Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i śledzić jednocześnie, w jego było zwyczaju udawać przyjaciela, a donosić — pewność bowiem miałem, iż człowiek, który zajrzał mi onego wieczoru w twarz, był szpiegiem ministra... Również do zwyczajów ekscelencji należało — przypisać sobie całkowicie zasługę pochwycenia zdrajcy Jakóba, choć wiedział, kto go pochwycił istotnie...
Znów rozwarły się drzwi cesarskiego gabinetu, na progu stanął sekretarz, pan de Meneval i skinieniem głowy wskazał, iż mam się zbliżyć.
Szereg mechanicznie stawianych kroków, w czasie których miałem wrażenie, iż to nie ja stąpałem, a nogi mnie niosły, wyprężona żołnierska postawa... i znalazłem się przed obliczem najjaśniejszego pana...
Nie wiem, czy zdarzało wam się spotykać z podobnem wrażeniem, lecz jeśli opisać mam, com czuł wtenczas, stojąc przed bogiem wojny, to powiem wam, iż zdawało mi się, że to nie ja, a jakieś obce ciało stoi, że to nie ja mam za moment spojrzeć w te srogie orle oczy, lecz zgoła jakiś inny człowiek, ja zaś jestem hen, kędyś daleko...
— Wyjdź, Meneval... posłyszałem głos — pragnę sam na sam pomówić z tym panem...
Uff... rozumiałem, co ta zapowiedź znaczy.
Cicho zawarły się drzwi gabinetu.
Stojąc w wyprężonej żołnierskiej postawie, kierowałem wzrok dokąciś na bok, nie śmiąc spojrzeć na cesarza. Słyszałem raczej, niźli widziałem, iż przewraca on papiery przy wielkiem, mahoniowem biurku, poczem porwawszy się z miejsca, poczyna chodzić, szybkiemi krokami mierząc gabinet.
Długą chwilę trwało milczenie.
Wreszcie zatrzymał się przedemną.
Lieutenant Gas... told... — począł głosem mniej

184