Lekkomyślna księżna/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Lekkomyślna księżna
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV
W areszcie.

— Doprawdy się dziwię — mówił młody, sympatyczny porucznik, dyżurujący tego dnia w kordegardzie, a któremu przypadła misja osadzenia mnie w areszcie — doprawdy się dziwię, co wywołać mogło podobny gniew najjaśniejszego pana! Oczywiście, wypadek miał waszmość pan, panie kolego, wcale nieprzyjemny... Zepsuta parada, koń mało nie wywrócił cesarza...
Milczałem.
— Zawszeć to więcej winy konia w tem było, niźli waszej — starał się pocieszyć — Lecz, najjaśniejszy pan się tak uniósł!... Nigdy, z nikim nie postąpił równie ostro... Cóż, miejmy nadzieję uspokoi się do jutra... Uszy do góry, panie kolego! Zburczy, ukarze może krótkim aresztem i na tem koniec!
Choć przez grzeczność, winienem mu był od powiedzieć słów parę, lecz mimo wysiłków, żaden dźwięk nie mógł się wydobyć przez ściśnięte gardło.
— Rozumiem, rozumiem... — sam wytłomaczył sobie moje milczenie — Taka przykrość! Toć i ja umarłbym na miejscu, posłyszawszy słowa podobne z ust najjaśniejszego pana! No, ale może ułoży się wszystko!.... A teraz, darujcie, lecz obowiązek...
Przepraszał, iż musi spełnić swą powinność! Zgrzytnął klucz, pozostałem sam.
Aczkolwiek nie byłem dziś skrępowany, ani pokój, przeznaczony na oficerski areszt, w niczem nie przypominał ciemnych i wilgotnych podziemi w Blois — lecz, o ileż, wówczas, czułem się szczęśliwszy! Boć nawet, jeśli groziła wtedy śmierć, jeśli powątpiewać mogłem, udali się wydostać cało ze zdradzieckiej zasadzki, — umarłbym śmiercią żołnierza, w walce z wrogami cesarza, nie zaś sponiewierany, odarty ze czci....
Wciąż brzmiały w uszach straszliwe słowa.... wstyd robi polakom... dla panów podobnych, w armji miejsca niema... Wciąż widziałem tysiące oczu, wlepionych w moją osobę, ba, armję całą niemal we mnie wpatrzoną — na paradzie wszak uczestniczyli najdzielniejsi jej przedstawiciele — widziałem utkwiony w siebie wzrok marszałków, generałów, pułkowników, spozierających na mnie z niekłamaną pogardą... Słowa Napoljona, rozniosą się lotem błyskawicy, powtarzać je będzie byle markietanka, byle ciura obozowy i przezemnie, przezemnie, nieoględnego lekkoducha, cień padnie nie tylko na szwoleżerów, lecz i na Polskę całą...
Boże! Cożem narobił!
Jutro stanę przed cesarzem do raportu! Och, nie uspokoi się on, nie zapomni o drobnem, w gruncie rzeczy, przewinieniu, nie zburczy, jak przepowiadał przed chwilą porucznik, nie udobrucha się i na łagodnej karze nie poprzestanie. Inne względy tu wchodzą w grę i paść muszę ofiarą tych względów. Tak, oczekuje mnie znowu rozmowa straszliwa, później zapewne degradacja, lub haniebne wypędzenie z wojska...
Nie, tego nie przeżyję! Nie przeżyję... Boże! Rodzice... Simona...
Wielkiemi krokami, wzdłuż i wszerz, chodziłem po celi, lecz ruch nie przyniósł pożądanego uspokojenia.
Cóż za szaleńczy miałem pomysł, aby nakładać te guzy! Lecz czyż przewidzieć mogłem, jaki to pociągnie skutek, czyż przewidzieć mogłem, iż ofiaruje mi księżna upominek, mogący pociągnąć za sobą pewną niełaskę?...
Zbyt późno wspomniałem i o tajemniczem ostrzeżeniu, znalezionem w koszarach i o nieznajomym człowieku, który mignął niczem cień, kiedym po raz ostatni, nocą, opuszczał pałacyk Pauliny. Przypominałem sobie również i wzmiankę cesarza o polaku i zapowiedź jaknajsurowszej kary, w razie ujęcia winnego amanta. Tak, pilnowano księżnę Borghese ze wszech stron, chcąc wytropić następcę Canouville‘a a wrazie wytropienia, ukarać go surowo...
Jestem zgubiony! Bo i któż pośpieszy na mój ratunek! Kto osłoni mnie przed gniewem monarchy? Jedna Paulina chyba...
Ach, ta Paulina! Przy swojej lekkomyślności, mimo, iż wie, żem przez nią popadł w biedę, jutro o mnie zapomni, jak zapomniała o Canouville’u, a wynajdzie sobie innego... adjutanta... czy szambelana... O czemuż gniadosz wówczas nie okulał, kiedy mnie licho poniosło do podmiejskiej oberży, czemuż po drodze raczej nie padłem z ręki opryszków... miast się w przyjaźń uwikłać... z tą lekkomyślną, choć cesarskiej krwi osobą...
— O ile lżejby na sercu było — posłałem jej pobożne życzenie — żeby ciebie tak twój brat, najjaśniejszy pan, choć na tydzień wsadził do aresztu, o chlebie i wodzie! Wnetby ochota do amorów odeszła!
W celi powoli jął zapadać zmrok.
Przywarłem rozpalonem czołem do żelaznych krat, zasłaniających okno i przed mojemi oczami zarysowały się szare kontury domów, w których gdzie niegdzie zapalano światełka. Patrzyłem tak na te światełka, myśląc, iż tam, hen, przy ulicy de la Vieille Lanterne, również zapala się światło, w oczekiwaniu na moje przybycie i że przy nim daremnie wyglądać mnie będzie Simona, zdziwiona i niespokojna, czemu nie przybywam... Och, gdybym jeno mógł, lotem ptaka bym się tam znalazł... Daremnie oczekiwać będzie i się trwożyć, co spowodować mogło moją nieobecność... Czy ją rychło zobaczę? Oj, chyba nie rychło, a może i nigdy, bo pewnie wyszle mnie cesarz jutro daleko... A jeśli nawet zobaczę, jak tłomaczyć sobie ona zechce moją przygodę, czy uwierzy, że brylantowe guzy były niewinnym upominkiem? Może posądzać zechce, iż korzystając z łask księżnej, ją również jednocześnie bałamucić zamierzałem?...
Biedna Simona... och, i jakim ja biedny!...
Najlepiej nie myśleć...
Stałem, tak wsparty czołem o żelazne kraty, gryząc usta do krwi, by głośno nie jęczeć z rozpaczy i serdecznego bólu, gdy nagle hałas za drzwiami celi, zwrócił moją uwagę.
Najwyraźniej spierały się dwa głosy, z których jeden — wydawało mi się, iż poznaję głos dyżurnego porucznika — coś przedkładał, tłomaczył, jakgdyby się z czegoś sumitował.
Jeszcze parę cichych zdań, zgrzytnął klucz i ażem drgnął ze zdziwienia.
Na progu mojej celi stała Paulina.
— Wasza cesarska wysokość! — błagał, postępujący za nią przerażony porucznik. — Doprawdy, popełniam wykroczenie służbowe, wpuszczając tu księżnę...
— Nic nie szkodzi..
— Ależ wasza cesarska wysokość! Warta na dole miłościwą panią przepuściła, bo ją zna... ja również nie śmiałem oponować... Lecz wnet tu nadejść może placmajor... mój zwierzchnik, to wielki służbista... ja sam powędruję do aresztu...
— Powiesz mu, poruczniku, że przybyłam z rozkazu cesarza...
— Tak... tak... rozumiem... Ale wasza cesarska wysokość nie posiada przepustki na piśmie... A najjaśniejszy pan zabronił kogokolwiek...
— Odpowiadam za wszystko!
Tyle stanowczości zadźwięczało w głosie księżnej Borghese, iż nieszczęsny porucznik, nie śmiąc dalej czynić uwag dostojnej damie, wycofał się z celi, zamknąwszy dyskretnie drzwi za sobą.
Povero mio — zawołała Paulina, gdyśmy pozostali sami, — poverino, coś ty przezemnie wycierpiał!
Więc jednak, pospieszyła na pomoc!
— Biedaku! — mówiła, zarzuciwszy mi ręce na szyję — przybiegłam, skoro tylko mogłam...
Starałem się delikatnie uwolnić z uścisków.
— Czy cesarz wie? — zapytałem.
— Nie, jeszcze nic nie wie! Przódy pragnęłam porozumieć się z tobą i cię pocieszyć... Ach, te przeklęte zapinki!... — Przybywała więc, bez wiedzy cesarza, przedostawszy się do aresztu podstępem! Nowe szaleństwo...
— Pani!
— Jak ty ozięble mnie witasz! Wszak nie gniewasz się na mnie?...
Ja miałem się nie gniewać na nią, ona jeszcze o to zapytywała?
— Nie przypuszczałam, iż fratello pozna guzy i tak się rozzłości! Małom z balkonu nie spadła ze strachu, kiedy począł krzyczeć...
— Taki dyshonor...
— O to się nie martw! Wszyscy się domyślili, że ta niełaska przezemnie na ciebie spadła, a niesforny koń był jeno przyczepką! Domyślili się, iż jesteś mi blizki... O, to ci wiele zaszczytu przyniesie!...
W swej bezdennej lekkomyślności oraz braku wszelakiego moralnego poczucia, uważała, iż jeśli gniew cesarza za nadskakiwanie jej spada — przynosi sławę i cześć. Zły byłem na nią doprawdy, za tę pustą paplaninę oraz obawiałem się, iż wizyta Pauliny bardziej jeszcze pogorszy całą sprawę. Toteż może niezbyt słodkim począłem głosem:
— Nieopatrznie postępuje wasza cesarska wysokość, przybywając tu do aresztu, bez wiedzy cesarza! Może to na nią... no i na mnie nowe ściągnąć oskarżenia!
— Jak ty się wyrażasz... tak zimno... bez wszelkiego uczucia!... Ja pędzę, spieszę, żeby pocieszyć, ucałować, wypieścić... a ty...
— Kiedy...
— Doprawdy czynisz wrażenie człowieka, który nie kocha!... Wszak mnie kochasz?...
Postanowiłem rozmówić się szczerze.
— Wasza cesarska wysokość — rzekłem — gdzie, mnie, chudopachołkowi oczy na waszą cesarską wysokość podnosić... Dość i tak było...
Przerwała gwałtownie.
— Pragniesz mówić o Canouville’u i o podobnym losie, jaki może cię oczekiwać... Wiedz, iż jeśli kogo pokocham, to niema rzeczy, którejbym dla ukochanego nie uczyniła! I Canouville’a obroniłabym tak, jak ciebie obronię, gdyby mi nie obrzydł przez zazdrość nieustanną... i wymagania pieniężne... Tyś inny, niźli tamci! Odważniejszy, szlachetniejszy i dumny... Nie nadskakiwałeś, nie prawiłeś pięknych słówek, nie tyś mnie zdobywał, jam ciebie musiała zdobywać... Dlatego, wszystko gotowam dla ciebie poświęcić... wszystko... i na wszystko się narazić...
Przepiękną była księżna, kiedy tak przemawiała do mnie. Lica płonęły rumieńcem, oczy gorzały zapałem i poświęceniem bez granic... Zaiste, podobną była do Wenery, co zstąpiwszy z Olimpu, pragnie zamieszkać na ziemi, gwoli afektu dla śmiertelnika... Z zachwytem mimowolnym spozierałem na jej twarzyczkę, jednak...
— Czemu nie odpowiadasz?...
Czemu nie odpowiadałem? Ach, gdybym wierzył nawet jej zapewnieniom, gdybym wierzył, iż mówi nie pod wpływem chwilowego kaprysu, gdybym wierzył, iż porzuciwszy i księcia Kamila i swe stroje i pałace, naraziwszy się nawet na cesarski gniew, pragnie uciekać ze mną, lub stać się moją małżonką — odpowiedź moja nie wypadłaby inaczej, niźli wypadła:
— A jednak wszystko to niemożebne, wasza cesarska wysokość!
— Niemożebne?... Czemu?... Przestańże mnie, powtarzam, tytułować cesarską wysokością! Wnet pobiegnę do brata, wyznam całkowitą prawdę, musi mnie zrozumieć, musi cię uwolnić...
— Wstawiennictwo pani, u najjaśniejszego pana, raczej zaszkodzić mi może... Chyba zechce miłościwa pani mu oświadczyć szczerze, iż... zapinki otrzymałem, jako upominek za przygody w Blois... Jest to jednak niemożebnem, bo opowiadając o Blois, musiałaby księżna siebie skompromitować, a mnie ponownie narazić... Wszak cesarz zapytałby, czemuśmy się tam oboje znaleźli... A więc, nie mogąc w niczem dopomóc, najlepiej będzie, o ile zechce wasza cesarska wysokość, pozostawić mnie własnemu losowi...
— Ależ ja wyznam bratu, że cię kocham!
— Tego właśnie pragnę uniknąć!
Pardi!...
— Bo ja... nie kocham waszej cesarskiej wysokości!
Słowa ostatnie wyrzekłem z naciskiem. Musiały one jednak ostatecznie przekonać Paulinę, gdyż cofnąwszy się o parę kroków, z niedowierzaniem zapytała:
— Ty mnie... nie kochasz? Czyż jest mężczyzna, który mógłby mnie nie kochać?
Więcej zdumienia i powątpiewania zadźwięczało w jej głosie, niźli obrazy i gniewu.
Pokiwała główką, niczem rozpieszczone dziecko i raz jeszcze powtórzyła:
— Ty mnie nie kochasz?... Nie wierzę!
— Tak, wasza cesarska wysokość!... Wyznać muszę — kocham inną!
Teraz dopiero zabłysły jej oczy.
— Kochasz inną?
— Tak jest!
— Wolno wiedzieć, kogo?
— Sądzę, że nie jestem zobowiązany zdawać sprawy waszej cesarskiej wysokości, ze stanu moich afektów!
Zmarszczyła czoło, jakby się zastanawiając, czy sobie coś przypominając. Intuicją kobiecą wiedziona, szybko rozwiązała zagadkę.
— Wiem, wiem — zawołała żywo — kochasz tę pannę de Fronsac... kochasz Simonę! Dlategoś się wczoraj czerwienił! No, miej odwagę się przyznać!
Uważałem zapieranie się dalsze, za nielicujące z moją dumą.
— Tak, miłuję ją! — oświadczyłem krótko.
— A często się widujecie? Wszak od dwóch dni jest dopiero w Paryżu! Wczorajszy wieczór spędziłeś u mnie... — badała, powodowana zazdrością.
— Po opuszczeniu wczorajszego wieczoru pałacyku waszej cesarskiej wysokości, udałem się do panny Simony, gdzie zdążyłem na czas, by ją uchronić od napaści szaleńca Jakóba... Później...
— Rozumiem — przerwała — później wyznaliście sobie miłość... O tym napadzie też słyszałam, jeno nie wiedziałam, żeś tam był na miejscu... Fouché przypisał sobie całą zasługę ujęcia zdrajcy... Mniejsza z tem...
Istotnie, mniejsza z tem było, iż Fouché miast mnie otrzyma pochwałę. Do tylu jednak niespodzianek jużem przywykł...
— Mniejsza z tem... — rzekła zawzięcie. — Więc porucznik czułe prawił mi słówka, by później spieszyć do innej i jej podobne wyznania powtarzać?...
Biła mnie teraz własną bronią. Toć nie mogłem jej szczerze opowiedzieć, nie obrażając ostatecznie, żem bełkotał jakieścić zdania bez związku, byle co rychlej, wydostać się od niej.
— Wasza cesarska wysokość, zechce dobrze sobie przypomnieć moje postępowanie...
— Pamiętam, znakomicie pamiętam!...
— Przecież ja...
— Pamiętam... i to ci powtórzę... żeś obłudnik, fałszywy... bez czci i wiary...
Niby grom uderzył we mnie z jasnego nieba. Na te niezasłużone zarzuty nie byłem przygotowany.
— Ja?
— Ty!
— Ale...
— Milcz... Jestem włoszką, a obraziłeś mnie tak, jak nigdy nikt mnie nie obraził. Cesarza gniew straszny, zemsta moja straszniejsza będzie...
— Ależ zaklinam! ja niczem...
— Powtarzam, milcz! Łotr jesteś i zdrajca! Poznaje tę... tę... Simonę... widzi ją ledwie parę razy... i już się kocha... Woli ją odemnie, mną pomiata! O, ja ci tego nie zapomnę...
— Wasza cesarska wysokość...
— Słusznie uczynił cesarz, że cię tu wpakował!
Ostra odpowiedź cisnęła się na usta. Do czegóżby jednak doprowadziła dalsza słowna utarczka? Mówić mogłem i tłomaczyć mogłem wiele, lecz czy zrozumiałaby mnie księżna? Podrażniłbym ją jeno więcej, przedłużając zbytecznie niemiłą scenę.
Stała teraz z główką opuszczoną na piersi, tupiąc nóżką.
— Nie żartowałeś? — zapytała nagle.
Przeskoki myślowe księżnej następowały tak szybko, iż nieraz z trudem można się było zorjentować. Po długiej a gniewnej rozprawie, zapytać nagle, czym nie żartował, znaczyło, doprawdy, chcieć wprowadzić w osłupienie.
— Nie, wasza cesarska wysokość!
— I... i... nie porzucisz dla mnie tej... małej... no... Simony!
Byłem zły i krótko rzekłem:
— Nigdy!
Paulina zastanowiła się chwilę.
— To twoje ostatnie słowo?
— Mam tylko jedno słowo — odparłem poważnie — i dziwi mnie, że księżna raz już posłyszawszy mą odpowiedź, jeszcze nalega.
Zaledwiem kończył owe zdanie, jużem żałował mojego, nazbyt szorstkiego frazesu.
— Ach tak — zawołała z gniewem takim, iż na moment przypomniała cesarza — tak... pragniesz mnie się pozbyć... Popamiętasz to mój chłopcze!
— Nie chciałem urazić!...
— Nie chciałeś! Posłuchaj... I ja cię próbowałam, pragnęłam wysądować... Teraz wiem, coś wart... i się zemszczę!...
— Ale...
— Canouville‘a ukarał cesarz, bo mnie kochał zanadto... ciebie zato ukarze, iż mnie nie chciałeś kochać... Już moja w tem głowa!...
Trzasnąwszy drzwiami, znikła z celi...
Jeszcze słyszałem jej kroki. Czyż miałem ją wołać, może biec za nią, paść do stóp, błagać o przebaczenie, może skłamać?
Nie poruszyłem się z miejsca. Natomiast posłyszałem głos dyżurnego porucznika:
— No, na sucho uszło! Major ani zajrzał... Liczę na waszą dyskrecję, panie kolego, iż nikt się nie dowie, żeście mieli wizytę... Po tej wizycie, mam wrażenie, jutro wypijemy buteleczkę wina, ale... na wolności!... Pewien jestem!... A czasem, wasza protekcja też się przyda, panie kolego...
Niestety, jam nie był pewien ani tej wolności, anim się nie kwapił przyobiecywać mu swojej protekcji.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.