Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia długiego i szczegółowego, podczas którego Blanka na chwilę się nie zawahała, nie okazała zmieszania lub niepewności.
Jej odpowiedzi potwierdzały poniekąd nadzieję, której dotąd oddawał się Jan i która głównie sprowadziła go tutaj.
I ona wprawdzie wspominała, że stan zdrowia matki jest opłakany, siły żywotne prawie zupełnie wyczerpane, przyczem używała wyrażeń technicznych, tak niezrozumiałych i skomplikowanych, że zaledwie doktor Horner, uwagę wytężając, mógł się znaleść w tym labiryncie, aby ile tyle zrobić je przystępnemi dla profana w sztuce medycznej; cały jednak wywód mądry niesłychanie zakończyła temi słowami: Że można by jeszcze przedłużyć matki życie, gdyby Bóg jej użyczył dwóch warunków niezbędnych; mianowicie: spokoju niczem niezachwianego i dobrobytu. Dodała równocześnie, że wystarczyłaby wielka boleść, silne wzruszenie moralne, aby zabić chorą na miejscu jakby uderzeniem piorunu.
Daremnie Horner zapytywał kilkakrotnie i pod rozmaitemi formami, która z tych dwóch ostateczności jej matce przeznaczona?
Blanka uparcie odpowiadała:
— Nie wiem i nie mogę powiedzieć... Przyszłość, o której chcecie się dowiedzieć, gruba zasłona kryje przed moim wzrokiem...
— Przebij oczyma tę zasłonę i zobacz! — rozkazywał z naciskiem magnetyzer.
Twarzyczka dziecka przybierała wyraz zniechęcenia a głosem omdlewającym powtarzała: