Patrz, oboje żyją we mnie;
Honor od pierwszego tchnienia,
Miłość od tego spojrzenia,
Co mię skuło nierozjemnie
Z żoną lubą. Lecz daremnie
Ufałem, żem od zła skryty.
Zaszła chmura na błękity,
Co zmroczyła niezmącony
Dotąd lazur cnót méj żony
I mój honor niespożyty.
Bolesna to dla mnie sprawa
I zmieszany cały stoję,
Bo wymówić ją się boję.
Niech mi honor sił dodawa:
Żądam surowości prawa
Na waszego, Królu, brata.
Nie bym wiedział, że poświata
Już się starła z mojéj tarczy;
Ale pomyśleć wystarczy,
W kim się honor z życiem splata.
Szukam dla mego kaleki
Rady w Was; témi sposoby
Uprzedzając bieg choroby
Wczesne gotuję mu leki.
Bo gdyby z febryrcznéj spieki
Choroba weszła w złe fazy,
Na radę wszystkie obrazy
Wezwałbym, zadał truciznę,
W śmiertelną odział bieliznę,
Pod grobowe schował głazy
Krwią zmytego... Nie marszcz czoła,
Krwią jedynie piersi mojej.
O brata niech król się nie boi:
Bo infant bezpieczny zgoła,
Cześć ma na świadka powoła
Ten sztylet. Patrz: téj stalowéj
Klingi język brylantowy
Jego jest. A gdy mi jasny
Książę sztylet zwierza własny,
Snać jest pewien swojéj głowy.
Pochwalam to, don Gutierre,
Że nosicie takie szczere,