Jojne Firułkes/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jojne Firułkes
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom III
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
Scena przedstawia wnętrze izby, podzielonej na dwie części szafą i trzcinowym parawanem. Z prawej od widzów jest sklepik z drzwiami w głębi na ulicę. Dwa kontuary i szafa z nędznemi towarami galanteryjnemi i gablotką na ladzie. Lewy kontuar ma kilka kołków, na nich czapki i kapelusze żydowskie. Za szafą i parawanem (lewa strona widzów) jest kąt, w którym stoi pięć łóżek drewnianych; na nich niema sienników, tylko masa szmat. Na środku stół, przed nim wązka ławka; krzesło trzcinowe bez siedzenia. Przez całą przestrzeń poprzeciągane sznurki, na nich szmaty, koszule i pieluchy. W kącie piec. obmazany i brudny; dokoła niego suszą się szmaty i pończochy. Nędza straszna. W lewym oddziałku chodzą kury, stoją konewki, garnki, miotła. Koło pieca balia. W chwili podniesienia zasłony na scenie znajdują się: Jańcio, siedzi na łóżku zgarbiony i patrzy w ziemię, Gusta pierze bieliznę w balii, Dawid Nus śpi na łóżku, Milcia, mamka, siedzi także na łóżku, przy niej leży małe dziecko; Balcia stoi na środku i płacze; przy stole siedzi Lajbele i czyta. Koło Jańcia stoi Chana. W sklepiku za kontuarem lewym siedzi Mozesa i szyje. Przed kontuarem stoi Marjem z dzieckiem na ręku. Dwoje dzieci małych bawią się w kącie koło stołu.
SCENA I.
JAŃCIO, GUSTA, DAWID, BALCIA, MILCIA, LAJBELE, CHANA, MARJEM, MOZESA, dwoje dzieci.
ஐ ஐ
CHANA
(niska żydówka, z twarzą obrzękłą i żółtą, odziana trochę czyściej, niż inni, chustka pod brodą zawiązana).

Jańciu! Jańciu! nie będziesz nic jadł?

JANCIO
(młody jeszcze żyd, zaniedbany i chmurny, milczy i mruczy coś niewyraźnie).
CHANA

Niech Jańcio co odpowie. Może Jańcio chce kawałeczek mięsa?

(Wyjmuje z papieru jedzenie).
MAMKA MILCIA.

Lepiby mnie pani dała, jak tam jemu pod gębę podtykać. Nie chce jeść, to niech nie je.

CHANA

Niech mamka zamilczy sobie i nie wtrąca się. Mamka jeść dostała — niech mamka cicho siedzi. Pan jest pobożny, to pan nie może gadać, jak inne ludzie.

GUSTA
(młoda, obdarta, wesoła).

Ty, Chana, sama Jańcia psujesz. Ja, żebym takiego męża miała, to onby musiał jeść i co robić.

CHANA
(z lamentem).

No, co ja na to poradzę? On ani mnie, ani dzieci nie ma w sercu! On mi tylko interes paskudzi, bo ja się bez niego zawsze do zajęcia spóźnię; i te panie w ochronie mówiły, że jak na czas do gotowania nie przyjdę, to zarobek stracę. A co ja zrobię? gdzie ja pójdę z temi dzieciami?

GUSTA
(piorąc).

Dobrze tak! dobrze tak! Czego zamąż iść? Ja tam zamąż nie pójdę! nie pójdę! nie pójdę!

MAMKA.

Aa! ainoby palicem kto kiwnon!

GUSTA.

Niech mamka gębę zawrze i nie wtrąca się, kiedy państwo rozmawiajom.

MAMKA.

Państwo! hi! hi!

CHANA

Nie będzie Jańcio jadł? Balcia, czego ty płaczesz? ty chcesz, żeby ze mnie wątroba uciekła? co ty chcesz? śledzia? ni? trzewików?

BALCIA.

Ja chcę trzewików! Ja nie mogę chodzić do szkoły, ja się wstydzę... ja nie mam trzewików.

CHANA

Ty w domu siedzi ty nie chodź do szkoły... dziewczyna, tobie szkoła nie potrzebna. Lajbele, chcesz śledzia?

LAJBELE.

Nie chcę!

CHANA
Ciebie znów głowa boli?
LAJBELE.

Boli... Ja nie pójdę do szkoły.

CHANA

Ty złe, ty nieposłuszne dziecko — ty nie chcesz iść do szkoły? A na co ja tyle nauczycielom płacę do roku? Ja chcę, żebyś ty był uczony. Ty na uczonego pójdziesz, ty może nauczycielem będziesz, ty będziesz wielkim panem, ty głupi!

LAJBELE.

Mnie głowa boli.

CHANA

Ucz się! czytaj elementarz, to cię głowa nie będzie bolała.

MAMKA.

Dzie to widziane, żeby takiego bachora do książki już naganiać!

CHANA

Niech mamka będzie cicho! Jańciu! niech Jańcio zje mięso!

(Jańcio coś mruczy po żydowsku).

Co Jańcio mówi?

GUSTA
(przechyla się przez poręcz łóżka).

On mówi, że nie zarobił, to nie będzie jadł.

CHANA

No, to niech Jańcio zarobi, niech Jańcio się czego chwyci. Aj! aj! już idę!...

(związuje chustkę).
MARJEM
(do Mozesy).

Panna Mozesa nie wie, która to godzina?

MOZESA.

Nie wiem dokładnie, moja Marjem, ale ot belfer idzie po Lajbele — musi być trzecia.

BELFER AWRUMEL
(stary i nędzny żyd wchodzi i woła):

Lajbele! Lajbele! chodź do szkoły! (bije. kłapaczką we drzwi). Chodź do szkoły... in di szule reino!

CHANA

Lajbele, zbieraj się, belfer po ciebie przyszedł!

LAJBELE
(płacząc).

Mnie głowa boli!

CHANA

Jaką ja mam z tobą gryzawkę, ty nieposłuszne dziecko! Ja się z ostatniego zdzieram i belfera i szkołę płacę, a ty nie chcesz do szkoły iść? To Balcia płacze, że nie ma bucików i do roboty iść nie może — a ty, co masz nowe buciki, iść nie chcesz? Ty taki sam, jak twój ojciec, nieposłuszny i bzikowaty...

(Bierze za rękę Lajbele i prowadzi do sklepiku).
BELFER AWRUMEL.
To dziś już się miesiąc skończył.
CHANA

Masz tu, Awrumel, dwadzieścia kopiejek, a dziesięć ci jeszcze jutro dodam, bo nie mam... A pilnuj, dziecko niech się uczy.

BELFER AWRUMEL.

Robi się, co można, Chano! Z naszej szkoły wyszedł rabin, ten, co jest w Amsterdamie i ma dwadzieścia tysięcy rocznego dochodu (ironicznie). Może i twój syn?

MARJEM.

Dwadzieścia tysięcy? Ajzyk dwadzieścia tysięcy!

BELFER AWRUMEL.

Jak jeden nic... ale to musi Lajbele długo się uczyć...

CHANA

Niech się uczy; choć on idzie do szkoły jak na bicie... Ja skórę z siebie zwlekę, ale on musi być mądry i uczony...

MOZESA.

Chano, Lajbele jest chory; patrz, jaki on. blady!

CHANA

On się wdał w ojca. On taki sam blady i nieposłuszny, jak jego ojciec. Idź, Lajbele; jak wrócisz, dam ci obwarzanek — idź!

(Wypycha za drzwi belfera i Lajbele).
SCENA II.
CIŻ SAMI, oprócz Lajbele i belfra, później STARY FIRUŁKES. Chana idzie do swego kąta, zagląda do dziecka, szturcha w plecy Balcię, zapędza kury pod łóżko; przez ten czas Gusta pryska wodą z balji na śpiącego na łóżku Dawida.
ஐ ஐ
GUSTA.

Dawid, Dawid, wstawaj!

CHANA

Daj ty jemu pokój — niech on się wyśpi...

GUSTA.

Kawaler jest — powinien być rzeźwy i wesół...

CHANA

Ale... napracuje się w piekarni, to niech w dzień pośpi... Aj! żebym to ja mogła przylegnąć i pospać!

GUSTA.

Ny — a kto za mnie pójdzie do ochrony jeść gotować? Może Jańcio, albo Balcia? A kto na pierwszego pieniądze do domu przyniesie?... Jańcio nie je? To ja schowam na piec. A niech mamka tu nie ruchnie jedzenia, słyszy mamka?

MAMKA
(układając się do snu).

I zaraz ci tam ruchnę!

CHANA
Bo ja wczoraj położyłam trzy kawałeczki śledzia i kawałeczek chały, a ktoś ruchnął.
MARJEM
(do Mozesy).

Panna Mozesa co teraz szyje?

MOZESA.

Czepek dla córki Chai Skowronek, czepek weselny zaraz na drugi dzień po ślubie.

MARJEM.

Panna Mozesa ciągle pracuje?

MOZESA.

Trzeba co zarobić, żeby żyć. I ty, Marjem, wzięłabyś się do jakiej roboty.

MARJEM.

Ja jeszcze chora, a potem, jaką ja mam robotę? Szmaty wyprałam a gotować nie mam co, ani w czem. Lejzo mi co z miasta przyniesie, jak mu targ pójdzie.

CHANA
(ubrana, kieruje się ku wyjściu).

Ja nafty z ochrony przyniosę, bo dziś lampy nalewają. Ty, Gusta, porozwieszaj bieliznę, niech się przesuszy. Może Jańcio pójdzie z dziećmi na spacer. Nie?... On się ciągle gniewa! Aj! aj! co to za mąż! co za mąż!

(Wychodzi do sklepiku).
(Stary Firułkes staje na progu sklepu; pod pachami ma rozmaite przedmioty, poowijane w szmaty i papiery, w kieszeniach również).
MARJEM i CHANA.
Dzień dobry, Firułkes!
FIRUŁKES
(mrukowato).

Dzień dobry! Jojne wyszedł?

MOZESA.

Wyszedł.

FIRUŁKES.

Obrzydły próżniak!

Ustawia rozmaite pudełka i towary galanteryjne na kontuarze i pułkach).
CHANA

Co wy, Firułkes, jeszcze towary znosicie? I tak targu niema, kto tu kupować będzie takie elegantne rzeczy? Tu same parszywe kundmany, same kapcany!

FIRUŁKES.

Nie wtrącać się do mojej roboty — ja wiem, co ja robię. Dawno Jojne poszedł?

MOZESA.

Z godzinę.

CHANA

Aj, Firułkes! wy także macie zmartwienie ze swoim synem takie, jak ja z moim mężem. Oni obaj są nieposłuszni — nic nie robią, tylko myślą i gniewają się, a do geszeftu się wziąć nie chcą.

FIRUŁKES.

Wasz mąż jest choć pobożny, a Jojne i pobożny nie jest i do interesu niezdolny.

CHANA
Aj! za pobożność jedzenia nie kupisz!
MARJEM.

Ty sama, Chana, takiego męża chciałaś.

CHANA

Chciałam! chciałam, żeby nie był latawiec i z porządnej familii.

MARJEM.

Nu — Jańcio jest z porządnej familii.

CHANA

To się wie — i dlatego teraz nic robić nie chce. Ty, Mozesa, nie idź nigdy za takiego, coby nie był latawcem. Jak on będzie latawcem, to on będzie miał i ciebie i dzieci i interes w sercu. Niech on lepiej będzie wyżarty i wypity, a nie mruczkowaty. A Jojne i Jańcio — oba mruczkowate.

FIRUŁKES.

Niechby Jojne był mruczkowaty i zabiły, ale niechby do interesu był zdolny.

CHANA

To się wie! to się wie! No, bądźcie zdrowi!

(Wychodzi).
FIRUŁKES
(do Marjem).

No, a kiedy wy, Marjem, mnie za stancję zapłacicie? Już trzeci tydzień pieniędzy nie widzę...

MARJEM.

Ja byłam chora.

FIRUŁKES.

To właśnie powinnaś była zapłacić. Tobie panie miłosierne dały trzy ruble na chorobę — dlaczego ty mi nie zapłaciłaś nic za stancję?

MARJEM.

Doktór wziął — dziecko było chore.

FIRUŁKES.

Ja pierwszy jak doktór, a stancja to pierwsza, jak apteka. Ty, Marjem, chytra jesteś — ty najlepszy kąt wzięłaś i całe łóżko i nie płacisz. Ale żeby jutro pieniądze były, bo ja odnajmę innemu małżeństwu wasze miejsce — słyszysz?...

MARJEM.

Może Lejzor dziś co utarguje...

FIRUŁKES.

Mnie nic do tego...

MARJEM.

Wy nie macie serca, Firułkes, wy nie macie serca!

FIRUŁKES.

To nie o serce się rozchodzi, ale o pieniądze za stancję. Jak nie zapłacicie, to poszli won — nie macie u mnie miejsca.

(Marjem wchodzi do izby, płacząc).
MOZESA
(cicho).

Ile Marjem panu za stancję winna?

FIRUŁKES.
Rubel pięćdziesiąt kopiejki.
MOZESA.

Ja panu dam pięćdziesiąt kopiejek dziś wieczór, jak robotę oddam... Niech im pan nie dokucza.

FIRUŁKES.

A rubel? Kto mi mój rubel zapłaci?

GUSTA
(do Marjem w izbie).

Czego ty, Marjem, znów płaczesz? Ty, Marjem, ciągle płaczesz! Firułkes krzyczy — niech krzyczy!

MARJEM.

Jak nie płakać, kiedy nawet za spanie niema czem zapłacić!

GUSTA.

Łzy wam nie pomogą, a tylko zaszkodzą...

MARJEM
(idzie do łóżka, lamentując).

Aj, nic mi już nie zaszkodzi... nic! A taka byłam młoda, — taka piękna, jakem za Lejzora szła!

GUSTA.

Nie lamentuj, a zaśpiewaj! Wesołość smutek odgania! Aj, aj, Marjem! ty wiesz, o czem ja myślę? Nie? Ja myślę, że karnawał niedługo, że maski będą chodzić po domach, że będą śpiewać, tańczyć, opowiadać!

MARJEM.

Ty jesteś jeszcze panną, Gusta, ty nie masz żadne zmartwienie, ty możesz być wesoła, jak młody wróbel!... Pośpię trochę, to Lejzor prędzej przyjdzie.

(Kładzie się na łóżku, twarzą do ściany).
GUSTA
(wbiega do sklepiku).

Mozeso, daj ty mi igły z nitką — niech ja te dziury zaszyję... Ty wiesz, Mozeso, ty mnie (przykuca za kontuarem i szyje mokrą szmatę) musisz na purim dać choć wstążkę na szyję. Może maski do wuja przyjdą... jakże ja tak, biedna, będę, kiedjr wszyscy się będą cieszyć i weselić! Dasz mi wstążkę, Mozeso?

MOZESA.

Dam.

(W izbie Jańcio ogląda się na wszystkie strony, wstaje powoli, cicho skrada się do pieca i wykrada jedzenie; je ogromnie szybko i po chwili wraca na miejsce. Ten manewr jego widzi mamka, która podnosi głowę z nad łóżka i mówi, śmiejąc się cicho).
MAMKA.

O! jak się to niby gniewa, a jak to żre pocichu...

FIRUŁKES.
(do Mozesy, oparty o kontuar).

Ja Mozesie co powiem. Mozesa już się namyśliła nad asekuracją?

MOZESA.

Ależ, Firkułes, to chyba nie warto. Co się tu u mnie może spalić?... trochę wstążek? koronki? ny! co więcej? Jakby był ogień, to można wszystko zgarnąć w fartuch i wynieść na dziedziniec.

FIRUŁKES
(gniewnie).

Mnie nic do tego! Ja tu mam towar — ja się o towar boję. Tu was mieszka czternaście osób, to kto niebądź może ogień zapruszyć... ja bez asekuracje nie mogę pozwolić, żeby panna odnajmowała pół sklepik!

MOZESA.

Ja się poradzę mego wuja, nauczyciela.

FIRUŁKES.

Nima co się radzić. Jutro rano urzędniki z asekuracji przyjdą towar obejrzyć i książki. Gdzie ten głupi Jojne ma książki? Jak on ten handel prowadzi! gdzie są jego książki?

MOZESA.

Ja wiem, gdzie są książki... ja Firułkesowi sama książki pokażę.

FIRUŁKES.

Nie trzeba... to Jojne musi mi zdać rachunki, żebym jutro mógł urzędników objaśnić. A z Mozesą żadne gadanie być nie może. Assekurirt — a nie, to niema u mnie miejsca! Ja tu zaraz wrócę.

(Wychodzi).

SCENA III.
CIŻ SAMI, oprócz starego Firułkesa; później CHAJA z TREJNĄ, później UCZEŃ.
ஐ ஐ
GUSTA
(siedząc na ziemi).

Mozesa, ja wiem, czemu ty się boisz, żeby cię Firułkes z pół sklepu nie wyrzucił.

MOZESA.

Znowu powiesz co głupiego, Gusta.

GUSTA.

Ty zanadto za Jojnem trzymasz, Mozesa.

MOZESA.

Za Jojnem?

GUSTA.

Ty myślisz, że Gusta jest ślepa? Choć ja tu nie mieszkam, tylko codzień dopadnę, bo mi się u wuja nauczyciela przykrzy, to ja was podpatrzyłam — ciebie i Jojnego. Ty nie tak postępujesz, jak to u nas w zwyczaju. Ty nie czekasz na swatów, ty sama sobie męża szukasz. Ty, Mozesa, jesteś mądra!

MOZESA.

Żebyś ty, Gusta, nie była moja siostra, ja musiałabym się na ciebie gniewać...

GUSTA.

Gniewać się niema za co. Jojne, choć głupkowaty i taki zabity, jak Jańcio, ale zawsze ma pół sklepik i jest mężczyzna. On wdowiec — no, ale dzieci nie ma. Ja za niegobym nie poszła, ja ciąglebym go za uszy targała; ale ty, Mozesa, ty jesteś także mruczkowata i trochę głupia, to Jojne mąż dla ciebie.

MOZESA
(smutnie).

Nie, Gusta, Jojne mnie nie kocha!

GUSTA.

Ty jesteś głupia, Mozeso, on ciągle z tobą gada. On innym to i dzień dobry nie powie, a z tobą się rozkłoni i — jeszcze wiem coś więcej,..

MOZESA.

Cicho już, Gusta...

GUSTA.

I książki jakieś tobie czyta...

MOZESA.

Cicho! (po chwili). Zkąd ty wiesz o tem?

GUSTA.

Mnie mówił Dawid, że was mąż w nocy podpatrzył... Mówił, że widział, jakeście tu w sklepiku nocą książki czytali.

MOZESA.

Jak on widział? Przecie on w nocy w piekarni chleb piecze.

GUSTA.

On przez szpary w drzwiach podpatrzył. On był bardzo zły... bo ty wiesz, Mozesa, Dawid to także o tobie myśli.

MOZESA.

Ale ja o nim nie myślę.

GUSTA.

To źle, Mozesa, Dawid piękny mężczyzna, on będzie może zarabiał dużo pieniędzy — on ma ciebie w sercu.

(Wchodzą Chaja i Trejne. Chaja — tłusta, gruba żydówka, Trejne — mała, prawie dziecko, rozczochrana żydóweczka).
CHAJA.

Dobry wieczór, panno Mozeso! Przychodzimy — ja i moja Trejne — po czepek i perukę.

MOZESA.

Już jest gotowe, tylko gumkę przyszyję.

CHAJA
(ogląda perukę i czepek).

Bardzo ślicznie; tylko, czy to nie będzie zamałe?

MOZESA.

Brałam miarę.

CHAJA.

Ona może jeszcze uróść — jej głowa może jeszcze uróść... ona jest bardzo młoda.

(Gusta wyłazi z za kontuaru i przygląda się ciekawie Trejnie).
CHAJA
(mówi dalej; przymierza perukę na rozczochrane włosy Trejny).

Jej narzeczony jest tyż młody — ale on jest syn pobożnego ojca i ojciec jego jest w jatce na Franciszkańskiej. On ma, ten stary, funt mięsa na dzień, to on synowi daje pół funta — i Trejne będzie miała codzień mięso.

GUSTA.

E!... ja nie lubię jeść mięsa.

CHAJA.

Tu nie idzie o to, aby mięso zjeść, ale takie pół funta mięsa można codzień sprzedać i odłożyć. Nu, ile się należy?

MOZESA.

Za czepek z wstążek i perukę rubel dwadzieścia kopiejek.

CHAJA.

Ja pannie Mozesie dam teraz siedemdziesiąt pięć kopiejek, a resztę potem. Sprawiedliwie — nie mam pieniędzy...

GUSTA
(podskakując).

Teraz nikt nie ma pieniędzy, ja też nie mam pieniędzy!

CHAJA.

Ny, my za nią musimy dać pięćdziesiąt rubli, inaczejby jej mąż nie wziął. My chcieli Dawida Nusa, co to u was mieszka; ny ale swat powiedział, co Dawid Nus żenić się nie chce. Jak to może być? Taki duży i stary mężczyzna! jemu już dwadzieścia dwa roki! To grzych! No chodź, Trejne; my idziemy do kąpieli. Chodź!

(Wychodzi z Trejną).
GUSTA.

Żeby ona dziesięć razy do kąpieli poszła, to ta dziewczyna będzie zawsze taki smoluch, jak ona jest.

(Wchodzi uczeń mały w mundurku).
MOZESA.

Uciekaj, Gusta!... Kundman idzie do sklepu!

GUSTA
(śmiejąc się).

To nie kundman, to pół kundmana!

(Gusta z minami pajaca chowa się za parawan, kopie wyciągniętą nogę mamki, szczypie Balcię, która piszczy płaczliwie, huczy w ucho Jańciowi i zaczyna prać).
UCZEŃ
(do Mozesy, która idzie za kontuar).

Proszę za dyskę obsadzkę, kantkę i kajet.

(Mozesa podaje mu to wszystko).


SCENA IV
CIŻ SAMI i STARY FIRUŁKES;
znów wnosi rozmaite przedmioty i ustawia w sklepie
ஐ ஐ
FIRUŁKES.

Jojne jeszcze nie wrócił?

MOZESA.
Nie jeszcze — ale on pewnie zaraz przyjdzie.
FIRUŁKES.

Gdzie on poszedł? on na cmentarz poszedł!

MOZESA.

Ja nie wiem.

UCZEŃ.

Proszę mi reszty dać, bo ja nie mam czasu!

(Bierze resztę i wychodzi).
FIRUŁKES.

Ja jemu ten cmentarz z głowy wybiję. On takie sztuczki zakłada, jakby jaki tysiączny dochód miał... Takie sztuczki, coby chodzić na cmentarz tak często — to nie może być! to nie może być!

MOZESA.

Wy przecież wiecie, Firułkes, że Jojne po Małce płacze i żałobę ma w sercu...

FIRUŁKES
(gwałtownie).

On po takiej głupiej, jak Małka, nie powinien mieć żałoby w sercu. Ona nam wszystkim dużo zmartwienia zrobiła; a potem, przez to, że się takiego trucia na śmierć objadła, to nam nikt za zmartwienie nie zapłacił...

MOZESA.

Małka była nieszczęśliwa!

FIRUŁKES
(gwałtownie).

Ona była grzeszna, a nie nieszczęśliwa! Ona była zła, a handel dobrze szedł i na Marszałkowskiej wtedy my pół sklepik mieli. A teraz my przez nią skapconieli...

MOZESA.

Małka była nieszczęśliwa!

FIRUŁKES
(gwałtownie).

Ona była grzeszna, a nie nieszczęśliwa. Ona była zła!

MOZESA.

Przez nią skapconieli! Co ona temu winna?

FIRUŁKES
(stukając kijem o podłogę).

Przez nią!...

(Wchodzi 1 służąca w chustce).
1 SŁUŻĄCA.

Proszę krochmalu za pięć kopiejek.

(Firułkes usługuje).
1 SŁUŻĄCA.

O, jak mi to pan sypie sam miał; ja nie chcę! Dawać mi porządnie, albo pójdę gdzieindziej!

(Wchodzi 2 służąca).
1 SŁUŻĄCA.

Dzień dobry pannie! A po co panna przyszła?

2 SŁUŻĄCA.

Po sól. Dawaj mi kupiec soli, tylko czystej.

FIRUŁKES.
U mnie sam czysty towar, jak skrybło.
1 SŁUŻĄCA.

Ajuści! Rzucić o ścianę, to się przylepi. Dawaj kupiec krochmal i naści dziesiątkę! Bywaj pani zdrowa!

2 SŁUŻĄCA.

Patrz pani, jaką mi ten psia wiara sól daje? A niech cię!... pójdę gdzieindziej...

FIRUŁKES.

Ny? co to? zła sól? A jaka ona ma być? ze srebra, czy z djamentów? To hrabska sól... to najlepsza sól...

2 SŁUŻĄCA.

Ajuści! hrabska! Hyclowska, nie hrabska; krowaby jej nie polizała! Chodź pani!

(Wychodząc, oboje śmieją się).
FIRUŁKES
(zły, ociera sól połą od chałata).

Niech cię djabeł porwie!

SCENA V.
CIŻ i LEJZOR.
ஐ ஐ
LEJZOR.
(młody żyd z koszem na plecach. W koszu słoma i trochę talerzy i garnuszków fajansowych. Przechodzi przez, sklepik stękając. Lejzor już koło progu staje, słysząc głos Firułkesa).
FIRUŁKES.
Lejzor, masz pieniądze?
LEJZOR.

Nie mam.

FIRUŁKES.

Jakże będzie ze stancją?

LEJZOR.

Może jutro...

(Mamka wstała z łóżka i kieruje się ku wyjściu, patrząc na Lejzora).
GUSTA.

Gdzie mamka idzie? po co mamka odchodzi? Pani nie lubi, jak mamka od dziecka odchodzi.

MAMKA.

Idę trochę na powietrze, nim sklepik zamknom.

GUSTA.

Niech mamka wraca! Pani mamkę wychowuje nie po to, żeby mamka sobie spacerowała.

MAMKA
(popychając Lejzora).

No, ustąpić się!

(Wychodzi przez sklepik).
GUSTA.

Majrem! Lejzor wrócił!

FIRUŁKES
(do Mozesy).
Niech te pudełka tu stoją. Niech Mozesa to Jojnemu powie, że ja przykazałem, coby pudełek nie ruszał. Ja tu zaraz przyjdę.
(Wychodzi).
(Lejzoi podchodzi do łóżka, stawia kosz na ziemi. Marjem budzi się wolno i siada na łóżku).
MARJEM.

Ty mi przyniósł jeść, Lejzor?

(Lejzor, milcząc, wydobywa z siana kawałek chleba i podaje Marjem).
MARJEM.

Ty mi nic więcej nie przyniósł, Lejzor? Ty wiesz, co ja karmię, mnie chleb niezdrowy — ja jeszcze słaba...

LEJZOR.

Ja sprzedałem dziś tylko talerz i imbryczek.

MARJEM.

Ty mi mógł kupić chociażby wątroby!

LEJZOR.

Nie, bo Lajkman przyszedł i zabrał mi pieniądze za towar, co dał na borg.

(Marjem je chleb suchy. Ściemnia się powoli. W sklepiku Mozesa zapala wiszącą lampę, siada i szyje).
LEJZOR.

Deszcz padał... targ nie szedł... coraz gorzej idzie! Posuń się, Marjem, ja jestem zmęczony.

(Wali się na łóżko z butami i zasypia).
MARJEM.
Co ja teraz zrobię? Doktór kazał, cobym ja jadła... i dużo jadła!
GUSTA
(obcierając ręce).

Łatwo doktorowi gadać!

MARJEM.

Ja już pójdę do ubogiej kuchni, albo co...

DAWID NUS
(budząc się).

To już ciemno?...

GUSTA.

A ciemno już, ciemno! Dawid nigdy słońca nie widzi.

DAWID
(wstaje powoli).

Co mi po słońcu? Słońce zarobku nie da.

GUSTA.

Ale tak ładnie świeci, tak ładnie grzeje...

DAWID.

Czemu tak ciemno?

GUSTA
(śmiejąc się).

Bo nie jasno!

(Dawid wstaje, odziewa się i kieruje się ku wyjściu).
(Marjem kładzie się do łóżka Dawida i bierze dziecko do siebie).
DAWID
(do Gusty).
Tam... Mozesa sama?
GUSTA
(śmieje się).

Nie... trzy księżniczki przyszły do niej na wizytę.

DAWID.

Jaka ty głupia jesteś, Gusta!

GUSTA
(śmiejąc się).

I ty nie mądrzejszy, Dawid! (po chwili). Dawid!

DAWID.

Co?

GUSTA.

Czy ty się będziesz przebierał na purym, Dawid?

DAWID.

Może!

GUSTA.

A przyjdziesz do nas? do wuja? do rebe Ajzyka?

DAWID.

Rebe Ajzyk jest dumny — on maski wyrzuci za drzwi.

GUSTA.

Nie! nie! ja już z jego żoną o tem pomówię. To będzie wielka zabawa!

DAWID
(wchodzi do sklepiku).

Dobry wieczór, Mozeso!

MOZESA.
Dobry wieczór, Dawidzie!
DAWID.

Panna Mozesa jeszcze nie poszła do domu?

MOZESA.

Nie. Jojnego niema — nie można sklepiku tak zostawić.

DAWID.

To Mozesa czeka na Jojnego?

MOZESA.

Chcę mu zdać sklep — niech zamknie.

SCENA VI.
CIŻ SAMI i SZMULE PANTOFEL,
młody, wesoły, zabawny żydek, ogolony.
ஐ ஐ
SZMULE.

Dobry tydzień! dobry tydzień!

GUSTA
(wypada jak bomba z za parawanu).

Szmule Pantofel! Szmule Pantofel!

SZMULE.

Gitwoch, panno Gusto! Panna Gusta się nazywa Oberwasser, ja Pantofel — ładna para!... Ja do panny Gusty swatów przyślę — pójdzie Gusta za mnie?

GUSTA
(chichocze się i podskakuje na prawej nodze).
Zaraz, tylko buciki włożę!
SZMULE.

Ja Gustę i bez bucików wezmę! Idziesz, Dawid? już czas... ja po ciebie zaszedłem.

(Nakłada sobie fajeczkę).
GUSTA.

Panie Szmule! Pan będzie na purym przebrany?

SZMULE.

Będę!

GUSTA.

A za co?

SZMULE.

Za toreso; teraz najnowsza moda — za toreso! Panna Gusta niech się też przebierze za kominiarza... taki czarny co po dachu łazi.

DAWID
(który stał przy Mozesie i rozmawiał z nią pocichu).

Czego ty, głupi Szmule, opowiadasz, za co ty będziesz ubrany; niech oni cię między innemi chłopakami poznają!

GUSTA.

Nie! Ja muszę wiedzieć! ja muszę wiedzieć!

(Rozmawia wesoło ze Szmulem).
DAWID.

Ja mogę pannę Mozesę i Gustę do domu odprowadzić, mnie do piekarni po drodze.

MOZESA.
Ja wrócę sama! dziękuję, we dwie do domu trafimy.
DAWID
(po chwili).

Mozesa nic odemnie przyjąć nie chce? żadnej usługi?

MOZESA.

Ja mam już taką naturę, że lubię sama o sobie myśleć i dla siebie się starać.

DAWID
(z ironją).

No... i dla drugich panna Mozesa lubi się starać — tylko nie dla mnie.

MOZESA.

Ja nie wiem, co Dawid chce przez to powiedzieć.

DAWID.

Ale ja wiem! No, dobranoc przy wesołem czytaniu z filutami, półgłówkami, panno Mozeso!

MOZESA
(gwałtownie).

Niech Dawid ustąpi i do mnie nic nie ma. Dawid nie mój ojciec, ani krewny, ani z familii...

DAWID.

To mniejsza czy z familii, czy nie — ale jak kto zanadto z półgłówkami w blizkości żyje, to i sam może być półgłówkiem. Dobranoc! — ja jestem robotnik, ja pracuję, ja się po nocy nie włóczę!

(Wychodzi szybko).
SZMULE.

Ny, co się stało? Czego Dawid się rozgniewał?

GUSTA
(śmieje się).

Mozesa mu coś powiedziała!

SZMULE.

Aj! aj! jaki on nierozsądny! jak młoda dziewczyna co powie, to jakby czyżyk zaświergotał. Kobieta ma po to język, żeby mówiła niemiłe rzeczy. Ja nawet ułożyłem takie wiersze:

Kobieta — to jest takie złe,
Co, chociaż nie chcesz, ugryzie cię.

GUSTA
(chichocząc się).

Szmule wiersze robi! Szmule jak sam rabin, taki mądry!

SZMULE.

I na pannę Gustę ułożę wiersze:

Panna Gusta
Nie jest sobie tłusta.

i na pannę Mozesę:

Panna Mozesa
Robi dobre interesa.

Ja tak zawsze, jak ciasto gniotę, to takie przyśpiewki sobie układam. Dowidzenia! dobranoc! Idę do roboty! A na purym będziem tańcowali, panno Gusto!... Git nacht! Będę teraz ciasto gniótł!... Git nacht!

(Wybiega).
GUSTA.

Szmule! Szmule! już ucieknął! Jak żywe śkrybło! To ładny chłopak; nie taki ślamazarnik, jak Jojne.,. No, ale ja muszę iść do domu! (Biegnie do izby i wdziewa trzewiki — śpiewa): Panna Gusta nie jest tłusta. Marjem! Marjem!

MARJEM
(budzi się).

Co?

GUSTA
(ubierając się).

Ty wiesz, był tu Szmule Pantofel. On będzie ubrany na purym za toreso — za toreso; on przyśpiewki robi! I maski do nas do wuja przyjdą! (nucąc): Muszę iść do domu! do domu trzeba iść!...

MARJEM
(cicho).

Mnie się jeść chce, Gusta!

GUSTA.

Co ty chcesz, Marjem?

MARJEM.

Czy Jojne nie wrócił?

GUSTA.
Nie jeszcze, Marjem. (Zagląda za parawan). Niema go; Mozesa tylko siedzi sobie bardzo smutna i myśli.
MARJEM.

Żeby Jojne był, onby mi dał co jeść.

GUSTA
(zafrasowana, zbliża się do łóżka).

Tobie się jeść chce, Marjem? Zaczekaj, ja ci coś dam. Tu jest chleb i chała, co Jańcio nie chciał jeść, a Chana go na piec położyła.

(Belfer odprowadza Lajbele; dziecko przechodzi wolno przez sklepik, ma głowę zwieszoną, na plecach woreczek z elementarzem, Wchodzi do izby, siada cicho na ławce i opiera głowę o stół; przez ten czas Gusta szuka na piecu jedzenia. Jańcio z niepokojem spogląda na nią z pod oka).
GUSTA.

Nie mogę znaleźć... Widziałam, jak Chana sama kładła; może mamka wzięła! (krzyczy) Mamka! mamka!

SCENA VII.
CIŻ SAMI i STARY FIRUŁKES.
ஐ ஐ
FIRUŁKES.
(znów wnosi towary).

Jojne jeszcze niema?

MOZESA.

Nie!

FIRUŁKES.

Ja jemu jutro ten cmentarz z głowy wybiję! Gdzie są książki?

MOZESA.
Zaraz!
(Idzie za kontuar i z pod niego wyjmuje zniszczony zeszyt i książkę rachunkową).
GUSTA.

Mamka! mamka!

MAMKA.

Czego?

(Przechodzi przez sklepik i wchodzi do izby. W sklepiku pali się lampa, a w izbie jest ciemno. Tylko oknem przez firanki pada z ulicy światło na łóżko Marjem i na śpiącego na stole Lajbele. Bolcia i inne dzieci już wlazły do łóżka, gdzie siedziała mamka i zakopały się w gałgany)
GUSTA.

Tutaj był śledź i chała na piecu. Pani położyła... Gdzie śledź i chała?

MAMKA.

Ja nie wzienam! Ja nie wzienam!

GUSTA.

Ale... mamka nie wziena... i zaraz... to mamka ukradła! Gdzie jest jedzenie? gdzie jest jedzenie?

FIRUŁKES.

Jak ten warjat przyjdzie, to niech mu Mozesa powie, że ja go już nauczę!

GUSTA.

Gdzie jedzenie?

MARJEM.

Nie krzycz, Gusta! nie krzycz!

GUSTA.
Niech mamka odda jedzenie!
MAMKA.

To pan zeżarł pokryjomu.

GUSTA.

Pan? Mamka kłamie! Pan się gniewa, pan jest na poście, pan się z betów nie ruszał.

MAMKA.

A właśnie, że jak nikt go nie widzi, to wtedy się obzyra. Sama widziałam! Zapytajcie się go — niech powie.

GUSTA
(krzycząc).

Mamka tak umyślnie mówi, bo wie, że on jest pobożny i nie odpowie!

MARJEM
(wstaje z łóżka i podchodzi na przód sceny; dzieci się budzą, oprócz Lajbele, który siedzi nieruchomy na swojem miejscu).

To ona wzięła... Jańcio nie je!

MAMKA
(z krzykiem).

Nieprawda! Je tylko pocichu, żeby nikt nie widział...

FIRUŁKES
(wchodzi za parawan).

Co się stało? Nie rób hałasu!

GUSTA.

Mamka wzięła jedzenie. Chana zostawiła śledzie i chałę.

MARJEM.
Ona mówi, że Jańcio wziął. Ona łże! ona łże!
MAMKA.

A jakże! Szwargocta! szwargocta! Że mają we familji złodzieja na żarcie, to myślą, że inny może być taki łakomy...

(Robi się duży hałas i krzyk. Firułkes chce ich uspokoić. Lejzor wstaje z łóżka i także się miesza do rozmowy, Chwilę wszyscy krzyczą. Wreszcie dopadają do Jańcia, który siedzi nieruchomy na łóżku i wszyscy naraz pytają go na różne tony).
WSZYSCY.

Jańciu! powiedz! wziąłeś chałę i śledzie? Wziął Jańcio wziął?

JAŃCIO
(nagle wstaje, prostuje się, patrzy na nich chwilę pogardliwie, wreszcie zwraca się ku balii, chwyta całą masę mokrej bielizny pod pachę i wychodzi. Na progu sklepiku odwraca się i mówi);

Ja sobie odchodzę!... — ja odchodzę, nie wrócę! Powiedzcie to Chanie.

(Wychodzi).
(Chwila milczenia i ogólnej konsternacji).
LEJZOR.

Ny, co to jest? On od Chany odszedł?

FIRUŁKES.

On był warjat, choć on był z domu pobożny... on nic nie miał w myśli!...

GUSTA.
Czemu on mokrą bieliznę z balii zabrał? Gdzie on z tą bielizną poszedł? Gdzie on ją powiesi? Gdzie on ją wysuszy? Co teraz Chana powie?
FIRUŁKES.

Ny... to Chany i jego interes. Ja idę do domu — rankiem jutro przyjdę. (Do Mozesy). Niech nikt tego, co ja ustawiłem i przyniosłem, nie ruszy. A sprzedać teraz nic nie wolno! Mozesa niech też książkę swoją do asekuracji przygotuje.

(Wychodzi).
LEJZOR.

No, teraz Chana już nie ma męża! Tak, jakby do Ameryki popłynął!

(Wraca na łóżko i kładzie się spać).
MARJEM.

Chana będzie lamentować.

MAMKA.

Jest tam za czem!... taki mąż!... ani do pracy, ani do śmiechu! Niech się cieszy...

GUSTA.

Cicho! Niech mamka zawrze pysk!... Cicho!

SCENA VIII.
CIŻ SAMI i CHANA.
ஐ ஐ
CHANA
(wchodzi).

No!... nareszcie skończyłam!... Naczynia pomyła dziewczyna, a dzieci już kolację zjadły. (Kobiety patrzą na nią w milczeniu). Ty tu jeszcze, Gusta? nie poszłaś do domu? i Mozesa także? No, macie kawałeczki świecy... zapalcie. Lajbelel ty śpisz? Ach, ty ungehorter, ty prawdziwy Bena pikores! Ty — albo śpisz, albo cię głowa boli. Weź ty elementarz i jeszcze poczytaj.

LAJBELE.

Ja spać chcę!

CHANA

Masz tu obwarzanek (patrzy na kobiety). Co wy tak na mnie patrzycie? Może się zasmoliłam przy robocie? Gdzie jest Jańcio? Niema? On poszedł pospacerować sobie? (Chwila milczenia). Ty powiesiłaś bieliznę, Gusta? (Milczenie). No... co się tu stało? Wy takie macie miny, jakby się tu co bardzo strasznego stało? Gdzie są wszystkie dzieci? (Biegnie do łóżka do dzieci i liczy je): Balcia, Tołce, Dawid, Szmul, Lajbele. Uf! są wszystkie. Ja myślałam, że które przejechali...

(Mozesa zbliża się do Chany).
MOZESA.

Chano... najlepiej będzie, skoro się zaraz dowiesz. Twój mąż cię opuścił!

CHANA
(bledniejąc i siadając na ławce).

Jańcio? opuścił?

MOZESA.

Jańcio uciekł, Chana.

CHANA.

Powróci.

MOZESA.
Powiedział, że nigdy nie wróci...
WSZYSTKIE KOBIETY
(pochylone nad. Chaną).

Jańcio uciekł! Jańcio uciekł!

CHANA
(lamentując).

On zawsze był taki niepoczciwy! on mi zawsze tę gryzawkę robił. Oj, bieda! co za zmartwienie na mnie spadło!... Co ja pocznę z mojemi małemi dziećmi?... Biada mi!

MOZESA.

Chano, ty wiecznie narzekałaś, że Jańcio jest dla ciebie ciężarem. On nie był ci w niczem pomocny, on tylko ci życie psuł.

CHANA

Ale on był mój mąż; a teraz on uciekł, a ja zostaję przez niczego... Oj, biada! Oj, biada!

(Inne kobiety lamentują także).
MAMKA.

I jeszcze wszystkie bieliznę z balii chycił i mokrą wzion pod pachę i poszedł!...

CHANA
(zrywa się).

Bieliznę! po co on wziął bieliznę?

GUSTA.

On koniecznie chciał co z domu zabrać na drogę i wziął bieliznę.

CHANA

Gdzie on będzie z tą bielizną po Warszawie chodził? On głupi... jego trzeba gonić! Niech on bieliznę odda! on ma bieliznę oddać! (biegnie ku wyjściu). Oj, biada!...

GUSTA, MARJEM i MAMKA
(pędzą za nią, krzycząc i machając rękami).

On ma bieliznę oddać! Jańcio uciekł! Bieliznę wzion mokrom, a jakże!

(Głosy ich gubią się na ulicy).
MOZESA
(woła za niemi).

Ależ, Chana! gdzie znajdziesz teraz Jańcia? Wróć się do domu!

CHANA
(powraca na front sceny).

Napróżno... nikt go z drogi nie wróci...

(Wchodzi do izby, bierze trochę łachmanów i ściele na ziemi w sklepiku za kontuarem, potem podchodzi do Lajbele, delikatnie całuje go i prowadzi do sklepu)

Lajbele! dzieciątko, chodź spać, już pora!

LAJBELE.

Czy Jojne powrócił?

MOZESA.

Nie jeszcze... ale ty się połóż, ty zmęczony, ty chory...

LAJBELE.
Ja powinienem zmówić pacierz... ale, Mozesa, Lajbele głowa boli... (Mozesa go rozbiera, on obejmuje ją za szyję). Ty dobra jesteś ty i Jojne; ty mnie uczyć się nie każesz. Ja będę mówić pacierz.
MOZESA.

Ty śpij, Lajbele — ja ciebie ukołyszę.

(Mozesa cicho nuci).
LAJBELE
(leżąc na ziemi, półsenny).

Mnie dzisiaj belfer uderzył linią... uderzył mocno... bo Lajbele nie wiedział, że Jica to po Tes i co znaczy Bereisis...

MOZESA.

Cyt... biedaku! Nie myśl już ani o hajderze, ani o Bereisis — śpij...

LAJBELE
(j. w.).

Ja będę uczony... Pasch... beis... o! głowa... głowa...

(Śpi, jęcząc cicho).
MOZESA
(kołysze go i po chwili wstaje, idzie ku drzwiom. Słychać zdaleka lament Chany, która po chwili razem z mamką i Marjem wchodzi do sklepiku).


SCENA IX.
CIŻ, CHANA, MOZESA, LAJBELE (śpi), MAMKA, MARJEM, LEJZOR (śpi).
ஐ ஐ
CHANA
(płacząc).
Niema go! niema!... nikt go nie widział... poszedł... poszedł... a niech go...
MOZESA.

Chano, nie klnij — tak być miało, że cię mąź opuści. Idź, połóż się i płacz cicho, jutro do roboty iść musisz.

MAMKA.

Jest też za kim lamentować! taki pokręcony...

MARJEM
(kładąc się na łóżku Dawida).

Ty, Chana, weź rozwód i idź za drugiego.

CHANA
(kręcąc się koło swej pościeli).

Widzisz ją — za drugiego! Ja się odprzysięgnę od męża i będę sama siedziała. A to niedobry, bezwstydny! A warjat!... A łotr, uciekł! uciekł! A łotr, uciekł!... (Ze stękaniem kładzie się odziana na łóżko i płacze). On mnie więcej jak trzysta rubli jedzenia kosztował — i hodowałam go dobrze. Czego nie chciał... I bieliznę wziął... Balci sukienkę.

MAMKA
(na łóżku).

I moje koszule. Pani mi odkupi.

CHANA.
Ajaj... jaką ja mam gryzawkę! jaką ja mam gryzawkę!
(Cicho jęcząc, zasypia).


SCENA X.
Poprzedni uśpieni, tylko Mozesa gasi lampę, w sklepie zapala kawałek świeczki, przyciąga na środek krzesełko i zamyka drzwi sklepiku okkiennicami wewnątrz. W tej chwili daje się słyszeć stukanie; Mozesa uchyla drzwi — pokazuje się JOJNE.
MOZESA.

Czy to ty, Jojne?

JOJNE.

Ja, Mozeso!

(Wchodzi wolno i ogląda się dokoła).
JOJNE.

Wszyscy śpią?

MOZESA.

Śpią.

JOJNE.

Ja przyniósł dla Marjem trochę gotowanego mięsa, a dla Lajbele okruszynę wina.

MOZESA.

Posnęli oboje... Ty, Jojne, był na kirkucie?

JOJNE.

Tak, Mozeso, ja był na kirkucie. Tam śnieg cały grób Małki przykrył, ten śnieg taki biały, jak ona była biała, kiedy ją tragarze żałobni stąd wynieśli... Ja dziś tak nad jej grobem stał i ja myślał, Mozeso, że ona mnie przecie widzieć musi... (po chwili). Tatele mój tu był?

MOZESA.
Był, Jojne; on się gniewał, że ciebie w sklepie niema. Jutro ma przyjść asekuracja od ognia.
JOJNE
(obojętnie ramionami wzrusza).

Po co? (spostrzega przedmioty, które Firułkes postawił na kontuarze). Skąd to, Mozeso?

MOZESA.

Firułkes to przyniósł i nie kazał ruszać.

JOJNE.

Lajbele} jest tu... Ja go słyszę, on jęczy cicho i żali się.

MOZESA.

On teraz jest sierota — od Chany mąż uciekł.

JOJNE
(kiwa głową).

On to wreszcie zrobił! Ja wiedziałem, że on to zrobi, bo on nie był próżniak, jak mówiła Chana — on był tylko tak jak ja, Mozeso, on tu wysiedzieć nie mógł.

MOZESA.

Ty, Jojne, przecież tu trwasz pomiędzy nami... i dobry jesteś... pomagasz...

JOJNE.

Do mnie jej głos powiedział, żebym nietylko siebie kochał... Jakbym ja siebie kochał, a nie was, to jabym dawno ztąd poszedł... Mnie Awrumel powiedział dziś, że u nas jest taki stary żyd, już nieżywotny, ale taki duch, co się nazywa Ahaswer; on tak po świecie chodzi, wciąż chodzi. I jabym tak chciał chodzić, Mozeso, żeby takiego jęku, jak ten jęk Lajbele, nie słyszeć, żeby nie widzieć, jak Marjem głodna i jej dziecko płacze, żeby uciec od nędzy drugich — kiedy ja sam za biedny, żebym co mógi pomódz. (Milczenie. Słychać jęk Lajbele i Chany). To Lajbele się Żali...

(Idzie i klęka przy dziecku).
MOZESA.

Jojne... ja boję się, czy ja nie popełniłam grzechu. Ja dziś Lajbele nie zmusiłam, żeby on powiedział pacierz. Ale on był zmęczony w szkole, ja nie mogłam go zmuszać. Czy to grzech, Jojne?

JOJNE
(po chwili milczenia).

Ja sam nie wiem, Mozeso, bo ja nie rabin i nie uczony. Ale mnie się zdaje, że takie małe, pobożne, biedne dziecko, — to ono się modli cały dzień do Boga.

MOZESA
(siada na ziemi koło stolika, na którym stoi świeca).

Czy i to ci mówiła ona, Jojne?

JOJNE.
Nie, Mozeso, Małka mi tego nie mówiła, ale ja tak myślał i myślał sobie. Ale i to mi przyszło z tego, że Małka nieraz mi opowiadała; bo wszystko, co ja teraz robię i mówię, to od niej pochodzi. (Siada koło Mozesy z drugiej strony krzesła). Ja się więcej przez jej słowa nauczył, niż przez tyle lat, co ja w szkole się uczył. Mnie tak, Mozeso, było, jakby mi kto powieki przedzierał, jakby ja był ślepy i nagle przejrzał.
MOZESA.

A teraz ty, Jojne, mnie nawzajem uczysz. I mnie, kiedy ty mówisz, jest tak, jakby kto powieki przedzierał. Dawniej ja byłam pusta i głupia dziewczyna, teraz ja chcę być inna. (Gorąco). O! Jojne, ja chciałabym być taka, jak Małka!

JOJNE
(kiwając głową).

Nie, Mozeso, ani ja, ani ty nie będziemy nigdy jak Małka! ona była taka... co to... wszystko!

MOZESA
(cicho).

Więc ja nigdy nie będę niczem, Jojne?

JOJNE.

Ty możesz być, Mozeso, lepszą, niż byłaś i ja mogę być ciągle lepszy... tylko my na to musimy nie kochać siebie wcale i nie myśleć o sobie. My musimy kochać biedne i brzydkie ludzie i mówić im: „mój biedny, mój dobry“, choćby on był bardzo brzydki i obmierzły. Ja był także głupi, ciemny, obmierzły, obżartuch — a ona mi mówiła: „mój biedny Jojne!“ Ja teraz inny — niech i tamci będą także inni.

MOZESA
(gorąco).
Ja chcę tak postępować, Jojne, ja robię co mogę, ja oddaję moje pieniądze Marjem i Ghanie, wspomagam. Ja na szabas i sukienki nowej nie sprawię, niech oni ciepłą odzież mają.
JOJNE.

Ty dobra jesteś, Mozeso, i to, co robisz, to milsze Bogu, niż gdybyś sto razy „dawenem“ mówiła. Słuchaj, Mozeso! słuchaj, jak Chana jęczy, jak się głodne dziecko Marjem żali, jak Lajbele płacze...

(Pukanie do drzwi sklepiku).
MOZESA
(przerażona).

Kto to może pukać o tej porze? Co to jest?

JOJNE.

Może to ojciec! Ja nie chcę go widzieć, Mozeso, ja dziś nie mogę o handlu z nim mówić!

(Pukanie ponowne, wreszcie pauza i głos Dawida Nusa).
GŁOS DAWIDA.

Dwa gołębie w gołębniku siedzą i gruchają sobie w nocy! Aj! jakie one mądre, te gołębie! Im nie trzeba ani rabina, ani ślubu, ani świadków! Oni sobie wesele sami wyprawiają!...

JOJNE.

Co to jest? Ja ten głos znam...

MOZESA
(drżąc z trwogi).

O, jojne! nie odpowiadaj nic, niech on odejdzie — ten zły człowiek.

GŁOS DAWIDA.

Aj! aj! jaka panna młoda piękna i cnotliwa... a pan młody pobożny, tylko półgłówek! Ha! ha!

(Śmiech niknie za sceną).
MOZESA
(po chwili).

Odszedł! Ja wiem, kto on — to warjat...

JOJNE.

Ty bądź dobra, Mozeso, ty mu przebacz — on zły. On biedny, że zły. Jego trzeba chyba żałować, tak, jakby był chory. Chodź tu, Mozeso, my będziemy jeszcze dalej czytać dziś te książki, co ja w kuferku Małki znalazł.

(Idzie za kontuar, wyciąga książkę i wraca na dawne miejsce).
JOJNE.

Tu jest mowa o żydach, co z lichwy żyją i drugich ludzi obdzierają. Ja ci głośno to przeczytam, a potem ty pomyśl, Mozeso...

(Urywa).
MOZESA.

Czemu ty dalej nie mówisz, Jojne?

JOJNE.

Nie... ja dziś tobie o takich handlach czytać nie będę. Ja dziś koło jej grobu tak długo stał, że u mnie myśl jest czysta i serce żalu pełne. My weźmiemy, Mozeso, tę inną książkę, gdzie są takie słowa, co my nie wszystkie rozumiemy, ale one są piękne i muszą być dobre, Chodź tu, Mozeso!

(Sam klęka z jednej strony krzesła, Mozesa z drugiej).
JOJNE.
Ja cię na tej książce będę uczył dalej czytać.
MOZESA
(z radością).

Ot!... dobrze, Jojne!

JOJNE.

Patrz, Mozeso, to jest l. U nas w abecadle to się nazywa lamet.

MOZESA.

L...

JOJNE
(nagle zasmucony).

A może to nie l. Ja już dobrze nie pamiętam, Mozeso. Nie, nie, lamet!... Tak — ona mi to mówiła... ona!

(Po chwili, ze łzami).

Ona mnie tak samo po nocy w sklepiku czytać uczyła!...

MOZESA.

L-a-s — czy tak, jojne?

JOJNE.

Tak, Mozeso, L-a-s.

(Czytają dalej. — Słychać jęk Lajbele i Chany).
(Zasłona powoli spada)


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.