Listy o Adamie Mickiewiczu/Florencya, 2 lipca 1874 roku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Listy o Adamie Mickiewiczu
Wydawca Księgarnia Luxemburgska
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Rouge Dunon i Fresné
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Drogi Panie Władysławie,
Florencya, 2 lipca 1874 roku.

Dnia nie pamiętam, ale było to na parę tygodni przed śmiercią ś. p. matki waszéj, przechodząc przez Champs Elysées spotkałem K..., biegł co tchu pomimo upału niosąc obrazek jakiegoś starego mistrza. «Gdzie tak?» «ach! mój kochany, spieszę do Adama, z Celiną źle, doktorzy nie zostawiają żadnéj nadziei, Adam chodzi jak z krzyża zdjęty, choroba powiadają nie da się leczyć, i życie jéj już tylko na dni rachują. Oj! bieda panie, a do tego i kasa jakoś wyczerpnięta — nosiłem obrazek Dominichina do ***, ale trzysta franków wydało się za drogo téj osobie, odmówiła; cóż robić, odnoszę, pieniądze się znajdą, stara emigracya sama siebie musi ratować. Adam, Adam, mój Boże nasi genjusze, zawsze ta sama historya, kiedy nie potrzebują to cię przyjmują, komplementują, chwalą się twoją znajomością, ach! ach! ale niechno potrzeba zaskoczy, a zobaczysz jak skurczą łapki pod siebie i jak im się nosy powyciągają, wtedy to będą milczeć, albo sznurować usteczka. Bywaj zdrów, trzeba mi złapać omnibus, a oto właśnie nadjeżdża.» — Pożegnałem go i pomyśliłem czyby nie należało zajść do Arsenału, dowiedzieć się co się tam dzieje? pójdę, ale nie po to żeby się widzieć z Adamem; choćbym zastał nie wejdę, zostawię tylko bilet... Kłopoty w jakich się znajduje nie usposabiają do rozmowy; gdybym był z nim jak Bohdan, to co innego, ale stosunek mój do Adama jest innéj natury. Genjusz, stanowisko w narodzie, nauka ogromna, różnica wieku, wszystko to razem nie daje prawa do bliższéj zażyłości; nie zapominajmy nigdy czém jesteśmy, jeżeli chcemy godnie miejsce jakie nam pan Bóg przeznaczył zajmować; prosty robotnik jest bardzo szanowaną figurą, ale kiedy się chce równać z dyrektorem fabryki robi się głupim pyszałkiem; nie, życie należy brać seryo, a społeczeństwo uważać za armią uorganizowaną którą pan Bóg komenderuje, urzędy rozdzielając wedle zdolności. Kocham Adama jak nikt drugi, ale nie chcę żeby myślił, że się z nim mam ochotę poufalić; a chociaż byłem świadkiem jak nieraz mizerya emigracyjna pozwalała sobie bez ceremonii mówić mu: ty! Adamie! i on to przyjmował tak spokojnie jakby był chłopem u kośby, za którym jakiś tam ekonom woła: hej! Wojciechu! Macieju! Marcinie! uwielbiam pokorę, ale upokarzającego uważam za zbrodniarza.

Tu żeby wam dać wyobrażenie prawdziwego Chrześciaństwa waszego wielkiego ojca, opowiem o święconém u księdza Terleckiego. Było to w pierwszy dzień wielkanocy, przy ulicy Babylone; ksiądz Terlecki, wówczas przyjaciel Adama, missyonarz, viceprezes towarzystwa przyjaciół wschodu, którego prezesem był książe Cador par Francyi, a członkami głównie działającymi: Fryderyk Ozanam i hr. de Bourgoing. Terlecki, ów człowiek którego tak kochałem, że byłem gotów pójść z nim deptać bosą nogą pustynię roznosząc słowo zbawicielowe i myśl jedności Kościoła, śród oderwanych od jednéj matki Słowian, dziś czerniec moskiewski, odstępca od wiary i nieprzyjaciel Polaków, ach, serce pęka przypominając, w dniu owym zaprosił do siebie kilkanaście osób z emigracyi. Poseł Ksawery Godebski, pułkownik Gorecki, hrabia Ksawery Branicki, Adam i jeszcze kilku zacnych, poważnych ludzi zeszło się, i było jakoś i bratnio i uroczyście. Adam był w swobodniejszym humorze, więcéj zajęty rozmową niż śniadaniem, kiedy na raz odezwał się głos krzykliwy z drugiego końca stołu: «Adamie! czemuż nie jesz, jedz!» spojrzałem... jakby piorun we mnie uderzył; jakiś chłystek, nie wiedzieć co za figura potrząsał ręką ku ojcu, raz jeszcze powtarzając: «Adamie!»... Wszystka krew uderzyła mi do oczów i byłem gotów podejść do zuchwalca a zapytać: jakiém prawem śmiesz w taki sposób odzywać się do największego męża w narodzie? kiedy łagodny głos ojca uspokoił mnie, rozbroił i prawie do łez poruszył: «Bracie, pamiętaj tam o sobie», a słowa te wymówił tak, żem zrozumiał co to jest ów ton chrześciański, o którym na prelekcyach w Collége de France wykładał i pomyśliłem: wielki człowiek jest nim w każdéj chwili życia, i z jednéj bryły odlany; wówczas to i po owém zgromadzeniu u ś. p. Karola Sienkiewicza, na którém Major *** tak wielką mu przykrość zadał, pojąłem jego Arcymistrza i owe wieszcze słowa:

Sztukmistrzu ziemski, czémże twe obrazy,
Czém twoje myśli i twoje wyrazy?
I ty się skarżysz, że ktoś w braci tłumie
Twych myśli i słów i dzieł nie rozumie?
Spójrzyj na mistrza i cierp Boży synu
Nieznany, albo wzgardzony od gminu.

Do domu waszego zbliżałem się ze strachem, siostry przebiegały korytarz, widać było jakieś zamięszanie, niespokój wielki.
Pan Adam słysząc że ktoś nadchodzi wyjrzał przez wpół otwarte drzwi.
— «Przychodzę dowiedzieć się o zdrowiu pani Celiny?»
— «Źle się ma» — i Adam usiadł przy stoliku w salonie w którym stał w kącie jego biust robiony przez Davida d’Angers, wskazując mi miejsce po drugiéj stronie.
— «Cóż mówią doktorzy?»
— «Ach! doktorzy, siły wyczerpane..., są znaki»... i tu się zamyślił tak głęboko, przymrużył oczy i gdzieś tak daleko powędrował duszą, że minął kwadrans dobry nim się zdobył na zapytanie.
— «Cóż porabiasz?...»
Na które ja biorąc za kapelusz odpowiedziałem ukłonem i spojrzeniem, na więcéj zdobyć się nie mogąc.
— «Miejmy nadzieję.»
— «Tak, tak, choćby przeciwko wszelkiéj nadziei; dziękuję ci, a zachodź do mnie, bo zdaje mi się, że się przybliża chwila stanowcza.»
Jak ojciec wasz kochał matkę i jaki miał dla niéj szacunek, to wiecie sami najlepiéj, najemne płaczki użalają się nad nim ubliżając wielkiemu sercu téj niewiasty, która miała anielską cierpliwość, i ciszę taką w duszy na jaką nielada heroizm się zdobędzie. Celina odpowiadała wiernie owemu prostemu wyrażeniu o nowo zaślubionéj: poszła za niego i szła za nim przez całe życie, obowiązkom swoim, żony i matki czyniąc zadość, i znosząc ogrom bolów, które jéj spadały co chwila na serce głównie z téj przyczyny, że jéj usposobienie było ciche, spokojne, że dla niéj jako żony i matki familia była całém zadaniem, kiedy ojciec wybiegał po za ustrój społeczny.
Jéj wyobrażenia o miłości ojczyzny skupiały się wszystkie w ofierze i miłości bez wstępowania na wyżyny duchowe, po których łatwo stąpać powołanym; idą oni po skałach przykrych śmiało i swobodnie, rozglądając niezmierne horyzonty planów Bożych, droga nie trudzi ich, ani przepaście straszą; inaczéj się ma z istotami cichemi, lękliwemi; w oczach tych, widoki zlewają się w masy niewyraźne i tam gdzie powołani czytają otwartą księgę tajemnic, widzą tylko wirujące koła i zamiast doświadczać niewymownéj radości, czują siłę która ich do dołu ściąga w otwarte pod nogami otchłanie.
Wielki wieszcz wchodził w stosunki z ludźmi najrozmaitszych wyobrażeń, z których od początku swojego zawodu formował koła przyszłego idealniejszego społeczeństwa, albo przynajmniéj probował formować; szeregowcy jego mięszali często spokój matki. Wy wiecie co to były za żywioły niesforne, a chociaż niby pozornie za Adamem idące, jakich idei, jakich dziwactw nie wytwarzali ci konskrypcyoniści ducha, domagając się przedewszystkiém próby na rodzinie waszéj, na matce i na was kochani, i Adam w najświętszéj wierze pozwalał na te próby, nie bez rozdarcia wewnętrznego.
Nic trudniejszego, nic bardziéj bolesnego dla kobiety nad zgodę na to czemu się jéj natura opiera, a jednak Celina zgadzała się i przyjmowała spokojnie ten świat tworzący się i na niéj probujący podobieństwa egzystencyi, ale téż opłaciła to zachwianiem się władzy najszlachetniejszéj.
Przyczyny fizyczne, a mianowicie rzucenie się pokarmu na mózg wywołują u kobiet czarną melancholię, ale matka wasza nie traciła wymowy; jéj rodzaj cierpienia był odmienny, była to dusza ciągnięta na ołtarz bóstwa, którego konieczności nie pojmowała; pojawienie się człowieka silnéj woli i obdarzonego wielką siłą magnetyczną uspokoiło jéj nerwy, ale do końca życia nie przełamało stanowczo choroby, tego dziwnego osmutnienia, które tę piękną niewiastę zamieniało w posąg jakby jednéj z owych karyatyd na których głowach cały ciężar gmachu spoczywa; milczała, poddawała się, cierpiała, znosiła i figury jéj wstrętne a mianowicie kobiet i zdania Bóg wie nie jakie udających natchnienie ludzi, zwyciężała się tysiąckrotnie i skończyła jak Chrześcianka, z wiarą w Boga i w jego nad nami opatrzność.
Pamiętacie co powtarzał ojciec przed jéj zgonem: «Celino! Celino! za mało się zobaczymy».
Głównym powodem jéj cierpień było to co wyżéj powiedziałem, a jeśli do tego dodamy troski codzienne, obawy, niepokój o każde jutro; na niéj bowiem wszystko przy nieporadności ojca w życiu praktyczném polegało, o zrozumiemy że można było stracić zmysły śród nieustannie uderzających fal niedoli.
Męstwo żołnierza niewystarczającém byłoby do podobnéj walki, a wszakże pamiętacie ową rzeź paryzką 1848 r., kiedy ojciec był nieobecnym w mieście, a matka sama bez opieki, z myślą tylko o dzieciach zostawionych w domu, śród ognia karabinów przedzierała się od barykady do barykady, z jednakowém uczuciem przyjmowana przez walczących. Lud i wojsko mordujące się dozwalało wolnego przejścia téj niewieście, która innéj nie miała broni jak krzyk: Polka, która do dzieci swoich dąży.
Równą sobie duchem mógłże był znaleźć, on, taki potężny geniusz? Z tych które znał w młodości swojéj żadna nie dostawała do jego wielkości; serca zacniejszego znaleźć nie mógł.
Niedostatek, tęsknota, wygnanie, miłość bez granic, życie czyste jak łza, praca, pokora, choroby, wszystko to za nic się nie liczy w obec sentymentalnych usposobień biografów nic niewiedzących... Co im do tego; im trzeba wiązać wieniec cierpień dla wieszcza i fabrykować kolców jakby więcéj nad te jakie mu los przyniósł, na téj rózdze która się w około jego czoła obwiła. Tak to ludzie chcąc być zanadto sprawiedliwymi, przechodzą sprawiedliwość, a przeszedłszy, muszą być niesprawiedliwymi; równowaga w sądach zda się być umysłom naszym niedostępną równie jak doskonałość.
Codzień dopytywałem się i codzień gorsze K... przynosił mi wiadomości, nareszcie przyszedł ostatni dzień, Celina umarła. Pobiegłem do Arsenału... mnóstwo ludzi zapełniało salonik... jedni wchodzili, drudzy wychodzili, kilka figur z hotelu Lambert, pani Falkenhagen, pani Januszkiewiczowa, przemknął mi się w oczach i Mierosławski i kto tam niebył.. Ciało zmarłéj stało na ziemi, w trumnie, w pokoju sypialnym... przy wejściu, ojciec zobaczywszy mnie zbliżył się, ujął mnie za rękę silnie i wprowadził do pokoju zmarłéj, i sam jeden ze mną stojąc, wyciągnął obie ręce, jak ów który chce powiedzieć: «oto wszystko moje» i oczy zalał mu taki potok łez jak gdyby pod tą czaszką źrenice roztopiły się we dwa źródła... więc przykląkłem, a po chwili otarłszy oczy uściskałem dłoń sobie podaną.
— «Przyjdziesz na pogrzeb?»
— «Tak.»
Ciało przeniesiono do kościoła Saint-Paul. Nabożeństwo odprawiało się przed ołtarzem, kiedym ujrzał Adama idącego z Zanem zdaje mi się i Gieryczem do zakrystyi, spojrzał na mnie i znów ten sam długi potok łez... Panowie krytycy szlachetnéj Celiny, czemuż was tam nie było?
Smutne wspomnienia dla waszych serc poruszam, ale wierzajcie, że i mnie one bolą.
Wasz,

Teofil.










PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).