Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniew straszny, zemsta moja straszniejsza będzie...
— Ależ zaklinam! ja niczem...
— Powtarzam, milcz! Łotr jesteś i zdrajca! Poznaje tę... tę... Simonę... widzi ją ledwie parę razy... i już się kocha... Woli ją odemnie, mną pomiata! O, ja ci tego nie zapomnę...
— Wasza cesarska wysokość...
— Słusznie uczynił cesarz, że cię tu wpakował!
Ostra odpowiedź cisnęła się na usta. Do czegóżby jednak doprowadziła dalsza słowna utarczka? Mówić mogłem i tłomaczyć mogłem wiele, lecz czy zrozumiałaby mnie księżna? Podrażniłbym ją jeno więcej, przedłużając zbytecznie niemiłą scenę.
Stała teraz z główką opuszczoną na piersi, tupiąc nóżką.
— Nie żartowałeś? — zapytała nagle.
Przeskoki myślowe księżnej następowały tak szybko, iż nieraz z trudem można się było zorjentować. Po długiej a gniewnej rozprawie, zapytać nagle, czym nie żartował, znaczyło, doprawdy, chcieć wprowadzić w osłupienie.
— Nie, wasza cesarska wysokość!
— I... i... nie porzucisz dla mnie tej... małej... no... Simony!
Byłem zły i krótko rzekłem:
— Nigdy!
Paulina zastanowiła się chwilę.
— To twoje ostatnie słowo?
— Mam tylko jedno słowo — odparłem poważnie — i dziwi mnie, że księżna raz już posłyszawszy mą odpowiedź, jeszcze nalega.
Zaledwiem kończył owe zdanie, jużem żałował mojego, nazbyt szorstkiego frazesu.
— Ach tak — zawołała z gniewem takim, iż

180