Lekarz swojego honoru (Calderón, tłum. Porębowicz, 1887)/Dzień Trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Lekarz swojego honoru
Pochodzenie Dramata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1887
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Porębowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIEŃ TRZECI.



SCENA I.
(Sala w pałacu. Wchodzą: Król, don Gutierre i dwór).
Gutierre.

Pedro, któremu dziedzina
Indyj z blasków wije wieńce,
Niech ucałuje twe ręce.

Król.

Odejdźcie.

(Dwór wychodzi).

Cóż za przyczyna?...

Gutierre.

Do cię, ziem tych Apollina
I do Atlasa Kastylji,
Który barki swoje chyli
Śród pogody i śród miru
Pod ziem naszych glob szafiru
I dyamentu, — w téj chwili
Podchodzę i życia szczęty
Składam, — źle bronnego życia,
Któremu pośród rozbicia
Cień bytu nawet odjęty,
Nie dziw się, że wypryśnięty
Żal się oczu wylał łzami.
Mówią ludzie, że gdy nami
Honor, albo miłość wstrzęsie,
Wolno zwisnąć łzie na rzęsie
I że taka łza nie plami.

Patrz, oboje żyją we mnie;
Honor od pierwszego tchnienia,
Miłość od tego spojrzenia,
Co mię skuło nierozjemnie
Z żoną lubą. Lecz daremnie
Ufałem, żem od zła skryty.
Zaszła chmura na błękity,
Co zmroczyła niezmącony
Dotąd lazur cnót méj żony
I mój honor niespożyty.
Bolesna to dla mnie sprawa
I zmieszany cały stoję,
Bo wymówić ją się boję.
Niech mi honor sił dodawa:
Żądam surowości prawa
Na waszego, Królu, brata.
Nie bym wiedział, że poświata
Już się starła z mojéj tarczy;
Ale pomyśleć wystarczy,
W kim się honor z życiem splata.
Szukam dla mego kaleki
Rady w Was; témi sposoby
Uprzedzając bieg choroby
Wczesne gotuję mu leki.
Bo gdyby z febryrcznéj spieki
Choroba weszła w złe fazy,
Na radę wszystkie obrazy
Wezwałbym, zadał truciznę,
W śmiertelną odział bieliznę,
Pod grobowe schował głazy
Krwią zmytego... Nie marszcz czoła,
Krwią jedynie piersi mojej.
O brata niech król się nie boi:
Bo infant bezpieczny zgoła,
Cześć ma na świadka powoła
Ten sztylet. Patrz: téj stalowéj
Klingi język brylantowy
Jego jest. A gdy mi jasny
Książę sztylet zwierza własny,
Snać jest pewien swojéj głowy.

Król.

Pochwalam to, don Gutierre,
Że nosicie takie szczere,

Jak zwierciadło części znamię,
Że się o nie słońce łamie
Swym blaskiem; toż pewni bądźcie,
Że wasz honor...

Gutierre.

O, nie sądźcie,
Panie, żem tu przyszedł po to,
By mi słów królewskich złoto,
Jak gdyby mnie już zabrakło,
Ozłociło cześć mą zblakłą.
Żywy Bóg! chwalić się mogę
Skarbem takiéj zacnéj żony,
Że jéj ustąpią korony
Lukrecya, Porcya, Tomirys.
Mówię tylko na przestrogę.

Król.

Dobrze, że tak czci swéj strzegłeś,
Don Gutierre, dzielną strażą,
Rozsądku oblókłszy kirys.
Co wiesz i czego dostrzegłeś?

Gutierre.

Niczego; ludzie jak ja,
Wystarczy, jeśli wymarzą,
Jeśli odgadną, przeczują.
Jeśli z powietrza wysnują,
Jeśli — nie wiem, jak mam rzec.
Niema słowa, coby zwlec
Zdołało z ust mych pojęcie
Rzeczy, co nawet atomem
Nie jest. Chciałem w tym momencie
Wam tu, najjaśniejszy Panie,
Oznajmić złe, nim się stanie,
Nim mi zawiśnie nad domem.
Gdybym to, czego się płonię,
Znał już, lekarstwo-bym zadał
Sam, miast tu przychodzić po nie.

Król.

Skoro się lekarzem zowiesz
Honoru, przynajmniéj powiesz,
Coś mu dotąd przepisywał,
Gdyś go pierwszy raz wybadał?

Gutierre.

Wiele, — jeno-m nie przyzywał

Zazdrości; miłość udałem
Czulszą; z kwinty, gdzie mieszkałem,
Choć wygodnéj i uroczéj,
Widząc, że tak na uboczy
Smutek żony mojéj wzrasta,
Dom przeniosłem tu do miasta,
Gdzie — mogę to wyznać szczerze —
Ma wszystko, czego zapragnie.
Łagodny jestém jak jagnię;
W brutalności rady szuka
Mąż głupi, bo mu się zdaje,
Że z pamięci swéj wykraje
Myśl krzywdy, gdy ją wyhuka,

Król.

Widzę, infant tu nadchodzi.
Spotkać wam się z nim nie godzi,
Bo domyśliłby się celu
Niezwykłego posłuchania.
Co zrobimy? Przed niewielu
Dniami — przypominasz sobie —
Skargę tu na cię wniesiono,
Wówczas to osobę oną
Za firankami ukryłem
I — jak pomnę — wyleczyłem
Złe w téjże saméj minucie,
Jad zadając na zatrucie.
Otóż dziś to samo zrobię,
Ufając owéj kotarze.
Ale zalecam i każę,
Byście, cokolwiek się zdarzy,
Nie śmieli pokazać twarzy,
I milczeli tam, jak grób.

Gutierre.

Ścielę się do waszych stóp,
Królu — i wytrwam w téj próbie
Niby ptak z kamieniem w dzióbie.

(Kryje się).



SCENA II.
(Wchodzi Infant).
Król.

Dobry wieczór wam, mój bracie,
Choć złym go może doznacie,
Znajdując mię...

Henryk (n. s.).

Ha! już po mnie!

Król.

Gniewnym.

Henryk.

Przelękły ogromnie
Pytać się ważę — na kogo?

Król.

Na was, infancie, samego.

Henryk.

Ach, to na mnie góra złego;
Już śmiertelny całun brać mi,
Bo śmierć, gdy słońce się zaćmi.

Król.

Czy nie wiesz, Henryku, o tém,
Że się czasem puginały
I w królewskiéj krwi walały?

Henryk.

Wiem. Dla kogóż to wskazanie
Groźby, najjaśniejszy Panie?

Król.

Dla ciebie, dla ciebie, Henryku.
Honor na duszy płomyku
Zasiada jak baczny stróż,
A ja-m nie jest królem dusz.
Dosyć; — słów nie chcę marnować.

Henryk.

Nie wiem...

Król.

Jeżeli sprostować
Nie zechce twa miłość dróg,
Które zapędowi mości
Do niedostępnych piękności,
Gdzie honor cnych moich sług

Zarówno żyje z ich prawem,
Stanie się, — przykładem krwawym
Nawet brata nie oszczędzę.

Henryk.

Seńor, choć słowa, co słyszę,
Święte mi i język je pisze
Twój w méj duszy, niby w księdze
Brązowéj, pozwolić raczysz
Słów kilka ku méj obronie.
Pamiętasz, że według prawa
Sędzia głos wolno oddawa
Zarówno przeciwnéj stronie.
Tak, królu. Kochałem damę,
Dość było jednego słowa,
Abym wiedział o kim mowa —
A tak bardzo ją kochałem...

Król.

Cóż tam po kochaniu całem,
Gdy jest niedostępna, mówię.

Henryk.

Niedostępna, ale...

Król.

Milcz.

Henryk.

Pozwól, królu, niech domówię.

Król.

Dopowiadań tutaj niéma.
Piękność to jest, co wytrzyma
Wszystkim natręctwom.

Henryk.

Tak, przecie
Czas wszystko kruszy na świecie,
Miłość przysięgi rozplecie.

Król (n. s.).

Boże mój, jak źle zrobiłem,
Że Gutierra tam ukryłem.

(gł).

Milcz, milcz!

Henryk.

Nie wybuchaj, królu.
To wyznanie mię osłoni,
Żem miał pewne prawa do niej.

Król.

Wiem, wiem o całéj intrydze...

(n. s.)

Co począć! Wyjścia nie widzę.

Henryk.

Że ją kochałem, wiesz zatém
Jeszcze z nim nieożenioną.
Czyż przez to zadarłem z magnatem,
Z tym wasalem?

Król.

Milcz, przeklęty!

Henryk.

Zanim była jego żoną,
Była...

Król.

Ani słowa daléj —
Wszystko to fałsz i wykręty
Wynalezione w zamiarze
Ujścia mym gniewom. Infancie,
Nie będę nanowo wszczynał
Badania. Znasz ten puginał?

Henryk.

Mój jest; bez niego wróciłem
Do pałacu jednéj nocy.

Król.

I nie pomnisz, gdzie ci zginął?

Henryk.

Nie, królu.

Król.

Przypomniéć muszę.
Tam gdzie mógł ci wydrzeć duszę
I tylko pierś ci wyminął
Przeto, że się znalazł w mocy
Nieskalanego wasala.
Nie widzisz, że zemstą włada
Człowiek, co choć obrażony,
Pierś i broń u nóg mych składa?
Spójrz na ten sztylet złocony.
Hieroglif to, co się pali
Złotemi pisząc głoskami
Twą winę, skarżąc się na cię.
Wierzę mu; przejrzyj się, bracie,

W zwierciedle téj stali prawéj,
Obaczysz w niéj swoje winy.

Henryk.

Panie, patrz, — tak bez przyczyny
Karcisz mię, że w pomieszaniu...

(Król podaje mu sztylet, infant pomieszany rani go w rękę).
Król.

Weź ten sztylet. Coś uczynił,
Zdrajco?...

Henryk.

Ja?

Król.

W niehamowaniu
Złości, którą dawno trawisz,
We krwi brata sztylet krwawisz?
Królobójca? Chciwy tronu,
Zwracasz go ku memu łonu?

Henryk.

Uważ, seńor, co powiadasz.
W pomieszaniu...

Król.

Śmiesz mi grozić?
Henryku, głowę postradasz.
Weź ten puginał. Umieram...

Henryk.

To może człeku zamrozić
Krew w żyłach.

(Rzuca sztylet).

Odejdę lepiej;
Wygnanie nad śmierć wybieram.
Jak niesprawiedliwyś, gdy cię
Niechęć ku bratu zaślepi.
Ja tobie odbierać życie!...

(Wychodzi).
Król.

Wspomóż mię Bóg! Co to było?
Jak nieznośne podejrzenie
W myśli mi się zapaliło.
We krwi własnéj się ujrzałem.
W téj nieszczęsnéj wyobraźni
Wstają groźne mordu cienie
I dreszcz gniewu i bojaźni
Chodzi mi po ciele całem.

Daj Bóg, — niechaj nie wytropię,
Że się tutaj zdrada kryje,
Bo twarz w okropnym potopie
Przelękłe słońce odbije.

(Wychodzi).



SCENA III.
Gutierre.

Wszystkie piekieł bramy pękły.
Zdziwion stałem i przelękły.
Nie dziw, że król nieprzytomnie
Odszedł, zapomniawszy o mnie.
Czegom się dowiedział, Nieba!
Lecz powtarzać czy potrzeba,
Gdy się mą niedolą mierzy
Ten obelgi dowód świeży?
Złe wyrwijmy od korzeni,
Tak nieszczęście się wypleni.
Niech umrze Mencia; jéj krew
Niech pierś zbroczy, gdzie króluje;
A skoro mię prześladuje
Drugi raz téj widmo stali,
Niech wrota otworzy jéj fali.

(Podnosi sztylet).

Uczynię to w tajemnicy,
Bo w milczeniu i w ciemnicy
Leży zwycięstw płód spowity,
Bo kiedy Obelga tajna
Żąda na się zemsty skrytéj,
Śmierć jéj będzie niezwyczajna,
Okropnością niesłychana,
Ach, nim poddam dłoń téj hydrze,
Niech mi niebo życie wydrze.
Bym patrzeć nie potrzebował
Na taki miłości koniec.
Dlaczego ta szyba szklana
Przejrzystych niebieskich pował

Ciężarem na mnie nie runie?
Czemu ten niebieski goniec
Jak Chrystowe zmiłowanie
Błyskawicą tu nie sfrunie?
Nie masz dla nędznych, o Panie,
Grobowego śmierci domu?
Dla rozpacznych nie masz gromu?

(Wychodzi).



SCENA IV.
(Dom Gutierra w Sewilli. Wchodzą Mencia i Hiacynta).
Hiacynta.

Jakiż żal ustawiczny
Nosisz, pani ma, na twarzyczce ślicznej,
Czemu w nocy i we dnie
Szlochasz i szlochasz?

Mencia.

Tak mi w duszy blednie
Wszelka świadomość bytu,
Że wieczny mrok bez świtu
Z myśli mych zrobił cmentarz.
Od owéj nocy, jeżeli pamiętasz,
Gdyśmy mieszkały w wili
I gdy w nieszczęsnéj chwili
Don Henryk przyszedł do mnie,
Struchlała jestém i zlękła ogromnie,
Ważąc, co mówisz, że to być nie może,
Bo o téj saméj porze,
Gdym się z tą dziwną znalazła osobą,
Infant rozmawiał z tobą.
Odtąd mi z leku kona
Dusza, szelestém lada przerażona,
Bo w jakąż otchłań dążę,
Jeśli to Gutier sam był, a nie książę?

Hiacynta.

Czyż zbłądzić było można?

Mencia.

Tak, Hiacynto; bo ja nieostrożna
Świecy zagasnąć dałam.

A gdy zmieszana szept jeno słyszałam,
Wzięłam go za Henryka.
Jeśli to Gutier był, mróz mię przenika.
Przytém z jego natury
Sądząc i widząc, że w sobie ponury,
A zemną jest wesoły,
Wiedząc, że smutki to ócz przyjacioły,
Które im nic nie kryją,
Straszną się we mnie trwogą myśli biją.




SCENA V.
(Wbiega Kokin).
Kokin.

Pani!

Mencia.

Cóż niesiesz znowu?

Kokin.

Zaledwo usta przejść pozwolą słowu.
Infant don Henryk oto...

Mencia.

Dosyć; to imię nad moją zgryzotą
Tak rozłożyło czarne skrzydła swoje,
Że równie brzydzę się niém, jak się boję.

Kokin.

Nie o miłości mowa.

Mencia.

Gdy tak, powiadaj, ale w krótkie słowa.

Kokin.

Don Henryk, który — pani —
Nie umiał do twéj dopłynąć przystani,
I jasny król nasz Pedro
Zadarli z sobą, jak się bracia nie drą.
Jak — już tego nie powiem,
Raz, żem nie słyszał, a drugi, że zdrowiem
Opłaca ten i pludry,
Co się z królami waży iść na udry.
Więc milczę, jak wypada.
Infant mię bierze na bok i powiada:
Pójdziesz do dońy Mencii

I powiesz, że jéj wzgardy i niechęci
Brata mi mego odebrały laski.
Uprzedzając niesnaski
I ocalając życie
Na obcą ziemię uciekam stąd skrycie,
Gdzie jednak żyć nie tuszę,
Bo srogość Mencii zatruła mi duszę.

Mencia.

Dla mnie infant opuszcza
Miasto w niełasce króla? Chce, by tłuszcza
Skandale węsząc nowe
Zacne me imię wzięła na obmowę?
Co uczynię nieboga!

Hiacynta.

Jest jeden łatwy sposób, pani droga,
Gdy złe nam grozi, — na zatamowanie.

Mencia.

Jakiż?

Hiacynta.

Infanta prosić, niech zostanie.
Gdy się oddali książę,
Wieść ta wnet wszystkie języki rozwiąże.
Bo wyjazd infantowy
Zbyt jest niezwykłą rzeczą, aby głowy
Nad dziwnego zniknięcia
Przyczyną łamać nie chciano.

Mencia.

Gdzież księcia
Znajdę, gdy o tym czasie już ostrogę
Koniowi dawszy ruszył pewno w drogę?

Hiacynta.

Słów mu napisać parę
Trzeba, by poniósł dla cię tę ofiarę,
Że twój honor zależy
Od tego, aby nie jechał. Czas bieży
I śpieszyć się konieczna.

Mencia.

Próba honoru — próba niebezpieczna.
Ha! dobrze, list napiszę,
Bo w niepewności, w któréj teraz wiszę,
Honor mając na względzie
Z mych szkód najmniejsza to mi szkoda będzie,

Jeśli są mniejsze w méj niedoli szkody,
Proszę, zostańcie tutaj; — chcę swobody.

(Wychodzi).
Hiacynta.

Kokin, już to dni kilka
Nosisz się z miną pobitego wilka.
Dawniéj byłeś jak źrebię.
Cóż to?

Kokin.

Ach! Chciałem zgnieść i wtłoczyć w siebie
Boleść mą — niemądry ja
I taka wstała tam hipochondryja,
Że umrę.

Hiacynta.

Cóż to za choroba sławna?

Kokin.

Choroba bardzo w modzie i niedawna.
Przywędrowała — ot dwa lata będzie,
A tak jest dzisiaj używana wszędzie,
I tak ją ściśle przykazuje moda,
Że pewna dama czerstwiuchna i młoda,
Słodziutką robiąc do kochanka minę,
Rzekła: Przynieś mi hipochondryi krzynę.
Lecz kroki pana słyszę,

Hiacynta.

Boże! List znajdzie, który pani pisze.

(Chce biedz).



SCENA VI.
(Wchodzi don Gutierre).
Gutierre.

Poczekaj, moja mała!
Cóż tak pilnego? Gdzieżeś to biedź chciała?

Hiacynta.

Święta Panno kochana,
Panią uprzedzić o przybyciu pana.

Gutierre (n. s.).

Sługom nie ufaj wiele.
Wrodzeni domu to nieprzyjaciele,

Na twarzy obu spostrzegam ambaras.
Chodź tu! Co znaczyć miało? Powiedz zaraz,
Gdzie biegłaś?

Hiacynta.

Cóż to szkodzi
Że pani biegłam rzec, że pan nadchodzi?

Gutierre (n. s.).

Niewiniątko jagnięce!
Od tego może coś więcéj wykręcę.
Kokin, byłeś uczciwy,
W mym domu chowasz się od niepamięci,
Powiedz mi, na Bóg żywy
Powiedz, błagam cie, co się tutaj święci?

Kokin.

Panie, gdybym coś wiedział,
Jużbym dla naszéj czci wspólnéj powiedział.
Przysięgam, panie...

Gutierre.

Nie przysięgaj wasze.
Czemuś zmieszany taki?

Kokin (n. s.).

Djabeł-by strachał się, toć ja się straszę.

Gutierre (n. s.).

Ha, dają sobie znaki!
Już o złoczyńcy nie kłamie przysłowie.
— Precz!

(Wychodzą Kolein i Hiacynta).

Sam z honorem. — O, biada méj głowie!
Większa-li jest gdzie męka,
By łkały oczy, a karciła ręka?
Mencią piszącą widzę.
Za to, co myślę zrobić, sam się wstydzę.

(Otworzył drzwi gabinetu, przystępuje i wydziera jéj z rąk papier. Mencia mdleje).
Mencia.

Boże mój miłościwy!...

Gutierre.

Zakrzepła z lęku niby posąg żywy.

(Czyta)

„Wasza wysokość”.
Ha! wysokość owa
Mój honor w otchłań grobową pochowa.

„Niech nie wyjeżdża“... — Dosyć.
Czyż nie wystarcza mi, że śmie go prosić?
Kroczę po nieszczęść zbyt stroméj drabinie.
Tu zaraz śmierć jéj zadam..
Nie. Gdzież roztropność? — Oto, co układam;
Z domu oddalę sługi,
Niedola jeno zostanie, — ja drugi.
A że mimo odkrycie
Straszne Mencią mą kochałem nad życie,
Uświęcę to kochanie,
I na ostatnie rzewne pożegnanie,
W ostatecznym podrzucie
Śmierci, jeszcze jéj zjawię me uczucie.
Skoro mię użyć takich leków zmusza,
Ciało niech ginie, — lecz niech nie mrze dusza[1].

(Pisze i wychodzi).
Mencia (budząc się)

Panie mój, co chcesz czynić?
Nie chciej, nie chciéj mię winić!
W niewinność moje samo niebo wierzy.
Twa dłoń okrutna, twe żelazo mierzy
W pierś moję? Łaski, ach łaski! kobiecie
Niewinnéj życia nie chcesz wydrzeć przecie.
Lecz co to? Czy tu w własnéj swéj postaci
Nie stał Gutierre? W méj imaginacji
Nie oglądałam ciała mego w fali
Wykąpanego koloru korali?
Jaki lęk mię ogarnia!
To prób śmiertelnych ostatnia męczarnia.
Złudzenie!... A jam jawą ją sądziła!
List podrę. Na com się też ośmieliła!..
Co to jest? Męża list!... Mój wyrok skonu!
Wyrazy straszne, niby jęki dzwonu.

(Czyta)
„Miłość cię wielbi, honor cię nienawidzi; jeden cię zabija, druga ostrzega. Dwie godziny-ć życia daję; chrześcijanka ocal duszę, bo życie jest niemożebne“. —

Co czytam! Nieba! Hiacynto, do mnie!

Nie odpowiada? Zginęłam. — Już po mnie!
Gdzie jest służba? — O, święte
Niebiosa; te drzwi — i te drzwi — zamknięte
Bez echa głos przepada.
Jaka potworność — okrucieństwo — zdrada!
U okien grube i żelazne sztaby,
Próżny jęk... przez mur głos nie przejdzie słaby.
Przez okno wołać?... Wychodzi w ogrody.
Kto się zlituje mnie nędznéj i młodej?
Gdzie pójdę? kędy stąpię?
Już chłód śmiertelny członki moje kąpie!




SCENA VII.
(Ulica. Noc. Wchodzą król i don Diego).
Król.

Henryk umknął niespodzianie?

Diego.

Tak jest, najjaśniejszy panie.
Nocą wyjechał z Sewili.

Król.

Mniema, — ale się omyli
Zuchwalec, — że na świecie,
Moje ramię go nie zgniecie!
I gdzież uciekł?

Diego.

Do Konsegry
Sadze.

Król.

Do Wielkiego Mistrza[2]
Widzę — rzecz najoczywistsza,
Że zechcą na spiskach grać mi.

Diego.

Wszak są, królu, twemi braćmi,
Już pragnąłbym ręczyć duszą

Że jak brata kochać muszą.
To obowiązek natury.

Król.

Odjechał z nim z dworzan który?

Diego.

Don Arias.

Król.

Ha! Powiernicy!

Diego.

Śpiew słychać z tamtéj ulicy.

Król.

Idźmy, posłuchajmy śpiewu.
Niech ochłonę trochę z gniewu.

Diego.

Masz słuszność, królu; w harmonji
Tonów wszelki żal się roni.

Śpiew.

Infant w trakcie pogawędki,
Kwaśno z królem się pożegnał.
Oby nam ten odjazd prędki,
Wszystkie z miasta kwasy przegnał.

Król.

Smutny śpiew. Chodźno don Diego.
Tamtędy — niech nie spostrzegą; —
Chcę wiedzieć, co to za ptaszek
Autor takich śmiałych fraszek.

(Odchodzą w strony przeciwne).



SCENA VIII.
(Dom Gutierra. Wchodzą don Gutierre i Ludovico chirurg w masce).
Gutierre.

Wejdź, i niech cię strach nie warzy
Jak liść zwiędły. Maskę z twarzy
Zdejm, a teraz ja ją włożę.

Ludovico.

Naco mię prowadzisz? Boże!

Gutierre.

Cokolwiek tutaj obaczysz,
Nie bój się. (Kładzie maskę.)

Ludovico.

Wreszcie, mi raczysz
Powiedzieć, przychodzę po co...
Z domu wywołujesz nocą,
Wyprowadzasz mię w ulicę,
I do piersi mi puginał
Przytknąwszy, bym nie poczynał
Obrony, każesz mi lice
Zakryć maską i jak frygę
Obracasz, grożąc, że w łonie
Utopisz, gdy twarz odsłonię.
Na tę dziwaczną intrygę
Wodzisz przez całą godzinę.
A ja drżę i z dziwu ginę
Czekając, co daléj będzie,
Czując, że straszne narzędzie
Robisz ze mnie. Już nad ranem
Prawie wiedziesz do mieszkania,
Gdzie mi skarby wzrok odsłania,
A nie zgadnę, kto ich panem.
Chyba ty... Jakaż zagadka
Ma mieć tutaj we mnie świadka?

Gutierre.

Zaczekaj, wrócę w momencie.

(Wychodzi).
Ludovico.

Tajemniczo, niepojęcie
Coś się gra! W oczach mi ciemno.
Wspomóż mię niebo!




SCENA IX.
(Don Gutierre powraca).
Gutierre.

Chodź ze mną.
Lecz daję ci do wyboru:
Téj stali — patrz — żądło żmije

Krwi emalią cię pokryje
Na najmniejszy znak oporu
Przeciw tému, co polecę.
Wejdź ze mną do téj komnaty.
— Co spostrzegasz?

Ludovico.

Na makaty
Położony i skostniały
Umarłego posąg biały.
Po bokach gromniczne świece
I krucyfiks Chrystusowy
U stóp téj okropnéj truny.
Nie wiem kto; nie widzę głowy
W czarne osnutéj całuny.

Gutierre.

Tému żywemu trupowi
Który tutaj widzisz, zadasz
Śmierć.

Ludovico.

Ha! panie, co powiadasz?

Gutierre.

Krew puściwszy, będziesz czekał,
Patrząc, jak mu będzie zciekał
Życia sok, aż się wyleje
Wszystek i ciało omdleje,
I nie drgnie już więcéj łono
Krwią, — po kropli wykrwawioną.
— Na nic wstręt twój i błagania.
Niema we mnie zmiłowania.
Słuchać masz, gdy-ć żywot miły.

Ludovico.

Panie, nie będę miał siły
Dokonać strasznego dzieła.

Gutierre.

Więc kogo dzielność natchnęła
— Gdy zrozumiała konieczność —
Na straszniejszą ostateczność,
Zadać śmierć zdoła i tobie.

Ludovico.

W obronie życia to zrobię.

Gutierre.

I dobrze; — istnieje na téj
Ziemi taki, który żyje,

By zabijał; — do komnaty
Wejdź sam, ja tutaj postoję.

(Ludovico wchodzi do drugiego pokoju).
Gutierre.

Rozważne są plany moje.
Wszak mi trzeba, będąc katem,
Hańby dowód skryć przed światem.
Trucizna? — ta się wykryje;
Nie podobna ukryć rany,
Gdy żelazem cios zadany.
Tak zaś powiem, że umarła
Mimo troskliwe leczenie.
Konieczne było puszczenie
Krwi, a nikt mi nie zaprzeczy,
— Bo to są codzienne rzeczy —
Że w gorączce bandaż zdarła.
Potrzebne też było i to,
Żem go tu przywiódł z zakrytą
Do samego końca twarzą,
Bacząc, że komu tak każą
Krew puszczać zdrowéj kobiecie
I gwałtém, — pośpieszy zdradzić.
Teraz w swojéj opowieści
Nie zdoła na trop wprowadzić
Tego cmentarza méj części.
Ani domu nie odkryje,
Témbardziej, że go zabiję
Wywiódłszy w ulicę daléj.
— Lekarzem jestém honoru,
Tak się mu zdrowie ocali,
Bo tak się lancetem leczy
Wszystko w téj doli człowieczéj.

(Wychodzi).



SCENA X.
(Ulica. Wracają: Król i don Diego, każdy z innéj strony. Za sceną).
Śpiew

Jedzie sobie do Konsegra,
Gdzie tragiedya się rozegra,
Tragiedya najdziksza z wielu,
Krwią na pagórkach Montelu.

Król.

Don Diego!

Diego.

Co pan mój każe?

Król.

Napróżno tak długo łażę.
W téj ulicy oczywista
Kryje się; wszak nie wiatr śwista.

Diego.

Nie warto się głupstwem — panie —
Trudzić: ot, błahe śpiewanie...
Piosenek takich w Sewili
Mnóstwo śpiewają w téj chwili.

Król.

Dwaj ludzie ku nam podchodzą.

Diego.

Prawda; nie żal było pracy.
Poznamy, co za śpiewacy.




SCENA XI.
(Wchodzi don Gutierre i Ludovico z zawiązanemi oczyma).
Gutierre.

Że mi tak niebiosa grodzą
Temi dwoma ludźmi drogę!
Że powtórnie kluczem śmierci
Sekretu zamknąć nie mogę!...

Cofnę się; — tu na ulicy
Pozostawić go konieczna.
Jest rzecz dla mnie niebezpieczna
Być poznanym w téj dzielnicy.

(Odchodzi).
Diego.

Jeden — najjaśniejszy Panie —
Umknął gdzieś niespodzianie.
Drugi pozostał i stoi...

Król.

Ku niecierpliwości mojej.
Przy bladym świetle księżyca
Spostrzegam, że nie ma lica,
Ale na twarzy opaskę
I niby gipsową maskę
O kształtach niedorzeźbionych.

Diego.

Z daleka — Panie — od niego.
Ja przystąpię.

Król.

Puść, don Diego!
Odpowiedz, ktoś jest, człowiecze?

Ludovico.

Zalęk mi i pomieszanie
Ust wrota zamyka, panie.

(Odsłania twarz).

Zalęk biednego lekarza,
Który się myślą przeraża
Samą, że przed królem stoi,
Dostojności bowiem twojéj
Głos sam zdrajcą był w swém brzmieniu.
Pomieszanie z uczestnictwa
W najokropniejszem zdarzeniu,
Jakie lud, kronika żywa,
W błędnych annałach odkrywa.

Król.

Cóż to?

Ludovico.

Udział mój w tém dziele
Wam tylko wydać się ośmielę.

Król.

Don Diego, odejdź na stronę.

Diego.

Dziwy niewytłómaczone
Oglądam dzisiejszéj nocy.
Brońcie nas, niebieskie mocy!

Ludovico.

Oblicza jéj nie dojrzałem,
Jeno śród jęków słyszałem
Skargę: Umieram niewinna.
Niech ci niebo nie pamięta
Méj śmierci! — Mówiąc, ta święta
Skonała, — a w tejże saméj
Chwili człowiek zgasił świécę
I wyprowadził za bramy
Tą samą, co przedtém drogą.
Gdyśmy przyszli w tę ulicę,
Usłyszawszy pewno szmery,
Odszedł i tu mię zostawił.
Lecz nie ujdzie nam, bom ręce
Naumyślnie tam zakrwawił
I wszędzie, którędy wracał,
Udając, żem w cieniu macał,
Poznaczyłem domów mury
Śladem téj strasznéj purpury.
Za takiemi drogoskazy
Odkryjemy dom zbrodniczy.

Król.

Za zasługę ci się liczy,
Coś zrobił. Twoje wyrazy
Nie jasne; o czem się dowiesz
Jeszcze, natychmiast mi powiesz.
Weź ten pierścień z dyamentém:
Dniem i nocą każdéj chwili
Drzwi pałacu ci rozchyli.

Ludovico.

Niech cię, królu, nieba strzegą!

(Odchodzi).
Król.

Odejdźmy teraz, don Diego.

Diego.

Co było?

Król.

Czyn niesłychany!...

Diego.

Król mój i pan zadumany.

Król.

Zadumać się jest przyczyna.

Diego.

Panie, czeka na Was łoże
I dzień już zjawiać zaczyna
Na wschodzie rąbki złocone.

Król.

Do snu głowy méj nie nagnę,
Aż dowiem się, czego pragnę.

Diego.

Panie, zachcenie szalone.
We dnie poznać cię kto może!...




SCENA XII.
(Wbiega Kokin).
Kokin.

Choćbyś miał biednego człeka
Zabić, — ujrzawszy zdaleka,
Mówić z tobą, królu, śpieszę.

Król.

Jakież nam Kokin świadectwo
Dziś da, że myśli dorzecznie?

Kokin.

Czyn ten straszny ostatecznie
Potwierdza jego szlachectwo.
Choć mię między wartogłowy
Liczysz wiatrem nadymane,
Patrz, królu, — jak, kiedy stanę
Przed tobą, jestém surowy,
Ja, ów sowizdrzał swawolny.
— Słuchaj, królu, co opowiem.

Płakać cię przymuszę bowiem,
Gdym rozśmieszyć nie był zdolny.
Don Gutierre ułudzony
Nieszczęśliwemi pozory
Zaczął do zazdrości skory
Podejrzewać cześć swéj żony;
A tak go opanowała,
Że naszedłszy w niespodziany
Sposób, znalazł list pisany
Do infanta, gdzie wzywała
Księcia, ażeby zaniechał
Wyjazdu, by nie mówili
Ludzie, że dla niéj z Sewili
I dla jéj wstrętów wyjechał,
Niby w zamiarze odwetu.
W takim gwałtownym obcesie
— (Że była niewinna, klnę się) —
Wpadłszy do jéj gabinetu
Z rąk jéj wydarł list brutalnie
I z pianą na ustach białą,
Wydaliwszy służbę całą,
Zamknąwszy na klucz sypialnię,
Sam jeden pozostał z panią.
A ja widząc, jak był gniewny,
I czując to, że nad pewnéj
Śmierci stanęła otchłanią,
Do nóg twych, królu, podchodzę
Prosząc, byś powagą tronu
Uratował ją od skonu.

Król.

Dobrześ zrobił; czem nagrodzę
Litość taką?

Kokin.

Żadnem złotém,
Lecz zwolnieniem mię z zakładu,
Gdzie mym zębom nie do ładu.

Król.

Pozostawmy śmiech na potém.

Kokin.

Na kiedyż to?

Król.

Nieba szlaki

Bledną. Odejdźmy, don Diego,
Zanim nas tutaj spostrzegą.
Wynajdziemy pozór jaki
Wejść do owego mieszkania;
Powiemy, że mię w téj stronie
Dzień naszedł i że się chronię,
Aby uniknąć poznania.
Gdy się raz w tym domu będzie,
Rozpozna się sprawę całą
I sąd wyda, jak przystało
Na króla, pierwszego sędzię.

Diego.

Gdzie król życzy iść, słuchamy.

Kokin.

Do jego domu możecie
Wejść, królu, zwłaszcza że przecie
Stoisz już u jego bramy.

Król.

Don Diego!...

Diego.

Co cie przeraża?

Król.

Patrz — nie widzisz na téj bramie
Niby krwawéj dłoni znamię?...

Diego.

Prawda!

Król (n. s.).

W Gutierze zbrodniarza
Odkrywam? Ha! Położenie
Krytyczne. Téj nocy zatém
On był tym okrutnym katém,
— Dzielne zadość uczynienie!




SCENA XIII.
(Wchodzą Leonora i Ines w mantylach).
Leonora.

Aby mię nie posądzono,
Że pośród gwarów ulicy

Chcę zapomnieć méj tęsknicy,
Na mszę wychodzę tak rano —
Ale ulica już ludna,
Król tu i o téj godzinie?...

Ines.

Zasłoń się, póki nie minie.

Król.

Ukryć się pani rzecz trudna.
Piękności łatwe poznanie.

Leonora.

Nie śmiałabym twarzy słonic,
Aby się zaszczytu chronić
Uściskania stóp twych, Panie.

Król.

Według wyrzutów sumienia
Jabym raczéj racyą wszelką
Miał kryć się, bo wierzycielką
Jesteś mego przyrzeczenia.
Słowności pochwałę zyszczę
I ufajcie, Leonoro,
Że pierwszą okazyi porą
Z długu mego się uiszczę.




SCENA XIV i XV.
(Don Gutierre za sceną).
Gutierre.

Zabić dam się dzisiaj łzom,
Ty rozgniewane powietrze,
Jeśli mi nie padnie grom
Z twoich sfer i w proch nie zetrze!

Król.

Co to?

Diego.

Niby furya blada,
Don Gutier z bramy wypada.

Król.

Don Gutierre, gdzie waść goni?

(Zbliża się don Gutierre).
Gutierre.

Niechaj król mi stóp nie broni
I niech mi nie broni głosu,
Abym u nich wydał powieść
Najokropniejszego ciosu,
Powieść, od któréj zlękniona
Dusza zblednie. Moja żona,
Moja Mencia czysta, luba,
Duma moja i ma chluba,
Niechaj sława o tém powie, —
Mencia, którą tak kochałem,
Jak mą duszę, jak me zdrowie,
Dziś w nocy w walce śmiertelnéj
Zgasiła nieskazitelny
Blask, by zadać kłam mniemaniu,
Że była z bogiń nie z ludzi.
Lekarz — jeśli mię nie myli
Rozgłos — pierwszy tu w Sewili,
Którego rozgłośna sztuka
Równéj sobie w świecie szuka,
Posłuszny memu wezwaniu
Przybywszy, krwi rozporządził
Puszczenie, ile że sądził,
Że gwałtownemi sposoby
Bieg trzeba przeciąć choroby.
Jak kazał, uczynić chciałem:
Cyrulika przywołałem
Ja sam, nie znalazłszy służby.
Krew puścił, jak należało.
Ja dziś, ledwo rozedniało
Wchodzę cicho do alkowy.
Od progu — o straszne wróżby! —
Kobierzec karmazynowy
Na posadzce; na pościeli
Czerwone róże śród bieli,
A na nich Mencia — umarła,
W téj krwi świetnéj wykąpana.
Zdrajczynią — otwarta rana,
Którą wybroczyła duszę.

Pojąłem — opaskę zdarła
W gorączce... Ha! na cóż się kuszę
Na okropnego obrazu
Oddanie szukać wyrazu?...
Obróć w tamte stronę głowę,
A obaczysz purpurowe
Z bólu słońce, księżyc zbladły
I ujrzysz jak gwiazdy spadły
I od niebieskiego węgła
Planet rzesza się odprzęgła.
A ujrzawszy piękność owe,
Pomyśl, czy mogę nie biadać,
Gdy cios ten, by sroższą zadać
Śmierć, zostawił we mnie duszę?...

(Odsłania Mencią na łożu).
Król (n. s.).

Czyn okropny niezawodnie,
Lecz rozpatrzeć trzeba chłodnie.
Takiéj wymierzenie kary
Sądzić trzeba innéj miary
Prawami —

(gł).

Skryj, bo krew mrozi
Ten obraz i zmysłom grozi;
Poruszyć zdolen marmury
Ten symbol śmierci ponury.
Jeśli pociechy szukacie
Don Gutierre po téj stracie,
Wyrówna jéj tylko jedna:
Dajcie rękę Leonorze.
Bo już czas, by jéj bezwiedna
Krzywda w waszym też honorze
Godną znalazła odpłatę.
Cześć jéj się należy za tę
Cnotę i za to wytrwanie.

Gutierre.

Skoro, najjaśniejszy Panie,
Po pożarze w czas tak krótki
Nawet popioły nie schłódną,
Toż i mnie dziś zebrać trudno
Zmysły. Pozwól, niech rozważę.

Król.

Tak ma stać się, jak król każe.

Gutierre.

Panie, chcesz, abym raz drugi,
Z burzowéj dopiero szarugi
„Wróciwszy, po tym mozole
W morze rzucał się?... i po co?

Król.

Aby spełnić króla wolę.

Gutierre.

Niechże król mojéj przyczyny
Wysłucha.

Król.

Dobrze, słuchamy.

Gutierre.

Jeśli fatalnéj godziny
Wróciwszy do domu nocą
Przyjdzie mi prawdę odsłonić,
Że w nim don Henryk się chowa?

Król.

Podejrzeniom wstępu wzbronić.

Gutierre.

A jeśli moja alkowa
Zdradzi go, jeśli z za łoża
Ręka ma sztylet dobędzie?

Król.

Pomyśleć, że znajdzie wszędzie
Przekupne i zdradne sługi,
I być przezornym raz drugi.

Gutierre.

Gdy nie wystarczy przezorność,
Gdy mi się naprzykrzy dworność
Dniem i nocą pod oknami?

Król.

Poskarżyć się nań przed nami.

Gutierre.

Jeśli skarga nie dopisze,
I większą hańbę usłyszę?

Król.

Nie wierzyć jego pot warzy,
Bo choć się na wiele waży,

Cnota przed nim się ostoi
Niby mur żelaznych zbroi.

Gutierre.

A jeśli niespodziewanie
Naszedłszy ją, list z rąk wydrę,
Gdzie go prosi o zostanie?

Król.

Na wszystko znajdą się leki.

Gutierre.

I na taką nieszczęść hydrę?

Król.

Tak, don Gutierre.

Gutierre.

Jakiż to?

Król.

Jeden z waszych: krwi puszczenie.

Gutierre.

Co mówisz?

Król.

Byś wymyć kazał
Drzwi domu i skrył przed światém
Plamę, którą ktoś je zmazał.

Gutierre.

Widzisz, królu, nad warsztatém
Kowale, zduny i cieśle
Świadczą o swojem rzemieśle
Szyldem. Ja jako honoru
Lekarz, umieścić mam prawo,
Jako znak mój rękę krwawą,
Bowiem honor krwią się pierze.

Król.

Leonora niech odbierze
Hołd swych zasług z ręką waszą.

Gutierre.

Dobrze, jeśli jéj nie straszą
Krwawe z niéj wstające widziadła.
Krwią jest myta — Leonoro!

Leonora.

Anim drgnęła, anim zbladła.

Gutierre.

Wiesz, jestém honoru zawsze
Lekarzem; leki mam krwawsze,
Gdy potrzeba.

Leonora.

W téj purpurze
Wymyj cześć mą, gdy zasłużę.

Gutierre.

Z warunkiem takim przystaję.
Bierz ją więc.

Wszyscy.

Tu się rozstaje
Lekarz swojego honoru
Z publiką; — błędy wybaczcie.


[Montpellier, w maju 1887 r.]








  1. Porów. Szekspira Otello:
    Have you pray’d to night, Desdemona?
  2. Drugi brat króla, Piotr, był wtedy wielkim mistrzem orderu Santjago.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Edward Porębowicz.