Na twarzy obu spostrzegam ambaras.
Chodź tu! Co znaczyć miało? Powiedz zaraz,
Gdzie biegłaś?
Cóż to szkodzi
Że pani biegłam rzec, że pan nadchodzi?
Niewiniątko jagnięce!
Od tego może coś więcéj wykręcę.
Kokin, byłeś uczciwy,
W mym domu chowasz się od niepamięci,
Powiedz mi, na Bóg żywy
Powiedz, błagam cie, co się tutaj święci?
Panie, gdybym coś wiedział,
Jużbym dla naszéj czci wspólnéj powiedział.
Przysięgam, panie...
Nie przysięgaj wasze.
Czemuś zmieszany taki?
Djabeł-by strachał się, toć ja się straszę.
Ha, dają sobie znaki!
Już o złoczyńcy nie kłamie przysłowie.
— Precz!
Sam z honorem. — O, biada méj głowie!
Większa-li jest gdzie męka,
By łkały oczy, a karciła ręka?
Mencią piszącą widzę.
Za to, co myślę zrobić, sam się wstydzę.
Boże mój miłościwy!...
Zakrzepła z lęku niby posąg żywy.
„Wasza wysokość”.
Ha! wysokość owa
Mój honor w otchłań grobową pochowa.