Lekkomyślna księżna/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Lekkomyślna księżna
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI
Kara Napoljona.

Stałem w kącie niebieskiego saloniku, stanowiącego poczekalnię przed gabinetem cesarza.
Drzwi, prowadzące do tego gabinetu, pilnował z miną srogą, przybrany w biały zawój, mameluk Rustam, a wciąż wypadali z nich przyboczni sekretarze cesarza — hrabia de Segur, Meneval i de Caulaincourt, wnosząc i wynosząc całe pliki papierów.
Znać było, że praca wre w pełni.
Sprowadzony tu niemal od samego rana, przez szereg godzin, w niepewności oczekiwałem rozstrzygnięcia mojego losu. Wszystkie wypadki, przeżyte od tygodnia, przesuwały się w wyobraźni, z wyrazistością niezwykłą... Lecz nie dziwaczne przygody, w jakiem był wplątany, a które doprowadziły mnie tu, w charakterze winowajcy, obecnie zaprzątały moją uwagę. Myślałem, co odpowiedzieć mam cesarzowi, jeśli zapytywać zechce o niektóre szczegóły, co odpowiedzieć na drażliwe pytania... Jeślić nawet przytoczyć mogłem wiele na moje usprawiedliwienie, jeślić zaklinać się mogłem, iż to, o co mnie posądza, jest nieprawdą i mogłem się powoływać na moją miłość do Simony — podobne usprawiedliwienia — o ile uwierzyłby im cesarz, ze względu na sprzeczne pozory — usprawiedliwienia czynione kosztem czci kobiecej, nie licowały z godnością żołnierza, nie licowały, ani z mojem pojęciem o honorze, ani ze szlacheckim klejnotem...
Cóż tedy miałem czynić?.. Cokolwiek się stanie, postanowiłem milczeć, choćby to milczenie w dwójnasób zwiększyło karę... O, bo, że spotka mnie surowa kara, na tom z góry się gotował.
Napewno Paulina, podniecona uczuciem zemsty, postarała się należycie usposobić najjaśniejszego pana...
Lecz, czyż mogłem cesarzowi choć słówkiem napomknąć o odwiedzinach w areszcie i powtórzyć treść wczorajszej rozmowy?
Po stokroć... nie!
Więc musiałem milczeć...
Raz po raz otwierały się drzwi cesarskiego gabinetu, raz po raz do antykamery wpadał jakiś dygnitarz, aby usłyszeć z ust wszechwładnego Rustama:
— Najjaśniejszy pan jest zajęty!
Przesunęli się przez salonik i Murat i Ney, spozierający na mnie ciekawie, zajrzał i Berthier, wykrzywiwszy na mój widok szpetnie oblicze, zaszczycił poczekalnię nawet i dostojny książę Kamil. W nim jednak miałem przyjaciela, bo podszedł i szepnął:
— Nic się nie martw, poruczniku... Ja cię osłonię... Tylko teraz niebardzo mi z tobą rozprawiać wypada... bo to i cesarz na ciebie strasznie zły... a Paulina toby cię na kawałki poszarpała!
Szepnąwszy te pełne otuchy słowa, odskoczył, spozierając niespokojnie, czy mameluk Rustam nie podsłuchał naszej rozmowy.
Niezbyt pocieszyła mnie ta protekcja książęca, jak również nie przejęła wiadomość o wielkim gniewie jego małżonki. Wszak byłem przygotowany...
Mijały minuty, kwadranse... poczynałem przypuszczać, iż cesarz, zajęty ważniejszemi sprawami, już zapomniał o mnie.
Wtem otworzyły się drzwi gabinetu, z nich wysunął się Fouché, niby lis.
— A ostrzegałem — mruczał w przejściu, korzystając z tego, iż prócz nas nikogo nie było — przez wdzięczność za Blois... Wszak list...
Nie dokończył i jak cień zniknął.
W jego to było zwyczaju postępować, by wilk był syty i owca cała. W jego to było zwyczaju ostrzegać tak, aby nikt ostrzeżenia nie zrozumiał i śledzić jednocześnie, w jego było zwyczaju udawać przyjaciela, a donosić — pewność bowiem miałem, iż człowiek, który zajrzał mi onego wieczoru w twarz, był szpiegiem ministra... Również do zwyczajów ekscelencji należało — przypisać sobie całkowicie zasługę pochwycenia zdrajcy Jakóba, choć wiedział, kto go pochwycił istotnie...
Znów rozwarły się drzwi cesarskiego gabinetu, na progu stanął sekretarz, pan de Meneval i skinieniem głowy wskazał, iż mam się zbliżyć.
Szereg mechanicznie stawianych kroków, w czasie których miałem wrażenie, iż to nie ja stąpałem, a nogi mnie niosły, wyprężona żołnierska postawa... i znalazłem się przed obliczem najjaśniejszego pana...
Nie wiem, czy zdarzało wam się spotykać z podobnem wrażeniem, lecz jeśli opisać mam, com czuł wtenczas, stojąc przed bogiem wojny, to powiem wam, iż zdawało mi się, że to nie ja, a jakieś obce ciało stoi, że to nie ja mam za moment spojrzeć w te srogie orle oczy, lecz zgoła jakiś inny człowiek, ja zaś jestem hen, kędyś daleko...
— Wyjdź, Meneval... — posłyszałem głos — pragnę sam na sam pomówić z tym panem...
Uff... rozumiałem, co ta zapowiedź znaczy.
Cicho zawarły się drzwi gabinetu.
Stojąc w wyprężonej żołnierskiej postawie, kierowałem wzrok dokądciś na bok, nie śmiąc spojrzeć na cesarza. Słyszałem raczej, niźli widziałem, iż przewraca on papiery przy wielkiem, mahoniowem biurku, poczem porwawszy się z miejsca, poczyna chodzić, szybkiemi krokami mierząc gabinet.
Długą chwilę trwało milczenie.
Wreszcie zatrzymał się przedemną.
Lieutenant Gas... told... — począł głosem mniej surowym, niźlim się tego spodziewał — naraziłeś wczoraj na szwank honor mojego bohaterskiego pułku szwoleżerów...
— Wiem, najjaśniejszy panie! — szepnąłem.
— Zasłużyłeś na karę!
— Wiem...
— Rozumiem, iż więcej w tem lekkomyślności, żeś przybył na niewyjeżdżonym koniu na rewję, niźli złej woli...
Zdumiony byłem wyrozumiałością cesarza. Tak zdumiony, że po raz pierwszy ośmieliłem się wznieść na niego oczy. Stał tuż przedemną, w swym ulubionym, zielonym mundurze strzelców konnych, skrzyżowawszy ręce na piersi i z pochyloną nieco do przodu głową. Wpatrywał się przytem we mnie swemi gorejącemi oczami, iż miałem wrażenie, że przeszywa mnie na wskroś.
— Stopień kary zależeć będzie...
Urwał — a groźna zmarszczka poczęła się zarysowywać na jego czole.
— Od stopnia twojej szczerości! — dokończył.
Teraz dopierom ścierpł i pod wpływem słów ostatnich opuściłem głowę, unikając wzroku Napoljona. Więc dlatego, że pragnął mnie wybadać, początkowo równie łagodnie przemawiał.
— Masz odpowiadać szczerze!
— Rozkaz, sire!
Napoljon przeszedł się znów parokrotnie po gabinecie.
— Coś robił o północy, poza wczoraj, na ulicy St. Honorée, w pobliżu pałacu księżnej Borghese? — zadał znienacka pytanie.
— Spacerowałem! — odparłem, możliwie najspokojniej.
— Spacerowałeś?
— Tak jest, sire!
— Hm... hm... — mruknął zmienionym głosem.
Czułem zbliżającą się burzę...
— A coś uczynił z tą piękną narzutką, na której błyszczały świetne brylantowe guzy? — posłyszałem nowe zapytanie.
— Pozostawiłem ją przez zapomnienie w areszcie!
Nie kłamałem, żem pozostawił ją w areszcie, kłamałem natomiast, żem tak postąpił przez zapomnienie. Nie brałem jej, aby nieszczęsnemi zapinkami nie drażnić monarchy, tem bardziej, że stając do raportu, winienem był wedle przepisów, stanąć w samym mundurze.
— Hm... hm... zapomniałeś! A wolno zapytać, skąd wziąłeś równie piękne guzy?
— Pamiątka... rodzinna... — wyrwał mi się wykręt.
— Pamiątka rodzinna? A czy ty wiesz, że podobne spinki posiadam ja sam... i że prócz mnie takie... posiadała jedynie księżna Paulina?
— Przypadek, sire!
— Nie kłam! Mnie okłamujesz, twego cesarza?..
— Zapewniam... — czułem, jak coś poczyna mnie dusić za gardło.
Napoljon poczerwieniał.
— Dość łgarstw! — krzyknął, uderzając z całej siły pięścią w biurko — dość, powtarzam, bo będzie źle...
Milczałem.
— Odpowiesz?
— Nie mogę rzec nic ponadto, com już oświadczył, najjaśniejszy panie!
— Błaźnie! — wołał teraz cesarz tym samym groźnym głosem, co na paradzie — błaźnie... ja ci...
Szedł ku mnie z podniesioną ręką.
— Ty... sobie... drwiny... Rodzinę moją bezcześcić myślisz...
Widziałem, jak podnosi się jego pięść nad moją głową. Mimowolnie ustąpiłem o parę kroków, myśląc co nastąpi, jeśli mnie uderzy. Bo zamierzał uderzyć i niejednokrotnie z innemi, nawet generałami, zdarzały się podobne wypadki... Czułem, iż za chwilę pocznie mi się rozum mięszać w głowie, iż wypadnę z gabinetu, aby na progu, wystrzałem w skroń...
Nagle z trzaskiem rozwarły się drzwi... i podniesiona ręka cesarza opadła.
Do gabinetu, niemal przewróciwszy mameluka Rustama, wpadła Paulina.
Paulina! Jej tylko brakowało, by dolać oliwy do ognia!
— Jak śmiesz!.. — krzyknął Napoljon, zwracając się w stronę księżnej.
Sire, przybywam w niezwykle pilnej sprawie!
— Wyjdź!
Sire zechce mnie wysłuchać!.. Chodzi właśnie o tego pana...
Wskazała w moją stronę. Domyślałem się, iż pragnie, przez zemstę, zgubić mnie ostatecznie.
— Przybywam — mówiła szybko — by wyjaśnić pewne nieporozumienie i uchronić najjaśniejszego pana, od popełnienia wielkiej niesprawiedliwości!..
Spojrzałem na nią zdumiony. Mimo gwałtownego wdarcia się do gabinetu, mówiła niezwykle spokojnie, odzywając się do cesarza poważnie i z wielkim szacunkiem, co nie było w jej zwyczaju. Dalej mówiła wcale do rzeczy, co również nie stale się przydarzało jej cesarskiej wysokości.
— Porucznik zasłużył nie na karę, lecz na nagrodę!..
Dziwiłem się coraz bardziej.
— Pragniesz go bronić! — zawołał porywczo cesarz, bynajmniej nie udobruchany — oby i dla ciebie się to smutnie nie skończyło! Moja cierpliwość ma też granice!...
— Pragnę go bronić — odparła, niezmięszana gniewnem odezwaniem brata — bo wart tego! Wiem, sire, o co chodzi i co jest przyczyną twego gniewu! Dziwisz się, iż porucznik znalazł się w posiadaniu spinek, któreś mi ongi podarował. Tak, to ja mu je dałam!
— Przynajmniej nie kłamiesz, jak on! — rzucił cesarz, wspominając moje niedawne wykręty.
— Podarowałam mu je... jako upominek... z powodu zaręczyn z panną de Fronsac... którą się opiekuję...
Miałem wrażenie, iż gabinet poczyna wirować wraz ze mną wokoło. Nie mniej zdumiony musiał być i cesarz, bo na chwilę zaniemówił, później zaś jął powoli powtarzać, wypowiedziane przez Paulinę słowa:
— On... zaręczony... panna de Fronsac... ty się nią opiekujesz?...
— Tak, panna de Fronsac! Ta sama, która, najjaśniejszy panie, w Blois ocaliła z zasadzki Fouché‘go, walcząc nawet przeciw swemu stryjecznemu bratu! — Paulina wyjawiała tylko tyle, co mogła wyjawić, zatajając nasz oczywiście udział. — To bardzo dzielna, bohaterska dziewczyna! I wielce jest ci oddana, sire!
— Wiem! — mruknął.
— Zainteresowałam się nią szczerze i szczerze polubiłam... Dowiedziałam się od niej, iż zaręczyła się z tym oto porucznikiem szwoleżerów... i wtedy ofiarowałam guzy, jako ślubny upominek... Porucznik stale u panny de Fronsac przesiaduje, a przedwczoraj ją ocalił od zamachu zdrajcy... wszak wiesz, sire, napadł na nią ten...
— Powoli, powoli — rzekł cesarz, któremu opowiadanie księżnej, z konieczności dość chaotyczne i przedstawiające pewne luki, wydało się podejrzane — powoli, Paola... on miał przedwczoraj, w nocy, ocalić pannę de Fronsac... przecież o tej porze kręcił się koło twego pałacyku... Zresztą Fouché, meldując mi o ujęciu niebezpiecznego spiskowca... zdaje się, imieniem Jakóba, nic nie wspominał o udziale porucznika!
— Zataił, swoim zwyczajem, pragnąc przypisać sobie całą zasługę! Porucznik zbił zdrajcę na kwaśne jabłko... i później nieprzytomnego oddał policyjnym agentom.
— Hm... hm... Bajeczkę wymyśliłaś, Paola!... Któż mi to potwierdzi?
— Fouché we własnej osobie. Pozatem panna de Fronsac, która przybyła wraz ze mną i znajduje się tu obok, w saloniku!
Doprawdy, aniołem była Paulina. Aniołem takim, iż zapominając o wszystkich przez nią doznanych przykrościach, przypadłbym do jej maleńkich stóp, co strojne w złote pantofelki, obecnie niespokojnie uderzały o podłogę i całował, całował... przez wdzięczność...
Cesarz zdawał się być zupełnie oszołomiony niespodziewanemi wyjaśnieniami siostry. Widocznie jednak, niezbyt im uwierzył, bo groźny mars nie opuszczał jego czoła.
Rustam! — zawołał — poprosisz tu tę młodą osobę, która oczekuje w antykamerze, no i pana Fouché, o ile nie opuścił pałacu!
— Rozkaz, najjaśniejszy panie!
Po chwili, pożerałem wzrokiem twarzyczkę Simony.
Stała nieco zapłoniona, spozierając bez trwogi, raczej ciekawie, na mocarza, którego po raz pierwszy widziała z blizka.
— Panna de Fronsac? — krótko rzucił cesarz.
— Tak jest, najjaśniejszy panie!
— Ta sama, która tak dzielnie postąpiła w Blois?
— Spełniłam jeno mój obowiązek! Wolałabym jednak nie poruszać tych wspomnień, są one dla mnie zbyt bolesne!
Cień smutku przebiegł po jej twarzyczce. Opuściła główkę. Napoljon zrozumiał i nie nalegał więcej — bądź co bądź walczyła ona wówczas przeciw swemu stryjecznemu bratu.
— Zacna z pani dziewczyna — rzekł — Zacna i szlachetna! Szkoda, iż nie jest pani mężczyzną, byłby z pani pierwszorzędny żołnierz!
Cesarz wypowiedział bodaj największą pochwałę, na jaką potrafił wobec kobiety się zdobyć. Spozierał na Simonę przyjaźnie, groźna zmarszczka znikła z czoła i łagodnym głosem dalej mówił:
— Pani nie umiałaby skłamać! Proszę odpowiedzieć mi na pytanie...
— Słucham, sire?
— Czy prawdą jest, że tu obecny ten oficer przedwczoraj w nocy, ocalił panią od napaści... tego Jakóba?
— Prawda, najjaśniejszy panie! Zresztą potwierdzić to mogą sąsiedzi, którzy w ślad za nim na mój ratunek pospieszyli!
— Hm... tak! — Napoljon zastanowił się chwilę — A czy prawda jest, że jesteście zaręczeni?
Policzki Simony zabarwił raptownie szkarłat. Rzuciła ku mnie, z pod opuszczonych rzęs, filuterne spojrzenie i szepnęła cichutko:
— Co się mnie tyczy... uważam siebie... za jego narzeczoną... On zaś może się rozmyślił... Wojskowi są w swych afektach tak niestali...
— Nigdy! — krzyknąłem, nie moderując się obecnością cesarza — Przenigdy! Choć zaraz gotów jestem, najjaśniejszy panie, stanąć na ślubnym kobiercu!
Napoljon pokręcił głową.
— Znają się dni parę ledwie i już taka miłość! Właściwie jak długo wy się znacie?
Ogarnął mnie lęk, gdyż ostatnie pytanie cesarza mogło sprowadzić rozmowę na niebezpieczne tory. Trudno mu byłoby wytłomaczyć, zatajając przygodę w Blois, iż powzięliśmy z Simoną gorące ku sobie uczucie, widując się w Paryżu od dwóch dni zaledwie. Na szczęście, Paulina uznała za stosowne, w tej chwili się wmięszać do rozmowy.
— Znają się krótko, ale kochają szalenie! — zawołała żywo — Widzisz, że nie skłamałam fratello! Podziękuj, że nie dozwoliłam ci popełnić niesprawiedliwości!
Napoljon uznał się za pokonanego. Nadal nie mógł wątpić. Znać było, iż rad jest z podobnego zakończenia sprawy i przykro mu nieco, że w sposób szorstki, obrażający mnie potraktował. Musiał jednak swój autorytet podtrzymać do końca.
— Poruczniku Gasztołd! — oświadczył, przystanąwszy za biurkiem — za to, żeś przybył na rewję na koniu niewyjeżdżonym... a później dawał mi wykrętne odpowiedzi... posiedzisz trzy dni w areszcie! Gdy zaś wyjdziesz z aresztu... ja pomyślę o twoim ślubie!
— Rozkaz, najjaśniejszy panie! — zawołałem nieomal radośnie a był to chyba, po raz pierwszy wypadek, aby oficer z zadowoleniem swoją karę przyjmował.
W tejże chwili rozległ się lekki stuk i w drzwiach gabinetu pojawił się Fouché.
— Najjaśniejszy pan mnie wzywał?
— Tak — rzekł cesarz, spoglądając na niego — czemuś mi nie zameldował, iż to właśnie ten porucznik, ujął przedwczoraj zdrajcę na ulicy de la Vieille Lanterne, a natomiast podsunąłeś mi raport, iż kręcił się po placu St. Honoré?...
— Bo... bo... bo... zajść musiała pomyłka!.. Ci polacy tacy podobni do siebie — mruczał minister, szukając wymówki — A przy ulicy de la Vieille Lanterne, to był on istotnie... Tylko nie chciałem go umyślnie w tą całą aferę plątać... Porucznik jako wojskowy, niema czasu stawiać się na różne badania, świadczenia...
— Ale ty miałeś wielką ochotę otrzymać order! — przerwał mu cesarz.
Fouché umilkł i wyglądał nieco przybity. Korciło go zapewne, nie przyłapanie na kłamstwie, gdyż do tego przywykł, lecz korciło, iż z sytuacji obecnej nic nie rozumiał i że czuł się całkowicie zwyciężony przez... dyplomację niewieścią!

Kiedyśmy opuścili gabinet Napoljona, jąłem dziękować jej cesarskiej wysokości za prawdziwie szlachetne a niespodziewane wystąpienie.
— Ma wasza cesarska wysokość — zawołałem żywo — najoddańszego we mnie sługę!
Przerwała mi ta najlepsza, choć lekkomyślna dama:
— Nie sługę pragnę widzieć w waćpanu, ale przyjaciela!
Poczem, nachyliwszy się blizko, szepnęła tak, aby posłyszeć nie mogła, postępująca z tyłu Simona:
— Namyśliłam się przez dzisiejszą noc. Wolę, w rzeczy samej, szczerego przyjaciela... niźli... niepewnego kochanka... Mogę być czasem gwałtowna, porywcza... złą nie byłam nigdy. Dla tego dziś z rana odszukałam Simonę i ją tu przywiozłam! Czy żywisz jeszcze żal do mnie, poruczniku?
Ja miałem żywić żal do niej!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.