Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm... hm... — mruknął zmienionym głosem.
Czułem zbliżającą się burzę...
— A coś uczynił z tą piękną narzutką, na której błyszczały świetne brylantowe guzy? — posłyszałem nowe zapytanie.
— Pozostawiłem ją przez zapomnienie w areszcie!
Nie kłamałem, żem pozostawił ją w areszcie, kłamałem natomiast, żem tak postąpił przez zapomnienie. Nie brałem jej, aby nieszczęsnemi zapinkami nie drażnić monarchy, tem bardziej, że stając do raportu, winienem był wedle przepisów, stanąć w samym mundurze.
— Hm... hm... zapomniałeś! A wolno zapytać, skąd wzięłeś równie piękne guzy?
— Pamiątka... rodzinna... — wyrwał mi się wykręt.
— Pamiątka rodzinna? A czy ty wiesz, że podobne spinki posiadam ja sam... i że prócz mnie takie... posiadała jedynie księżna Paulina?
— Przypadek, sire!
— Nie kłam! Mnie okłamujesz, twego cesarza?..
— Zapewniam... — czułem, jak coś poczyna mnie dusić za gardło.
Napoljon poczerwieniał.
— Dość łgarstw! — krzyknął, uderzając z całej siły pięścią w biurko — dość, powtarzam, bo będzie źle...
Milczałem.
— Odpowiesz?
— Nie mogę rzec nic ponadto, com już oświadczył, najjaśniejszy panie!
— Błaźnie! — wołał teraz cesarz tym samym groźnym głosem, co na paradzie — błaźnie... ja ci...
Szedł ku mnie z podniesioną ręką.

186