Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daremnie wyglądać mnie będzie Simona, zdziwiona i niespokojna, czemu nie przybywam... Och, gdybym jeno mógł, lotem ptaka bym się tam znalazł... Daremnie oczekiwać będzie i się trwożyć, co spowodować mogło moją nieobecność... Czy ją rychło zobaczę? Oj, chyba nie rychło, a może i nigdy, bo pewnie wyszle mnie cesarz jutro daleko... A jeśli nawet zobaczę, jak tłomaczyć sobie ona zechce moją przygodę, czy uwierzy, że brylantowe guzy były niewinnym upominkiem? Może posądzać zechce, iż korzystając z łask księżnej, ją również jednocześnie bałamucić zamierzałem?...
Biedna Simona... och, i jakim ja biedny!...
Najlepiej nie myśleć...
Stałem, tak wsparty czołem o żelazne kraty, gryząc usta do krwi, by głośno nie jęczeć z rozpaczy i serdecznego bólu, gdy nagle hałas za drzwiami celi, zwrócił moją uwagę.
Najwyraźniej spierały się dwa głosy, z których jeden — wydawało mi się, iż poznaję głos dyżurnego porucznika — coś przedkładał, tłomaczył, jakgdyby się z czegoś sumitował.
Jeszcze parę cichych zdań, zgrzytnął klucz i ażem drgnął ze zdziwienia.
Na progu mojej celi stała Paulina.
— Wasza cesarska wysokość! — błagał, postępujący za nią przerażony porucznik. — Doprawdy, popełniam wykroczenie służbowe, wpuszczając tu księżnę...
— Nic nie szkodzi..
— Ależ wasza cesarska wysokość! Warta na dole miłościwą panią przepuściła, bo ją zna... ja również nie śmiałem oponować... Lecz wnet tu nadejść może placmajor... mój zwierzchnik, to wielki służbista... ja sam powędruję do aresztu...

174