Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom I/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Śpi!... — powtórzył magnetyzer.
— A czy ta pani będzie mogła mówić? — spytał Jan nieśmiało — mimo snu głębokiego?
— Myślę...
— Nie jesteś pan więc pewnym tego?...
— Nie... przynajmniej nie w tej chwili... Sen magnetyczny bywa czasem zupełnie milczący...
— Jakże pan się o tem możesz przekonać?
— Badając uśpioną...
Horner pociągnął dłonią prawą po czole Pameli i spytał:
Śpisz, nieprawdaż?
Przez chwilę panowało głucho milczenie, wreszcie lunatyczka drgnęła, pierś jej się podniosła, jakby westchnieniem, i prawie ust nie otwierając, szepnęła:
— Tak jest... śpię...
— Czy jesteś w stanie jasnowidzenia?
— Jestem...
— W jakim stopniu?
— W najwyższym...
— Widzisz zatem?
— Jeżeli mi każesz widzieć... zobaczę...
— A jak się o co spytam, odpowiesz?
— Odpowiem...
— Przypadek usłużył panu doskonale — Horner zwrócił się powtórnie ku Janowi — Lunatyczka wydaje mi się bardzo dobrze usposobioną i zupełnie jasnowidzącą...
— Czy mogę ją teraz zapytać, o to co mi tak cięży na sercu?... — spytał mechanik najnaiwniej w świecie, nie posądzając ani o kuglarstwo, ani o szarlatanizm, i wierząc święcie w to, na co patrzał.
— Daremnie byś pan próbował — odrzucił magnetyzer — nie mogłaby ciebie ani słyszeć, ani tobie odpowiadać... Musisz pan wprost do mnie mówić, a ja jej pytania powtórzę... Ale najprzód, wprowadzę ją w stosunek magnetyczny, połączę prądem z osobą, o którą panu idzie...
Horner wziął medalion z rąk Jana, przyłożył do serca Pameli i spytał:
— Kim jest ta kobieta, której włosy są zamknięte w medalionie?
Na to pytanie nic Pamela nie odpowiedziała.
Zaledwie magnetyzer przestał mówić, odezwał się cieniutki głosik dziecięcy, ale tak drżący, tak zmieniony, że Jan zadrżał słysząc go i zaledwie mógł go poznać. Był to głos Blanki.
— To moja matka — rzekła jasno i dobitnie.
— Cicho, mała! — wykrzyknął doktor — nie mieszaj się do tajemnic, które się odbywają w twojej obecności, ale których zrozumieć nie możesz.
— Nie każ mi milczeć! — zaprotestowała energicznie dziewczynka tonem pewnym i głosem mniej drżącym. — Przeciwnie każ mi mówić, bo dusza moja buja w eterach zdala od ciała uśpionego, a moje oczy widzą i przenikają to, czego w stanie zwykłym widzieć by nie mogły...
Zdumiony taką odpowiedzią, która wydała mu się czemś nadnaturalnem w ustach dziecka pięcioletniego, Horner zbliżył się do sofki, przy której dziewczynka stała podczas całej sceny poprzedniej.
Teraz Blanka leżała przez pół z głową opartą o jedną z poduszek sofki. Powieki miała przymknięte; policzki to bladły to czerwieniały; po twarzy przesuwały się niby chmurki na jasnem tle nieba, wrażenia gorączkowe, to niepokoju, to pewnej obawy nerwowej.
Niepodobna było wątpić, i tym razem sam Horner uwierzył w cudowne zjawisko. Blanka Vaubaron spała snem magnetycznym: słyszała, widziała; słowem: była wszechwiedzącą...
Oto co zaszło nadspodziewanego w tem siedlisku zręcznego oszukaństwa i kłamstwa bezwstydnego...
W chwili, gdy lekarz grał z Pamelą zwykłą komedyę, powtarzaną co dzień i co godzina, Blanka uczuła na prawdę prąd magnetyczny. Zrazu włoski się jej zjeżyły na główce, niby mrówki przeszły po ciałku, nareszcie senność ją opanowała, ubezwładniając powłokę cielesną, a pozwalając duszy, z więzów ciała uwolnionej, przenikać tajemnice zakryte przed ogółem śmiertelników.
Koniec końców, w chwili, gdy Horner, zwrócony do Jana a wskazując na Pamelę, rzekł: — „Śpi!“ — Blanka uśpiona rzeczywiście, padała na sofę bezwładna.
Przez krótką chwilę zdziwienie głębokie, niesłychane, nieokreślone, sparaliżowało niemal magnetyzera.
Jego położenie można było przyrównać do augura sceptycznego w Rzymie starożytnym, który był gotów śmiać się sam ze siebie i z głupców przez niego oszukiwanych a słuchających go z poszanowaniem religijnem, gdyby mu kto był nagle powiedział, iż na prawdę posiada dar proroczy i że bezwiednie przyszłość na seryo przepowiada.
Jedna chwila tryumfowała nad całem życiem niedowiarka. Uparte i wieczne negowanie materyalisty wszystkiego, czego się dotknąć nie mógł, rozbijało się w puch, w obec faktu rzeczywistego i niemal dotykalnego. Czego dzieł tyle nie dokazało przez Hornera sumiennie przewertowanych, to miał zdziałać sen Blanki, dowodzący namacalnie, że magnetyzm istnieje.
Zakończenie dziwaczne i niespodziewane jednego z jego szachrajstw na wielki kamień! Horner był zmuszony wyznać sam przed sobą, że sztuka, którą praktykował, nie jest prostem oszustwem!... Jasnowidzenie pewnych istot, obdarzonych wyjątkowym ustrojem nerwowym, było dla niego faktem dokonanym!... posiadał zatem na prawdę ową siłę straszną i tajemniczą, która przemieniła była sławnego Cagliostra w rodzaj mitu legendowego.
Przygnieciony, spiorunowany zrazu tem odkryciem, doktor miał jednak tyle siły nad sobą, iż natychmiast zapanował nad gwałtownem wzruszeniem, odzyskał krew zimną, ukrywając starannie przed Janem swoje zdumienie i niesłychane pomieszanie.
Jan, tak samo widząc co się dzieje, nie zdziwił się z tej prostej przyczyny, że jak dotąd niczego nie rozumiał.
— Popatrz pan! — doktor przemówił tonem niemal uroczystym — patrz tylko, jak potężną jest siła, którą władam! Atmosfera w tym pokoju przepełniona fluidem magnetycznym wywarła i na pańską córeczkę wrażenie, któremu oprzeć się nie mogła... Śpi i jest w stanie jasnowidzenia... Ona sama powie panu wszystko, czego zechcesz się o jej matce dowiedzieć.
— Boże miłosierny! — Jan krzyknął przestraszony. — Blanka miałaby być lunatyczką!... To, o czem najmędrsi nie wiedzą, ona ma wiedzieć...
Doktor za całą odpowiedź skinął głową. Vaubaron mówił dalej głosem drżącym z trwogi śmiertelnej:
— Ten sen mnie przeraża!... Jak długo trwać może?...
— Chwilę przelotną, skoro pan tego zażądasz, mogę natychmiast obudzić pańską córeczkę... Dla czegóż jednak nie mielibyśmy popróbować?... Jasnowidzącej nie grozi żadne niebezpieczeństwo, nic dla jej zdrowia niekorzystnego nie wyniknie z tego snu, który pana tak przestrasza...
— Czy ręczysz mi pan za to?
— Ręczę moją głową!... Uwierz pan i przestań się lękać...
— Skoro tak jest — szepnął Jan pokonany — badaj pan Blankę... przystaję...
— O co chcesz ją pan pytać? — wtrącił lekarz — ja mogę li być pańskim tłumaczem...
Mechanik zebrał myśli i zadał kilka pytań, które magnetyzer powtórzył natychmiast jasnowidzącej.
Nie będziemy powtarzali słowo po słowie badania długiego i szczegółowego, podczas którego Blanka na chwilę się nie zawahała, nie okazała zmieszania lub niepewności.
Jej odpowiedzi potwierdzały poniekąd nadzieję, której dotąd oddawał się Jan i która głównie sprowadziła go tutaj.
I ona wprawdzie wspominała, że stan zdrowia matki jest opłakany, siły żywotne prawie zupełnie wyczerpane, przyczem używała wyrażeń technicznych, tak niezrozumiałych i skomplikowanych, że zaledwie doktor Horner, uwagę wytężając, mógł się znaleść w tym labiryncie, aby ile tyle zrobić je przystępnemi dla profana w sztuce medycznej; cały jednak wywód mądry niesłychanie zakończyła temi słowami: Że można by jeszcze przedłużyć matki życie, gdyby Bóg jej użyczył dwóch warunków niezbędnych; mianowicie: spokoju niczem niezachwianego i dobrobytu. Dodała równocześnie, że wystarczyłaby wielka boleść, silne wzruszenie moralne, aby zabić chorą na miejscu jakby uderzeniem piorunu.
Daremnie Horner zapytywał kilkakrotnie i pod rozmaitemi formami, która z tych dwóch ostateczności jej matce przeznaczona?
Blanka uparcie odpowiadała:
— Nie wiem i nie mogę powiedzieć... Przyszłość, o której chcecie się dowiedzieć, gruba zasłona kryje przed moim wzrokiem...
— Przebij oczyma tę zasłonę i zobacz! — rozkazywał z naciskiem magnetyzer.
Twarzyczka dziecka przybierała wyraz zniechęcenia a głosem omdlewającym powtarzała:
— Próbuję... radabym... ale nie mogę!...
Widocznie Medyum było wyczerpane, zmęczone i niczego więcej nie można się już było spodziewać.
Horner, zaciekawiony i chcąc posunąć doświadczenie do granic ostatecznych, które dla niego było bezcennem, zaczął badać Blankę nie już o matkę ale o jej ojca i o nią samą.
Dopóki pytał o przeszłość i teraźniejszość, wszystko szło dobrze. Odpowiedzi otrzymane były jasne i jak kryształ przeźroczyste: skoro jednak wkraczał w dziedzinę przyszłości, Medyum bladło jak ściana i zapadało w uparte milczenie.
Horner chciał nadużyć władzy absolutnej, przysługującej magnetyzerom:
Przestał prosić, zaczął rozkazywać.
— Patrz i odpowiadaj! — krzyknął impetycznie. — Chcę tego!... rozkazuje!...
Rezultat nastąpił zaraz, ale nie taki, jakiego oczekiwał.
Zmiana dziwna i nagła zaszła w całem jestestwie dziewczynki: twarz straszliwie pobladła; ciało drgające konwulsyjnie w tył się wyprężyło; powieki uniosły się w górę, odsłaniając źrenice szklanne nieruchome, wlepione w jakiś przedmiot, dla reszty zgromadzonych w pokoju niewidzialny, z wyrazem najwyższego wstrętu i przerażenia. Usta wykrzywiły się kurczowo, wydając krzyk przeraźliwy, przerwany łkaniem spazmatycznem. Blanka zaczęła się wić po sofce w gwałtownym ataku nerwowym.
Vaubaron, tracący niemal zmysły z trwogi i niepokoju, o mało się nie rzucił rozjuszony na magnetyzera, niby lwica, której lwięta mordują! Horner zrozumiał grożące mu niebezpieczeństwo i pospieszył takowe zażegnać:
— Przysięgam panu! — zawołał — że jej nic nie będzie!... Ten atak nerwowy wywołało chwilowe znużenie i zbytnie rozdrażnienie... Obudzę natychmiast pańską córeczkę i oddam ją panu spokojną i uśmiechniętą.
— Rób że pan to! i rób prędko! — mruknął gniewnie Vaubaron — bo biada wam wszystkim! gdyby mojej Blance miało się co złego przytrafić!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.