Kłamstwa/Tom I/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Jutrzenka miłości.

Podczas wieczoru spędzonego w domu hrabiny, Ireneusz doznał tylu i tak różnorodnych wrażeń, że nie był w stanie rozebrać ich po szczególe, przebiegając piechotą puste dzielnice, oświetlone migotliwym blaskiem gwiazd iskrzących się na niebie. Gdyby Klaudyusz mężnie stawił czoło miłosnemu zawodowi, pozostałby do końca wieczoru, obaj przyjaciele wracaliby teraz razem i w poufnej rozmowie wyznaliby sobie wzajemnie uczucia, miotające ich sercami. Możeby wtedy samo wymówienia nazwiska pani Moraines objaśniło Ireneuszowi, jakie miejsce zajęła w jego myśli ta niepospolicie piękna kobieta, która zdała mu się teraz ucieleśnieniem wymarzonego przezeń ideału, damy arystokratycznego pochodzenia. Może dzięki kilku wskazówkom przyjaciela, co do charakteru pani Moraines i co do różnicy zachodzącej między — taką jak ona — kobietą światową a przedstawicielką rzeczywistej, rodowej arystokracyi, uniknąłby niebezpiecznych widziadeł rozgorączkowanej wyobraźni, stawiającej mu teraz przed oczyma twarz i każdy ruch pięknej Zuzanny. Przypominał sobie, że tem imieniem hrabina żegnała panię Moraines, która zarzuciła na siebie okrycie podbite białem, puszystem futerkiem. Pamiętał, że wsiadając do powozu spojrzała w jego stronę z przyjaznym na ustach uśmiechem. Widział wciąż przed sobą spojrzenie, jakie przy stole utkwiła w jego twarzy, sposób, w jaki otwierała klasycznie zarysowane usteczka. Każde ze słów, wypowiedzianych przez tę kobietę, było mu dowodem, że dusza i ciało, stanowią zupełną harmonię, podobnie jak piękność jej odpowiadała w zupełności ramom, w których ją ujrzał młody poeta. Zajęty podobnemi myślami, przebiegł niepostrzeżenie przestrzeń, wynoszącą nieledwie trzecią część Paryża. Nie widział ani nieba nad głową, ani ruchliwych ciemno szafirowych fał Sekwany, ani latarni gazowych, których długie szeregi światła nadawały ulicom pozór alei, ciągnących się bez końca.
Ludzie, dla których poezya stanowi wyłączny cel życia, ulegają niekiedy dziwnemu stanowi ducha, którego ściśle określić niepodobna, lecz który możnaby nazwać stanem lirycznym: jestto jakby przedwczesne upajanie się rozpaczą lub nadzieją — stosownie do tego, czy ta zdolność potęgowania w umyśle błahego, przelotnego wrażenia, wywołaną została smutkiem czy radością. Czyż bowiem istotne znaczenie posiadał fakt spędzenia wieczoru u hrabiny, fakt, który poeta w dziecinnej prostocie ducha, uważał za przełom w swem życiu? Było to zaledwie spojrzenie, rzucone przez nawpół uchylone drzwi a mogące przynieść korzyść rzeczywistą wtedy jedynie, gdyby było poparte tysiącem drobnych, lecz zręcznie obliczonych zabiegów.
Człowiek ambitny, wracając z wieczoru spędzonego w gronie bogatych, wpływowych osobistości, nie omieszkałby rozmyślać w skrytości ducha, jakie wywarł wrażenie, jakie usposobienie napotkał, które z otrzymanych przez niego zaprosin zasługują na stałe podtrzymanie a które na jedną, etykietalną wizytę. Ale Ireneusz, nie rozumiejący zupełnie względów praktycznych, czuł się tylko niewymownie szczęśliwym. Wrażenie ostatnie, jakiego doznał w towarzystwie pani Moraines, zagłuszyło inne, poprzednio doznane. Zapomniał nawet o chwilach osamotnienia, które przecież na razie tak żywo był odczuł.
Przejęty takiemi wrażeniami, doszedł wreszcie do bramy swego domu. Obrócił klucz w zamku i podążał do swego pokoju z roskoszą, przeciwstawiając w myśli świat, z którego powracał, ze światem, do którego teraz wstępował. Czyż przeciwstawienie to nie potęgowało radości, przepełniającej mu serce pierwiastkiem poetycznej fantazyi?... Pomimo silnego wzburzenia myśli i uczuć, młody poeta — będący w wieku, w którym wynagrodzenie ubytku sił fizycznych, uskuteczniać się winno bezwzględną regularnością — usnął natychmiast snem tak głębokim, że nie umiałby następnie powiedzieć, czy śnił tej nocy o przepychu i bogactwie, czy o grzmiących w sali oklaskach, czy też o jasnych włosach i pięknych łzami zamglonych oczach pani Moraines...
Obudziwszy się nazajutrz koło dziesiątej rano, Ireneusz otworzył oczy, zdziwiony głęboką ciszą, panującą wokoło. Promienie słońca nie mogły przedostać się do pokoju przez zapuszczone rolety i szczelnie zamknięte okienice; nie słychać też było ani gwaru ulicznego, ani hałasu towarzyszącego zwykle rannym zajęciom domowym, a sprawianego ciężkiemi krokami służącej, trzepaniem i czyszczeniem mebli, lub przygotowywaniem do śniadania. Gdy spojrzawszy na zegarek, przekonał się, jak późna już była godzina, przesłał myślą serdeczne podziękowanie jedynej istocie, od której nigdy w życiu nie miał doznać zawodu: siostrze, która prawdziwie z kobiecą pieczołowitością, starała się oddalać od niego zarówno wielkie jak najmniejsze przeszkody. Jednocześnie ogarnęło go znów wspomnienie wczorajszego wieczoru. Przed oczyma jego wyobraźni przesunęło się kolejno tysiące postaci, które wkrótce zlały się w jeden obraz o pięknych rysach, pąsowych usteczkach i niebieskich oczach pani Moraines. Zdawało mu się, że widzi ją teraz jaśniej, wyraźniej niż wczoraj, natychmiast po chwili rozstania — a jednak pomimo realnej niemal plastyczności widzenia, pomimo nieopisanej rozkoszy, z jaką się niem lubował, nie rozumiał on zgoła natury kiełkującego w sercu uczucia. W rzeczywistości bowiem uczucie to było li tylko artystycznem wrażeniem, wrażeniem, jakiego doznał, gdyby zachwycające go w dzieciństwie bohaterki poetów i powieściopisarzy, ukazały się mu jako istoty żywe i czuciem obdarzone. Leżąc w miękkiej i ciepłej pościeli, zachwycał się urokiem tego wspomnienia, podobnie jak urządzeniem swego skromnego, lecz zacisznego pokoju. Pomimo otaczającego go półcieniu z nietajonem zadowoleniem, przyglądał się gracikom, ręką Emilii poustawianym na stole we wzorowym porządku, rycinom wiszącym na ścianach a odbijającym żywo od czerwonego obicia, okładkom ukochanych swych książek i fotografiom, które wisiały nad gzemsem kominka. Znajdowała się tu podobizna jego matki — biednej kobiety, która niegdyś szczyciła się każdym mniej lub więcej udatnym wierszykiem, znalezionym między papierami syna a której nie było danem doczekać się urzeczywistnienia najgorętszych jej pragnień. Tuż obok wisiała fotografia jego ojca. Ireneusz przypuszczał niejednokrotnie, że dręcząca go nieudolność kierowania swą wolą, była smutnem dziedzictwem, jakie przekazał mu w spadku ten nieszczęśliwy człowiek, który z ram fotografii spoglądał smutnemi oczyma nałogowego pijaka. Ale dzisiaj rozmyślania nad bolesnemi stronami życia, dalekiemi były od myśli młodego poety, który z dziecinną radością zastukał kilkakrotnie w ścianę obok swego łóżka. W ten sposób dawał codziennie znać Franciszce, aby przyszła otworzyć okiennice i podnieść firankę. Po chwili, zamiast służącej weszła Emilia a gdy światło dzienne napełniło pokój, Ireneusz spostrzegł na twarzy uśmiech tryumfującej zawczasu ciekawości.
— Zupełne zwycięstwo! — zawołał radośnie, w odpowiedzi na to nieme zapytanie.
Pani Fresneau klasnęła w ręce jak dziecko a usiadłszy na nizkiem krzesełku, stojącem w nocach łóżka, pieszczotliwie mówić zaczęła:
— Poleż jeszcze trochę, mój drogi... Franciszka przyniesie ci zaraz śniadanie... Przypuszczałam, że obudzisz się zaledwie koło dziesiątej i ugotowałam ci świeżo zmielonej, doskonałej kawy...
Zobaczywszy we drzwiach Franciszkę, która w ogromnych, czerwonych rękach trzymała porcelanową tackę, Emilia podbiegła ku niej wołając:
— Ja sama podam śniadanie... Nie potrzebuję się spieszyć, bo poczciwy mój mąż obiecał przyprowadzić Kostusia ze szkoły... A teraz opowiadaj mi wszystko...
Ireneusz musiał zdać kolejno sprawę ze wszystkich wrażeń doznanych poprzedniego wieczoru.
Emilia nie pozwalała mu opuścić najmniejszego szczegółu, przerywając co chwila pytaniami: Co mówił Klaudyusz Larcher?... Jakich rozmiarów jest dziedziniec pałacowy?... Co stało w przedpokoju?... Jaką suknię hrabina miała na sobie?... Śmiała się serdecznie z górnolotniej przemowy pani de Sermoises; drżała z gniewu, dowiedziawszy się o uszczypliwych docinkach zazdrosnej literatki; szydziła z głupoty pięknej pani Ethorel, oburzała się na okrutne postępowanie Coletty — a gdy Ireneusz opisał cudowną postać pani Moraines i powtórzył prowadzoną przy kolacyi rozmowę, Emilia gotową była pobiedz natychmiast do tej kobiety, która od pierwszego rzutu oka potrafiła ocenić należycie ukochanego jej brata. Przywykłszy od lat wielu do unicestwiania swej indywidualności na korzyść młodego poety, stała się dla niego najniebezpieczniejszą powiernicą.
Oboje zarówno posiadali bujną artystyczną wyobraźnię, lubującą się we wszystkiem co błyszczy a Emilia nie potrzebowała trzymać swych marzeń na wodzy, gdyż nigdy prawie nie tyczyły się one jej osoby. Kobiety w ogóle a matki, siostry i kochanki w szczególności, grzeszą częstokroć odrębnym rodzajem braku poczucia moralności, brakiem polegającym na zupełnem lekceważeniu praw etycznych, których uwzględnienie mogłoby zagrażać szczęściu ubóstwianego syna, brata lub kochanka.
Emilia gotowa zawsze zapominać o sobie, mająca nader skromne wymagania, marzyła dla brata o najwyższych zaszczytach i dostatkach. Teraz więc, nie wahając się wypowiedzieć myśli, której Ireneusz przed samym sobą wyznać nie miał odwagi, zawołała naiwnie.
— Byłam tego pewną, że nikt ci się oprzeć nie potrafi... Pomimo wszelkich perswazyj pani Offarel, powtórzę raz jeszcze, że ty nie jesteś stworzonym do życia w naszem szczupłem kółku... O Boże! jakże ja pragnę, abyś został bogatym!... Ale tak się stanie niezawodnie!... Ręczę, że która z tych pań wielkiego świata zakocha się w tobie i zostanie twojej żoną a choć zamieszkasz we wspaniałym pałacu, nie przestaniesz być dla mnie dobrym i przywiązanym bratem... Przyznaj sam, mój drogi, że nie byłbyś zdolnym wytrwać długo w takiem jak dziś położeniu?... Czy mógłbyś czuć się szczęśliwym, mieszkając w małem mieszkanku na czwartem piętrze, wśród dzieci krzyczących ci nad głową, z żoną mającą ręce tak zniszczone jak moje — i pokazała mu swe palce grube, czerwone i noszące ślady pokłucia igłą — czy umiałbyś wynajmować swą pracę na godziny, aby przynieść więcej pieniędzy do domu?... Teraz przynajmniej możesz swobodnie rozporządzać swym czasem, choć nie byłam w stanie zapewnić ci dostatecznych wygód...
— Dobrą jesteś, kochana siostrzyczko! — zawołał Ireneusz, wzruszony do łez głębokiem przewiązaniem, którego, dzięki wczorajszemu wieczorowi, tyle nowych otrzymał dowodów. Więcej od przywiązania siostry, wzruszała go jednak umiejętność odczucia i zrozumienia najtajniejszych jego pożądań. Młody poeta wiedział, że siostra domyślała się oddawna stosunku łączącego go z Rozalią, chociaż nigdy otwarcie nie wspominał jej o tem. Wiedział również, że pragnąc dla niego bogatej, dobrze urodzonej żony, nie zezwoliłaby nigdy na to małżeństwo.
Czyż teraz zatem namawiała go do zdrady? Bo zdrajcą nazwać się godzi tego, kto sprzeniewierza się kobiecie, wiedząc, że sercu jej śmiertelny cios zadaje.
To też po wyjściu Emilii, młody poeta, ubierając się, snuł dalszy wątek myśli, ukrytej w ostatnich słowach siostry i po raz pierwszy zastanowił się krytycznie nad swym stosunkiem do Rozalii. Przypominał długie przechadzki po ogródku, na ulicy Bagneux i ów wieczór, gdy po raz pierwszy złożył pocałunek na ustach drżącej ze wstydu i szczęścia dziewczyny? Nie był wprawdzie jej kochankiem, ale czyż gorące pocałunki i tajemnie zamienione słowo, nie nakładały nań żadnych zobowiązań?... Teraz dopiero zrozumiał całą doniosłość tej prawdy niezbitej, że mężczyzna nie ma prawa obudzać miłości w sercu niewinnej dziewczyny, jeżeli nie czuje w sobie sił pokochania jej na zawsze. Ale zarazem, że słowa siostry były tylko otwartem wypowiedzeniem tego, co on w myśli nieustannie powtarzał, odkąd doznane powodzenie otworzyło mu nowe widnokręgi marzeń i nadziei...
Nie jesteś stworzony do naszego życia — powiedziała Emilia a słowa te, niby uderzenie różczki czarodziejskiej — wywołały znów w wyobraźni młodego poety, obraz widzianego przepychu i znów na tem tle zarysowała się cudownie piękna postać pani Moraines...
Napróżno wrodzona charakteru prawość nakazywała mu odegnać od siebie te mamidła...... młody poeta marzył i roił... Po chwili powiedział sam do siebie:
— Biedna Rozalia! całem sercem przywiązała się do mnie!
Z egoistycznem rozrzewnieniem, wspominając o tem głębokiem uczuciu, którego wzajemnością odpłacić nie był zdolnym.... smutny i rozdrażniony poszedł do jadalnego pokoju, gdzie wszyscy zgromadzili się na drugie śniadanie.
Jakże ubogiem wydało mu się teraz całe otoczenie! Wczoraj, stół zastawiony do kolacyi uginał się pod ciężarem kryształów i sreber, teraz na ceracie malowanej w czerwone kwiaty, znajdowały się cztery szklanki, z grubego szkła i tyleż fajansowych talerzyków — bo wskutek niezręczności pana Fresneau, Kostusia i służącej, podawanie na codzienny użytek naczyń porcelanowych, okazało się zbyt kosztownem. Zamiast pięknej, dystyngowanej pani Moraines, Ireneusz patrzył teraz na szwagra, który jadł prędko i głośno, maczał brodę w talerzu, kładł nóż do ust i opierał się łokciami na stole. Nadto — jakby dla większego uwydatnienia różnicy, zachodzącej między bogatymi próżniakami a ludźmi pracy — pan Fresneau opowiadać zaczął o swych rannych zajęciach: o siódmej odbywał już korepetycye z uczniami w szkole Świętego Andrzeja; od ósmej do dziesiątej uczył w tejże szkole chłopców, nie przygotowanych dostatecznie do słuchania nauk objętych programem; wyszedłszy ze szkoły o dziesiątej, musiał dla oszczędzenia czasu pojechać omnibusem na ulicę Astorg, gdzie miał jeszcze godzinę zajęcia.
— Kupiłem na drodze gazetę — dodał z wesołym uśmiechem — byłem ciekawy sprawozdania wczorajszego wieczoru u hrabiny Kornoff... Cóż znowu? — zawołał, napróżno szperając w skórzanej tece, wypchanej książkami — zgubiłem ją gdzieś widocznie.
— Zawsześ roztargniony, z wymówką w głosie odpowiedziała Emilia.
— Mniejsza o to! — wesoło zawołał Ireneusz — pan Offarel w zupełności powetuje nam tę stratę. Zapomniałaś, Emilko, że poczciwy urzędnik jest kroniką chodzącą... Poczekajmy do wieczora a dowiemy się o wszystkiem, co się zawiera w dzisiejszych gazetach paryzkich i prowincjonalnych!...
To właśnie przeświadczenie, że wszelkie opisy wczorajszego przedstawienia będą dokładnie zebrane przez pana Offarel a komentowane przez jego żonę, skłoniło Ireneusza do ustnego zdania z nich sprawy Rozalii.
Gdy przestajemy kochać kobietę, odzywa się w nas niekiedy głos — obłudy czy też litości — nakazujący delikatność w postępowaniu z nią. Tak więc natychmiast po śniadaniu, Ireneusz podążył na ulicę Bagneux. Dawniej codziennie o tej porze odwiedzał młodą dziewczynę a przebiegając ulicę dla umilenia sobie drogi, układał w myśli krótkie dla niej wierszyki, zwykle z Heinego naśladowane, których Rozalia słuchała z takim zachwytem! Dziś jednak nie był zdolnym oderwać się od rzeczywistości i zatopić się we własnych myślach, to też nigdy jeszcze nie uderzyło go równie niemile ubóstwo tej dzielnicy, przez którą teraz przechodził. Wszystko świadczyło tu o nader skromnym małomieszczańskim bycie, począwszy od brudnych sklepików aż do straganów, wysuniętych prawie do połowy chodnika a zapełnionych stosami bardzo tanich drobiazgów. W oknach restauracyj wywieszone były karty z ogłoszeniem, że tu dostać można obiadów i kolacyj po nader nizkiej cenie; naczynia kuchenne wystawione w bazarach, miały pozór bardzo ubogi słowem, całe otoczenie przypominało młodemu człowiekowi egzystencyę ludzi, zmuszonych do nader drobiazgowej rachunkowości, egzystencyę twardą, niemiłą, nie mającą nawet tej przerażającej i rzewnej malowniczości, jaka cechuje nędzę prawdziwą. Wiadomym jest fakt, że gdy kochamy, wydaje nam się miłem wszystko, co ukochaną osobę otacza; gdy przestajemy kochać, otoczenie jej nawet powiększa dysharmonię, której istotne źródło tkwi w naszem sercu jedynie. Oto dlaczego Ireneusz mimowoli prawie czuł żal do Rozalii za wrażenie, jakie dziś wywarła na nim zamieszkiwana przez nią dzielnica, dlaczego uboga ulica wydała mu się krzywdą, wyrządzoną mu przez młodą dziewczynę. Istotnie też ubogo wyglądała ta mało uczęszczana, wązka ulica, po jednej stronie której ciągnęły się małe domki, po drugiej zaś mur ogrodu, należącego do zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. W poprzek ulicy stał wóz naładowany słomą; konie jadły obrok z worków, zarzuconych im na głowy, podczas, gdy woźnica kończył śniadanie w sąsiedniej garkuchni. Ireneusz, podniósłszy oczy, ujrzał przed sobą siostrę miłosierdzia, która szła prędkim, przyspieszonym krokiem; wiatr poruszał skrzydłami białego jej kornetu i krzyżem od różańca, zwieszonym na grubej ciemno-niebieskiej sukni. Dlaczegóż niemiłe wrażenie sprawione ubóstwem ulicy skojarzyło się w umyśle Ireneusza z postacią Rozalii a uczucie religijnej ekstazy, jakiego doznał na widok poważnego stroju zakonnicy, przywiodło mu na pamięć wspomnienie pani Moraines?
Po raz już trzeci tego ranka odtwarzał w wyobraźni jej obraz, który za każdym razem rysował się coraz wyraźniej. O! gdyby dobre duchy dały mu spotkać ją teraz w tej odludnej dzielnicy, spieszącą nieść wsparcie nędzarzom i konającym!... Ale zamiast tego uroczego zjawiska, ujrzał przed sobą bramę domu, w który n państwo Offarel zajmowali skromne mieszkanie w oficynie, na dole. Pani Offarel, idąc za przykładem Emilii, po długiem poszukiwaniu znalazła wreszcie to mieszkanie z ogródkiem, którego posiadanie stanowi cel najgorętszych pragnień każdej mieszczańskiej rodziny w Paryżu.
— Ach! to pan Ireneusz! — zawołała Rozalia, która usłyszawszy dźwięk dzwonka przybiegła otworzyć drzwi.
Względy oszczędności nie pozwalały na utrzymanie stałej służącej a posługaczka, stara Horot, której nieradność dostarczała pani Offarel nieprzebranego materyału do rozmowy, odchodziła zwykle o dwunastej. Żywy rumieniec radości oblał bladą zazwyczaj twarz Rozalii, gdy onieśmielona nieco, witała ukochanego:
— Jakiś pan dobry, że przyszedłeś zaraz zdać nam sprawę z wczorajszego przedstawienia! Wprowadziła młodego człowieka do jadalnego pokoju, którego jedyne okno wychodziło na północ. Niemiłe sprawiał wrażenie ten pokój przyciemniony i zimny w dodatku, bo z oszczędnością do skąpstwa niemal posuniętą, pani Offarel zastępowała wydatek na drzewo, ciepłemi mitenkami i watowemi pelerynkami dla siebie i córek.
— Jesteśmy, jak pan widzi, zajęte rachowaniem bielizny — odezwała pani Offarel, podsuwając krzesło gościowi.
Istotnie też na stole leżał stos świeżo upranej bielizny męzkiej i damskiej. Półcień, panujący w pokoju, nadawał niebieskawy odcień perkalom i creassom, zastępującym zbyt kosztowne płótno. Bielizna ta, nie odznaczająca się wytwornością, była wymownym dowodem ubóstwa całej rodziny, w pończochach, pięta stanowiła nieledwie: jedną cerę, koszule były łatane, kołnierze i mankiety wystrzępione i dawno wyszłe z mody. To też zanim Ireneusz zdążył usiąść przy stole, Rozalia, która przeczuwała, że ten widok przyjemnym mu być nie może, zawołała żwawo:
— Zaprowadzę pana Ireneusza do salonu, bo tutaj tak ciemno.
Matka nie zdobyła się jeszcze na odpowiedź a już Rozalia wprowadziła gościa do sąsiedniego pokoju, ochrzczonego szumnem mianem „salonu“ a stanowiącego w gruncie rzeczy pracownię Anieli, która tłómaczeniem angielskich powieści powiększała znacznie, szczupłe dochody pana Offarel. Wchodząc do pokoju, Ireneusz zastał tam Anielę, która siedziała przy stole pod oknem, zajęta pisaniem. Gruby dykcyonarz leżał u nóg jej, obutych w stare, przydeptane pantofle. Spostrzegłszy Ireneusza, zamknęła szybko kajet i książkę i uciekła z pokoju, zawstydzona, że ją zastał nieuczesaną jeszcze, w szlafroku, niestarannie zapiętym wskutek braku guzików.
— Przepraszam pana — zawołała z za drzwi — nie mogę się panu pokazać, bo wyglądam jak straszydło!
Młody człowiek rozglądał się machinalnie po znanym mu od tak dawna pokoju, którego największą ozdobę stanowiło kilkanaście obrazów, malowanych przez pana domu, w chwilach wolnych od zajęć biurowych. Były tam krajobrazy, zdejmowane zwykle podczas niedzielnych przechadzek, oraz stokroć dla nowożytnego smaku Ireneusza wstrętniejsze: kopie obrazów malarzy ukochanych przez sentymentalnego pana Offarel. Spłowiały dywan, kanapa i cześć krzeseł w czarnych pokrowcach dokompletowywały umeblowania pokoju, który niegdyś tak był miłym poecie, jako symbol idyllicznej niemal prostoty a obecnie wydał mu się wstrętnym, zarówno wskutek przewrotu zaszłego w pojęciu, jak wskutek uszczypliwości pani Offarel, która cierpkim choć uprzejmym tonem zapytała:
— No cóż, wesoło pan pewnie czas spędziłeś w tem arystokratycznem towarzystwie?... O ile widzę — mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź — pan Larcher lrczy bywać tylko u ludzi mających własny dom, powóz i konie... Od jakiegoś czasu mówi ciągle o hrabinach, księżniczkach i wielkich paniach... Ha! ha! Śmiesznie zadziera nosa, zapomniał widać, jak przed, dziesięciu laty biegał z lekcyi na lekcyę.
— Mamo... — błagalnym głosem przerwała Rozalia.
— Więc czegóż ma od jakiegoś czasu — taką hardą minę — z nietajonem już oburzeniem mówiła pani Offarel — patrzy na nas z góry, jakby litując się nad biednymi głupcami!
— Jakże pani mylnie go sądzi — odparł Ireneusz — stara się on wprawdzie bywać w wykwintnem towarzystwie, nie przeczę, ale to zamiłowanie wspólnem jest wszystkim artystom!... Przyznaję, że ja również — dodał z uśmiechem — czułem się wczoraj szczęśliwym, wśród pięknie ubranych pań i przepysznych salonów... Czy pani sądzi, że wskutek tego przestanę kochać dawnych przyjaciół, że będę niezadowolony ze skromnego bytu naszego?... My, literaci, lubimy wszystko co błyszczy; nawet Balzac i Musset posiadali tę słabostkę... To dzieciństwo, do którego nie należy przywiązywać większej wagi...
Podczas tych słów Ireneusza, Rozalia spojrzała na matkę wzrokiem, w którym po raz pierwszy od wielu miesięcy malowało się radosne zadowolenie. Ale rozkochana i niedoświadczona dziewczyna, nie była zdolną pojąć właściwie natury tego popędu, któremu ulegał Ireneusz, gdy szczerze i lekceważąco poniekąd przyznawał się do wrażeń, doznanych dnia poprzedniego. Wyraz niepokoju w oczach Rozalii, gdy pani Offarel wspominała z przekąsem o „arystokratycznem towarzystwie“ przekonał go, że odgadła ona tajemnicę pociągu, jakim nęcił go zbytek i przepych. Jednocześnie zaś obawiał się, czy zbyt szczere przyznanie się do uczucia upojenia na widok bogactwa, nie będzie położonem na karb jego plebejuszowskich przyzwyczajeń. Starał się udawać, że dokładnie zdaje sobie sprawę z doznanych wrażeń, po części aby uspokoić Rozalię i oszczędzić je przykrości, po części zaś, aby we własnych oczach usprawiedliwić swe postępowanie. Jakże często ludzie a zwłaszcza literaci, przywykli do życia podwójnem niejako życiem moralnem — sądzą, że zasługują na przebaczenie popełnionych błędów dlatego, że je szczerze wyznali... Ireneusz, stając napozór w obronie Klaudyusza, odtwarzał właściwie wiernie obraz własnych swych uczuć z odcieniem ironii, który mógłby wprowadzić w błąd każdego, kto obserwuje mniej bacznie niż kochająca narzeczona. Szydził z nieśmiałości młodych artystów, twierdząc, że każdy z nich podobnym jest w salonie do „snoba“, objaśnił słuchającym go kobietom znaczenie tego angielskiego wyrazu, ale jednocześnie czynił w myśli tysiące drobnych spostrzeżeń i porównań, którym od dnia wczorajszego oddawał się ustawicznie. Najbardziej askrawą wydała mu się różnica między damami, poznanemi w salonach hrabiny Komof — pięknemi różami, wypielęgnowanemu starannie w cieplarnianej atmosferze salonów — a tą dziewczyną ubogą, bladą, z włosami gładko zaczesanemi i z rękoma zgrubiałemi od pracy. Porównanie to sprawiło mu przykrość tak bolesną, że mimowoli stawał się zimnym i oschłym. Rozalia oddawna już spostrzegła tę dziwną zmienność jego usposobienia, ale przyczyny jej odgadnąć nie mogła. Zdawało jej się, ze zna tak dobrze charakter ukochanego!... Instynktem raczej niż rozumem poznała, że w młodym poecie było niejako dwóch ludzi; jeden łagodny, dobry i czuły, łatwo poddający się wzruszeniu, niezdolny sprawić jej przykrości — słowem ten, którego kochała, — drugi surowy i zimny, obcy jej i wiecznie na nią gniewny... Ale spójni łączącej tych dwóch łudzi, biedna dziewczyna odnaleźć nie umiała. Wiedziała tylko, że przed pozyskaniem sławy autorskiej, Ireneusz był dla niej kochającym narzeczonym, odtąd zaś... Nie śmiała przeklinać jego tryumfu, który ją taką dumą przejmował... A przecież całem sercem pragnęła powrotu tej szczęśliwej epoki, kiedy Ireneusz był nieznanym, ubogim i do niej tylko należał!... Coraz częściej w głosie jego brzmiały dźwięki tak twarde, że raniły jej serce, choć słowa nie do niej były zwrócone!...
I teraz oto rozmawiał z panią Offarel a jednak ton jego mowy bolesnem echem odzywał się w sercu Rozalii. Po chwili, pani Offarel, która od jakiegoś czasu zdawała się dziwnie roztargnioną zerwała się z kanapy.
— Kopciuszek miauczy za drzwiami — zawołała — kochana pieszczoszka prosi, aby ją wypuścić do ogrodu.
Wybiegła szybko do jadalnego pokoju pod pozorem otworzenia drzwi kotce, w rzeczywistości zaś chodziło jej widocznie o zostawienie młodej pary sam na sam, bo zamiast wrócić do salonu, zaczęła pieścić drugiego ze swych wychowańców, burego Milusia i głaszcząc go po grzbiecie, mówiła bardzo głośno:
— Jakiś ty śliczny i rozumny, mój dyabełku!
Było to jedno z wielu pieszczotliwych przezwisk, które dawała zwykle swym ulubieńcom. W duchu zaś myślała:
— Jeżeli przyszedł zaraz, najlepszy to dowód, że pozostał jej wiernym... ale dlaczegóż się nie oświadcza dotąd? Biedna dziewczyna!... Przecież w tych pięknych złocistych salonach nie znajdzie takiej perełki łagodnej; to uczciwe, ładne i kochające go sercem całem!...
Potem głośno dodała:
— Nieprawdaż, Milusiu? Ty mnie rozumiesz, pieszczoszku...
Kotek wygiął grzbiet, mruczał z zadowolenia i opierał głowę o suknię swej pani, która tak dalej mówiła sama do siebie:
— Z tem wszystkiem, stanowi on wcale niezłą partyę... Mam prawo myśleć o tem teraz, kiedy nie sprzeciwiałam się dawniej. Rózia, wyszedłszy za niego, nie będzie potrzebowała pracować tak ciężko jak ja. Aż litość bierze patrzeć, jak dziewczyna niszczy swe śliczne rączki cerowaniem tej bielizny...
I machinalnie, jako gospodyni przywykła do nieustannego krzątania się, układała chustki do nosa.
A przytem wyobrażam sobie jak się zdziwi, gdy mu powiem, że Rózia ma posag!...
Przezorna matka, z niewielkiej pensyi męża zdołała grosz po groszu, zebrać piętnaście tysięcy franków, które bez jego wiedzy oddała na procent, jako posag dla córek. Uśmiechała się sama do siebie, natężała słuch z widocznym niepokojem:
— O czem oni rozmawiają z sobą?
Pani Offarel wiedziała, że córka jej kocha Ireneusza, ale nie domyślała się nawet, że młodzi ludzie wyznali już sobie swe uczucia. Jakieżby było jej zdziwienie, gdyby dowiedziała się, że jej córka nieraz już zamieniała gorące uściski z młodym człowiekiem i że teraz, zaledwie matka wyszła z salonu, schwyciła rękę ukochanego i głosem drżącym od wzruszenia uczyniła mu łagodną wymówkę:
— Jakże ty mogłeś odejść wczoraj, nie pożegnawszy się ze mną?
— Ależ Klaudyusz naglił mnie tak bardzo — odparł Ireneusz, rumieniąc się i ściskając rękę młodej dziewczyny, która nie dała jednak wiary ani temu usprawiedliwieniu się, ani nieszczerym pieszczotom.
Usunęła rękę z jego uścisku i smutnie potrząsając głową, z widocznym wysiłkiem odparła:
— Nie jesteś już dla mnie takim jak dawniej byłeś. Jakże to dawno nie napisałeś dla mnie ani jednego wierszyka.
— A! więc i ty sądzisz, że wiersze można tworzyć na obstalunek? — zawołał młody poeta z widocznem rozdrażnieniem, będącem niezawodną oznaką gasnącego uczucia.
Gniewała go tak wstrętna człowiekowi konieczność przymusowego kochania, przeciw któremu serce bunt podnosi.
Kobieta, skoro instynktem odgadnie, że przestaje być ukochaną, wnet — ogarniając wzrokiem całą głąb swego nieszczęścia pragnąc wszelkiemi siłami powrócić do bezpowrotnie minionej przeszłości — zaczyna stawiać wymagania skromne i błahe na pozór, lecz dotkliwem jest dla konia zbyt silne ściągnięcie wędzidła. Kochanek, który przyszedł z silnem postanowieniem okazania się czułym i serdecznym, zaczyna nagle stawiać opór. Rozalia spostrzegła natychmiast przykre wrażenie, jakie jej słowa sprawiły i rozdrażnienie objawiające się w zachowaniu młodego człowieka. Dziwny niepokój miotał jej sercem.
Wczoraj, gdy Ireneusz wyjeżdżał z domu, pod wpływem bezwiednej prawie zazdrości, pytała samej siebie:
— Kogo on tam spotka?
W nocy, nie mogąc zmrużyć oka, dręczyła się myślą:
— Z kim rozmawia? Kto mu się podoba?
Teraz zaś bezwiedna zazdrość i niepewność przeistoczyły się w smutne przeświadczenie, które sobie w myśli sformowała:
— Nie kocha mnie już wcale, skoro takim tonem do mnie przemawia!
Długą chwilę panowało w pokoju milczenie, które nieszczęśliwa Rozalia przerwała wreszcie nieśmiałem zapytaniem:
— Czy aktorzy grali dobrze wczoraj?
Dlaczegóż łzy stanęły jej w oczach, serce ścisnęło się bolesnem przeczuciem, gdy spostrzegła, z jaką radością Ireneusz podchwycił to pytanie? Bo sercem prawdziwie kochającej kobiety odgadła istotny zamiar narzeczonego; zrozumiała, że radby, sprowadzić rozmowę na ton czczy i banalny i dlatego, wyraziwszy zadowolenie z gry aktorów, rozwodził się szeroko nad różnicą Prażenia, jakie odnosimy, widząc sztukę na scenie teatralnej a w salonie.
— Jakaż to naiwna dziewczyna — pomyślała pani Offarel, wracając do salonu — nie umiała skorzystać ze sposobności i pozwala mu gadać wciąż o tej przeklętej sztuce! A chcąc się zemścić za zawód, jakiego doznała, widząc, że Ireneusz nie oświadczył się jeszcze, spytała go:
— Czy pan sądzi, że pan Larcher nie zazdrości panu salonowego powodzenia?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.