał róży kwiat, liliowe ścieliły szmery,
Jakby zaklęta woń, stanęła skrysztalona
I w zadziwieniu w toń spojrzała nieb opona.

A ze srebrzystych pian Afrodis wyszła biała
I naprzód słońcu swój promienny uśmiech słała,
Potem przez modrą głąb powoli szła ku ziemi,
Znacząc swej drogi ślad kroplami świetlistemi,
I boski uśmiech śle niebiosom, lądom, wodzie,
A świat dziwował się przecudnej jej urodzie,
Blask ją osuszać biegł, woń obcierała z rosy
U nóg jej śnieżnych, legł ocean modrowłosy.

A ona w słońcu swe suszyła ciało białe,
Zefiry pieszczą ją z rozkoszy oszalałe,
Ślizgają się od stóp po nogach jej do łona,
Całują piersi jej i szyję i ramiona,

W rozkosznych kładą się zagięciach i lubieżne,
W lotny okrążą tan jej uda smukłe, śnieżne,
Zwolna się suną wzdłuż jej pełnych biódr, a potem
Ku ustom z wonią róż wzlatują nagłym wzlotem.

Muskają włosy jej złociste, miękie, śliczne,
Złocisty szafir ócz owieją balsamiczne,
I omdlewając już do stóp jej kornie padną...
A ona rękę swą podniosła światowładną,
I naga stała tam, a dziwna jej potęga,
Aż do Hadesu bram nieprzekroczonych sięga,
I zadrżał wszechświat w okrąg, bo z morskich głębokości,
Sprawczyni wyszła mąk najsroższych dla ludzkości.

orsylochos (Ogólny poklask).

Dzięki urocza Mirtale! masz głos syreny, jej wdzięk i czar. Dzięki! Twe wiersze pozwolą nam zapomnieć o subtelnościach kochanego Eironesa.

stylbonidos.

Wszak to wiersz Ewinusa.

mirtale.

Nie! młodego poety, pełnego natchnienia. Nazywa się Filemon.

eirones (jakby nie wiedział).

Filemon?

mirtale.
Tak Filemon. Zapamiętaj to nazwisko.
orsylochos.

A teraz. (Pokazuje na stół w głębi). Oto są kostki. Kto chce może grać. (Wszyscy wstają, rozpraszają się, jedni grają, drudzy idą na taras, ale zawsze tak, aby wszystkich publiczność widziała). Strymodoros, dwanaście rzutów kostkami o dwanaście min.

strymodoros.

Zgoda. Ale na Hermesa czuję, że się zgram.

klystenes.

Uważaj Orsylochosie, ten stary illiryjski lichwiarz skórę ci skroi... szachruje.

stylbonidos.

Gdyby na to zważać, nigdyby grać nie można. (Wszyscy otaczają Orsylochosa i Strymodorosa. Praxagora, Kynna, i Klystenes idą na przód sceny).

praxagora.

Nie wytrzymam dłużej, dusi mnie. Kynna, muszę z tobą pomówić.

klystenes.

Nie przeszkadzam, odchodzę.

praxagora.
Zostań. Ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką, należysz do moich sentymentalnych ruchomości, znamy się od dawna, wtedy, kiedy przybyłeś w poselstwie do Teb; tobie mogę się zwierzyć a zwierzyć się muszę. Zbyt długo ukrywałam niepokój. Nie przyszedł!
kynna.

Może jeszcze przyjdzie... poszlij Doris.

praxagora.

Dwadzieścia razy ją posyłałam... cały dzień za nim biegała; w domu ani razu go nie zastała; albo tak kazał powiedzieć, a wtedy z kim był zamknięty? Albo go nie było, u kogóż zatem był? W każdym razie z kobietą albo u kobiety.

kynna.

Dlaczego?

praxagora.

Po siedmiu miesiącach... znam go. Podczas ostatniego rozejmu, do mnie do Teb pospieszył. (Jakby sobie przypomniała). Ależ gdzie on być może? Nie wiem. Może u Lysistraty?

kynna.

Powiedz raczej u Artemidy albo u Pallas! Lysistrata jest ostatnia o którejbym pomyślała.

praxagora.

Wiedziałam, że mi to powiesz. Ja także nie przypuszczałam. Przyszło mi podejrzenie podczas uczty... raczej przypomnienie.

kynna.

Niedorzeczność! Cnotliwa Lysistrata! Zresztą nie pierwszej młodości. Resztki dawnej piękności.

praxagora.

Czy nie znasz mężczyzn! Czy nie wiesz jacy oni próżni, przedewszystkiem próżni. Wielka dama. Matrona! To właśnie mu schlebia! Cnotliwa do tego! To go łechce. A czyż nie mówiłaś, że żądny władzy, zaszczytów, że chce być wybrany archontem. Lysistrata ma wpływ, wielki wpływ w Atenach... przez Lykona. Na Bogów! W głowie mi się mąci. Słuchaj. Czy nie zauważyłaś, dziś rano, tam przed świątynią, jak się zmieszała, gdy się jej wymknęło, że od Agatosa otrzymała wiadomość.

kynna.

Prosta pomyłka.

praxagora.

Połapała się, powiedziała, że od Lykona, ale czy nie spostrzegłaś jak się zarumieniła, cała w pąsach.

kynna.

Zwolna, zwolna, zastanów się. Kobieta taka, jak Lysistrata, umie nad sobą panować. Gdyby istotnie Agatos był jej kochankiem, dałaby się porąbać, za nimby wymówiła jego nazwisko. Pomyłka świadczy, że nic niema między nimi.

praxagora.

Co tam mówisz! Jest siła większa od woli i ta kładzie nam w usta nazwisko tego, którego kochamy, wtedy gdy je zamilczeć należy. Nieprawda Klystenesie?

klystynes (śmiejąc się gorzko).
Oj! prawda, prawda... i mnie nieraz nazwano, w uroczystej chwili, Pamfilem albo Karynosem... nieprzyjemna pomyłka.
kynna.

Nie żartuj Klystenesie; staraj się uspokoić Praxagorę. Wierzaj bezpodstawne są twoje posądzenia.

praxagora.

A ja ci mówię, że oparte na znajomości mężczyzn.

kynna.

Ależ nie! Na Boginie! Lysistraty posądzać nie można. Jej nie to w myśli! Zanadto wyniosła, aby kochać, zatem być niewolnicą. Silny umysł, żądza władzy, chce przedewszystkiem znaczyć i rozkazywać. Zakochana w swym pomyśle i bądź pewna, pozostanie mu wierną. Ona jest kobietą-mężczyzną, nie mężczyzny kobietą.

klystenes.

A jedno z drugiem pogodzić się nie da.

praxagora.
Co wy wiecie! Te właśnie kobiety są najstraszniejszemi, jak się zakochają! Aby namiętność zapanowała nad ich pychą, cnotą, rozumem, musi być potężną. Wpadają w szał, wtedy niczem dla nich mąż, dzieci, Bogowie, złe i dobre duchy, obowiązek, przysięga, wszystko przez okno wyrzucają i idą... na wodę. Ah! gdybym wiedziała, że Lysistrata, ta matrona ateńska, ta udawaczka, która dziś rano przez dwie godziny, prawiła nam morały... wierutne głupstwa, która śmiała wymódz na nas przysięgę!.. gdybym wiedziała, że ona w tej chwili... Ah! Na Bogów! Tego byłoby za wiele i przysięgam wam żleby się źle skończyło! Skandal! Tak na Afrodytę... jabym skandal wywołała.
kynna.

Nie podnoś głosu... uspokój się... uważaj! Zresztą przysięga obowiązuje.

praxagora (z oburzeniem).

Nas! Ale nie ją.

kynna.

Ciszej.

klystenes.

Grają, nic nie słyszą.

orsylochos (w głębi).

Na Zeusa! Do pioruna!

klystenes.

Orsylochos przegrał, bo zaklął.

kynna.

Opamiętaj się. Posądzasz Lysistratę, jakbyś posą-pierwszą lepszą... przyznaj, że bez najmniejszego dowodu, bez poszlak nawet... nie mówiąc że Lysistrata, równie jak inne, ma od rana męża na karku.

praxagora.

To prawda! Ale cóż chcesz... nie mogę ci tego wytłumaczyć... jakieś przeczucie, instynkt zakochanej, a ten rzadko zawodzi.

klystenes.

Prawda... chyba że całkiem zawiedzie.

kynna.
Nie żartuj-że wciąż; mów poważnie.
klystenes.

Czy mam płakać? Ja wam mówię, że Agatos lada chwila nadejdzie; to znowu moje przeczucie, lepsze niż Praxagory, bo nie jestem, jak ona, niespokojny, nerwowy, rozstrojony. Ale z wami kobietami niepodobna rozumować. Jak mężczyzna nie jest u swej ukochanej, musi być u rywalki, bo dla was niema nic poza miłością; wszystko do niej odnosicie; miłość dla was początkiem i końcem wszystkiego, środkiem i celem, przyczyną i następstwem, prawnym wywodem i jedynem zajęciem. Ależ, na Heraklesa! Nie sama jest miłość na świecie; jest ojczyzna, rodzina, żądza odznaczenia się, praca, interesa, pieniądze i prawo — słowem — życie. Przekonany jestem, że Agatos miał na głowie tysiąc spraw, rachunki, raporta, kawałki, nieskończone nudziarstwa.

kynna.

Dobrze mówisz. Tak, tak, twoje podejrzenia Praxagoro bezpodstawne. Na Boginie! Bądżże cierpliwą.

praxagora.

Masz słuszność, będę cierpliwą... muszę być cierpliwą.

stylbonidos (zbliża się).

Co tam się dzieje. Strymodoros goli bez mydła.

klystenes.

Czy tak? Przepowiedziałem.

stylbonidos.
Wygrywa jakby Menelas.
klystenes.

Szczęśliwy w grze, nieszczęśliwy w miłości.

stylbonidos.

Największy fałsz... może w małżeństwie... ale zresztą ten w miłości szczęśliwy, kto wygrywa.

klystenes.

Jakto, wbrew przysłowiu?

stylbonidos.

Przysłowie kłamie... bo kto wygrywa, ten rozrzutny, a rozrzutny tylko szczęśliwy w miłości.

orsylochos (zbliżając się).

Trzy partye z rzędu przegrałem. Na Hermesa, to trochę za wiele... Niepodobna grać z tym Strymodorosem, co chwila wyrzuca szóstkę.

praxagora (do Orsylochosa).

Dużo przegrałeś?

orsylochos (obojętnie).

Pu! Około trzydzieści min. Na Hermesa, nigdy już nie będę grał z Illyryjczykiem, wolę z Grekiem.

stylbonidos.

Albo z filozofem.

orsylochos.
Wolę z cnym satyrykiem... bo ty zawsze przegrywasz...
klystenes.

Przestrzegłem cię... Strymodoros szachruje, ma znaczone kostki. Skąpy i szachraj.

orsylochos.

Stary szubrawiec. Wskoczyłby do morza za obolem.

niewolnik (wchodzi).

Panie mój! Jest w przedsionku mężczyzna, chciałby...

orsylochos.

Niech wejdzie.

praxagora.

Agatos! To on, to Agatos. Oh! byłam pewną. (Biegnie ku wejściu i zatrzymuje się przerażona, spostrzegłszy Lykona z mężami)..

SCENA II.
Poprzedni, lykon, kynesias, teoras, dorcyl, acestor, sosias, sostratos.
lykon.

Witamy cię Orsylochosie!

praxagora.

Co to za obcy ludzie?

lykon.

Nie jesteśmy obcymi, jesteśmy dobrymi Ateńczykami; ja jestem kapitanem o trzech kitach, wracam z wojny. Jak Odyssej z towarzyszami, przychodzę do ciebie Orsylochosie z moimi żołnierzami, którzy, równie jak ja są małżonkami (wzdycha) niestety! Ośmieliliśmy się przestąpić próg twojego mieszkania ufni w gościnność, z której słyniesz w Atenach i chcąc oddać hołd sąsiadkom naszym Beotkom. Przychodzimy tutaj, bo nas poniekąd do tego zmusiły nasze żony. Zasłaniając się jakąś śmieszną przysięgą, wyrzuciły nas z naszych własnych domów i przychodzimy do ciebie, zacny Orsylochosie, aby nie tułać się całą noc po ulicach, pod chłodnem niebem.

orsylochos.

Witam was.

kynna.

Wyraża się dobrze.

mirtale.

Idąc przygotował oracyę.

filina (złośliwie).

Zatem zastaliście położenie nie po waszej myśli.

praxagora.

Twarde nastały czasy!

lykon (do Klystenesa).

Jaka ona piękna, ta Beotka!

klystenes.

Piorunujące zatem wrażenie!

lykon.

Czyż nie piękna?

klystenes.
Dzielny kapitanie!
strymodoros.

Tymczasem... w kostki — chcesz?

lykon.

Tylko nie drogo, bo jeżeli wygram, przykro mi będzie, że przegrasz; jeżeli przegram, jeszcze przykrzej mi będzie, że nie wygrałem, (głupio się śmieje).

strymodoros.

Po jakiej chcesz cenie.

lykon.

Dwie drachmy? Dosyć będzie?

strymodoros.

Dobrze, dwie drachmy.

orsylochos.

Tak tanio!

klystenes.

Nikt już z nim grać nie chce, zatem lepszy rydz jak nic.

eirones.

Trzymam zakład za kapitanem... mam przeczucie, że wygra.

stylbonidos.

Eironesie, trzymam zakład... ja w szczęście nie wierzę, tylko w grę!

dorcyl (do Stylbonidosa półgłosem).
Za pozwoleniem! Przecież wiesz, że Strymodoros szachruje.
stylbonidos.

Właśnie dlatego za nim się zakładam.

dorcyl.

Ma się rozumieć. (Zaczynają grać. Tworzą się grupy: Dorcyl z Glycerą, Teoras z Mirtale, Acestor z Kynną). Za pozwoleniem, więc ta przysięga... to nie żart, ma się rozumieć.

glycere.

Co? Żart? To rzecz bardzo poważna!

dorcyl.

Za pozwoleniem... obowiązuje także Beotki?

glycere.

Ma się rozumieć, równie jak Atenki. (Odchodzi).

teoras (który rozmawiał z Mirtale, zbliża się do Dorcyla).

Te Beotki trącą węgorzem. Nieprawda, Dorcyl?

dorcyl.

Za pozwoleniem — ma się rozumieć.

acestor (który rozmawia z Kynną).

Anim przypuszczał.

kynna.

Cóżeś myślał?

acestor.
Na Posejdona! Ależ to wyborny żart. (Śmieje się).
kynna.

Co? Żart? Zresztą my nie mamy zasługi, dotrzymując przysięgi. My Beotki lubimy grę na flecie, węgorze i spokój.

acestor.

A Praxagora?

kynna.

To wyjątek.

acestor.

Ta przeklęta przysięga... Dałyście sobie wszystkie słowo...

kynna.

A tak.

acestor (wściekły).

Na Heraklesa! Czyż nie damy rady uporowi kobiet!? Takie upokorzenie!

kynna.

Nie gniewaj się Acestorze... macie przeciw sobie wszystkie ateńskie niewiasty i sprzymierzone z niemi Beotki... walka nierówna. Możesz, jak mówi Eirones, podziwiać blask naszych oczów, harmonię stroju, dźwięk głosu... (Odchodzi parskając śmiechem).

acestor (na stronie).

I tu niema co robić. Na Hermesa! (Niewolnicy wnoszą amfory, puhary i owoce).

lykon (uradowany).
Na boskich braci! Co chcę i nie chcę wygrywam dzisiaj... mam niepojęte szczęście.
klystenes.

Na Bogów! Zamilcz. Istotnie niepojęta rzecz, iż cię Strymodoros nie zgrał i gdyby nie przysięga, możnaby mniemać, że cię spotkał los Menelasa.

stylbonidos (zbliżając się wściekły).

I to zawiodło! Jak tu nie pisać satyry?!

lykon.

Jestem zawstydzony, ale nie moja zasługa... Praxagora stała przy mnie, przyniosła mi szczęście. Gdym cię zobaczył, piękna Beotko, zrozumiałem poetów... coś niezwykłego odczuwam i gdybyś zażądała, poświęciłbym ci majątek, dzieci, żonę... na Zeusa, nie zawahałbym się!

praxagora.

To mi ogień! To mi zapał! Ale jedyny dar, który przyjąć mogę, to pokój ze Spartą.

lykon.

Tymczasem jednak...

praxagora.

Pijmy! Bądźmy weseli... Ewohe! Ewohe! Amfory pełne a puhary puste.

eirones.

Wypróżnijmy amfory w puhary, wlejmy puhary w nasze dusze. (Wszyscy biorą puhary).

lykon.

Ah! Na Afrodyte! (Podziwia Praxagorę). Co za oczy! O... te oczy! (Podśpiewuje sobie). Wino, gra i kobiety... jak śpiewano za mojej młodości... Gdyby mi kto był wczoraj powiedział, że nie przepędzę dzisiejszego wieczora w domu z Lysistratą...

praxagora.

Lysistrata! Lysistrata... to twoja żona?

lykon.

A tak, moja żona! Co to za kobieta!

praxagora.

Zatem... Lykon.

lykon.

Lykon.

praxagora.

Lykon! Ateński oligarcha... I nie nazwałeś się.

lykon.

Zapomniałem.

praxagora.

Ależ na Artemidę!... Małżonek Lysistraty, to ktoś... to coś...

eirones.

Oligarcha wpływowy... człowiek dnia dzisiejszego i przyszłości.

praxagora.
Zaraz powiedziałam sobie... to ktoś... masz, coś, we wzięciu, w postawie niezwykłego... wielkopańskiego... czułam to, a nie mogłam sobie zdać sprawy. Teraz pojmuję... jesteś mężem znakomitej kobiety.
klystenes (kłania się).

Odzwierciadla się w tobie.

lykon.

Za wiele łaski.

praxagora.

Lysistrata, to kobieta wyższa; rozum, spryt, czułość, wszystko w niej połączone.

lykon (z przekonaniem).

Wszystko. (Zastanawia się). Czułość?... a tak, ale ta przysięga, co za szalony pomysł!

praxagora.

Wielka obywatelka! Wielka patryotka! Gdybyś ją był słyszał rano, jak od nas zażądała przysięgi, byłaby ciebie wzruszyła i przekonała jak nas. Genialna kobieta!

lykon.

Co to za kobieta!

klystenes (zdejmuje wieniec z głowy i kładzie go na skronie Lykona).

Przyjacielu... weź ten wieniec.

lykon.

Co to znaczy?

klystenes.

Nie zniosę, aby mąż Lysistraty nie miał wieńca na głowie...

lykon.
Ależ pozwól...
głosy.

Tak, tak, tak. (Szmer — wszyscy razem mówią).

lykon (głośno, zniecierpliwiony).

Proszę o głos! Mam coś ważnego powiedzieć... co was wszystkich pogodzi... nie mogę nigdy dostać się do głosu. (Głośno, tupiąc nogą) Proszę o głos.

praxagora.

Nie chcemy słowa z ust twoich stracić. Słuchamy.

lykon (po chwili).

Zapomniałem (śmiech ogólny).

głosy.

Przypomnij sobie! Przypomnij!

lykon (po chwili).

A tak... chciałem powiedzieć, że gdyby mi kto wczoraj powiedział, że dzisiejszego wieczoru nie przepędzę z żoną, nie byłbym uwierzył.

klystenes.

Już słyszeliśmy.

lykon.

Ależ na Dyonisosa! Byłby mnie niepomału zdziwił ten, któryby mi powiedział, że go przepędzę w tem uroczem gronie Beotek, (uśmiecha się do kobiet) zwłaszcza przy boku królowej... najlepszej, najpiękniejszej królowej!

praxagora.
Nie żałujesz zatem?
lykon.

Na Bogów! Nie. Rzecz dziwna, nie czuję najmniejszego wyrzutu sumienia. Tem ci gorzej Lysistrato! Sama tego chciałaś, chociaż mnie tu nie posłałaś. (Głupkowato się śmieje).

praxagora.

Nie ona cię posłała?

lykon.

Nie! Agatos i błogosławię go za tę boską radę.

praxagora.

Agatos poradził wam przyjść do Orsylochosa?

stylbonidos.

Dzielni mężowie! (Chwila milczenia).

praxagora (raptem parska śmiechem).

Ah! Ah! Ah!

klystenes.

Co za wesołość... tak raptem.

praxagora.

Przyszła mi myśl!

filina.

Powiedz, droga, żebyśmy się także uśmiały... jeżeli wesoła.

praxagora.

Nie dla wszystkich. (Śmieje się) Ah! Ah!

kynna.
Mów.
praxagora.

Małżonkowie! Cobyście powiedzieli, gdyby, kiedy wy tu jesteście, Agatos zalecał się do jednej z waszych żon?

teoras.

Oh! Nieprawda Dorcyl.

dorcyl.

Za pozwoleniem... cóż znowu... ma się rozumieć.

sosias.

Nieprawdopodobne.

sakas (złośliwie się uśmiecha).

Ale możliwe.

kynesias.

Na Hermesika! Sakas ma słuszność, wszystko na świecie możliwe. Prawda, czego mógł chcieć Agatos o tej godzinie, tam przy naszych domach. Ale która?

lykon (spokojnie).

Cóż znowu, przechodził.

kynesias.

Ależ pozwól... im więcej rozmyślam, tem więcej przypuszczam, że chciał się nas pozbyć. Trzebaby pójść się przekonać.

lykon.

Jesteś niemożliwy. Dajże pokój.

kynesias.
Praxagoro... otworzyłaś mi oczy, dziękuję ci. Żal mi odchodzić, ale spieszę. (Odchodzi).
praxagora.

Bogowie z tobą.

sostratos.

Jestem zaniepokojony.

filina (biegnie na taras).

Jak biegnie.

głosy.

Zobaczmy! Zobaczmy!

filina.

Prędko, prędko. (Kobiety i mężczyźni biegną na taras).

wszyscy (krzyczą).

Dobranoc, Kynesias!!

kynna.

Nawet się nie odwrócił.

glycere.

Nie słyszy.

filina.

Zakręca.

lykon (błogo zachwycony do Praxagory).

Co za noc! Co za księżyc!

praxagora.

Jaka jasność!

lykon (miłośnie).
Księżyc zakochanych! Jak miło przy nim marzyć...
praxagora.

O tak!

lykon (mówi wierszem).

Miesiąc się wznosił na nieba lazurze
Gdy Hero, o kolumny wsparta, pełna wdzięku
Wyglądała z tęsknotą powrotu kochanka;
Tymczasem...

Nie pamiętam dalej... W taką noc sam na sam, na wsi albo nad morzem. O Praxagoro!

praxagora.

Czy tak?!

lykon.

Jestem wzruszony. (Mówią dalej po cichu, Teoras i Dorcyl na przodzie sceny).

teoras.

Przyznam ci się, że i ja nie jestem spokojny. Mam ochotę pójść zobaczyć co robi Jaskółka i tobie radzę przekonać się, co robi Rosa. Nieprawda, Dorcyl?

dorcyl.

Za pozwoleniem! Wyśmieją nas jak Kynesiasa. Ma się rozumieć.

teoras.

Wyjdźmy po persku. Nieprawda, Dorcyl.

dorcyl.
Za pozwoleniem, po persku. Ma się rozumieć! (Wymykają się).
filina (wracając z tarasu).

Kynesias zmykał jak zając.

lykon.

Niech mnie Bogowie od zazdrości strzegą... głupiec... na śmiech się wystawił.

eirones.

Nie znajduję, aby ten obywatel był śmiesznym. Nie pojmuję, dlaczego żartujecie z niego. Zazdrosny, przyznaje się do tego... ma odwagę swojego przekonania, to godne szacunku. Wątpi, chce zbadać, chce zobaczyć, to najlepszy sposób dowiedzenia się... A jeżeli kocha żonę? Jest wytłumaczony.

filina.

Rozmawiałam z nim, przyznał, że od chwili przysięgi powtórnie zakochał się w żonie. (Śmieje się głośno).

lykon.

Dobrze mu tak i wnoszę z całego serca zdrowie pięknej Mirina! Acestorze, Sostratosie, Teorasie, Dorcyl wszyscy wypić musicie zdrowie żony Kynesiasa! (Podczas przemowy Lykona mężowie wynieśli się po jednemu).

eirones (na stronie).

O Rodippe niema obawy... zostaję. (Siada i głośno) Twoje zdrowie Lykonie.

lykon.
A gdziesz tamci?
mirtale.

Teoras odszedł.

glycere.

Dorcyl z nim.

kynna.

Acestor powiedział, że mu się źle zrobiło.

lykon.

A to zabawne. Na Hermesa! Wszyscy stchórzyli... ja jeden odważny. (Wspaniale) Ja jeden zostałem.

praxagora.

Siadaj więc. (Wszyscy stoją tylko Lykon siedzi). Gdybym ci jednak powiedziała, że Agatos jest u Lysistraty.

lykon (z oburzeniem).

U mojej żony, kapitana o trzech kitach. Moja żona! Oh! Co to za kobieta!

praxagora (wybucha).

Tak, tak, twoja żona, ta wyższa kobieta, ta wielka obywatelka, ta twoja... co to za kobieta! co pięknie dziś rano nam prawiła, ma kochanka i tym kochankiem jest... Agatos! I ma słuszność i gdyby kochanka nie miała, byłaby śmieszną!

lykon (zrozpaczony i ze złością).

Zabraniam ci w ten sposób przemawiać o Lysistracie! Jak możesz wiedzieć?

praxagora (szyderczo).

Chcesz tu przenocować? Bierz płaszcz, laskę, biegnij czemprędzej. Ależ na Kastora, ruszaj! Na cóż czekasz?
A wy wszyscy pójdziecie za mną. Warte widzenia co zobaczycie! Orsylochosie, każ podać płaszcze i pochodnie. Popamięta mnie ta... ta... ta... ta ateńska matrona!

kynna.

Nie unoś się. Po co?

praxagora.

Po co? po co? Oto dlatego, że nie chcę. aby drwiono ze mnie. Jakto?... my Beotki dotrzymujemy przysięgi, a ona... ta... ta... cnotliwa Atenka łamie ją!

(Podano płaszcze i pochodnie. Lykon siedzi z wieńcem róż na głowie. Eirones wciska mu do ręki pochodnię).
praxagora.

Wszystko gotowe... za mną... Będziecie świadkami zdrady cnotliwej Lysistraty! (Do Lykona) No cóż? A ty nie pójdziesz?

lykon (zrywając się raptem).

Spieszę! Nie aby ją pochwycić, lecz aby ciebie zawstydzić.





  1. Donnay ukrył pod Eironesem Ernesta Renan. W niniejszym układzie uznano jednak za stosowne opuścić obronę Życia Kronosa, wygłoszoną przez Eironesa. (P. W.)
  2. Te dwa zdania nie znajdują się w tekście Donnaya. (P. W.)
  3. Wiersz K. Tetmajera. Poezye serya II str. 53. (P. W.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Maurice Donnay, Arystofanes i tłumacza: Stanisław Koźmian.