Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom I/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Po kilku pociągnięciach lecz przeciwnych onym, których doktor u Pameli przedtem używał, nastąpił skutek, przez Hornera przewidziany.
Atak nerwowy ustąpił jak za dotknięciem laski czarodziejskiej, oczy małej zamknęły się a potem znowu rozwarły. Członki jej odzyskały gibkość a oblicze dawniejszy spokojny wyraz.
Blanka podniosła się i utkwiła w doktorze wzrok ciekawość zdradzający, do czego atoli rychło bojaźń przyłączyła się.
Potem rzuciła się nagle ojcu w ramiona jakoby pomocy szukała.
— Widzisz pan, że dotrzymałem słowa — rzekł magnetyzer do Vaubarona — a teraz proszę pana, zapytać córki, ażali pamięta, co się z nią działo.
Lecz patrz! Mała nawet nie rozumiała pytań, które jej ojciec zadawał.
W chwili obudzenia się zatarły się w jej pamięci wszystkie wrażenia snu magnetycznego.
Pierzchły one podobnie cieniom nocy przed światłem słońca niknącym.
Podczas gdy Vaubaron z tkliwością trzymał Blankę w objęciu, doktor Horner zastanawiał się tymczasem nad rozmaitemi rzeczami.
— Dobrze urządzona komedya — mówił do samego siebie — przyniosła mi szczęście. Hm! Coby to nie było, gdyby zamiast kłamstwa prawda stanęła! Mógłbym publiczności zamiast mamideł istotną rzeczywistość pokazać! Zamiast fałszywej jasnowidzącej tajemnicze i ciemne wyrocznie dającej, które każdy sobie może wytłumaczyć jak mu się podoba, miałbym rzeczywistą. Tak przychodzą do mnie ciekawi, którzy jako oszukani głupcy dom ten opuszczają, lecz rzeczywistą jasnowidzącą, a do tego w wieku dziecięcym będącą, o tej nikt, nawet największy niedowiarek, nie poważyłby się pomyśleć że zostaje ze mną w porozumieniu, i w jakich dwu latach mógłbym się łatwo stać z nią milionerem. Toby był rzeczywiście bardzo dobry interes. Muszę się starać zawrzeć układ.
Skutek jego myślenia i obliczeń nie dał długo czekać na siebie.
Zamiast zadowolonego klienta czemprędzej wyprawić, jak to dotąd zwykł był dawniej czynić, aby daremnie czasu nie tracić, — Horner tym razem poprosił gościa aby był łaskaw usiąść, a potem rzekł nie obwijając w bawełnę:
— Czy chcesz pan przestać być ubogim i wejść w położenie takie, iżbyś mógł chorą żonę otoczyć spokojem i potrzebnem staraniem, aby przyszła do zdrowia?
— O zapewne życzę sobie tego! zawołał mechanik — i abym to mógł uczynić, dałbym sobie chętnie krwi utoczyć.
— Dobrze, więc ofiaruję panu majątek. Uważaj pan dobrze, bo mówię zupełnie seryo i nie przyrzekam nigdy nic, czegobym niemógł dotrzymać. Jeżeli pan przyjmiesz wniosek, który panu stawiam, to dam panu natychmiast dziesięć tysięcy franków i zobowiążę się notaryalnie wypłacać panu co miesiąca przez lat dziesięć po trzysta franków. Aby pana zupełnie ubezpieczyć, złożę kaucyę. Cóż pan na to?
Vaubaron bliskim był omdlenia i zdawało mu się, że śni, zbladł i ledwie mógł wyjąkać:
— Ach mój panie! Na czemże polega to, cobym miał za to uczynić?
— To jest bardzo prosta rzecz i łatwą do zrobienia, chodzi tylko o prawny układ, mocą którego pan na całe lat dziesięć ustąpisz mi wszelkich praw ojcowskich względem tego dziecięcia!
— Jak to, moich praw ojcowskich? zapytał mechanik niepojmujący jeszcze dobrze, o co właściwie chodziło.
— Tak jest.
— Lecz w jakimże celu?
— W tym prostym celu, aby przy mnie pozostała, mnie służyła, a potem po dziesięciu latach zwrócę ją, panu bogatą i szczęśliwą.
— A co pan z maleńką chcesz począć? zapytał zdziwiony mechanik.
— Chcę jej użyć do rozgłosu najwspanialszej umiejętności a zarazem ciągnąć korzyści z jej władzy jasnowidzenia, słowem chcę nią zastąpić dotychczasową moją jasnowidzącą Pamelę której zdrowie od niejakiego czasu podupadać zaczęło.
Na twarzy Vaubarona jawnie się uwidocznił wyraz odrazy i przerażenia, gdy to usłyszał, poczem szybko pociągnął ku sobie Blankę i rzekł żywo:
— Co jabym miał dziecię opuścić? Miałbym je zostawić w obcym domu i oddzielić je od tych, dla których jest wszystkiem? Nie, tego ja nie zrobię.
— Zastanów się pan dobrze, radzę panu, zanim mi dasz ostateczną odpowiedź — przemówił doktor — wniosek mój jest tego rodzaju, że bez głupoty wcale odrzuconym być nie może.
— Lecz ja go stanowczo odrzucam i nie potrzebuję się ani chwili zastanawiać.
— Może pan tego potem żałować.
— Przenigdy mój panie.
— Może moja ofiara wydaje się panu za małą. Dobrze więc, pierwszą sumę zapłacę z góry gotówką a oprócz tego podwoję jeszcze datek miesięczny. Czego pan chcesz jeszcze więcej! Mówże pan przecież!
— Możesz mi pan ofiarować, cokolwiek chcesz, lecz ja nie przyjmę ani sto tysięcy franków, ani miliona, ani nawet całego królestwa, którebyś mi ofiarował.
— Więc to jest pańskie ostatnie słowo?
— Raz na zawsze.
— W każdym razie masz pan własną wolę i możesz robić, co ci się podoba, chociażby to było z największą szkodą dla niego, lecz możesz teraz sam powiedzieć, że ci się raz w życiu szczęście nadarzyło i że tę rękę, która ci to szczęście przynosiła, odepchnąłeś samowolnie mogąc tak łatwo pochwycić.
— Wolę mój panie żyć w nędzy niż rozkoszować w dostatkach, za cenę mego dziecięcia — odpowiedział Vaubaron stanowczym głosem. — Gdybyś pan sam był ojcem, mój panie, tobyś pojął także, że nie masz nic podlejszego i bardziej niegodziwego, jak sprzedać własne dziecię, chociażby za największą cenę.
— Niech i tak będzie, lecz podaj mi pan przynajmniej swe nazwisko i adres.
— A na co panu tego?
— Możebym za kilka dni pana odwidził.
— Daremniebyś się pan trudził, bo jak teraz tak i potem odrzuciłbym wszystko, co byś mi ofiarował.
Horner już nie nalegał dłużej, bo obaczył jasno, iżby daremnie walczył z tą nieprzełamaną naturą. Czuł on, że Vaubaron do owych ludzi się liczy, którzy nigdy z drogi prawa i sumienia sprowadzić się nie dadzą.
Przecież doktor nie wyrzekł się swego przedsięwzięcia, lecz postanowił tylko inną drogą zdążyć do zamierzonego celu.
— No, to dajmy spokój — rzekł potem obojętnie — każdy jest panem własnej woli.
Rzekłszy to, pociągnął za dzwonek. Drzwi bez szelestu otworzyły się, i na progu jawił się służący.
— Odprowadź tego pana i tę panienkę — rzekł doktor do służącego, który się na bok usunął aby Vaubarona i Blankę przepuścić mimo. Przytem spostrzegł służący osobliwsze mrugnięcie oczyma jakie mu pan jego przesłał i niepostrzeżenie dał znak ręką, że pojął dobrze.
Zaledwie ojciec z córką za drzwiami zniknęli, doktor pospieszył czemprędzej do innego pokoju, który cały niebieskawym dymem i zapachem wspaniałego cygara był napełniony.
Jakiś młody człowiek spoczywał wygodnie na fotelu, palił ze smakiem wyborne cygaro i przyprawiał sobie grok z rumu i cytryn, dolewając pierwszego żywiołu w obfitej ilości.
Tym młodym człowiekiem była owa ciekawość wzbudzająca, stokrotnie pomnażająca się osobistość, którąśmy dotychczas już nie jednokrotnie poznali, mianowicie pan Rodille.
— Ach! toś ty panie doktorze? — zawołał puszczając z gęby gęste kłęby dymu — cóż się stało do dyabła, i dla czego wpadasz tu jak wicher szalony? Czy ogień wybuchł w domu, czy też może Pamela, ta miła istota, raz w rzeczywistości w magnetyczny sen popadła i pan teraz przychodzisz, abym ją obudził?
— Wstawaj, wstawaj panie Rodille — zawołał doktor — i dalej na polowanie.
Rodille zerwał się jakby pchnięty sprężynami, pochwycił szklankę groku, a wypróżniwszy ją duszkiem, rzekł:
— Czy mam pójść za kim?
— Tak jest.
— A za kim że to?
— Za pewnym, dość jeszcze młodym człowiekiem z maleńką dziewczynką, który właśnie co wyszedł z mojego gabinetu i jeszcze w ogrodzie znajduje się. Nie pierwej mu otworzą bramę ogrodową, aż go pan z oczu nie będziesz mógł więcej stracić.
— Dosyć. Pan się zapewne chcesz dowiedzieć o nazwisku i mieszkaniu tego człowieka?
— Tak jest w rzeczywistości.
— Rozumiem, biegnę, a po chwili będę z powrotem.
Rodille chwycił za kapelusz i wybiegł.
W chwili gdy dom opuścił, Vaubaron z córeczką, byli blisko bramy.
Na znak Rodilla służący otworzył bramę i Rodille pospieszył za tropem swych ofiar.
Znał on bardzo dobrze zasadę roztropnych policyantów, która zależy, aby iść naprzód tego, kogo się śledzi a nie z tyłu za nim. Tym sposobem nie łatwo obudzić podejrzenie.
Postępując wedle tej zasady począł Rodille przybywszy na Boulevard przepychać się przez tłumy ludzi, aby mógł potem przeciąć drogę Vaubaronowi.
Ujrzawszy Vaubarona, zaledwie mógł ukryć, zdziwienie.
— A to co takiego? Dalipan. że to rzecz osobliwsza! Ten chłopak za którym mi doktor postępywać kazał, toż to jest ten sam, któremu pewnego wieczora w Palais-Royal do pozbycia się ciężaru kilku tysięcy franków tak zręcznie dopomogłem. Nie jestem w istocie zabobonny, ale ten szczególniejszy przypadek, który mi tego człowieka na drogę sprowadza, każe się spodziewać, że nie jestem dla niego bynajmniej wróżbą wielkiego szczęścia.
Z Boulevard du Temple aż na ulicę Pas-de-la-Mule wcale nie jest daleko, lecz Blanka szła pomału a Vaubaron musiał zboczyć, aby się udać do woźnego, który mu w nieszczęściach swe niekłamane współczucie już nie raz okazał.
Mechanik budował teraz nadzieje na robocie jaką mu dyrektor gabinetu figur woskowych przyobiecał i liczył z pewnością na to, że uzyska krótką zwłokę, jeśli pod słowem honoru zobowiąże się dłużnikowi do dni ośmiu znaczną część zaciągniętego długu spłacić.
Vaubaron jednakowoż nie zastał woźnego w domu, bo wyszedł, aby jakieś dokumenty sądowe dać podpisać, i prosił przeto pisarza, aby doniósł o tem, co sam woźnemu miał do powiedzenia.
Zaledwie to załatwił, Vaubaron udał się do pomieszkania nie zatrzymując się nigdzie.
Prześladowca i szpieg jeszcze bardziej niż przedtem zadziwił się, obaczywszy, że mechanik udał się na ulicę Pas-de-la-Mule, a to zadziwienie jego jeszcze bardziej urosło, gdy zobaczył, że przedmiot jego uwagi udał się do tego samego domu, dokąd sam uczęszczał, to jest do domu tandeciarza Laridona.
W tej chwili, gdy ojciec z córką drzwi magazynu tandeciarza mijali, wyszedł tenże i wręczył Vaubaronowi stemplowany papier.
— Panie sąsiedzie — rzekł — podczas pańskiej niebytności, przyszedł ktoś do pana, lecz gdy drzwi pomimo długiego dzwonienia nikt nie otwierał, zostawił ten papier u mnie.
— Dziękuję panu — rzekł mechanik, na którym widok podanego papieru wywarł ten sam skutek, jak gdyby mu kto toporem głowę rozplatał — dziękuje za grzeczność. — Rzekłszy to, pobiegł na górę.
Rodille, chcąc się upewnić, ażali szpiegowany tego domu już nie opuści i rzeczywiście tu mieszka, stanął na czatach w niewielkiem oddaleniu od bramy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.